Zmiana o 180°, zmiana o 360°? – a może jednak chodzi o coś zupełnie innego?

4.6
(9)

Nie znoszę tego irytującego poczucia, że wszystko zmieniło się o 360 stopni. I zastanawiam się, czy faktycznie wszyscy tak uparcie się mylą, robiąc pełny obrót tam, gdzie chcą podkreślić diametralną różnicę, czy podświadomie są bliżsi temu, co naprawdę myślą.

No bo…

Co się stanie, jak obrócisz kwadrat o 180 stopni?

Czy ktokolwiek zerknąwszy mimochodem na kwadrat w stanie wyjściowym i spojrzawszy na niego ponownie, po tej “zmianie” zauważy jakąkolwiek różnicę?

Spontanicznie wpadnie na to, co stało się z kwadratem?

Fizyk, matematyk, inżynier… uczeń, który właśnie morduje się w szkole z układem współrzędnych może na to wpaść, ale nie dlatego, że zmiana jest tak drastyczna i ewidentna, a dlatego że z powodów niezwiązanych ani z poczynaniami osoby pytającej ani z transformacją kwadratu dostrzeże tam coś, co gości w jego myślach.

Jeśli umieścimy kwadrat w układzie współrzędnych, to więcej osób wpadnie na to, co mogło się zmienić.
Ale w dalszym ciągu… rysunek po prawej to tylko sugestia. Bez konkretnych danych, bez doprecyzowania, o co właściwie chodzi nikt nie stwierdzi z całą pewnością, czy:

a) to dwa różne kwadraty, niezwiązane ze sobą w żaden sposób;
b) czy są takich samych rozmiarów – bo na osiach nie ma skali;
c) czy to ten sam kwadrat umieszczony w różnych miejscach;
d) czy doszło do obrócenia o 180 stopni;
e) czy może do odbicia w pionie i poziomie,
f) a może przesunięcia.

Każda z tych opcji może być prawidłowa – dysponując szczątkowymi informacjami możemy tylko zgadywać, albo wierzyć na słowo, że chodzi o “d”, nie “f” czy “c”.

Matematycznie to moje pitolenie nie ma najmniejszego sensu.

A egzystencjonalnie ma?

Nawet przy założeniu, że coś może się “zmienić” o 180 stopni – które jest idiotyczne, bo przecież stopnie to miara kąta, ewentualnie temperatury…
Nie chodzi o temperaturę, nie chodzi o zmianę nachylenia, ewidentnie chodzi o obrót, a obrót nie zmienia właściwości obiektu, tylko jego położenie. Obrócony o dowolną ilość stopni kwadrat będzie tym samym kwadratem.
Jak przysiądziemy na dupie i będziemy od świtu to zmierzchu obserwować zmianę położenia Słońca o 180 stopni, to znikając za horyzontem Słońce nie będzie innym Słońcem niż było, kiedy pojawiało się na wschodzie.

Nawet z przeproszeniem stopień rozwarcia nóg na skutek zapoznania wyjątkowo atrakcyjnego obiektu miłosnego nie może się zmienić o 180 stopni… no chyba, że u baletnic albo gimnastyczek – ale to już wygłupy.

“Wiadomo o co chodzi”

“Wiadomo”…

Jak Ryszarda mówi, że Zdzisiek po przyłapaniu na zdradach zmienił się o 180 stopni, to bazując na tym, że już tysiąc razy słyszeliśmy to określenie, możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że Ryszardzie chodzi o to, że Rysiek już nie zdradza.

Jednak… myślenie życzeniowe Ryszardy sobie, a fakt, że historii o rzekomo “już nie zdradzających” Ryśkach każdemu mogłyby dostarczyć inspiracji na baśnie tysiąca i jednej nocy sobie.

Patrząc realistycznie – Ryszard najprawdopodobniej nadal zdradza, ale lepiej się z tym kryje, ewentualnie nie zdradza, bo ma problem ze znalezieniem partnerki, nie dlatego, że się zmienił.
Patrząc analitycznie – jedyna zmiana o 180 stopni do jakiej mogłoby dojść, to jakby Ryszard przed przyłapaniem zdradzał leżąc na plecach, z twarzą zwróconą ku sufitowi, a po przyłapaniu kładł się na partnerce, twarzą do niej i z głową po przeciwnej stronie łóżka.

Cóż.

Właściwie to powiedzenie, o zmianie o 360 stopni całkiem mi się podoba.

Przypomina mi się... ciężko powiedzieć co, bo niestety nie wiem, jak to się nazywa.

Chyba nigdy nie wiedziałam, a w starciu z wyszukiwarką niestety poległam. Nie umiem tego znaleźć.

Taki przyrząd do ćwiczeń, przypominający dwa trzepaki ustawione blisko siebie, mniej więcej na szerokość ludzkich ramion. Zasadniczo ćwiczenia na tym polegają zdaje się na tym, że człowiek łapie za te rurki, podnosi się cały na rękach i “idzie”, przenosząc ciężar ciała z jednej ręki na drugą, nie dotykając stopami ziemi.

Przez jakiś czas mieszkałam blisko boiska sportowego, z boku którego były różne takie… – też nie wiem, jak to się nazywa. I wśród tych instalacji, których nie umiem nazwać, była między innymi też ta konkretna, której też nie umiem nazwać… :)
Jako, że nikt mi nigdy nie pokazał, co się robi na tych trzepakach – i jako że i tak raczej nie byłabym w stanie wykonać tego ćwiczenia nawet, gdyby to zrobił – to łażąc tam i wspinając się po dostępnych rurkach, ograniczałam się do zahaczania się o nie nogami i zwisania głową w dół, ewentualnie po jednej nodze na jedną rurkę i “na leniwca”. Parę razy, w nie do końca jasnych dla mnie okolicznościach zdarzyło mi się, że mając już jedną nogę na przeciwległej rurze, zamiast odbić się od podłoża tą drugą i zahaczyć nią o rurkę, robiłam “COŚ DZIWNEGO”, i w stylu godnym rozplaskanej na asfalcie wiosną żaby robiłam pełne salto, po którym każdorazowo stałam tam, wpatrując się w “trzepaki” i próbując ustalić, co się właściwie stało i jak do tego doszło. Z marnym skutkiem.

No i właśnie… to poczucie kompletnej konsternacji i dezorientacji związanej z nieoczekiwanym obrotem o 360 stopni zawsze wydawało mi się być stanem wartym uwiecznienia w jakimś fajnym porównaniu – którego nigdy nie znalazłam.
Przecież nie mogę za każdym razem opowiadać historii o trzepakach, których nawet nie umiem nazwać – zwłaszcza, że to się trzeba naprawdę cholera mocno odbić, żeby przelecieć przez rurę, z której się zwisa i wybitnie nie kontaktować, żeby nie wiedzieć, że właśnie się to robi… więc to chyba za słaby punkt odniesienia, żeby próbować wycisnąć z niego porównanie, dzięki któremu ktokolwiek zrozumiałby lepiej, o co mi chodzi.

Ale to koniec końców jedyne w miarę sensowne skojarzenie ze “zmianą o 360 stopni”: niby stoję jak stałam chwilę wcześniej, ale z lekka mnie mdli i nie rozumiem, co się właściwie stało.

Zmiana o 180° to nic drastycznego – ot, wcześniej leżałam na plecach, wstałam i położyłam się na brzuchu. Świat nie zawirował.

Nie wiem, skąd się wzięło przekonanie, że “zmiana” o 180 stopni jest równoznaczna z jakąkolwiek zmianą.
Gdyby chodziło o temperaturę: o tak, zmiana o 180 stopni, czyli np. z 25 na 205 istotnie byłaby drastyczna, bo każda forma życia drastycznie szybko zmieniłaby się w popiół, albo bryłkę lodu – ale przecież nie chodzi o temperaturę.

O co w ogóle chodzi z tymi obrotami?

Gdzie jest jakikolwiek sens i logika?
Cała wielka zmiana sprowadza się do tego, że jak Kazia leży na kanapie twarzą do ściany, to nie widzi telewizora, ale jak obróci się o 180°, to może spokojnie obejrzeć serial?
No fakt, jak była tyłem do ekranu to nie mogła tego zrobić, ale żeby porównanie z Kazią, telewizorem i “zmianą” było adekwatne, do tego, co zwykle chce się nim przekazać, to Kazia musiałaby przesiadywać przed telewizorem całymi dniami, a potem porzucić to zajęcie na rzecz jazdy na rowerze.

O wiele bardziej prawdopodobnym jest, że jak pokażemy komuś:

a) zdjęcie Kazi, leżącej na kanapie twarzą do ściany,
b) zdjęcie Kazi leżącej na kanapie twarzą do ekranu
oraz
c) zdjęcie Kazi, zasuwającej na rowerze wiejską ścieżką,

a następnie poprosimy, by wybrał z nich dwa, najlepiej ilustrujące “zmianę o 180 stopni”, to wybierze jedno zdjęcie na kanapie i zestawi ją z fotą na rowerze, ale nie zwróci uwagi na to, że Kazia na kanapie obróciła się o 180°.

Jeśli zaś chodzi o nieszczęsną zmianę o 360°… no fakt, jeśli poprosisz kogoś o wyjście z pokoju, obrócisz trzymany pionowo w dłoni długopis o 360 stopni, zawołasz go z powrotem i zapytasz, co się zmieniło, to postuka się w czoło, albo siłą sugestii zacznie się doszukiwać jakichś niezaszłych zmian.
Ale jak obrócisz trzymany w dłoni kubek z kawą o 360°w pionie, to dość trudno będzie wyjaśnić osobie, która właśnie weszła z powrotem do pokoju, że “obracanie czegoś o 360°” niczego nie zmienia.

Bardziej niż to o ile liczy się to, CO obracasz, GDZIE obracasz, JAK to obracasz, względem czego zachodzi ten obrót – niż to o ile. Długopis obrócony o 3600° względem dowolnej płaszczyzny, punktu może zmienić mniej niż obrócenie pełnego kubka z kawą o marne 45°.

Zdaję sobie sprawę z tego, że w dużym – nomen omen – stopniu cały ten wpis to bełkot o niczym.
Ot: frazeologia nie zawsze jest logiczna, a dzielenie włosa na czworo… no cóż: niektórzy mają skłonność do rozdwojonych końcówek: albo potem łażą z łamliwą szopą na głowie (i ględzą o niczym), albo regularnie podcinają (żeby nie mieć powodów do ględzenia).

Po prostu pomyślałam o tym, że to ciekawe. Naiwne poza granice przyzwoitości, ale ciekawe.

Człowiek nie patrzący na język przez pryzmat poprawności i nie do końca zaznajomiony z umownym źródłem i znaczeniem związków frazeologicznych chce coś powiedzieć… coś mu dzwoni, nie wie w którym kościele, ale chce poinformować o diametralnej zmianie, pamięta, że pełny kąt ma 360°, więc dochodzi do wniosku, że skoro coś zmieniło się na max, to powołanie się na to 360-stopniowe maksimum najlepiej odda sytuację.

W tym momencie często jego błąd zostaje zauważony i wytknięty – ej, nie mówi się o zmianie o 360 stopni, tylko o 180, 360 to pełny obrót!

Swoją drogą… jeśli przyjmiemy, że do zbioru należą wszystkie punkty znajdujące się w promieniu kąta, to różnica między kątem 0 stopni, a 360 stopni będzie istotna, ogromna, zauważalna i faktycznie bliższa przeciwieństwu niż jakiekolwiek obroty: w promieniu kąta 0 stopni nie znajdzie się nic, a w promieniu kąta 360 stopni cała płaszczyzna, wszystkie punkty.
Ale przecież nie o to chodzi, chodzi o nieszczęsny obrót, który wszystko zmienia

Trudno przekonać “ignoranta”, że jest w błędzie, skoro cała logika tego porównania sprowadza się do tego, że ktoś kiedyś uparł się na określanie diametralnej zmiany w ten sposób, forma się przyjęła, ale cała “poprawność” tego określenia sprowadza się do tego, że ludzie określają to mianem “zmiany o 180°, w związku z czym w rzadziej pojawiającym się porównaniu do 360° powinno chodzić o zamieszanie, które nic nie zmieniło.

Wiem, że trudno, bo właśnie zauważyłam, jak kurczowo chcę się trzymać swoich “wyobrażeń na temat”, niezgodnych z rzeczywistością.

W jednym z poprzednich wpisów wspomniałam o tapetach (Kiedy darmowy serwis staje się płatny, czyli mara o Zbyszku i jabłkach) i nagle zrozumiałam, skąd ludzie biorą 360°.

Powiedzenie o braniu czegoś na tapet nie miało dla mnie najmniejszego sensu, bo nigdy nie słyszałam (a przynajmniej nie zarejestrowałam ani nie zrozumiałam – jeśli jednak gdzieś się pojawiło) o czymś takim jak tapet.
Odmienia się tak samo jak “tapeta” – a że jedno jest stołem, przy którym zasiada się do obrad, a drugie sprzedawaną w rolkach papierową ozdobą do oblepiania ścian… któż duma nad takimi rzeczami, skoro nawet nie wie, że jest nad czym?

Zdarzyło mi się dumać nad tym, czy powiedzenie o “braniu kogoś na muszkę” ma jakiś związek z muszkietem (nazwa “muszka” w odniesieniu do celownika broni palnej istnieje i ma się dobrze, ale nie udało mi się ustalić, czy ma związek z “muszkietem” (dawną bronią palną), a jeśli tak, to czy “muszka” jest pomiotem “muszkietu” czy oba określenia mają jakieś wspólne źródło).

Słownik etymologiczny istnieje, jest nawet (dość skąpa) wersja online —–>
https://pl.wikisource.org/wiki/Kategoria:Słownik_etymologiczny_języka_polskiego – ale zwykle jak już coś zaintryguje mnie do tego stopnia, że mam ochotę zrozumieć to lepiej, to znajduję na ten temat wielkie nic.

Ha!

Właśnie mi się przypomniało, że kiedyś znalazłam bloga dziewczyny, która pisała o okolicach swojego miasta (Warszawa? Gdańsk? – chyba jedno z nich, choć wspomnienie jest tak niewyraźne, że równie dobrze mogło chodzić o Legnicę) i miała tam całą masę bardzo ciekawych wpisów – poczynając od wyjaśnień, skąd wzięły się nazwy dzielnic, aż po określenia, które musiały wymagać naprawdę konkretnego kopania w książkach. Oczywiście dodałam go sobie do zakładek i wydaje mi się, że przez jakiś czas tam wracałam, ale… kiedy to było? gdzie go dodałam? jak się nazywał? NIC nie pamiętam, kompletnie NIC, co mogłoby pomóc mi go znaleźć.
Mam nadzieję, że jeszcze istnieje… bo właśnie sobie (zapewne po kilku ładnych latach) przypomniałam, że był bardzo fajny.

A parę lat wcześniej poznałam gościa, który lubił wspomnieć o tym, że pracuje nad swoim “dziełem życia”, którym było wyjaśnienie skąd się wzięły nazwy miejscowości i różnych miejsc w tych miejscowościach – zaczął od miejsca w którym się urodził i podobno z czasem rozszerzał tą mapę o kolejne, ale za żadne skarby nie chciał pokazać jak to wygląda, póki praca była nieukończona. Ciekawe, czy ją skończył.
Najjaskrawiej pamiętam, że spojrzałam na mapę, znalazłam jakąś super dziwaczną nazwę wioski i zapytałam, czy już wie skąd się wzięła – przebąknął coś, że najprawdopodobniej od nazwiska niegdysiejszego właściciela majątku w tamtej okolicy – no to zapytałam skąd komuś mogło się wziąć tak dziwne nazwisko. Albo zbiłam go z tropu, albo wkurzyłam… w każdym razie to był koniec dyskusji o jego pasjach.

Wracając do tapetów i tapet…

Nie wiedząc o istnieniu czegoś takiego jak tapet nie tylko zamieniłam go sobie na tapetę, ale i zwizualizowałam:

Brać coś “na tapetę”… tapety przykleja się na ścianach… więc biorę coś i przyczepiam to NA tapetę, żeby lepiej się temu przyjrzeć, może dołożyć tam parę innych informacji, odejść parę kroków, przyjrzeć się temu lepiej, przeanalizować… raz jeszcze zastanowić, czy coś z czymś ma jakiś związek i co z tego wynika…
Nie myliłam się jakoś drastycznie co do sensu – wydumałam sobie, że można coś wziąć na tą tapetę i przyjrzeć się temu wspólnie, żeby to ewentualnie przedyskutować, może nawet urządzić jakąś burzę mózgów, ale uznawałam to za kwestię drugorzędną (pierwszą to, że coś podsumowuję, organizuję i analizuję, niekoniecznie z czyimś udziałem), podczas gdy w prawdziwym związku frazeologicznym dyskusja na temat i zaangażowanie większej (niż jedna) ilości osób jest warunkiem koniecznym.

No… nic nie stoi na przeszkodzie, żebym “wzięła na tapetę” i poprzylepiała sobie na ścianie dziesięć list z rzeczami potrzebnymi w podróży i samodzielnie przeanalizowała, co będzie mi potrzebne w czasie weekendowego wyjazdu do Ciechocinka, ale gdybym powiedziała, że we wtorek wzięłam na tapet kwestię tego, gdzie warto pojechać na weekend i palnęła to w towarzystwie osoby, która rozumie ten związek frazeologiczny i zna prawidłową formę, mogłabym się znaleźć w obliczu konieczności udzielenia odpowiedzi na pytanie “a z kim? / w jakim towarzystwie?“… no i wyszłoby na to, że  przysiadłam i rozprawiałam na ten temat we własnym towarzystwie.

Suma summarum – Świat mi się nadkruszył, bo nagle okazało się, że to określenie jest zupełnie nieadekwatne do części sytuacji w jakich miałam ochotę/zwyczaj go używać (najprawdopodobniej w sposób kompletnie niezauważalny dla nikogo poza mną).

Ale jaki to ma związek z dywagacjami wokół 180 i 360°?

Bardzo, bardzo, BARDZO luźny – tyle muszę przyznać.

Ale po pierwsze: już wiem, skąd u ludzi taka konsternacja.

A po drugie…

Natknąwszy się po raz kolejny na 360° z poprawką na 180 pomyślałam, że to całkiem zabawne…

Bo częściej niż rzadziej wygląda to tak, że:

  1. Ktoś chce podkreślić drastyczną zmianę, jaka zaszła np. w stosunku Zdziśka do Ryszardy: chce powiedzieć, że kiedyś ją okłamywał, zdradzał i miał gdzieś jej uczucia, ale po przyłapaniu przestraszył się, że ją straci i bardzo się zmienił, milszy jest, częściej jest w domu, kwiaty przynosi – mówi więc o zmianie o 360°.
  2. Ktoś inny słysząc to poprawia i mówi – ej, nie 360 tylko 180°! Przy 360° wszystko jest nadal tak, jak było.
  3. Pierwszy ktoś przyznaje pierwszemu rację – no tak, w takim razie Zdzisiek zmienił się o 180°.
  4. Gadanie gadaniem, mija trochę czasu i okazuje się, że Rysiek wcale się nie zmienił – przez chwilę był milszy; siedział w domu, żeby uśpić czujność; przynosił Ryszardzie kwiaty, żeby się ucieszyła i uciszyła, ale jak zdradzał wcześniej, tak zdradzał nadal, kłamał nadal, wciąż miał ją gdzieś i dbał tylko o to, by jemu było wygodnie.

Częściej niż rzadziej – bo tego określenia używa się zwykle wtedy, kiedy zmiana jest diametralna, ale nie dotyczy rzeczy, w których naturze naturze leżą drastyczne zmiany – rzadko mówi się o pogodzie w górach, która “zmieniła się o 180 czy 360°” (z miłego ciepełka w lodowatą nawałnicę), bo cechą charakterystyczną górskiej pogody są właśnie takie nagłe zmiany.

Mówi się o tym, by podkreślić zmianę, która nas dziwi – albo sama w sobie: samym faktem, że w ogóle do niej doszło, albo dziwi nas szybkie tempo w jakiej do niej doszło…

ktoś zmienił się o 180°… ktoś zmienił poglądy o 180°… czyjeś zachowanie zmieniło się o 180°…

A zasadniczo ani ludzie, ani ich poglądy, ani zachowania nie zmieniają się w swoje całkowite przeciwieństwo.
Albo udają zmianę… albo tylko nam się wydaje, że doszło do jakichkolwiek zmian… albo wcale nie znaliśmy tego człowieka, jego poglądów czy charakteru tak dobrze, jak nam się wydawało.

W tym kontekście pomyłka z 360 stopniami może być nieoczekiwanie adekwatnym określeniem.

Co, jeśli to wcale nie jest ani głupie ani bezsensowne, tylko przewrotne?

Pierdyknęłam tak absurdalnie obszerny elaborat na ten temat, bo przeszło mi przez głowę, że może właśnie tak miało być? Może osoba, która to wymyśliła, i rzuciła w eter wcale nie szukała nowego określenia na “drastyczne zmiany”, a stworzyła pojęcie, które już z samego założenia miało znaczyć “nielogiczne, złudne, fałszywe wrażenie drastycznej zmiany, do której tak naprawdę wcale nie doszło”?

W takim kontekście chyba dobrze byłoby znaleźć jakieś adekwatne, polskie określenie dla “prankster mastermind”.

 

 

P.S. Borze, już naprawdę straciłam wiarę w to, że kiedykolwiek dojdę do końca tej myśli… ależ niespodzianka! Jednak tu jestem. Ciekawe, czy to możliwe z innymi tematami. Jeśli tak, to może nawet warto walnąć kilka razy coś rozmiarów “Władcy Pierścieni” – raczej nikt przez to nie przebrnie, ale uczucie fajne teraz, aż strach pomyśleć cóż za ekstaza czekałaby na mnie wtedy :P

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4.6 / 5. Wyniki: 9

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

3 thoughts on “Zmiana o 180°, zmiana o 360°? – a może jednak chodzi o coś zupełnie innego?

  1. *egzystencjalnie (korekta to słowo podkreśla jako błąd, ale rozumiem, że jeśli jest “egzystencjalny”, to musi istnieć też “egzystencjalnie”)

    1. Istnieje też “egzystencjonalnie” i “egzystencjonalny:. Podkreśla, bo nie zna. Obie wersje są poprawne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.