Zaczynam rozumieć, dlaczego nigdy się tego nie nauczyłam. Mój własny upór ma poważne problemy z powstrzymywaniem pragnienia rzucenia tego w diabły w okolicach trzeciej nieudanej próby zrozumienia, o co chodzi – zero szans, że komuś mogło się udać zagonienie mnie do tego siłą.
Rozwikłanie zagadki, kiedy stawiać przecinek zawsze było dla mnie trudne do ogarnięcia. Zapamiętywałam w oparciu o przeczytane teksty i było nieźle – póki nie zaczęły mnie otaczać teksty pisane wyłącznie przez raczkujących wtórnych analfabetów.
Zresztą… nie wiem, czy to ma sens. Nadal zapamiętuję to, co widzę, a jaki poziom poprawności językowej prezentuje przeciętny tekst chyba nie muszę mówić. Większość energii zużywam na próby powstrzymania się przed przyswojeniem tej koszmarnie rozpowszechnionej skłonności do dzielenia dłuższych wyrazów na jak najmniejsze jednostki:
– “na tych miast” – i to nie w kontekście “na tych miast mury spadł grom strzał tatarskich, a wnet płonący taran zapukał do drzwi”,
– “na prawdę” – oczywiście nie w wypowiedziach typu “nie chcę słyszeć kolejnych kłamstw Edmundzie, liczę na prawdę”.
SZLAG mnie trafia, kiedy to widzę.
A uwagi oczywiście zwrócić na to nie można, bo to gorzej niż jakbym w twarz napluła i mamusię od lafirynd zwyzywała.
Od ga pie nia się na te orto gra fi czne i ję zy ko we bzd ury sa ma tra cę świa do mość i za czy nam się za sta na wiać, czy mo że fa kty cznie nie za cząć pi sać dzie ląc wszy stko na sy la by. Sko ro wię kszość spo łe cze ństwa e wi de de ntnie nie ra dzi so bie z przy swa ja niem ca łych słów, to mo że tak by ło by ła twiej się po ro zu mieć?
Co to za kretyński trend pielęgnowania ostentacyjnego niedouczenia? Chronienia, jakby było rzadkim gatunkiem orchidei…
Zwłaszcza w dobie wszechobecnych słowników sprawdzających poprawność pisowni i pozostawiających w gestii piszącego zaledwie kilkanaście słów.
Dosłownie kilkanaście. Albo i kilka. Albo jedno przeklęte na prawdę liczę Edmundzie, och błagam, nie okłamuj serca niewieściego…
Nie mają bogatego słownictwa, za to totalnie stek super ważnych przemyśleń, którymi muszą się podzielić zanim na tych miast mury…
Nie żebym sama nie sadziła byków. Sadzę. A moment zwracania uwagi przyjemny nie jest. Ale po kilku razach już bym kurde zapamiętała i pisała dobrze.
No ale… ortografia to wyższa szkoła jazdy. Wracając do interpunkcji…
Kiedy stawiać PRZECINEK?
Nazwanie tych okoliczności w sposób, który rozumiem aktualnie przekracza moje możliwości, więc będę się torturować na przykładach:
Może najlepiej będzie, jeśli spróbuję przyswajać nie więcej niż jedną regułę dziennie? (napisałam to dwa miesiące temu, od tamtej pory grzebnęłam trzy razy, próbując zapamiętać te najbardziej kłopotliwe dla mnie pozycje).
Kroiłam salceson, podczas gdy mortadela chłodziła się jeszcze w lodówce.
Podjechałam do nich na quadzie, na co moja ciotka nie zareagowała entuzjastycznie.
Westchnęłam cichutko, jak gdyby ktoś był w pobliżu i mógł usłyszeć mój płacz.
To było tak głupie, że aż nie mogłam uwierzyć.
Zostawię tu jeszcze kartkę, w razie gdyby Hieronim zastanawiał się, dokąd poszliśmy.
Boszsz… czemu ja jednak nie zrobiłam tej dodatkowej pedagogiki? Nie było drogo, tylko cztery semestry, a może teraz wiedziałabym jak posiąść wiedzę na poziomie piątej klasy podstawówki?
O! Mam pomysł, wezmę kartkę, napiszę te wszystkie zwroty, dodam parę imion i będę losować, jednocześnie pisząc historyjkę. Próby nauczenia się na pamięć nie działają, a jak piszę dłuższy tekst, to też – albo sadzę byki, albo przypadkiem udaje mi się tego nie robić. Próby wciśnięcia tego w normalny post zakończyły się treściową rzezią, bo za bardzo skupiałam się na przecinkach, za mało na treści.
No, com się umęczyła to moje, literacko kupa, ale może przynajmniej na równy rozkład pcheł pomoże.
Nie wiem, co to jest imiesłów. Sprawdziłam, przeczytałam, nadal nie wiem, co to jest imiesłów.
Chyba mam jakiś wadliwy mózg. Odmawia współpracy za każdym razem, kiedy przychodzi do przyswajania gramatyki. Chcę się tego nauczyć, naprawdę. Chcę, próbuję i kończę rycząc i oglądając satelitarne zdjęcia Syrii przez dwie godziny, enty dzień z rzędu.
No dobrze:
Przecinek stawiaj przed (imie)słowami z końcówkami “ąc”, “łszy” i “wszy”.
Przecinek stawiaj przed spójnikami przeciwstawnymi i wynikowymi:
Podwójnymi przecinkami wyodrębniaj wtrącenia, dopowiedzenia i wyrazy w wołaczu.
NIE STAWIAJ przecinków przed spójnikami łącznymi, rozłącznymi i wyłączającymi.
Jak zrozumiem, czym są te wszystkie rzeczy, to może nawet zrozumiem, kiedy powinnam sobie darować stawianie przecinków.
TRZY MIESIĄCE!
Ponad trzy miesiące. Ze średnikiami skończyłam się szarpać 26 marca i z grubsza go opanowałam.
Czułam, że z przecinkiem nie będzie łatwo – brnęłam w to na raty, wracając do tego kilkanaście razy, a nadal nie czuję się jakoś specjalnie wyedukowana na tym punkcie.
W instrukcjach (uporządkowywałam, korzystając ze strony język-polski.pl – wcześniej też z innych, ale przeważnie poddawałam się po piętnastu minutach; prawdopodobnie przejrzałam większość stron poruszających tematykę interpunkcji) powołują się na jakieś dziwne słowa, których nie rozumiem – jak “dopełnienie”, “imiesłów”, “zaimki” czy “przydawka”.
Nie czaję bazy – i jest to stwierdzenie adekwatne na kilku poziomach. Chyba trzeba mi będzie wrócić do przecinków po próbie zrozumienia, co te słowa znaczą.
Nie wiem, kiedy to nastąpi i czy w ogóle do tego dojdzie: aktualnie mam na liście jeszcze myślniki i savoir-vivre obowiązujący przy okazji spotkań znaków interpunkcyjnych. Jeśli potem zajmę się częściami zdania… to być może w ciągu dekady technologia pójdzie tak do przodu, że boty będą automatycznie sprawdzać poprawiać interpunkcję.
Proszę zostawić te przecinki i półpauzy. Proszę dać szansę korektorom 😏