Pokrętna, dalmatyńczykowa logika

3
(1)

Przypomniała mi się “epidemia” porzuconych dalmatyńczyków, jaka rzekomo zaczęła się niedługo po emisji filmu. Nigdy wcześniej nie miałam pretekstu, by w nią wątpić, ale jak teraz się nad tym zastanawiam, to pewne elementy nie mają sensu – a przynajmniej nie w połączeniu z tym, w co przyzwyczaiłam się wierzyć.

Nie, żeby to była jakaś szczególnie głęboka wiara. Przyjęłam komunikat. Było w telewizji kilka razy, potem znalazłam jeszcze parę bisów w internecie, więc uznałam, że pewnie tak było.

Opowiadano o rzekomo ogromnej fali popularności nakrapianych piesków, które po sukcesie filmu były chętnie kupowane jako słodkie, rozkoszne pamiątki po miłych chwilach w kinie, a potem były bezlitośnie i równie masowo porzucane, kiedy już dorosły i “zbrzydły”, w związku z czym wszyscy powinni mieć świadomość, że zwierzę to nie zabawka.

Niby słusznie… choć polemizowałabym.

Nie wątpię w to, że film był popularny, ani w to, że ludzie zapragnęli takich słodkich pieseczków jak na ekranie, ani, że nie mieli skrupułów z wywaleniem ich, kiedy przestały być wygodne.

Jestem raczej sceptyczna wobec zachwytu szczeniaczkami i kociętami.

Internet je uwielbia, więc muszę być w błędzie, ale mam pewne wątpliwości wobec poczytalności osób, które tak bardzo zachwycają się młodymi zwierzętami.
Przecież to jest dziecko. A co za tym idzie nie zawsze panuje nad zwieraczami, sra i szcza po okolicy jak mu się nie uda. Piszczy po nocach, nie umie się zająć sobą ani przez chwilę, wiecznie chce uwagi; niszczy wszystko dookoła, bo wyrzynają mu się ząbki; albo energia je rozpiera, łatwo się przeziębia, umie się zgubić we własnej chałupie, żre droższą karmę niż dorosłe, wymaga częstszych wizyt u weta. Ni cholery nie jest fajniejsze od dorosłego.
Wszystkie kotki i suczki, które wychowałam od małego (ZBYT małego, bo żeby nie skończyły zaciukane musiałam brać 3-4 tygodniowe) przez pierwsze pół życia były wrzodem na dupie, który nie dawał mi wyjść do kibla bez płaczów. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie przestaną być dziećmi.
Kiedy ludzie po internetach piszą, że chcieliby żeby ich zwierzątka wiecznie były malutkie nie wierzę, że oni tak serio.

Może nie doceniam bezmiaru bezmyślności, ale w to, że ktoś mógł się zdziwić lub rozczarować, że pies im dorósł wątpię.

Może sprawa tych dalmatyńczyków w praktyce wyglądała trochę inaczej?

Pamiętam wałkowane non stop teksty o tym, że pieski dorosły i przestały być słodkie, więc zostały porzucone. Żeby nie porzucać psów tylko dlatego, że są już dorosłe. Nie przygarniać psów bez świadomości, że bardzo szybko dorosną.
Teksty jak do skończonych debili.

I nie wiem – czy było to poniekąd słuszne: tzn. że autorzy przesłania starali się je maksymalnie uprościć, w nadziei na to, że cokolwiek zostanie w ludzkich głowach i dzięki temu naprawdę zostało; czy gryzło się we własny tyłek: tak proste i nieinkluzywne, że ludzie usłyszeli, zweryfikowali na szybko i machnęli ręką uznawszy, że nie wymaga dalszych refleksji, bo ich to nie dotyczy.

Nie miałem dalmatyńczyka, więc to nie o mnie. Nie wzięłam pieska, bo był ładny – wzięłam bo chciałam mieć pieska, ale mnie nie słuchał, więc go oddałam.

Na dodatek nie mam przed sobą żadnego tekstu, nie widziałam żadnego z programów o których mówię odkąd leciały w telewizji. Więc pewnie ze dwadzieścia lat.
Może treść była całkiem rozsądna, ale uległa spłyceniu w mojej głowie?
A może nieszczęsne dalmatyńczyki, wciąż mocno rezonujące w ludzkiej świadomości jako te słodkie pieski z filmu padały ofiarami ludzkiej nieodpowiedzialności:

a) równo z innymi;
b) w tamtym momencie mocniej niż jakakolwiek inna rasa/typ psów;
c) ale jako jedyne miały szansę dotrzeć z tym komunikatem choć do części odbiorców?

Czy ludzie naprawdę kupowali psy a potem z rozczarowaniem odkrywali, że szczenięta rosną?

Znaczy że co? Dwadzieścia lat temu dorośli ludzie byli głupsi od współczesnego trzylatka?

Chociaż właściwie… może właśnie byli?
Skąd taki przeciętny Kowalski miał wiedzieć, o co chodzi psu i dlaczego zachowuje się w ten a nie inny sposób?
Oldschoolowe “słuchaj się albo łomot” trzymało się mocno. I arbitralne podziały, tak przerażająco niedorzeczne z perspektywy czasu.
Tak, biję psa, ale to pies łańcuchowy a nie domowy, domowego bym nie bił. Biję własnego, ale nie pobiłbym cudzego. Biję cudzego, ale nie pobiłbym własnego.

Teraz ludzie już by tego tak chętnie nie łyknęli.
Chyba, że w eufemistycznej wersji “Och, gdzie ci mężczyźni, kiedyś to mężczyźni byli męscy, nie to co teraz“, nic to, że co drugi wtedy był żałosnym frajerem z poczuciem przytłaczającej bezsilności i zażywał relaksu w iluzji siły i okrucieństwie wobec zwierząt.
Ale na pewno nie są już tak tolerancyjni jak kiedyś jeśli chodzi o przemoc wobec zwierząt.

Wjadę z brawurowym zdaniem:

W filmie “101 dalmatyńczyków” występuje sporo dalmatyńczyków.

Ale inwazja małych dalmatyńczyków była tylko na końcu!
Wszak ta historia jest o dwóch zakochanych parach (ludzkiej i dalmatyńskiej) które dramatycznie próbują odzyskać uprowadzone dzieci, którym grozi okrutna śmierć. Dorosłe dalmatyńczyki co chwilę pojawiają się na ekranie, są tam, widać jak wyglądają.
Nie są tłem jak rodzice Tommy’ego i Anniki w historiach o Pippi.

Dzieci są dość naiwne by wierzyć w Świętego Mikołaja, jeśli wszyscy dookoła wmawiają im, że istnieje.
Albo żeby łyknąć jakiś tekst o lataniu z Mary Poppins albo Harrego Pottera, jeśli nikt zawczasu nie wyjaśni im różnicy między fantazją i rozrywką a realnym życiem.

Ale ani żadne dziecko, ani żaden dorosły nie jest dość naiwny i głupi, żeby – pomijając nawet wszelkie doświadczenia codzienności – obejrzawszy film o przygodach pary DOROSŁYCH dalmatyńczyków i ich uprowadzonych dzieci, film, który o ile mnie pamięć nie myli kończy się “informacją” o tym, że małe pieski DOROSŁY i miały dzieci, a potem ich dzieci miały dzieci – zakończyć seans z gorącym przekonaniem, że szczenięta na zawsze pozostają szczeniętami i zawsze będą małe i słodkie.

Już bez przesady kuśwa z tym kitem.

Nawiasem mówiąc ten film jest całkiem mroczny. I to nie dlatego, że Cruella chce obedrzeć ze skóry te słodkie, małe pieski.

Cruella porwała dzieci nie tylko tej jednej pary dalmatyńczyków, psy nie tylko tej jednej pary ludzi.
Co z resztą?
Dlaczego nie wróciły do domów? Dlaczego ich rodzice ich nie szukali? Dlaczego ich właściciele ich nie szukali?
Dlaczego po ocaleniu nie poszukano im nowych domów? Nikt ich nie chciał? Dlaczego nie wróciły do starych?

Zakończenie jest koszmarne. Nie wiem, czy coś mylę, bo nie widziałam tego filmu od bardzo dawna, niewykluczone że tylko po jednym razie: animowaną i filmową wersję.
Ale oni tam przecież snują wizje jakiegoś monstrualnego chowu wsobnego.

Wszystkie te pytania nie są zarzutami wobec filmu, czy historii, na której oparto scenariusz – ale to są dość mocno nasuwające się dylematy. Chyba całkiem naturalne po obejrzeniu go – zwłaszcza jeśli człowiek się nim zachwycił na tyle, że zapragnął takiego pieska. Nie są naturalne? Nikt sobie ich nie zadał? Całkowicie tępo obejrzeli, tępo poszli kupić psy, bezmyślnie i bezlitośnie się ich pozbyli… i do takich socjopatycznych ćwoków miałoby cokolwiek trafić?

Może wcale nie chodziło o dalmatyńczyki?

Może niedojrzali, leniwi i niewydolni rodzice traktowali w ten sam sposób inne zwierzęta, inne psy, a dalmatyńczykowa epidemia rzuciła się w oczy, bo dalmatyńczyki są na tyle charakterystyczne, że nie sposób ich nie rozpoznać?

Taki scenariusz ma dla mnie sens, znacznie większy niż bajania o tym, że ludziom nie spodobały się dorosłe psy. I to rasowe – czyli już na samym wstępie dokładnie wiadomo, jak będą wyglądać, jak duże urosną, jaki będą miały charakter.

Z tego co kojarzę dalmatyńczyki są dość trudne… nie, to złe określenie.
Inaczej: są rasy, które nawet pod opieką zdebilałego, agresywnego degenerata i kierując się własnym rozumem (bo nie mogąc liczyć na pana), wbrew warunkom i tak wyrastają na spokojne i cierpliwe. Dalmatyńczyk w zestawieniu z debilem to tylko trochę mniej koszmarny efekt niż debile i dobermany, debile i amstaffy czy debile i rottweilery.
Generalnie debile nie powinni mieć do czynienia z żadnymi rasami i nie-rasami póki nie uporają się ze swoimi ułomnościami – ale cóż.

Nie ma we mnie sceptycyzmu wobec tego, że osobowości socjopatyczne – czyli dokładnie ten podtyp człowieka, zdolny do zabijania, znęcania się czy porzucania zwierząt – mogły zakładać, że psy nie różnią się od siebie niczym poza kolorem i kształtem. Bo to pasuje idealnie.

Bierze taki psa, nie zwraca uwagi na nic i spodziewa się, że żywa istota będzie dokładnie taka, jak ją sobie wymyślił – a jak nie będzie, to cóż, tym gorzej dla niej.

Trzymając się nadal wpływu filmu “101 dalmatyńczyków” największy sens ma scenariusz w którym:

1) dzieci zobaczyły film (bo zwykle była mowa, że dalmatyńczyki masowo kupowano dla dzieci),
2) oszalały na punkcie dalmatyńczyków,
3) męczyły rodziców, babcie i ciotki o szczeniaczka – bo większość dzieci chce szczeniaczka, a że napatrzyły się na białe i nakrapiane to zapragnęły takich,
4) dostały szczeniaczka,
5) rodzice okazali się zbyt niedojrzali, leniwi i niewydolni by wychować psa i nadal się nim zajmować, więc przemęczyli się z nim kilka miesięcy i oddali lub wyrzucili – nie dlatego, że pies dorósł i “zbrzydł”, dlatego że byli do dupy,
5b) oczekiwali od okaleczonych życiem z nimi dzieci, że zajmą się psem we własnym zakresie – a dzieci jak to dzieci, rzadko są konsekwentne, systematyczne i cierpliwe bo ktoś obrzuca je oczekiwaniami albo pretensjami, że nie przejawiają cech, których nie widują na co dzień.

I że ten scenariusz nie różnił się jakoś specjalnie od losu tysięcy innych zwierząt, przygarnianych i porzucanych po zmęczeniu sytuacją i odpowiedzialnością.

Tzn. nie różnił się dla zwierząt. Co psu za różnica czy jest dalmatyńczykiem czy pudlem?
Ale te dzieci… nie tylko nagle pozbawiane psów, z którymi zapewne zdążyły się związać, koszmarne samo w sobie, ale pozbawianie dzieci psów, których przybycie poprzedziła mocno oddziałująca na ich wyobraźnię historia o złej Cruelli i jej zbirach – którzy owszem, planowali zabić i obedrzeć pieski ze skóry, ale ostatecznie nic im nie zrobili, podczas gdy ich właśni rodzice zapewne tak. No bo jak duże są szanse, że ci, którzy później bez sentymentu porzucili, a w trakcie zaniedbywali nie bili i nie wydzierali się na te psy, a “tylko” obojętnie je przetrzymali do czasu wywalenia.

Chociaż… może nawet gorzej. Przecież ten film wyszedł w 1996. Czyli jeszcze złoty czas mody na wywożenie psów głęboko w las i przywiązywaniu ich do drzew.

Czemu ten motyw był kompletnie nieeksplorowany?

Jeszcze nie te lata na zastanawianie się nad tym, że dzieci mają jakieś zdrowie psychiczne, które można spierdolić m.in. takimi numerami?

A może był, ale tego nie zapamiętałam? Nie wiem z czym ja właściwie próbuję w tym momencie dyskutować. Zbyt mgliste to wszystko, żeby rzucać jakieś konkretne argumenty.

Przypomniał mi się szał na dalmatyńczyki… potem te historie o masowych porzuceniach i krótkotrwałej popularności nakręconej przez film… i o krzywdzie psów.
Potem dopadło mnie, że to nie jest tak okropne jak zapamiętałam, tylko wielokroć gorsze.

I że… może było dokładnie odwrotnie jak sugerowano*?

*- albo: Jak zrozumiałam, że sugerowano?

Przecież to był koniec lat ’90. Sterylizacja była jakąś odległą fantazją, o której mało kto słyszał. Populację psów i kotów “regulowano” mordując kotki i suczki – albo zaraz po urodzeniu, albo “łaskawie”, po pierwszym miocie, z którego najpierw wybijano wszystko poza jednym samcem, którego matka miała szansę podkarmić przez kilka tygodni, zanim sama ginęła. Znęcanie się nad zwierzętami spotykało się z ogromną tolerancją i zrozumieniem – pewnie znacznie mniejszym niż pod koniec lat ’80 czy ’70, ale i tak poziom życia przeciętnego psa był koszmarny.
Karmione byle czym, kompletnie pozbawione opieki weterynaryjnej (przecież jak widywały weterynarza, to tylko na obowiązkowy zastrzyk przeciw wściekliźnie albo kończący życie), bite, niespuszczane z łańcuchów i niezabierane na spacery przez lata.

I nagle to biedne, nieszczęsne dalmatyńczyki, za które trzeba było ZAPŁACIĆ pieniędzmi, żeby je zdobyć – czy to z legalnej hodowli, czy z fermy klatkowej – miały tak dramatycznie gorzej niż przeciętny, skundlały śmierdziel, błąkający się po ulicy? Jakim cudem? Skoro dostęp do nich, był poniekąd “ograniczony” tylko dla tych, którzy byli skłonni wydać na psa jakąś kwotę pieniędzy?
Że niby ci, którzy je kupowali, traktowali je jak towar i z jakichś przyczyn bardziej przedmiotowo niż wszyscy inni?

Nie wydaje mi się to prawdopodobne.

Bardziej wiarygodny wydaje mi się scenariusz w którym porzucane dalmatyńczyki, tylko swoim jaskrawym, biało-czarnym losem przyspieszyły trochę zmiany w ludzkich głowach?

I nie tyle popularność filmu sprowokowała ludzi do nieodpowiedzialnego i bezmyślnego pomylenia żywego stworzenia z zabawką, co doprowadziło do nieszczęścia tysięcy dalmatyńczyków, ile sprawiła, że więcej ludzi poczuło namiastkę więzi emocjonalnej z białym, nakrapianym psem i zaczęło czuć oburzenie, że wokół nich żyje tyle Cruelli?

Może to sentyment do filmu o nich sprawił, że do niektórych dotarło, że żywego stworzenia nie wypada tak traktować?
Że to wstyd?
Że jeśli się tak zachowają i porzucą zwierzę, to cichaczem, to ktokolwiek się o tym dowie, ktokolwiek zacznie ich o to podejrzewać, będzie na nich patrzył z pogardą i obrzydzeniem, bo ludzie w ich otoczeniu zgorszyli się takim postępowaniem?

Nie ma się co ośmieszać gadkami o empatii i sumieniu w kontekście ludzi, którzy przywiązywali psy i koty do drzewa w lesie i byli w stanie żyć sobie dalej, nie myśląc o tym jak konały z głodu i pragnienia. Oni jej już nigdy nie zyskają lub nie od-zyskają.
Jedyna rzecz, jaka może ich powstrzymać od robienia tak okropnych rzeczy to strach przed wstydem, który będą musieli czuć, nie mogąc myśleć o sobie dobrze.

Większość pewnie nie była tak okrutna i po prostu porzuciła te psy… ale to też nie świadczy o prawidłowo rozwiniętej emocjonalności, że po iluś miesiącach życia z tym stworzeniem pod jednym dachem (względnie oglądania go w klatce czy na łańcuchu przed domem) nie dobrnęli do tego magicznego momentu, w którym stwierdzili, że jednak pokocha… polubili to stworzenie na tyle, że chcą dla niego jak najlepiej, i żeby z nimi było tak długo, jak to możliwe.
Co najmniej jedna osoba w każdej takiej “dalmatyńczykowej” rodzince, która niby to kupiła pieska dla dziecka musiała mieć coś emocjonalnie mocno nie tak.

Los tych psów nie rezonuje we mnie tak mocno, jak los tych dzieci, którym je odebrano i wyrzucono, porzucono lub zabito (nawet, jeśli te dzieci miały już psy głęboko gdzieś).

Część tych psów znalazła kochające domy. Pewnie niewielka część, ale jednak.
Żadne z tych dzieci nie miało ani nie znalazło kochającego domu. Wszystkie były hodowane przez socjopatów na socjopatów. Nieodpowiedzialnych, bezmyślnych i okrutnych.
Jak może wychować dziecko ktoś, kto nie jest w stanie przewidzieć, czy będzie miał chęć zajmowania się zwierzęciem, które bierze pod swój dach? Na kogo je wychowa, jeśli zupełnie się z nim nie liczy?
Na pewno nie wszystkie wyrosły na klony swoich rodziców, ale co się nacierpiały i jak powykręcały pod kopułami, to nikt im nie zabierze.

A może problemem było nie to, że psy zostały porzucone, tylko że bezmyślnie kupiono psy, które nie wyrosną na bezpiecznych towarzyszy życia, jeśli będą wychowywane przez osoby bezmyślne?

Tylko czy to się aby nie tyczy WSZYSTKICH psów?

To bardziej problematyczne w przypadku dalmatyńczyków i psów ras agresywnych, tylko pod tym względem, że prawdopodobieństwo pogryzienia i poważnych lub wręcz fatalnych konsekwencji jest w ich przypadku trochę wyższe niż w przypadku przeciętnego psa.
Jakość życia psa jest zawsze znacznie niższa w momencie, kiedy zwierzę jest niekochane, zaniedbywane, straszone, bite…

Więc to byłoby nadal – apelowanie do “sumień” i jakichś tam uczuć, ale celowanie w prozaiczną użyteczność psa, postrzeganego jako coś w rodzaju przedmiotu użytkowego.

Czyli nadal próba przemówienia do ego socjopaty i zapoznania go z garścią porad, jak lepiej wypadać w cudzych oczach.

Jaki to ma sens?
To byłaby ładnie sprecyzowana grupa docelowa, ale który zapatrzony w siebie egoista, zdolny do zmęczenia się psem lub odrzucenia go po tym, jak już nasiąknie jego własnymi przywarami dojdzie do wniosku, że oto on, on właśnie jest tym bezmyślnym, nieodpowiedzialnym właścicielem, który powinien odpuścić sobie psa, na którego ma ochotę ze względu na jego wysokie walory wizualne?

Chyba jednak nie o to chodziło, bo materiałów traktujących tylko i wyłącznie o samych dalmatyńczykach było sporo.
Te o rasach niebezpiecznych zwykle były osobno i brzmiały inaczej.
Grupki miłośników poszczególnych typów lub ras psów też od czasu do czasu przebijali się z jakimś komunikatem… choć kojarzę chyba tylko bernardyny, dogi i pitbulle (a i to okazjonalnie, jednorazowo, gdzieś, kiedyś na coś trafiłam).

Nie mam pojęcia, czy udaje mi się nadążać za myślami pisząc, ale to kółko, które zatoczyłam doprowadziło mnie do punktu wyjścia – czyli do wrażenia, że ogromna popularność tego filmu przyspieszyła nieco upadek powszechnej tolerancji dla przedmiotowego i okrutnego traktowania psów (a nie “tylko” nakręciła spiralę nieszczęścia dalmatyńczyków).
Ona i ono niestety wciąż trzyma się dość mocno, ale jest nieporównywalnie słabsze niż 20 lat temu.
A dalmatyńczyki wciąż oddziałują na masową wyobraźnię trochę intensywniej niż “psy” ogólnie. I inspirują raczej do zastanowienia i rozeznania przed adopcją lub zakupem niż do zgarniania pierwszego lepszego psa rasy, która akurat jest na topie.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 3 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.