Interpunkcja z Ardeedą: jak opanować stado pcheł, czyli PRZECINEK i jego tajemnice

4.2
(6)

Zaczynam rozumieć, dlaczego nigdy się tego nie nauczyłam. Mój własny upór ma poważne problemy z  powstrzymywaniem pragnienia rzucenia tego w diabły w okolicach trzeciej nieudanej próby zrozumienia, o co chodzi – zero szans, że komuś mogło się udać zagonienie mnie do tego siłą.
Rozwikłanie zagadki, kiedy stawiać przecinek zawsze było dla mnie trudne do ogarnięcia. Zapamiętywałam w oparciu o przeczytane teksty i było nieźle – póki nie zaczęły mnie otaczać teksty pisane wyłącznie przez raczkujących wtórnych analfabetów.

Zresztą… nie wiem, czy to ma sens. Nadal zapamiętuję to, co widzę, a jaki poziom poprawności językowej prezentuje przeciętny tekst chyba nie muszę mówić. Większość energii zużywam na próby powstrzymania się przed przyswojeniem tej koszmarnie rozpowszechnionej skłonności do dzielenia dłuższych wyrazów na jak najmniejsze jednostki:
– “na tych miast” – i to nie w kontekście “na tych miast mury spadł grom strzał tatarskich, a wnet płonący taran zapukał do drzwi”,
– “na prawdę” – oczywiście nie w wypowiedziach typu “nie chcę słyszeć kolejnych kłamstw Edmundzie, liczę na prawdę”.

SZLAG mnie trafia, kiedy to widzę.
A uwagi oczywiście zwrócić na to nie można, bo to gorzej niż jakbym w twarz napluła i mamusię od lafirynd zwyzywała.

Od ga pie nia się na te orto gra fi czne i ję zy ko we bzd ury sa ma tra cę świa do mość i za czy nam się za sta na wiać, czy mo że fa kty cznie nie za cząć pi sać dzie ląc wszy stko na sy la by. Sko ro wię kszość spo łe cze ństwa e wi de de ntnie nie ra dzi so bie z przy swa ja niem ca łych słów, to mo że tak by ło by ła twiej się po ro zu mieć?

Co to za kretyński trend pielęgnowania ostentacyjnego niedouczenia? Chronienia, jakby było rzadkim gatunkiem orchidei…
Zwłaszcza w dobie wszechobecnych słowników sprawdzających poprawność pisowni i pozostawiających w gestii piszącego zaledwie kilkanaście słów.
Dosłownie kilkanaście. Albo i kilka. Albo jedno przeklęte na prawdę liczę Edmundzie, och błagam, nie okłamuj serca niewieściego…
Nie mają bogatego słownictwa, za to totalnie stek super ważnych przemyśleń, którymi muszą się podzielić zanim na tych miast mury…

Nie żebym sama nie sadziła byków. Sadzę. A moment zwracania uwagi przyjemny nie jest. Ale po kilku razach już bym kurde zapamiętała i pisała dobrze.

No ale… ortografia to wyższa szkoła jazdy. Wracając do interpunkcji…

Kiedy stawiać PRZECINEK?

Nazwanie tych okoliczności w sposób, który rozumiem aktualnie przekracza moje możliwości, więc będę się torturować na przykładach:

Może najlepiej będzie, jeśli spróbuję przyswajać nie więcej niż jedną regułę dziennie? (napisałam to dwa miesiące temu, od tamtej pory grzebnęłam trzy razy, próbując zapamiętać te najbardziej kłopotliwe dla mnie pozycje).

Kroiłam salceson, podczas gdy mortadela chłodziła się jeszcze w lodówce.
Podjechałam do nich na quadzie, na co moja ciotka nie zareagowała entuzjastycznie.
Westchnęłam cichutko, jak gdyby ktoś był w pobliżu i mógł usłyszeć mój płacz.
To było tak głupie, że aż nie mogłam uwierzyć.
Zostawię tu jeszcze kartkę, w razie gdyby Hieronim zastanawiał się, dokąd poszliśmy.

Boszsz… czemu ja jednak nie zrobiłam tej dodatkowej pedagogiki? Nie było drogo, tylko cztery semestry, a może teraz wiedziałabym jak posiąść wiedzę na poziomie piątej klasy podstawówki?

O! Mam pomysł, wezmę kartkę, napiszę te wszystkie zwroty, dodam parę imion i będę losować, jednocześnie pisząc historyjkę. Próby nauczenia się na pamięć nie działają, a jak piszę dłuższy tekst, to też – albo sadzę byki, albo przypadkiem udaje mi się tego nie robić. Próby wciśnięcia tego w normalny post zakończyły się treściową rzezią, bo za bardzo skupiałam się na przecinkach, za mało na treści.

Lot Klementyny

Sytuacja się pogarszała, w miarę jak przybywało kolejnych gapiów. Zatrzymał się nawet jeden samochód, a jego pasażerowie, jak gdyby nigdy nic rozlali sobie herbatkę z termosu i czekali na dalszy rozwój wypadków. Bronisław zerknął przez ramię, by upewnić się, że Leokadia nadal jest gotowa wyjść na drzewo.

– Jesteś tego pewna – zapytał?
– Wejdę tam, chyba że wpadniesz na jakiś lepszy pomysł.
– To ja do tego doprowadziłem, dlatego że na chwilę odwróciłem głowę – westchnął, po czym dla pewności jeszcze raz obejrzał drzewo ze wszystkich stron i po raz kolejny uświadomił sobie ze smutkiem, że Klementyna nie będzie w stanie zejść stamtąd samodzielnie.

Grupka ludzi przeglądała torebki i kieszenie w poszukiwaniu jakiegoś smakołyku, ale znalazł się tylko miód, niedojedzona kanapka i paczka mentosów. Leokadia starała się ich ustawić tak, by mała nie zeskoczyła na betonowe płyty, ani do rowu pełnego tłuczonego szkła, póki nie uda im się znaleźć jakiegoś rozwiązania.
Zdecydował, że mimo osiemdziesięciu lat na karku musi wpaść na jakiś pomysł – i to szybko, jako że były strażak powinien bez problemu poradzić sobie z uwięzionym kilka metrów nad ziemią pupilem Leokadii.
Pies cicho szczeknął, podczas gdy kobieta próbowała dosięgnąć stopą jednej z niższych gałęzi, podbiegł do auta i przeprowadził szybką rozmowę – zgodnie ze swoim pomysłem, w razie gdyby doszło do jakichś szkód, miał pokryć je wszystkie z nawiązką.

– Ależ oczywiście, proszę skorzystać, tylko że to chyba i tak za nisko – mruknął, siedzący na fotelu pasażera mężczyzna, który przedstawił się jako Leopold.

Bronisławowi towarzyszyło ciche wyczekiwanie, dopiero gdy był już na dachu i sięgał do gałęzi, na której stało zwierzę, pojawiły się pierwsze podszepty zdenerwowania. Opanowanie sytuacji nie było łatwe, tym bardziej że zwierzę całe się trzęsło ze strachu.
Podskoczył, tak jak za młodu, kiedy nie raz i nie dwa zdarzyło się, że kot wybrał sobie najwyższe drzewo w okolicy i tam się chował, wychodząc coraz wyżej i wyżej – tak wysoko, że aż nie był w stanie zejść.

Ludzie lubili powtarzać, że prędzej czy później sam zejdzie, zwłaszcza jeżeli zgłodnieje, ale Bronek wiedział, że strach może być silniejszy, a zwierzę może zejść – a właściwie spaść – stamtąd dopiero padając z wycieńczenia.
Tymczasem Lea wciąż nie zdołała się wspiąć wyżej niż na kilkadziesiąt centymetrów. Była tak skupiona na zastanawianiu się, na co mogłaby postawić drugą stopę, że nawet nie zauważyła, kiedy Bronek schwytał Klementynę i po mrożącej krew w żyłach chwili utraty równowagi, przyklęknął i delikatnie, na czworakach zsunął się z powrotem na maskę wysłużonego, czarnego Forda.

– No mała, czas do domu – powiedział, stawiając suczkę z powrotem na ziemi. Wszyscy zgromadzeni odetchnęli z ulgą.
– Och! Co za szczęście – wykrzyknęła uradowana Leokadia – już nigdy tu nie przyjdziemy, chyba żeby obsikać to wstrętne drzewo. Tu jest niebezpiecznie! Pójdź w moje ramiona, Klementynko.

Zadowolony z siebie Bronek uśmiechnął się pod wąsem, słysząc że właścicielka samochodu nie ma absolutnie żadnych pretensji i cieszy się, że mogła pomóc. Otoczył swoją towarzyszkę ramieniem i odeszli w kierunku zachodzącego słońca. Ford odjechał, a okoliczni mieszkańcy wrócili do swoich zajęć.

Po kilku chwilach pod drzewem została już tylko para autostopowiczów. Dziewczyna wciąż przyglądała się wysoko rosnącym gałęziom drzewa.

– Co tam widzisz? – zapytał jej towarzysz.
– Nie masz wrażenia, że z tymi ludźmi jest coś nie tak? Maurycy… Dlaczego nikt nawet nie zapytał, jakim cudem jamnik znalazł się na drzewie?

Wyrazy dodatkowe: kot, pies, dom, miód, samochód.

Panny z masła

– Nie wierzę w ani jedno jego słowo. Powiedział mi o tym we wtorek, dopiero gdy nie miał już wyjścia.
– Może nie chciał ci robić przykrości, chyba żeby nie musieć nikogo w to angażować.
– Jasne. Trzymaj mnie, w razie gdybym go zobaczył nie ręczę za siebie. Wstawię mu do pokoju grzejnik i skończą się jego głupie pomysły.

Kobieta nie miała pomysłu, jak na to odpowiedzieć, więc zamilkła, zastanawiając się w jaki sposób Maurycy wyjaśni swoje niezdrowe zainteresowanie rzeźbieniem posągów z masła.
Nie byłoby to wielkim problemem, tyle tylko że chłopak postanowił cichaczem wynosić resztki do piwnicy, skąd prawdopodobnie planował przenieść je gdzieś dalej, ale traf chciał, że przez wypadek rowerowy zupełnie o nich zapomniał, a kiedy Bronisław postanowił zejść do piwnicy po słoik ogórków…

Ostatnie dni były bardzo ciepłe, piwnica była pozbawiona wentylacji – dość było powiedzieć, że smród był po prostu nieziemski. Zwyczajowo ktoś tam schodził i uchylał okienko; wszystko zmieniło się w zeszłym miesiącu, dlatego że Bronisława jakby częściej pobolewały korzonki.

Klementyna, ukochany chomik Bronisława najadł się resztek nabiału, jako że leżały na widoku.  Jego syn pracował w mleczarni i od czasu do czasu przynosił coś z nadprodukcji. Początkowo byli zachwyceni darmową wyżerką, ale z czasem cała rodzina nie mogła już patrzeć na sery, masła i przemycany za pazuchą jogurt.
Coraz częściej jedli na mieście, w miarę jak domowe zapasy nabiału wciąż rosły i rosły.

– Pomyślałeś o tym, że może chłopak chciał ci zrobić niespodziankę? – zapytała żona Bronka, wciąż szukając sposobu na rozładowanie sytuacji.
– Dziękuję za takie niespodzianki, nie jestem nimi zainteresowany, chyba że planował podrzucić to świństwo z piwnicy do garażu Leopolda… ale po co mu te nagie kobiety?
– Oj Bronek, przecież chłopak musi się wyszumieć.
– Ale dlaczego z masła?! To już normalne dziewczyny nie dość dobre dla niego? To uczucie nie ma przyszłości, tym bardziej że takiej to ani palcem nie dotkniesz, zaraz się rozpuści…
– Ja nie wiem, na co mi przyszło…

Maurycy wrócił do domu, podczas gdy rodzicom odechciało się już jakichkolwiek rozmów. Huśtawka emocjonalna ustała.
Bronisław zajął się robieniem na drutach, a Leokadia wyjęła z szuflady swoją kolorowankę dla dorosłych. Relaksowali się tak intensywnie, że aż przegapili syna, przemykającego chyłkiem do pokoju z wiaderkiem świeżego masła, które postawił przed jednym z dużych wentylatorów, które utrzymywały względnie niską temperaturę w pomieszczeniu.
Postawił je po oknem, żeby lekko zmiękło, po czym zszedł do rodziców, by przypomnieć im, że w następnym tygodniu wyjeżdża do Holandii, realizować swoje marzenia. Bardzo chciał tam pojechać, mimo że bał się konsekwencji. Tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Ostatecznie… wygrana w konkursie na najpiękniejszą, rzeźbioną, maślaną syrenę zapewniłaby mu piętnaście sekund sławy, pracę i nieprzebrane zapasy masła, zwłaszcza jeżeli udałoby mu się przy okazji zareklamować mleczny biznes aktualnego szefa.
Był tylko jeden warunek: musiał to powiedzieć, jak gdyby nigdy nic i zabrzmieć na tyle przekonująco, by nie narobić sobie kłopotów z kryptoreklamą – zwłaszcza, że była to raczej kwestia tego, że Leopold miał swoje marzenia, tak jak Maurycy.

Jeden chciał tworzyć piękne i zupełnie nietrwałe dzieła, drugi od zawsze chciał, by jego biznes był sławny na całym świecie – mimo, że maleńka mleczarnia sprzedawała towar tylko do kilku sklepów na terenie jednego powiatu.

 Wyrazy dodatkowe: grzejnik, kolorowanka, chomik, huśtawka, palec.

No, com się umęczyła to moje, literacko kupa, ale może przynajmniej na równy rozkład pcheł pomoże.

Nie wiem, co to jest imiesłów. Sprawdziłam, przeczytałam, nadal nie wiem, co to jest imiesłów.
Chyba mam jakiś wadliwy mózg. Odmawia współpracy za każdym razem, kiedy przychodzi do przyswajania gramatyki. Chcę się tego nauczyć, naprawdę. Chcę, próbuję i kończę rycząc i oglądając satelitarne zdjęcia Syrii przez dwie godziny, enty dzień z rzędu.

No dobrze:

Przecinek stawiaj przed (imie)słowami z końcówkami “ąc”, “łszy” i “wszy”.

Przykłady
Alfred udał się na zasłużony wypoczynek, zrobiwszy wszystko w ogrodzie mógł sobie pozwolić na wieczór pełen relaksu.
Nie mógł się z tym pogodzić, spojrzawszy w oczy córki ujrzał swą zmarłą żonę.
Poczuł się trochę lepiej, wrzuciwszy Eleonorę do jednego worka z pozostałymi członkiniami kółka różańcowego nie musiał się zastanawiać nad zaproszeniem jej na randkę.
Osiągnęła najlepszy wynik sezonu, wstrzeliwszy się pomiędzy dwie zawodniczki z Azerbejdżanu.

Konstancja nie miała już nadziei, pijąc zagłuszała demony przeszłości.
Nie miała pojęcia co ci ludzie mają w głowach, grzejąc się bliskością swych nagich ciał postępowali nieprzyzwoicie.
Cholerny kogut obudził całe domostwo, piejąc głośniej niż kiedykolwiek.
Nie musisz się na mnie gapić, ziejąc nienawiścią nie sprawisz, że założę długie spodnie.

Nie musiała już o nic pytać, wszedłszy do przedpokoju zdała sobie sprawę z tego, że Kleofas jest w alkowie z kochanką.
To był koniec, odpadłszy na pierwszym etapie kwalifikacji zrozumiał, że nie nadaje się do tej pracy.
Bardzo się spieszyła, dobiegłszy na miejsce nie mogła złapać tchu.
Jessica, zgniótłszy pod obcasem małą żabkę zafundowała sobie weekend pełen wyrzutów sumienia.
Nie miał tam nic do zrobienia, zgadłszy o co naprawdę chodzi Elwirze mógł już tylko ubolewać nad własną głupotą.

Przecinek stawiaj przed spójnikami przeciwstawnymi i wynikowymi:

Przykłady

Cała grupa kupiła sobie lody, lecz Lizawieta wybrała pudding. Preferowała raczej proste posiłki, ale akurat pudding bardzo jej smakował.
Po powrocie z wycieczki planowała się spotkać z Bogusławem, jednakże jej nadzieje na szybki powrót słabły z minuty na minutę.
Jedli te lody naprawdę powoli, tylko niewiele ubywało z niewielkich, papierowych kubeczków. Dziewczyna policzyła do stu, jednak później zdecydowała się zadzwonić do ukochanego.

– Witaj oblubieńcze – zakrzyknęła z pachnącej cytrusami kabiny w toalecie – serce me tęskni, aliści oczy me nie ujrzą twego lica aż do przedniedzieli.
– Zwariowałaś? Dlaczego tak dziwnie mówisz, przecież wiesz, że nic z tego nie rozumiem.
– Może i niezrozumiałe, za to ładnie brzmi.

Bogusław nie był zbyt chętny konwersacjom, wszakże przez cały ten czas był w pracy. Pożegnała się pospiesznie, raczej nie miała ochoty stać się powodem przedłużenia tego arcynudnego wypadu, jedynie wizja późniejszych korzyści trzymała jej nerwy na wodzy.
Musiała być tam obecna, inaczej nie dostałaby dyplomu z racji ukończenia kursu. Spodziewała się dobrej zabawy i ciekawych wykładów, tymczasem ten kreatywnie rozreklamowany kurs okazał się być kilkugodzinną prezentacją filmu na VHS. Ci ludzie nawet nie mieli odtwarzacza DVD, jedynie wiekowy magnetowid. Zacinał się, śnieżył, trzeszczał, zaś telewizor… maleńki ekran, który opanowała dziwna, zielona poświata – prawdopodobnie kineskop dogorywał.
Ta żenada nie była warta swojej ceny, natomiast jako pastisz miałaby szansę zarobić kilka stów na fali czystego zażenowania. Miała się dowiedzieć czegoś o rozkręcaniu własnego biznesu, a załapała się na prezentację nowinek technologicznych rocznik 1975.

 

Podwójnymi przecinkami wyodrębniaj wtrącenia, dopowiedzenia i wyrazy w wołaczu.

Wtrącenia:

 

 

Aniela szybko zarzuciła na siebie bladoróżową haleczkę; czuła, że tego wieczora elegancka bielizna naprawdę może jej się przydać. Wyglądała dobrze, bez wątpienia, uśmiechnęła się lekko na widok swojego odbicia. Nie czuła się zbyt pewnie, bynajmniej, kolana drżały jej z niepokoju.

– Po co się tak stroisz? Przecież Zygmunt nawet nie przyniesie ci jednego, złamanego kwiatka… – Henryka powoli traciła cierpliwość do koleżanki. Nie życzyła jej źle, przeciwnie, chciała dla niej jak najlepiej, ale młody nauczyciel nie był najlepszą partią.
– Mogłabyś już przestać narzekać, doprawdy, zaczynam podejrzewać, że jesteś o niego zazdrosna.
– Jestem zazdrosna, oczywiście, jestem. Jakże mogłabym nie być? Dwudziestoletni szczyl napisał dla ciebie wiersz, rzeczywiście, jest czego zazdrościć.
– Na pewno podarował go swoim poprzednim piętnastu dziewczynom, wiadomo, oni tacy są.
– Nauczyciele?
– Nie, bruneci.

Nie była pierwszą naiwną, oczywiście, wolała być sceptyczna. Niestety, niezawodnie, ilekroć miała okazję sprawdzić, czy nauczyła się czegoś przy okazji poprzednich niepowodzeń miłosnych, nie wychodziło z tego nic dobrego, niestety, nadzieja na happy end niezmiennie górowała nad rozsądkiem.

Narzuciła na grzbiet zgrabną jesionkę, nie chciała się przeziębić a na na horyzoncie zbierały się czarne chmury. Nastał czas burz, niewątpliwie, ryzyko przewiania było zbyt duże, by decydowała się na lekką, jesienną kurteczkę.

Zygmunt nie był niestałym lekkoduchem, odwrotnie, wręcz marzył o stabilizacji i Henryka wydawała mu się idealną kandydatką na żonę. Niezbyt atrakcyjna, mrukliwa, zakompleksiona, robotna – nie mógł sobie wymarzyć lepszej narzeczonej. Byłaby doskonałą gospodynią domową, zapewne, ostatniej soboty zwrócił uwagę na to, jak znakomicie obiera ziemniaki: cieniutko, nie marnując ani odrobiny miąższu.
Porody również nie powinny nastręczyć jej zbyt wielu kłopotów – miała piątkę rodzeństwa, a jej matce zupełnie nie odbiło się to na tuszy. Mogła mieć nieco mniej szczęścia na loterii genowej, rzecz jasna, kobiety po stronie jej ojca ważyły średnio sto kilo (i to po uwzględnieniu niemowląt i kilkuletnich dziewczynek!) – ale niestety każdy musi brać na siebie takie ryzyko. Nie była stuprocentowo pewną inwestycją w przyszłość, naturalnie, zagrożenie grubą dupą niezmiennie czaiło się tuż za rogiem. Mogło dopaść każdego, istotnie, jednak było kilka sposobów na zminimalizowanie tego zagrożenia.

Dlaczego w takim razie spotykał się z Anielą?

Nie zachowywał się jak stuprocentowy gentleman, być może, nie zależało mu na zdobyciu medalu dla najprzyzwoitszego kawalera w całym miasteczku. Nie był pewnym kandydatem do tego tytułu, jak widać, nie był szczery ze swoimi wybrankami.

Tymczasem Aniela z Henryką schodziły powoli po schodach starej kamienicy.

– Może masz rację, owszem, bardziej zależało mi na Kazimierzu – westchnęła młoda randkowiczka.
– Nie powinnaś używać czasu przeszłego, przypuszczam, pewnie dalej żywicie do siebie gorące uczucia. Gdybyś do niego napisała, to by przyjechał, sądzę, nie mógł o tobie tak po prostu zapomnieć.
– Myślisz, że to będzie w porządku wobec Zygmunta? On jest taki zakochany…
– No chyba w sobie. Przestań się martwić, nie zranisz go, na odwrót, jeszcze mu przysługę zrobisz kończąc to teraz. Wyobraź sobie, że spędzasz z nim kolejne trzydzieści lat. Chciałabyś?
– Nie.
– Nie wszystko jest takie proste, zdaje się, że każdy problem rozwiązałabyś w ten sam sposób. Jedno zdanie i już, gotowe, po kłopocie.
– A ty co? Strzel sobie w łeb, rzekłabyś, w ramach cennej porady dla kogoś, kto się miota?
– Wcale się nie miotam – zaprotestowała gorąco Aniela.

Dopowiedzenia:

Przez wiele dni zastanawiała się co zrobić, nie była to łatwa decyzja, próbowała sobie przypomnieć, co właściwie doprowadziło do jej rozstania z Kazimierzem. Zachodziła w głowę i nadal nie miała pojęcia, kilka razy płakała, przez głupie gadanie Henryki zaczęła się baczniej przyglądać Zygmuntowi. Pozbawiło ją to wszelkich złudzeń, ten mężczyzna jej nie kochał, kiedy ją odwiedzał był o stokroć bardziej zainteresowany rodowymi przepisami na powidła Henryki – bo nawet nią samą niespecjalnie.

Skontaktowała się z Kazimierzem. Niestety nadal nie dostała odpowiedzi, wypłynął w rejs do Ameryki Południowej wiosną i jak dotąd nie dał znaku życia, wciąż czekała.  Miała nadzieję, że jest bezpieczny, nawet gdyby między nimi miałoby do niczego nie dojść, chciała by w końcu dał jakiś znak życia. Codziennie sprawdzała skrzynkę nawet kilka razy, nawet wieczorami, więc właściwie już wszyscy sąsiedzi zorientowali się, że na coś czeka.

 

Wyrazy w wołaczu:

Odezwij się, Kazimierzu, ten niepokój mnie wykończy!
Ależ przestań, Zygmuncie, to nie koniec świata!
Łatwo ci mówić, Anielo, wielkie uczyniłaś pustki w sercu moim.
Opanuj się, Henryko, przecież nie musisz jej mówić, że tak naprawdę nigdy z nią być nie chciałem.

NIE STAWIAJ przecinków przed spójnikami łącznymi, rozłącznymi i wyłączającymi.

Jak zrozumiem, czym są te wszystkie rzeczy, to może nawet zrozumiem, kiedy powinnam sobie darować stawianie przecinków.

 

 

 

 

 

 


 

TRZY MIESIĄCE!

Ponad trzy miesiące. Ze średnikiami skończyłam się szarpać 26 marca i z grubsza go opanowałam.
Czułam, że z przecinkiem nie będzie łatwo – brnęłam w to na raty, wracając do tego kilkanaście razy, a nadal nie czuję się jakoś specjalnie wyedukowana na tym punkcie.

W instrukcjach (uporządkowywałam, korzystając ze strony język-polski.pl – wcześniej też z innych, ale przeważnie poddawałam się po piętnastu minutach; prawdopodobnie przejrzałam większość stron poruszających tematykę interpunkcji) powołują się na jakieś dziwne słowa, których nie rozumiem – jak “dopełnienie”, “imiesłów”, “zaimki” czy “przydawka”.
Nie czaję bazy – i jest to stwierdzenie adekwatne na kilku poziomach. Chyba trzeba mi będzie wrócić do przecinków po próbie zrozumienia, co te słowa znaczą.

Nie wiem, kiedy to nastąpi i czy w ogóle do tego dojdzie: aktualnie mam na liście jeszcze myślniki i savoir-vivre obowiązujący przy okazji spotkań znaków interpunkcyjnych. Jeśli potem zajmę się częściami zdania… to być może w ciągu dekady technologia pójdzie tak do przodu, że boty będą automatycznie sprawdzać  poprawiać interpunkcję.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4.2 / 5. Wyniki: 6

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

1 thought on “Interpunkcja z Ardeedą: jak opanować stado pcheł, czyli PRZECINEK i jego tajemnice

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.