Quo vadis blogine? IV

3.5
(2)

Ten blog jest po prostu beznadziejny. Nic mi się w nim nie podoba. Skorygowanie tych wszystkich “defektów” zajęłoby mi sporo czasu, którego nawet nie szukam.

Wróciłam do pisania, bo zatęskniłam za swobodą wypowiedzi pisemnej, którą (jak mi się wydawało) kiedyś miałam.

Szło bardzo opornie, zanim opublikowałam cokolwiek, minęły chyba ze trzy tygodnie.
Napisanie w miarę składnego posta na dowolny temat nie powinno trwać tak długo (i nieważne, że rozgrzebałam w tym czasie kilkadziesiąt kolejnych). Ten, który ostatecznie wypuściłam Czemu dyskusje o prawie wyboru są nie na temat? nawet nie jest dobry. No a już na pewno nie jest godny bycia owocem trzytygodniowych walk wewnętrznych (nie wliczając chorowania).

Jakiś czas temu próbowałam, zaczęłam coś gmerać w szablonie, poprawiać czytelność postów, przesiewać szkice… nic z tego nie wynikło.

Sporo energii poszło w te “technikalia”, które szybko się zdezaktualizowały: po kolejnej “przerwie” w pisaniu okazały się zbędne, cały ten czas poszedł w próżnię. Lepiej byłoby, gdybym po prostu pisała, nie zwracając uwagi na formę, bo przynajmniej główny cel (czyli wyplucie z siebie jakiejś myśli) byłby zrealizowany.

Ilekroć siadam do klawiatury, czuję zgnębienie.

Na dobrą sprawę nie mam nawet warunków na pisanie. Przy założeniu, że “warunki” tworzy w miarę działający komputer, klawiatura, myszka, monitor i miejsce, w którym można się z tym wszystkim spokojnie usadowić… nie mam.
Komputer ledwo zipie, monitor rozlany, internet znika sobie znienacka i co rusz wysyła mi po dziesięć akapitów w próżnię, a (kolejna) klawiatura pewnie tylko czeka, żeby się rozkraczyć.

Nie chce mi się znowu denerwować i rozpaczać, że ojej jej, miałam tyle fajnych pomysłów, ale wstaw_dowolne się zepsuło i teraz przez kolejnych kilka dni, tygodni albo miesięcy nic nie zrobię.
Zaliczyłam już pisanie postów jednym palcem, na komórce (i na mrozie), długopisem na kartce (poomacku i w deszczu).

Czysty kretynizm. Odczuwam zażenowanie na myśl o tym, ile razy grabiały mi palce, bo chciałam koniecznie skończyć coś pisać, a do wyboru było albo marznąć na kość, albo znosić cudze hałasy, które robią mi kompletną sieczkę w głowie.

Powinnam dojść do wniosku, że wszystkie te niedokończone szkice bezlitosną mocą przeznaczenia zakwalifikowały się do roli “tylko szkiców” i zapomnieć o nich, albo skasować raz na zawsze.

Przecież to zupełnie normalne, że jak się coś robi, to tylko część projektów czy pomysłów się realizuje, a inne odrzuca.
Nie boleję nad wszystkimi, ale co najmniej połowa nadal wierci mi dziurę w brzuchu ilekroć na nie spojrzę.

Pisząc nowe przejrzałam kilka starych i doszłam do wniosku, że nie są dobre.

Te dłuższe, przeglądane z komórki… nie nadają się do czytania. Tego się nie da określić innymi słowami: są nieczytelne, nieczytalne i nieczytane.

Z tym ostatnim mam najmniejszy problem, bo nie lubię świadomości, że ktoś to czyta. Nie ma formy, z której byłabym zadowolona, nie ma tych wszystkich rzeczy, których nie dokończyłam. Nic nie ma. Przez większą część roku nawet mnie tu nie ma. Dziura za dziurą. To nie jest coś, z czym miałabym ochotę wychodzić do ludzi. Na szczęście nikt się tu nie pcha.

Zanotowałam sobie kilka rzeczy, które mnie szczególnie rozdrażniły przy próbie lektury… jak będzie okazja, to może coś poprawię.

Czy ludzie w ogóle jeszcze piszą blogi?

Ale tacy prawdziwi ludzie, nie pozytywnie zakręceni psychopaci, którzy uwielbiają podróże, egzotyczną kuchnię, sport i rozwój osobisty.

Chciałabym to sprawdzić.
Nie powiem, żebym czuła się na to gotowa, ale zaczynam mieć wrażenie, że powoli zbliżam się do momentu, w którym powidoki po facebookowych grupach blogowych, po których się powycierałam kilka lat temu zbledną na tyle, że znów będę mogła je przeglądać.

Mało szperałam w sieci, ale z tych kilku fajnych, na które udało mi się przypadkiem trafić wszystkie były już dawno opuszczone.
Właściwie to wszystkie miejsca, które kiedyś odwiedzałam są już opuszczone. Nie wiem, gdzie są wszyscy. Scrollują instagramy?
Nie jestem już w stanie scrollować instagrama, bo na jedno zdjęcie od osób, które obserwuję przypada jedna reklama i czuję się, jakbym scrollowała telezakupy.
Nie mogę się skupić na myśleniu o tym, że przy tych wszystkich pięknych ludziach ze zdjęć wyglądam jak XIV-wieczna chłopka, bo zastanawiam się, czy Wish próbuje mi sprzedać gumową kaczkę do kąpieli, która wygląda jak męskie genitalia, czy dildo, które wygląda jak gumowa kaczka do kąpieli.

Właściwie to do tej pory się zastanawiam, bo bez logowania nie da się sprawdzić, co właściwie jest na tych zdjęciach. Wyszukiwanie obrazem prowadzi donikąd.

Wydaje mi się, że próby rozruszania się wypadły całkiem nieźle.

Posty są złe, najchętniej napisałabym je od nowa, ale przez ingerencje wsteczne stracę możliwość porównania, czy tak ogólnie dryfuję w jakimś interesującym kierunku, czy kręcę się w kółko na moment przed podróżą w dół odpływu.

A co, jeśli to drugie?
Będę zdolna do stwierdzenia, że skoro nie jestem w tym dość dobra, to najwyższy czas przestać marnować na to czas?
Nie sądzę, bym po dojściu do takich wniosków miała jakąś satysfakcję z samego pisania dla pisania – dawno przestało być moim (prawie) codziennym rytuałem. Raczej z braku możliwości niż chęci, ale czy to w ostatecznym rozrachunku robi jakąkolwiek różnicę?

Czuję się swobodniej i spójniej niż kilka tygodni temu. Kilka razy udało mi się dokończyć wypowiedź. Kwalifikuję to sobie jako “całkiem nieźle”.

Jeśli do końca kwietnia nie opublikuję tu stu postów to bye bye Ardeeda.

Czyli najprawdopodobniej: bye, bye Ardeeda. Napisanie stu postów w niecałe pół roku… byłoby lekko poza moim zasięgiem nawet-*+

trzy lata temu, kiedy nie było dnia, w którym nie siedziałabym nad tym blogiem. I zapewne, teoretycznie nadal “jest” w moim zasięgu i teraz, ale praktyka upublicznia coś zupełnie innego.
Prawie-gotowych szkiców mam pod sufit, więc pewnie, gdybym wreszcie się za to zabrała, to mogłoby się udać.

A jeśli nie, to cóż… w parę lat bez domeny i hostingu może doczekam sprawnego komputera (na którym nie będę już miała ochoty ani potrzeby nic pisać). Jak napisać coś przejrzystego, skoro nawet tego nie widzę?
Albo w ogóle nie zacznę, albo najdalej po dwóch tygodniach resztki komputera wyzioną ducha, albo wydarzy się coś innego, co mi to całkowicie uniemożliwi. Zmęczyłam się już tymi zdychającymi matrycami, rozlanymi monitorami i znikającym internetem. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś przyjdzie mi się przekonać jak to jest, kiedy wszystko działa.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 3.5 / 5. Wyniki: 2

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.