Samobójstwo to głupota – jeden z najpodlejszych tekstów ever

5
(1)

Nie tylko najpodlejszy, ale i najbardziej irytujący – przynajmniej dla mnie. Dla reszty świata chyba nie aż tak bardzo, bo cieszy się niesłabnącą popularnością i uznaniem.
“Samobójstwo to głupota”. I tyle. Starczy. Po co się rozwodzić nad głupim tematem, po co ryzykować wpakowanie się w trudne rozmowy, skoro można to wszystko załatwić trzema wyrazami na jednym wydechu.

Słowem wstępu:

samobojstwo to glupota
Fragment kadru teledysku “Paparazzi” Lady Gagi

Istnieją powiedzonka durne, durniejsze, najdurniejsze i nie-takie-durne, ale za to wypowiadane przez durniów w sytuacjach kompletnie nieadekwatnych – jak np. nieśmiertelne:

“Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.”

Heraklit miał na myśli nieuchronność przemijania, 99% ludzi, cytujących jego słowa ma na myśli to, że warto powściągnąć rwące nurty namiętności do tego dupka-eks-misia.

Nie dalej jak w zeszłym tygodniu znajomy ujął mnie stwierdzeniem, że musi iść wziąć prysznic bo “spocił się jak mysz w połogu”.
W życiu tego nie słyszałam, a okazało się, że to bardzo popularny zwrot frazeologiczny. Czemu mysz?, czemu w połogu? – nie wiem, nie znam, nie rozumiem. Co to znaczy? Czy zwierzęta futerkowe w ogóle się pocą? Mam wrażenie, że nie – nigdy nie widziałam, ale ostatecznie nie mam większego pojęcia ani o fizjologii gryzoni ani o języku polskim.
Internet mówi, że myszy się nie pocą w sensie ludzkim, więc tym bardziej nie rozumiem… nie pozostaje mi nic, jak tylko założyć, że kolega wytarzał się w czyimś płynie owodniowym i nachuchał w ciasnym pomieszczeniu tak, że aż para wodna na nim osiadła.

No mniejsza. Chodzi mi tylko o to, że istnieje cała masa bezsensownych tekstów.

Bezsensownych dlatego, że ktoś używa go niezgodnie ze znaczeniem (jak rzeki), lub dlatego, że już z założenia są bzdurne (jak mysz).
Może dlatego dość łatwo przeoczyć takie monstrum i uznać, że “samobójstwo to głupota” – to nic takiego – ot, kolejna, tysiąc-pięćset-sto-dziewięćsetna mądrość ludowa, w której nie wiadomo, o co chodzi; bo może w ogóle o nic w niej nie chodzi.

Ale to przecież nie jest ten przypadek.

Do pewnego momentu w ogóle nie myślałam, co się za tym kryje – jak o wielu rzeczach.

samobójstwo to głupotaPotem pomyślałam i uznałam, że no tak – “samobójstwo o głupota“, tak jak narodzenie się to głupota, życie to głupota, zachorowanie na raka to głupota, zarażenie się grypą to głupota, tragiczna śmierć pod kołami pijanego kierowcy to głupota
O wszystkim można powiedzieć, że to głupota.
Czasem obiektywnie słusznie – np. mówiąc “głupotą jest sądzić, że po zjedzeniu dwóch pomidorów można dostać zatrucia od nadmiaru potasu“, czasem w ramach wyrażania opinii – np. mówiąc “głupotą jest robić sobie tatuaż, bo potem można tego bardzo żałować“, a czasem popada się w totalne, bandyckie skurwysyństwo i mówi “samobójstwo to głupota“. Bez żadnych dodatkowych wyjaśnień. W kategoriach oczywistości.

Jak można mówić ludziom, że samobójstwo to głupota?

Tak, jakby samobójstwo było jakimś kaprysem.
Jakby powszechnym było, że budzi się człowiek pewnego dnia, żadnych problemów czuje się znakomicie, ale wpada na pomysł, że popełni samobójstwo, żeby sprawdzić, jak to jest – albo z braku ciekawszych rzeczy do zrobienia przed południem.

Przecież to się nie zdarza. Nigdy. Nikomu.

Samobójstwo popełniają:

a) ludzie chorzy psychicznie i niezdolni do trzeźwej oceny sytuacji w danym momencie;
b) ludzie cierpiący do stopnia, którego nie są w stanie znieść, a próby znalezienia ulgi/ratunku nic nie dały;
c) ludzie zamordowani przez kogoś innego – czasem fizycznie i wtedy mamy “samobójstwo”, czasem torturowani psychicznie tak długo i tak mocno, że nie mają już nic, czego mogliby się trzymać.

Jak można którąkolwiek z tych grup nazywać głupcami?

samobójstwo to głupotaKtoś jest głupi, bo jest chory?
Bo nie może znieść świadomości, że mu cała rodzina umarła w środku ostatniego roku?
Bo kona, a ból staje się odporny na morfinę?
Bo nie ma na świecie nikogo, absolutnie nikogo, komu mógłby ufać, a nie daje sobie rady?
Bo wszyscy wokół się nad nim pastwią, a wszelkie próby ratunku i ucieczki (nie od życia, od tortur) zawiodły?

“Samobójstwo to głupota” nie idzie w próżnię. Ludzie tego słuchają. Przyswajają. Akceptują. Wyznają. Powtarzają.

“Niebieski wieloryb”, o którym pisałam kilka miesięcy temu był doskonałym przykładem:
Historia wyglądała tak, że jakieś ścierwo założyło grupę dyskusyjną dla osób, które cierpiały z powodu myśli samobójczych – grupę, która miała być grupą wsparcia – i wymyśliło sobie, że zarobi więcej na reklamach, jak podpuści załamane nastolatki do wzięcia udziału w piorącej mózg “grze”, która najpierw doprowadzi ich do kompletnego załamania, a przy odrobinie szczęścia (dla niego, bo celem była wyłącznie popularność) odechce im się żyć i się zabiją.

Kto zwrócił na to uwagę?

Prawie NIKT. A jak już zaczęli, to media zupełnie straciły zainteresowanie – ostatecznie kogo to obchodzi.
Serwowanie ludziom kłamliwych bajeczek o tym, że dzieci są tak durne, że okaleczają się i zabijają MASOWO, bo ktoś w internecie wymyślił takiego czelendża było super – sprzedawało się jak świeże bułeczki.

Ale żeby pisać o tym, że młode (i nie tylko młode, ale akurat w kontekście tej historii wszystko kręciło się wokół nastolatków) osoby:

  • nie miały ŻADNEJ bliskiej osoby, do której mogłyby się zwrócić ze swoimi problemami;
  • nie znalazły pomocy u obcych;
  • nie znały ŻADNEGO sposobu na to, żeby jednak znieść to gówno, przez które musiały przechodzić;
  • zostały dodatkowo zgnębione i wmanewrowane przez grupkę psychopatów, którzy pod przykrywką grup wsparcia zorganizowali sobie grupki zgnębienia i zachęcania do targnięcia się na swoje życie;
  • wołały o pomoc i zostały OLANE

nie jest już chwytliwym tematem. Nie jest czymś wartym rozważenia.

Jest czymś wartym skwitowania stwierdzeniem “samobójstwo to głupota” – żeby się upewnić, że wszyscy ci, których problemy dopiero się zaczynają, są małe i stosunkowo łatwe (a na pewno możliwe) do rozwiązania do nikogo się z nimi nie zwrócą. Żeby nie wyjść na głupców.

Cóż za głęboka mądrość przez nich wszystkich przemawia.
Po zwróceniu na to uwagi, bezdusznym zaatakowaniu ich dobrej woli potrzebują dwóch, max trzech zdań na dojście do pierwszej bazy, którą jest jakaś forma “słabi i wrażliwi muszą zginąć, takie jest prawo selekcji naturalnej” – w 9 na 10 przypadków wypowiadane przez jakąś wychuchaną pierdołę, która sobie nawet żarcia sama nie potrafi zrobić, nie wspominając o przetrwaniu w cięższych warunkach.
Przy czym stan porównywalny z pragnieniem śmierci to raczej Alpy zimą, bez kurtki z połamanymi nogami, pół kilometra od najbliższego szlaku niż zlepianie pieroga.

Powiedzenie “samobójstwo to głupota” ma już chyba swoje lata.

samobójstwo to głupotaPamiętam tę bzdurę z dzieciństwa.
Ludzie często to mówili – ba!, powtarzali – przeważnie w kontekście “opinii” na temat czyichś samobójczych śmierci, albo w ramach jakiejś dziwnej niby-przestrogi.
Chyba – bo nie do końca rozumiem, na jakiej zasadzie to miałoby działać.

O różnych rzeczach tak mówili – przeważnie o takich, których bardzo chciało się spróbować i których się próbowało, jak się już chciało dostatecznie mocno.
Ale żadna z nich nie była samobójstwem.
Poza tym… “picie alkoholu w liceum jest głupie”. I co z tego? Kto chce to się napije, a parę lat później to, że sobie golnie piwko tu czy tam będzie zupełnie normalną sprawą. Z mnóstwem innych rzeczy będzie podobnie.

Ale z myślami samobójczymi nie. Nikt do nich nie “dorasta”. Przyznawanie się do nich na żadnym etapie nie są powszechnie akceptowane. Samobójstwo to głupota foreva. Tyle.
Masz ich nie mieć.
Jak masz, to masz o nich nie mówić.
Jak kogoś zeżrą, to masz go nazwać durniem.
A jak zeżrą Ciebie, to pogódź się z tym, że jesteś słabym debilem.

Szkodliwość społeczna rozpowszechniania tej durnoty jest ogromna – a jednak się to toleruje.

Dlaczego? W imię czego? Po co?

Wydawałoby się, że cywilizacyjnie zrobiliśmy kilka kroków w dobrą stronę od czasu zamykania niewygodnych i chorych psychicznie osób w lochach… ale nie. Wcale nie.
Budzą chyba minimalnie mniejsze lub porównywalne obrzydzenie co trędowaci.

A samobójcy?
Apage Satanas! – wstyd, hańba na rodzinie, podły debil-egoista. Skupiony na swoich durnowatych problemach do tego stopnia, że się nie zechciał pomęczyć w imię świętego spokoju innych!
A to, że był sam… eee tam – przecież wszyscy jesteśmy sami.

Parę miesięcy temu był znakomity odcinek “Między Ziemią a Niebem” bodajże…

Nocny program religijny z Anną Popek i tym-facetem-co-to-grał Janusza Tracza w “Plebanii”, co to nikt nie kojarzy jak on się nazywa.

O samobójstwie i samotności było.

Najpierw zadzwonił pan, który opowiedział, że miał myśli samobójcze kiedy po śmierci żony, którą bardzo kochał został zupełnie sam, a życie mu się posypało.
Potem zadzwonił pan, który opowiedział, że też zmarła mu żona, ale zamieszkał z dziećmi, ma wokół siebie mnóstwo ludzi i właściwie jest szczęśliwy choć oczywiście bardzo za nią tęskni.

[Prowadzący program zaserwowali z uśmiechem klasyczne “Można? Można!”.]

Na koniec był telefon od pana nr 3, który raczył zauważyć, że mamy tu do czynienia z dwiema różnymi sytuacjami, których nie należy porównywać, bo pan nr 2 zaznaczył wyraźnie, że nigdy nie czuł się samotny, a pan nr 1 mówił, że czuje samotność tak wielką, że nie może jej znieść.
Rozmowę z nim szybko zakończono, by spokojnie powrócić do pierwotnego “Można? Można!” i garści durnowatych refleksji nad czymś, czego tam nie było.
Pan nr 1 mówił, że szukał, starał się znaleźć jakieś towarzystwo, znajomych – ale wszystkie te relacje są płytkie i niczego w jego emocjach nie zmieniają. Pan nr 2, że nigdy nie musiał szukać, bo ludzie zawsze wokół niego byli. Anna, “Tracz” i jakiś zaproszony ksiądz konkludowali, że jak się szuka to się znajdzie.

Nie padły tam magiczne słowa “samobójstwo to głupota” – ale pojawił się ich klasyczny substytut: założenie, że jak jedna osoba coś znosi, to każdy może to znieść.
Bez względu na dodatkowe okoliczności; budowę psychiczną tych ludzi; nawet nie bacząc na to, że dwie sytuacje łączy bardzo luźna i miejscami naciągana analogia.

Co łączy ludzi, którym się wydaje, że “samobójstwo to głupota”, a najlepszym, co mogą zrobić dla świata jest powtarzanie tego wszystkim, którzy…

No właśnie – kiedy to pada?
Albo w ramach komentarza do czyjejś tragicznej śmierci, albo w odpowiedzi na czyjeś wołanie o pomoc (jako bardziej akceptowany społecznie ekwiwalent “a spier….”).

Nie każdy może i nie każdy jest w stanie znieść to, co mu akurat życie oferuje.

W różnych momentach życia, w zależności od różnych czynników, ludzie są w stanie znieść “bardzo wiele”, albo załamać się nad przypalonym garnkiem. Jeśli mają się czego trzymać – znajomych, przyjaciół, lekarza, pasję, albo jakąkolwiek odskocznię, to się jej chwytają i trwają, próbują rozwiązywać problemy, leczyć (jeśli ich stan jest konsekwencją choroby psychicznej lub fizycznej), w najgorszym wypadku zagłuszać.

Przecież każdy był w takiej sytuacji. I to nie raz, a sto. 
Potrzebne w uspokojeniu się i powrocie do równowagi rzeczy/osoby były pod ręką – tak blisko, że autodestrukcyjne myśli nie zdążyły się zagnieździć albo i powstać.
To chyba dość, by mieć świadomość, że gdyby tych osób/rzeczy nie było, to mogłoby być znacznie gorzej.

Mimo to… żadnej litości?
Chociaż nie – to złe słowo. Żadnej przyzwoitości?

Przecież nie trzeba jej wiele, by stwierdzić fakt: że samobójstwo to ostatnie stadium niemożliwej do opanowania rozpaczy. 

Czego trzeba, by mówić, że samobójstwo to głupota?

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 5 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

34 thoughts on “Samobójstwo to głupota – jeden z najpodlejszych tekstów ever

  1. Nie wiem, nie schlebiałabym im tym skurwysyństwem, bo to po prostu debile. Debile nie dlatego, że nie wiedzą, ale że się wypowiadają.

    Nie podawałabym za przykład wymarcia całej rodziny, bo teraz taki łaskawca co najwyżej może niechętnie rozważyć, że w tym przypadku no dobra, moooożna chwilę się czuć beznadziejnie, nawet by to zrozumiał, choć wiadomo – nadal SAMOBÓJSTWO TO GŁUPOTA. A jak umrze tylko matka, tylko matka i siostra, tylko pies, a jeśli się nie może zrzucić 5kg? To trzeba wyśmiać słabeuszy, którzy z takich powodów myślą o śmierci.

    Nie zauważyłam też niestety, żeby takie teksty sadziły tylko wychuchane pierdoły. No nie. I że każdy był w takiej sytuacji? Nie. Niektórzy (większość?) nigdy nie byli. Nie mają problemów, radzą sobie z nimi. Znaczy uważają, że mają, każdy ma, ale nic ich nie jest w stanie złamać, więc naprawdę nie rozumieją i mają w dupie. To przecież widać. Cokolwiek im się przydarzy, to się najwyżej poirytują przez 5 minut i żyją dalej. Nie wiem, co by było jakby ich zamknąć i intensywnie prać mózg, zostawić w odosobnieniu, torturować… Ale to się najprawdopodobniej nie przydarzy.
    Ja nadal tego nie pojmuję. Niby jak idziesz do psychologa i dostajesz tę diagnozę DDA czy depresji, czy inną legitymację moralną zwalniającą z pracy nad sobą i możesz się wreszcie z czystym sumieniem nad sobą użalać, to wszystko jest logiczne – no tak, ojciec pił, mało się tobą zajmowali, poniżali cię, były kłótnie, to jesteś teraz przyzwyczajona do huśtawki emocjonalnej i źle sobie dobierasz partnerów, nie wiesz jak wygląda miłość i zdrowe relacje; byłaś niekochana, to masz teraz zaniżone poczucie wartości, w związku z czym masz depresję i możliwe myśli samobójcze, logiczne. Nie walczysz o nic, bo ci się nie chce, bo ci się nie chce żyć. Ale jak spytać czy osoba z normalnego domu, bez traumatycznych doświadczeń może mieć depresję, a osoba z patologicznej rodziny może być zupełnie zdrowa, to tak, jak najbardziej, oczywiście że tak. A dlaczego nie? Co to za pytanie w ogóle. To jak to jest? To co o tym decyduje? Dlaczego inni z o wiele gorszymi doświadczeniami o wiele lepiej sobie radzą? I na odwrót, jeżeli rzeczywiście tak jest. Jak kiedyś o to spytałam, to dostałam odpowiedź, że to chyba oczywiste, helloł, że tak jak ludzie rodzą się z różnym potencjałem fizycznym – siłą (jest tak?), wzrostem i innymi warunkami, tak rodzą się oczywiście z różną siłą psychiczną. Nie łykam tego wytłumaczenia. Może nie chcę, ale dalej nie rozumiem.

    1. Większość ludzi nie było w sytuacji, w której przez moment czuli się załamani i “świat im się skończył”?
      Nie mówię o myślach samobójczych czy autodestrukcyjnych. Pięć minut wystarczy, żeby zrozumieć, jak źle można się czuć – a to, czy się w tym znajdzie morał klasy “zniosłam – można? można” czy “zniosłam – to dobrze, ale może jednak daruję sobie przekonywanie wszystkich, że to nic takiego, kiedy kogoś innego będzie boleć”.

      Nie kojarzę ludzi, których nic nie jest w stanie złamać i którzy nie mają problemów.
      Za to całe stada udających, że ich nie mają i że nikt ich nie złamie, a po jakimś czasie okazywało się, że odczuwają tak samo jak reszta.
      Każdego można złamać, ale nie każdego złamią tortury i samotność.

      “Jak kiedyś o to spytałam, to dostałam odpowiedź, że to chyba oczywiste, helloł, że tak jak ludzie rodzą się z różnym potencjałem fizycznym – siłą (jest tak?), wzrostem i innymi warunkami, tak rodzą się oczywiście z różną siłą psychiczną. Nie łykam tego wytłumaczenia. Może nie chcę, ale dalej nie rozumiem.”
      Rozumiesz, rozumiesz.
      Rasa panów… predestynacja… naturalne predyspozycje do rządzenia światem… tępienie wrzodów na zdrowej tkance społeczeństwa… wspieranie rozwoju ludzkości i podpinanie własnych morderczych skłonności pod “selekcję naturalną”…

      1. Ale to akurat pisała osoba, która chyba uważa się za tę słabszą i nie było tam nic o selekcji.

        No właśnie, 5 minut – jak u mnie trwało 5 minut, to i u innych. Dalej to już jest tylko dobrowolne pogrążanie się w depresji.
        Oglądałam ostatnio dziewczynę, która złapała bakterię, przez którą musieli jej amputować wszystkie kończyny, a na jej ciele pojawiają się pęcherze jak po silnych oparzeniach. Spytano ją, jak zareagowała, kiedy dowiedziała się o konieczności amputacji – “Płakałam przez pół minuty i to wszystko, nie lubię być smutna”. NIE LUBI BYĆ SMUTNA. Utrata kończyn może wywołać SMUTEK.

    2. “Niby jak idziesz do psychologa i dostajesz tę diagnozę DDA czy depresji, czy inną legitymację moralną zwalniającą z pracy nad sobą i możesz się wreszcie z czystym sumieniem nad sobą użalać, ”

      Jasne. A jak chodzisz do dentysty to nie trzeba myć zębów. Wiadomo, że nie chodzenie jest oznaką pracy nad sobą i siły charakteru, ściąganie kamienia to pójście na łatwiznę.

      “Ale jak spytać czy osoba z normalnego domu, bez traumatycznych doświadczeń może mieć depresję, a osoba z patologicznej rodziny może być zupełnie zdrowa, to tak, jak najbardziej, oczywiście że tak. A dlaczego nie? Co to za pytanie w ogóle. To jak to jest? To co o tym decyduje? Dlaczego inni z o wiele gorszymi doświadczeniami o wiele lepiej sobie radzą?”

      Proste, palenie zwiększa ryzyko zachorowań niektórych chorób, co nie znaczy, że niepalący nie mogą zachorować. I niewiele znam osób po traumatycznych przejściach, na których nie odcisnęło to piętna.

      1. Idziesz do dentysty z próchnicą – wychodzisz z plombą. Problem zlikwidowany. Idziesz z kamieniem – wychodzisz bez kamienia. Problem z głowy. Idziesz do psychiatry – dostajesz leki po których jest ci bardziej obojętnie i zalecają terapię, więc idziesz albo nie idziesz, chodzisz albo nie chodzisz, jak byłaś parę razy to też się liczy. Nikt ci niczego nie obieca, nikt ci nie wskaże ani jednej osoby której to pomogło (nie takiej, która twierdzi że pomogło), ale masz chodzić (gdzieś, czyli wystarczy po recepty, bo tego nikt nie precyzuje), bo jak nie to jesteś głupia jak ci co chodzą z zepsutymi zębami, a potem muszą je usuwać. Nie wiem, nikt się nigdy nie zastanowił, że coś tu nie gra?

        1. Dentysta też nie daje gwarancji, w medycynie pewności nigdy nie ma. Nie każdy zabieg da się zrobić w czasie jednej wizyty.
          Nie do końca też widzę, żeby ci psychiatrzy byli tacy chętni do leczenia ludzi, którzy tego nie potrzebują, może się gdzieś jacyś trafią, jak dentyści leczący zdrowe zęby dla zysku, ale nie widzę, żeby to była rutyna, z moich doświadczeń wręcz przeciwnie, póki się pacjent nie tnie albo nie przemawia do niego Archanioł Gabriel, to mało się przejmują.

          Nie wiem, czy chodzenie z popsutymi zębami to objaw głupoty, ale żeby od razu bojkotować stomatologię…

          1. Nie widziałam tego wcześniej. Że co? xD Na co nie daje gwarancji? Jest próchnica, to ją wywierca i plombuje, nie da się – wyrywa zęba. Jak wyrywa, to będzie wyrwany, jakie są inne opcje? Jakie są zabiegi, które nie dają gwarancji? Ile razy maksymalnie trzeba chodzić z tym samym problemem do stomatologa? Ile czasu? 10 lat? I na pytanie czy pomaga wzrusza się ramionami i mówi, że chyba tak, chociaż nie dalej jak tydzień temu miało się myśli samobójcze? Co to za porównanie?
            Nie wiem nic o dentystach leczących dla zysku. Dlaczego miałoby być ich więcej niż takich psychiatrów? To przynajmniej da się udowodnić, a psychiatra polega tylko na wywiadzie z pacjentem, obserwacji.

            Nie bojkotuję, bo to zupełnie co innego.

          2. > Jak wyrywa, to będzie wyrwany, jakie są inne opcje?

            Są.

            > Jakie są zabiegi, które nie dają gwarancji?

            Na żaden nikt Ci nie da gwarancji, idziesz sobie botox wstrzyknąć, to dostajesz do podpisu, że przyjmujesz to do wiadomości.

            > Ile razy maksymalnie trzeba chodzić z tym samym problemem do stomatologa? Ile czasu? 10 lat?

            Ja do stomatologów chodzę od niemal 30 lat. I nie zamierzam przestać. Biorąc pod uwagę, że mamy tylko 32 zęby i tempo, w jakim się psują, istotnie, może kiedyś problem się rozwiąże na tyle, że już nie będę musiała.

            >I na pytanie czy pomaga wzrusza się ramionami i mówi, że chyba tak, chociaż nie dalej jak tydzień temu miało się myśli samobójcze? Co to za porównanie?

            Nie wiem, czy pomaga, może bez pomocy też by się zęby sypały, ale nie zamierzam sprawdzać.

            > Nie wiem nic o dentystach leczących dla zysku.

            Jak byłaś raz i wystarczyło, to pewnie nie wiesz.

            > Dlaczego miałoby być ich więcej niż takich psychiatrów? To przynajmniej da się udowodnić, a psychiatra polega tylko na wywiadzie z pacjentem, obserwacji.

            W psychiatrii też da się udowodnić.

          3. Jakie są inne opcje? Że zostanie resztka zęba i być może będzie ją trzeba usuwać operacyjnie? Że być może będą jakieś komplikacje? I co, tak ludzie chodzą z tymi niewyrwanymi zębami latami do dentysty, bo z jakiegoś powodu nie da się ich usunąć? To powszechny problem?

            No, dostaję do podpisu. Że zostałam powiadomiona o możliwych komplikacjach. I jak się takowe zdarzą, to w telewizji to pokazują i zazwyczaj się okazuje, że to jakiś konował albo nawet nie ma dyplomu. Większość ludzi idzie i po góra 2 tygodniach wygląda tak, że różnicę widać na zdjęciach przed i po. To samo z plombą lub kwasem hialuronowym.
            Podczas wieloletniej terapii ludzie srają oklepanymi frazesami, zachęcają innych, choć im nie pomaga (ale pewnie lada chwila zacznie) i wyglądają z pozoru lepiej, bo ćpają i serotoninka działa.
            Gdzie podobieństwo?

            Od 30 lat z tym samym problemem w tym samym zębie? Znaczy nie to, że po jakimś czasie masz próchnicę wtórną i trzeba plombę wymienić? Zmień dentystę. W najgorszym wypadku, jeśli rzeczywiście zęby są słabe, bo może takie istnieją, to można je wymienić na implanty. Wyjście jest. Przychodzisz ze swoimi, wychodzisz z implantami. Nie za jednym razem, wiadomo, stopniowo. Ale co wizytę lub kilka możesz zrobić zdjęcie przed i po i każdy będzie widział (lub jeszcze lepiej – nie widział, bo taki jest cel) różnicę.
            Po terapii… Oh wait. Nie słyszałam jeszcze, żeby one się kiedykolwiek miały kończyć sukcesem.
            Gdzie podobieństwo?

            Jeśli chodzisz i się sypią w zastraszającym tempie i szybciej już by się nie dało, to niezaprzestanie chodzenia do dentysty i tracenie pieniędzy oraz nadziei na bezcelowe, pewnie bolesne działania nie brzmi wcale rozsądnie tylko dlatego, że przyjęło się, iż 100% zaufanie medycynie (lekarzowi) jest rozsądne, jakby był drugi po bogu.
            Analogicznie być może bez terapii myśli samobójcze pojawiałyby się jeszcze częściej? Przed terapią pojawiały się codziennie, a teraz co tydzień? Zaiste warte pobiegnięcia do gabinetu i otwierania się przed obcą osobą siedzącą z lekceważącym uśmieszkiem babci słuchającej (upośledzonej) wnuczki, która opowiada że ktoś w szkole był dla niej niemiły i pokładania nadziei w procesie, który jak sami mówią nie przyniesie skutku bez leków. To jak z tymi kremami wyszczuplającymi – “2cm w miesiąc!” I drobniutkim druczkiem szczególiczek, że przy trzymaniu diety i wysiłku fizycznym minimum 3 razy w tygodniu.

            Ale co jacyś dentyści szkodzący pacjentom dla zysków mają wspólnego ze skutecznością psychiatrii i psychologii? Ja się pytam, czy te ostatnie kiedykolwiek w ogóle zadziałały, bo co do tego pierwszego to wiem.

            Jak da się udowodnić?

          4. > No, dostaję do podpisu. Że zostałam powiadomiona o możliwych
            > komplikacjach. I jak się takowe zdarzą, to w telewizji to pokazują i
            > zazwyczaj się okazuje, że to jakiś konował albo nawet nie ma dyplomu.

            Nie, nie pokazuja, bo ludzie zwykle tego nie zglaszaja. Ale dzieki za pomysl, polece do tv z moimi lydkami po nieudanej depilacji, na pewno sie zainteresuja…

            > Podczas wieloletniej terapii ludzie srają oklepanymi frazesami,
            > zachęcają innych, choć im nie pomaga (ale pewnie lada chwila zacznie)
            > i wyglądają z pozoru lepiej, bo ćpają i serotoninka działa.
            > Gdzie podobieństwo?

            facepalm…

            > Od 30 lat z tym samym problemem w tym samym zębie? Znaczy nie to,
            > że po jakimś czasie masz próchnicę wtórną i trzeba plombę wymienić?

            Serio ci ludzie na terapiach az sie do Ciebie garna, zeby Ci opowiedziec o szczegolach, czy po prostu wymyslasz? Skad wiesz, co dokladnie tam robia i nad czym pracuja?

            > Zmień dentystę. W najgorszym wypadku, jeśli rzeczywiście zęby są
            > słabe, bo może takie istnieją, to można je wymienić na implanty.
            > Wyjście jest. Przychodzisz ze swoimi, wychodzisz z implantami. Nie za
            > jednym razem, wiadomo, stopniowo.

            Eeee to do dupy, jak nie za jednym razem…
            Istotnie, juz widze lekarza z dyplomem, ktory by sie tego podjal, bo mi sie nie chce tak czesto chodzic…

            > Ale co wizytę lub kilka możesz zrobić zdjęcie przed i po i każdy będzie
            > widział (lub jeszcze lepiej – nie widział, bo taki jest cel) różnicę.
            > Po terapii… Oh wait. Nie słyszałam jeszcze, żeby one się kiedykolwiek
            > miały kończyć sukcesem.
            > Gdzie podobieństwo?

            Po raz kolejny jestem ciekawa, skad bierzesz swoja wiedze o terapii i leczeniu psychiatrycznym?
            Oni sie lecza dla siebie, nie po to, zebys Ty sobie poogladac efekty i kpic.

            > Jeśli chodzisz i się sypią w zastraszającym tempie i szybciej już by się
            > nie dało, to niezaprzestanie chodzenia do dentysty i tracenie
            > pieniędzy oraz nadziei na bezcelowe, pewnie bolesne działania nie
            > brzmi wcale rozsądnie tylko dlatego, że przyjęło się, iż 100% zaufanie
            > medycynie (lekarzowi) jest rozsądne, jakby był drugi po bogu.

            Na szczescie moge wydawac moje pieniadze na to, co uwazam za sluszne.

            > Analogicznie być może bez terapii myśli samobójcze pojawiałyby się
            > jeszcze częściej? Przed terapią pojawiały się codziennie, a teraz co
            > tydzień? Zaiste warte pobiegnięcia do gabinetu i otwierania się przed
            > obcą osobą siedzącą z lekceważącym uśmieszkiem babci słuchającej
            > (upośledzonej) wnuczki, która opowiada że ktoś w szkole był dla niej
            > niemiły i pokładania nadziei w procesie, który jak sami mówią nie
            > przyniesie skutku bez leków. To jak z tymi kremami wyszczuplającymi –
            > „2cm w miesiąc!” I drobniutkim druczkiem szczególiczek, że przy
            > trzymaniu diety i wysiłku fizycznym minimum 3 razy w tygodniu.

            Nawet nie wiem, jak to skomentowac.

            > Ale co jacyś dentyści szkodzący pacjentom dla zysków mają wspólnego
            > ze skutecznością psychiatrii i psychologii? Ja się pytam, czy te ostatnie
            > kiedykolwiek w ogóle zadziałały, bo co do tego pierwszego to wiem.

            Tak, zadzialaly.

            > Jak da się udowodnić?

            Latwiej, niz to, ze w zaplombowanym zebie nigdy nie bylo prochnicy.

          5. Nie zgłaszają? Chyba nie dlatego, że po drodze mnóstwo życzliwych dusz poświęciło całą energię na powstrzymanie przed tym kolejnej osoby, bo broń bosze mooooże jednak by się okazało, że jak najbardziej konował poniesie konsekwencje? :)
            A tak serio, zgłaszają. Można obejrzeć programy.
            IPL? :)

            Facepalm boleśnie masakrujący jak zawsze, wiadomix.

            Serio ci ludzie na terapiach aż się do mnie garna, żeby mi opowiedzieć o szczegółach i do ciebie też. Bardzo chętnie o tym opowiadają np. na fioletowym forum. Wystarczy przeczytać.

            Porównujesz kilka wizyt u dentysty do lat niekończącej się terapii?
            No, nawet może sam doradzić. Jeśli są tak słabe, że chodzisz z tym samym problemem w tym samym zębie przynajmniej raz w miesiącu i nie ma przeciwwskazań do implantów, to wydaje się to wręcz oczywiste.

            Z faktów. Jeśli tyle osób coś robi i nikt nie ma efektów, to nie widzę sensu interesować się tym głębiej. A jakby się opierać na badaniach, to wg nich nawet IPL działa ;)
            To jak się leczą dla siebie, to niech przestaną opiewać cudowną moc czegoś, co im samym nie pomaga.

            Oczywiście, że możesz, rozmawiamy o nawoływaniu do wyrzucania pieniędzy w błoto i dorabianiu do tego ideologii, nie o wyrzucaniu swoich pieniędzy w błoto.

            Teksańska masakra piłą mechaniczną V.

            No w sumie co miały nie działać… Najlepszym przykładem Rosemary Kennedy.

            Jak?

          6. > Serio ci ludzie na terapiach aż się do mnie garna, żeby
            > mi opowiedzieć o szczegółach i do ciebie też. Bardzo
            > chętnie o tym opowiadają np. na fioletowym forum.
            > Wystarczy przeczytać.

            Aha. O seksach w toalecie tez.

          7. I takie te seksy prawdziwe jak ich poprawa. I podobnie jak w przypadku seksów, prawdziwość można zweryfikować czytając pozostałe posty.

          8. To, ze ktos sie z Toba nie zgadza nie oznacza, ze nie jest zdrowy psychicznie. I nie wiem, mimo dlugiego stazu na fioletowym forum, nie kajarze az tak dobrze stanu psychicznego uzytkownikow przed i po leczeniu, zeby zweryfikowac, juz nie wspomne, ze nie mam narzedzi.

          9. I nie oznacza też, że tego seksu w toalecie nie było ;)

            Kojarzysz, kojarzysz. Wszystko wszystkie kojarzycie, tylko wypieracie. Masz przykład tej, która najwięcej odsyłała na terapię – jednej i drugiej, dodałabym jeszcze trzecią, tylko jeszcze nie mam konkretów.

          10. Ale nie twierdze, ze na pewno nikt nigdy seksu w toalecie nie uprawial, ani ze nie ma ludzi ktorzy mimo wlozonego wysilku nie uzyskuja chociazby poprawy zdrowia albo trafiaja na kiepskich lekarzy. Ale nie jest to zjawisko tak masowe, jak by sugerowala lektura fioletowego forum.

        2. Psychiatria wciąż często ociera się lub wręcz pokrywa z barbarzyństwem, nawet w krajach cywilizowanych. Stomatologia już dość rzadko. Stosunkowo łatwo byłoby zakończyć karierę dentysty, próbującego oporządzić ranę po wyrwanym zębie przy użyciu rozgrzanego do czerwoności pogrzebacza.

  2. Samobójca, ten cholerny egoista, co on sobie myślał, że może ot tak sobie wziąć i umrzeć, kiedy był tutaj potrzebny? A jakim egoistą jest ten, który tak mówi? Syty głodnego nie zrozumie, że tak polecę kolejnym hasełkiem. Ludzie powtarzają bez sensu coś, co zasłyszeli, mimo, że nigdy nie zrozumieją. Ocenianie innych to najlepsza umiejętność społeczeństwa. Dlatego nie oglądam TV i nie rozmawiam z ludźmi.
    No dobra, czasem rozmawiam, ale selekcjonuję.

    1. Pierwsze zdanie bez pierwszego słowa to chyba obowiązkowy punkt każdej żałoby.

      A selekcja jest chyba mniej skuteczna bez systematycznego aktualizowania filtrów….

      1. No tak, złość to normalny etap. Bardziej miałam na myśli osoby postronne, którym żal rodziny, która została sama, a nikt nie pomyśli: cholera, musiał cierpieć że aż postanowił zakończyć życie. Raczej lecą hasła typu właśnie: egoista, nie pomyślał o innych.

          1. Złość. Egoizm to normalny etap, trwający przez całe życie.

  3. Bardzo wartościowy, przemyślany tekst. Zgadzam się. To tzw. znieczulica, a samo stwierdzenie wywodzi się z niewiedzy. Kiedy nie ma się nic do powiedzenia, a temat nie interesuje, to często jest to kwitowane krótkim “to głupie”.

    1. Usprawiedliwianie niewiedzą może mieć rację bytu w kontekście osób, które całe życie spędziły w szałasie z bambusa i nie miały szansy nauczyć się czytać i patrzeć na świat z innej perspektywy. Taki poziom “niewiedzy” u ludzi, mających luksus możliwości czytania, oglądania, słuchania i poznawania praktycznie wszystkiego, co im się tylko zamarzy nie jest możliwy.

  4. Dla mnie osoby myślące o samobójstwie są zdesperowane, a nie głupie. Skoro ktoś ma na tyle siły i odwagi by zakończyć swoje życie, często długo przed czasem, to już musi mieć na prawdę poważny powód i nikt nie ma prawa go oceniać ani nazywać głupcem. Akurat miałam w rodzinie taki przypadek i jedyne co pozostaje to pytanie dlaczego to zrobił i czy bylibyśmy w stanie jakoś pomóc, gdyby nam na to pozwolił…

    1. A na czym by polegała ta pomoc?
      Siła i odwaga? Serio? To chyba bardziej pasuje do osoby, która mierzy się ze swoimi problemami.

        1. Pewnie niektórzy tak. Pewnie niektórzy najpierw próbują, a niektórzy od razu wyskakują. Ale gdzie tu odwaga? Już by mi prędzej pasowała do osoby, która uparcie się mierzy z problemami, nie poddaje się. Ale oczywiście trzeba popaść w skrajność i robić z samobójcy bohatera.

          1. Nikt od razu nie skacze, bo każdy chce żyć. Jak skacze to dlatego, że już nie wierzy, że może dalej żyć – co znaczy, że albo choroba uniemożliwia mu wyjście z problemów, albo już wiele razy próbował i nic z tego nie wyszło.
            “Odwaga” nie pasuje ani do jednego ani do drugiego, “siła” zresztą też nie.

          2. Do dyskusji o fizyce, strategiach marketingowych, taktyce wojennej i planowania aktów przemocy.

            Tak samobójstwo jak i podjęcie n-tej próby rozwiązania problemu jest formą działania. Każde działanie wymaga jakiejś “siły”, więc korzysta z niej tak ktoś, kto robi “coś” i zmienia sytuację – bądź to rozwiązując problem, bądź skacząc.
            Ale to gadanie traci sens w momencie, kiedy “siłę” zaczyna się rozumieć jako “zdolność do podejmowania słusznych decyzji; odporność na przeciwności losu; odpowiedzialność; pomysłowość; umiejętność znajdowania wyjść z trudnych sytuacji; stabilność emocjonalna; posiadanie celu i dążenie do jego zrealizowania” – i czort wie co jeszcze i czemu, skoro to słowo nie ma takiego znaczenia.

            Siła to za pwn «energia fizyczna lub duchowa umożliwiająca działanie» – niekoniecznie “dobre” czy “słuszne” działanie. Jakieś.
            A jak się próbuje tym samym słowem określać różne rzeczy, to wychodzi z tego “Aladeen-Aladeen”.

      1. A gdzie tu odwaga w mierzeniu się ze swoimi problemami? Ktoś w ogóle pyta o zdanie? To ja bym chętnie tchórzliwie tę walkę olała.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.