Jak napisać mrożący krew w żyłach artykuł?

0
(0)

O co chodzi z tą rosnącą popularnością kompletnie śmieciowych stron? Nie wiem, czy to problem mojego feeda na komórce, zainspirowany blokadą kilku podobnych świątyń szajsu czy jakaś szerzej zakrojona akcja, ale przechodzi pojęcie. Codziennie z rana pojawia się lawina wpisów, jakby biorących udział w konkursie “Jak napisać mrożący krew w żyłach artykuł?”. I jak sklecić Mission Impossible z niczego.

jak napisać mrożący krew w żylach artykuł

Chodzi o te umiarkowanie ciekawe, ale wiele niewnoszące teksty z dzikim suspensem.

“Nie uwierzysz w to, co ten mężczyzna zobaczył na zdjęciu!”, “Matka otworzyła pralkę i przeżyła SZOK”, “Właścicielka kota z Sussex nie zdawała sobie ze śmiertelnego zagrożenia jakie czyha na jej pupila!”.

Czytasz i dowiadujesz się, że mężczyzna zobaczył swojego psa, śpiącego pod łóżkiem w wyjątkowo uroczej pozie.
Że kobieta ujrzała swoje piękne, czarne ciuchy oblepione tysiącami białych kudełków, bo gdzieś w kieszeni zawieruszyła się chusteczka, a właścicielka kota z Sussex niemal zapomniała o regularnym odrobaczaniu.

Niby nic ciekawego, ale czasem można przy okazji zażyć odrobiny rozrywki.

Do Mission Impossible wrócę później, bo nieoczekiwanie wciągnęłam się w te P_R_Z_E_R_A_Ż_A_J_Ą_C_E artykuły.
Nie, nie czytając – pisząc.

Jakby ktoś kiedyś zastanawiał się nad tym, jak napisać mrożący krew w żyłach artykuł, to metoda jest bardzo prosta.

Historie są na tyle niezwykłe i sensacyjne, że każdy byłby w stanie pykać minimum jedną dziennie na temat własnych sensacyjnych przygód, gdyby tylko wczuł się w klimat. A nie ograniczając się do własnych przygód i nie-przygód… sky is the limit.

No jak, JAK napisać mrożący krew w żyłach artykuł nawet jeśli żywcem nie ma z czego?

W zasadzie wystarczy chyba podstawiać do wzoru:

X groziło ŚMIERTELNE niebezpieczeństwo. Y! Na szczęście do niczego nie doszło, bo Z!

X – bohater, bohaterka lub bohaterowie naszego opowiadania
Y – dowolny przedmiot, sprzęt, czynność, funkcja, sytuacja
Z – wyjaśnienie, dlaczego do niczego nie doszło

Czyli np.:

Dziecku groziło ŚMIERTELNE niebezpieczeństwo. Mogło wypaść przez otwarte okno. Na szczęście do niczego nie doszło, bo okno było zamknięte.

Mężczyźnie groziło ŚMIERTELNE niebezpieczeństwo. Jego żona chwyciła za nóż. Na szczęście do niczego nie doszło, bo okazało się, że poprzestała na zrobieniu sobie kanapki.

Kobiecie groziło ŚMIERTELNE niebezpieczeństwo. Mało brakowało, a użyłaby przeterminowanego kosmetyku. Na szczęście do niczego nie doszło, bo zerknęła na datę przydatności i wyrzuciła bezużyteczny produkt.

A jak mamy już szkielet historii wystarczy podstawić wszystko do drugiego wzoru i rozwinąć skrzydła.
Jak napisać mrożący krew w żyłach artykuł, to napisać raz a dobrze! – a im lepiej, tym więcej takich opowiadanek można pyknąć.

A X (…) B Y! (…) C Z!

A – notka biograficzna, żeby czytelnik zrozumiał, że coś go łączy z protagonistą; któż chciałby czytać o jakimś baranie, który tylko leży przed telewizorem, niechże leży przed telewizorem i ogląda seriale, bo kto nie lubi seriali? od razu nić porozumienia i…
B – wyjaśnienie czym jest i do czego służy dany przedmiot, sprzęt czy funkcja (tu okazja, żeby czytelnik uświadomił sobie, że owegoż nie posiada a być może potrzebuje); dlaczego ludzie oddają się danej czynności, gdzie to robią (można na marginesie wspomnieć gdzie można zakupić akcesoria, bilety, karnety itp.); jak doszło do takiej sytuacji
C – wtręt edukacyjny, informacje jak bezpiecznie korzystać z… zajmować się… unikać… zabezpieczać się przed… itd.

Dla ułatwienia zrobię jeszcze schemat w uproszczeniu i wlepię z boku tekstu, żeby poszczególne elementy były lepiej widoczne, bo ciężko było mi się oprzeć pokusie zamieniania kolejności drugiego zestawu elementów.
Pierwsze trzy (XYZ) powinny zachować kolejność, z ABC można szaleć, nawet dodając je w porcjach do każdego z kolejnych etapów (X, Y oraz Z).

Czyli np.:

Jak napisać mrożący krew w żyłach artykuł o dziecku i otwartym oknie?

Rozwijając pierwszą propozycję:

Jak napisać mrożący krew w żyłach artykułHanusia urodziła się w grudniu 2019 roku. Mieszkała razem z rodzicami na Ełckim przedmieściu. Jej ulubioną zabawką był pluszowy pies, ale miała też kilka innych pluszaków, którymi często bawiła się w swoim błękitno-różowym pokoiku.
Tamtego dnia opiekował się nią tato, który w wyniku spożycia nieświeżego śledzia spędzał sporo czasu w toalecie. Wycieńczony i odwodniony mężczyzna zadzwonił do żony, żeby wracając kupiła mu znakomity środek łagodzący objawy sraczki. Dobrze wiedział, że gdyby miał go w domu, mógłby mieć córkę pod czujnym okiem przez cały czas i uniknął bolesnych otarć od niezbyt miękkiego papieru toaletowego.
Był bliski chwilowej ulgi, kiedy zaniepokoiła go chwila ciszy dochodząca z pokoiku Hanusi, która wcześniej radośnie gaworzyła. Całe życie stanęło mu przed oczami – przypomniał sobie, że uchylił na moment okno, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. Czy to możliwe, by go nie zamknął?
Dziecku groziło ŚMIERTELNE niebezpieczeństwo. Mogło wypaść przez otwarte okno. Ojciec wybiegł z łazienki, podciągając pospiesznie spodnie, spodziewając się najgorszego.

Na szczęście do niczego nie doszło, bo okno było zamknięte. Córeczka znalazła sposób na dobranie się do szafki z ubrankami i rozrzuciła wszystkie po podłodze, dlatego zamilkła.
Niestety nie wszyscy mają tyle szczęścia co Hania, czasem przez nieuwagę, czasem w wyniku rażących zaniedbań ktoś zostawia otwarte okno, a nieświadome niebezpieczeństwa dziecko… zawsze pamiętajmy o zamykaniu okien, jeśli mamy w domu małe dzieci. I kupujmy S-rajstopex, najlepszy na sraczkę, bo gdyby ojciec Hani miał go w domu, nie najadłby się strachu i nie wybiegał do kibla :)

Jak napisać mrożący krew w żyłach artykuł o żonie z nożem w ręku?

Rozwijając drugą:

Franek prowadził zupełnie normalne życie. Pracował jako ochroniarz w banku – i choć czasem zastanawiał się, czy jego praca nie jest trochę zbyt niebezpieczna… jak do tej pory nic się nie stało, ale tyle się słyszy o napadach na banki. Co jeśli pewnego dnia grupa zamaskowanych bandytów obierze sobie za cel akurat jego miejsce pracy?
Starał się o tym nie myśleć zbyt często. Wydawało mu się, że żyje dość spokojnie i szczęśliwie. Pięć lat wcześniej poznał cudowną dziewczynę, pobrali się. Mieszkali w dość dużym domu z teściami (rodzina żony), ale nic z tych stereotypowych kłótni – zwykle nie wchodzili sobie w drogę, czasem zjedli wspólnie obiad, nic ponadto.
Zagrożenie przyszło z zupełnie nieoczekiwanej strony.
Mężczyźnie groziło ŚMIERTELNE niebezpieczeństwo. Nigdy nie przypuszczał, że coś takiego może się zdarzyć, kiedy na rocznicę ślubu kupował swojej kochanej Madzi komplet porcelanowych akcesoriów kuchennych za 299,99 – jeszcze dokładniejsze wyławianie pierogów dzięki ergonomicznej chochli z perforacjami, nieskazitelne ostrza z ostrzałką w komplecie, dzięki której już nigdy nie trzeba się martwić tępotą narzędzi kuchennych (dokładnie takie same oferuje sklep XYZ, można skorzystać z atrakcyjnej obniżki >>klik<<).
Jego żona chwyciła za nóż. Śmierć zajrzała mu w oczy, kiedy przypomniał sobie o niezwykle poręcznych uchwytach, zabezpieczających przed ześliźnięciem się dłoni z rączki.
– Czyżbym zapomniał o jej urodzinach? – przeszło mu przez głowę? Niedobrze jest zapominać o urodzinach wybranki, zwłaszcza jeśli ona zawsze pamięta.
– To niemożliwe! – uświadomił sobie po chwili, przecież zainstalowałem w telefonie tę super appkę >>klik<< która zawsze przypomina mi o wszystkich ważnych datach. Jest super, więc to nie może być to. Nie skosiłem trawnika teściowej? Borze mój co takiego zrobiłem? Czemu mi nie powiedziała?
Rozmowa i komunikacja podstawą udanego związku. Choć trudno w to uwierzyć, czasem ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że ich postępowanie sprawia przykrość partnerowi. Do wielu nieprzyjemnych sytuacji dochodzi w wyniku nieporozumień, które łatwiej wyjaśniać na bieżąco niż czekając na przelanie się czary goryczy dojść do wniosku, że nie chce się mieć już do czynienia z niegdyś najbliższą osobą.
 – Co się tak gapisz? Też chcesz, czy jak? – zapytała żona.

Chciał, ale w nerwach pokręcił przecząco głową. Zaśmiał się pod nosem nie mogąc uwierzyć, jakie głupoty zakręciły mu się w głowie.
Na szczęście do niczego nie doszło, bo okazało się, że żona poprzestała na zrobieniu sobie kanapki.

Jak napisać mrożący krew w żyłach artykuł o kobiecie i przeterminowanych kosmetykach?

Rozwijając trzecią – już tylko dla przyjemności. Naprawdę się wkręciłam.

Kasia prowadzi niewielkiego bloga kosmetyczno-modowego. Dodaje zdjęcia nowych ciuchów, notuje sobie wrażenia z używania kolejnych szamponów, szukając tego jedynego. Sama nie przepada za buszowaniem po sklepach, woli zamawiać ubrania w internecie, ale często ubolewa nad tym, że zdjęcia nie pokazują dość dobrze jak prezentuje się dany ciuch. Cieszy ją obecność wielu jej podobnych, dzięki którym czasem upewnia się, że jednak nie chce danego ciucha, albo zakręca się na jego punkcie i wie, że musi go mieć. Nie ufa recenzjom przypadkowych użytkowników na portalach, woli posłuchać, co mają na temat do powiedzenia osoby, które wzbudziły w niej zaufanie – nawet, jeśli to daje jej pojęcie o małym ułamku produktów niż strona, przepełniona podpłaconymi recenzjami.
Ma wymagające włosy, ciężko jej znaleźć coś odpowiedniego, więc była dość podekscytowana nową linią produktów.
Kobiecie groziło ŚMIERTELNE niebezpieczeństwo.
Peeling+odżywka na skórę głowy+szampon+odżywka na włosy. Nie było to tanie, ale kilka jej ulubionych blogerek było zachwyconych tym produktem, skład wyglądał bardzo obiecująco. Zdjęcia “przed i po” dawały nadzieję na ograniczenie przetłuszczania. No i te urocze opakowania – nie tylko z w pełni biodegradowalnych materiałów, ale i udekorowane małymi, słodkimi różyczkami. W te pędy ruszyła do drogerii, kiedy tylko dowiedziała się, że już jest do kupienia (tu do kupienia dokładnie ten sam zestaw w atrakcyjnej cenie >>klik<<).
Mało brakowało, a użyłaby przeterminowanego kosmetyku. Na szczęście do niczego nie doszło, bo zerknęła na datę przydatności i wyrzuciła bezużyteczny produkt.

Boleśnie rozczarowana opisała swoją niemiłą przygodę na blogu. Przypomniała wszystkim ewentualnym czytelniczkom, a przede wszystkim sobie, jak ważne jest sprawdzanie daty przydatności produktów. Postanowiła, że od tej pory nie tylko bezwzględnie sprawdzi wszystko przed zakupem, ale i bezpośrednio po powrocie do domu zapisze markerem na opakowaniu dużymi cyferkami, do kiedy dokładnie może używać tego produktu. Nierzadko jedynym “skutkiem ubocznym” zastosowania specyfiku, dla którego upłynęła data ważności jest to, że niektóre substancje nie działają już jak powinny, ale dla osób z wrażliwą skórą czy skłonnością do alergii taka chwila nieuwagi może się okazać niebezpieczna, a nawet tragiczna w skutkach.

Można też zaszaleć i dodać brawurowy zwrot akcji:

Kasia nie wyobrażała sobie, że jeszcze kiedykolwiek przeprosi się z tą marką, ale okazało się, że uwielbia ją bardziej niż wcześniej!
Czytelniczki zwróciły jej uwagę na to, że wcale nie kupiła tych produktów na które tak czekała, tylko poprzednią, wycofywaną ze sklepów wersję. Była tak podekscytowana, że dokumentowała na zdjęciach punkt po punkcie: podróż do drogerii, zakup, unboxing w domu… Okazało się, że to wystarczy! Chociaż nie miała już kosmetyków, które mogłaby zwrócić, ani nawet paragonu, to dzięki korzystaniu z aplikacji drogerii (do pobrania tu >>klik<<) mogła udowodnić zakup, a widoczna na zdjęciach data była wystarczającym dowodem dla producenta, który przysłał jej zupełnie nowy komplet kosmetyków. Dostała też bon od drogerii za nieudany zakup w drogerii i darmowy krem do rąk z przeprosinami (drogeria naprawdę dba o swoich klientów >>klik<<).
Kasia do dziś rumieni się na wspomnienie tego, że nie zapamiętała jak dokładnie wyglądały opakowania produktów, które chciała kupić. Kolor się zgadzał, ale nic ponad to – śmiechu było co nie miara, logo felernych kosmetyków do złudzenia podobne do oryginału, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze. No a Kasia ma nową linię ulubionych produktów (>>klik<<).

No bo to oczywiście SĄ ciche kampanie reklamowe i informacyjne.

Nie wszystkie, ale z tego, co zauważyłam większość.
Linki do konkretnych miejsc czasem tam są, czasem ich nie ma, ale przecież nie muszą być podstawione pod nos. Jeśli wiadomo o jaki produkt chodzi, to zainteresowany klient sam go sobie wyszuka.

Niektóre naprawdę ocierają się o mistrzostwo narracji. Wprowadza się maksymalnie kontrowersyjne elementy i podkręca się historie bohaterów, choć nie ma to żadnego związku z historią.

Mamy np. pająka, który wlazł do domu pewnej australijskiej pary. Sky is the limit!

Jak napisać mrożący krew w żyłach artykuł o pająku, który wlazł do domu?

Dla Australijczyków nic dziwnego, wszelkie robactwo, pajęczarstwo, gady i co tam jeszcze fabryka dała pakuje im się do chałup ilekroć znajdzie jakąś szczelinę, w którą się zmieści.
No i ta “para” brzmi nudnie. Podkręcając. Para GEJÓW. Podkręcając mocniej. Para GEJÓW z dzieckiem. Jeszcze mocniej. Z córką. Mocniej! Poczętą in-vitro. Jeszcze mocniej! Urodzoną przez surogatkę.
Jeszcze! A nie, zostawmy to już, bo zaraz nam wyjdzie, że uprowadzili ją z Marsa. Kolejny wątek!
Jeden wyemigrował tam z Ameryki, wcześniej był ochroniarzem w super… nie! policjantem… ech, nadal słabo: członkiem SWAT-u. Drugi jest potomkiem imigrantów z… nie, wróćNIELEGALNYCH imigrantów z Kazach… nie, wróć, z AFGANISTANU. O tak. 
Co tam ten pająk zrobił?
Wlazł? O nie, nie “wlazł” tylko WTARGNĄŁ, groźniej brzmi. I nie jakiś tam pająk, tylko ŚMIERCIONOŚNA BESTIA. I nie do żadnego tam “domu”. Do willi, rezydencji, ogromnej luksusowej rezydencji, na którą zarobili handlując nar… nie, wróć, ludź… nie, wróć. No dobra. Niech się ludzie sami domyślają, skąd degeneraci wzięli tę mamonę na takie chałupy.
Wpierniczy się tam parę darmowych fot Wersalu z wikipedii, nie wszyscy się zorientują.
Do tego tytuł – żeby nie przynudzać. Zaczniemy od dobrego tytułu.
POTWÓR PRÓBOWAŁ SIĘ WŚLIZGNĄĆ DO SYPIALNI PIĘCIOLETNIEJ DZIEWCZYNKI – PRAWDZIWY HORROR /ZDJĘCIA TYLKO DLA LUDZI O MOCNYCH NERWACH!!!/
No jasne, że tam dalej będzie tylko foteczka kulącego się przed obiektywem i zapędzonego w kąt swojskiej, polskiej chałupy, niewielkiego korsarza, który nie uszedłby za “śmiercionośną bestię” nawet w oczach osoby z arachnofobią, no aaale…
Potem że geje… nielegalni… in-vitro… – kusi, żeby podkręcić jeszcze troszeczkę i zrezygnować z antyterrorysty na rzecz POZBAWIONEGO SKRUPUŁÓW MORDERCY, który nigdy nie wahał się ani chwili zanim nacisnął na spust, a zamiast jakichś tam nudnych imigrantów podrasować do podejrzanego o członkostwo w organizacji terrorystycznej, albo nawet – walić to – prawą rękę szefa Al-Kaidy ale trzeba się powstrzymać. Pozostawać zawsze o krok od doskonałości! Nie można odbiorcy przekarmiać ani aż tak bardzo ułatwiać zauważenie, że to żółte dziennikarstwo.

Oczywiście nikt nie chce okłamywać czytelników. Jeśli się ubawią czytając z przymrużeniem oka to dobrze, jeśli łykną bez popitki i otworzą je szeroko to nawet lepiej.

Jak napisać mrożący krew w żyłach artykuł wiedzieli już autorzy tekstów do gazet wydawanych sto lat temu

I dwieście, i wcześniej, dużo wcześniej też – metoda przekazywania była inna, ale zapewne odkąd ludzie nauczyli się mówić wpadli też na to, jak się przy okazji trochę rozerwać. I trochę wpływać na to, jak inni postrzegają pewne sprawy.

Przeglądałam ostatnio duże ilości starych gazet – nie stuletnich, w tych 20-30-letnich było najwięcej artykułów na stronę z historiami jakiejś stockowej pani, która dzięki super środkowi wreszcie schudła, albo stockowego pana, który po nasmarowaniu się kremem nie ma już problemów z korzonkami. Im młodsze gazety, tym łatwiejsze były do odróżnienia od “prawdziwych” artykułów o tym, tamtym i sramtym.

Inaczej się odbiera czyjąś historię, a inaczej historyjkę, która – co z góry wiemy – ma na celu zareklamowanie jakiegoś produktu. Inaczej patrzymy na zachwalane przez kuzynkę nowe, sprawdzone super garnki a inaczej na te same garnki zachwalane przez panią w telewizji. Inaczej na butelkę soku pitego mimochodem przez vlogerkę, inaczej na butelkę soku zachwalanego przez vlogerkę, która jasno mówi, że bierze udział w kampanii reklamowej i dostaje za to kasę, ale bardzo lubi produkt.
Kolejne regulacje wprowadza się, żeby utrudniać wciskanie produktów klientom nieświadomym, że konsumują reklamę.

Część z tego chyba mimo wszystko wpada w szarą strefę. Artykuł z dzisiejszego poranka był o włamaniu na częstotliwość kamerki rodzicielskiej. Elegancko opisano jak to przerażona matka zdecydowała się zwrócić “niebezpieczny” sprzęt, ale wyjaśniono też, że jakiś upiorny świrus zaczął podglądać jej dzieci, bo nie zastosowała wszystkich rekomendowanych zabezpieczeń, zasugerowano, że być może użyła nie dość mocnego hasła z którego korzysta w wielu miejscach. Podano nazwę produktu, opisano charakterystykę usługi, nawet stanowisko producenta przytoczono.
Reklama? A może po prostu dobre dziennikarstwo i dogłębne zbadanie sprawy?
Raczej to pierwsze.

Niektóre naprawdę są fajne! Bardziej post-ironicznie niż po-prostu-zabawnie, ale jednak.

Najbardziej spodobało mi się coś w stylu “Syn spojrzał na kota, którego niedawno przygarnęła jego matka i nie mógł uwierzyć własnym oczom! Gdyby nie jego szybka reakcja, jego matce groziłaby ŚMIERĆ” – potem nastąpiło kilka stopniujących napięcie akapitów.

Starsza kobieta nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia! Gdyby nie szybka interwencja syna, który zrozumiał, że coś jest nie tak, kobieta mogłaby zginąć! W czasie codziennego spaceru znalazła coś, co wydawało jej się porzuconym kociątkiem, a w rzeczywistości było krwiożerczym, śmiercionośnym oposem – a trzeba pamiętać, że oposy przenoszą tyyyle chorób, że kobitka nie padła trupem po pierwszym spojrzeniu na tę kreaturę chyba tylko dlatego, że niedowidziała.

Historia została zilustrowana fotografią kilku legowisk – w dwóch leżały koty, w jednym wielki, zadowolony, tłusty, dorosły opos.
I tu wychodziła na jaw dość brawurowa narracja – bo niby i owszem, kobieta znalazła go, kiedy był malutki, ale “szybka reakcja syna” miała miejsce wiele miesięcy później, kiedy to uroczyście odwiedził matkę.

Dyskusja i wątek z ocaleniem życia sprowadzał się do czegoś w stylu*: syn przyjeżdża w odwiedziny, błąka się po chałupie i zlustrowawszy przenikliwym, podejrzliwym spojrzeniem wielką, przerośniętą nornicę, przechadzającą się po domu zapytał:
– A co co ty tu robisz skur…?
– A co ty mi się tu wydzierasz na kotka gówniarzu?
– Aaale mamo, to nie jest kot! To opos!
– Tak? Aha, no i co?
– To szkodnik, nie powinnaś trzymać go w domu!
– Spier…, teraz to mój kot i to jest jego dom.
– Nie no, spokojnie. Pomyślałem, że… A toto się normalnie do kuwety załatwia jak kot, czy gdzie robi?

& życie toczyło się dalej. Kobiecie nic nie groziło, kotom nic nie groziło, oposowi nic nie groziło. Wszyscy żyli sobie spokojnie razem, jak wcześniej tak później.

*- domniemując

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.