Nie wierzę w psychologię. Tzn… wierzę, ale mam wiele “ale” – kilka mniejszych, kilka większych.
Złożone w całość sprowadzają się do pustego “nie jestem pewna“.
Z drugiej strony… kiedy po raz pierwszy spotkałam się z ludźmi, którzy na każdy możliwy problem reagowali nieśmiertelną radą “idź do psychologa” lub “idź na terapię” zareagowałam zdumieniem. Potem zniecierpliwieniem. Śmiechem. I ostatecznie – obojętnością.
Może faktycznie coś w tym jest. Może.
Nie mam doświadczenia. Nigdy nie korzystałam.
Tzn. raz byłam. Niezupełnie z własnej woli. Raczej na fali kompletnej obojętności wobec tego, co się dzieje ze mną i wokół mnie.
To było bezpośrednio po tym, jak straciłam dziecko. Babsko strasznie się zawzięło, żeby mi wytłumaczyć, że nie mam myśleć “dziecko” tylko “płód” i bla-bla-bla & zastanowić się, czy nie powinnam raczej odetchnąć z ulgą, że uda mi się uniknąć tej odpowiedzialności w młodym wieku.
Ojciec-dziecka mnie tam zaciągnął w przekonaniu, że mi to pomoże.
No i nie mogę powiedzieć, żeby nie pomogło. Słuchanie tej baby było jeszcze gorsze od tego, co kłębiło mi się w głowie. Ostatecznie wzięłam się w przysłowiową garść i poświęciłam więcej energii na udawanie, że już w porządku, ze strachu, że jak będzie ze mną tylko gorzej i gorzej, to skończę bezbronna i skazana na babsko, wykładające mi swoją wizję świata.
Poza tym… wszystkie moje interakcje ze studentami psychologii pozostawiły raczej średnie wrażenie.
Mam wrażenie, że najbardziej zaburzone i rozmiłowane we własnym cierpieniu i niezwykłej wyjątkowości wybrały sobie studiowanie psychologii w nadziei na znalezienie rozwiązania swoich problemów przy okazji.
Doskonała motywacja do zdobywania wiedzy. Ale więcej niż prawdopodobny koszmar w momencie, kiedy taki specjalista z przypadku zabierze się za gmeranie w cudzych głowach, nie uporządkowawszy własnej.
Nie mam na myśli żadnego “idealnego życia”, które ów specjalista powinien prowadzić, by móc pomagać innym.
Niech i sobie ten szewc bez butów chodzi, jeśli dobrze szyje je innym. Ale osoby wychodzące z założenia, że dzieci same proszą się o molestowanie seksualne, kobiety chcą być gwałcone, a mężczyźni mają umysł i emocjonalność labradora powinny się spełniać w innych zawodach albo siedzieć za współudział w zbrodniach, które usprawiedliwiają.
To nie są odosobnione przypadki.
Przynajmniej ja nie spotkałam się z niczym, co pozwoliłoby mi wysnuć inne podejrzenia.
Chociaż może gdzieś kryje się multum happy endów i dramatów obyczajowych, które nie zmieniły się w horror… – może.
Nie wierzę, ale nie wykluczam.
Przesadą byłoby określać moje podejście sceptycznym.
Jest negatywne i nie umiem z siebie wykrzesać nic innego wobec całego tego bagna, które zaledwie od kilku (nastu?) lat zaczyna z wolna wietrzeć od zapachu śmierci, tortur i okaleczania ludzi w imię głębokiej wiary w to, że choroba psychiczna zwalnia z obowiązku widzenia w tej osobie istoty ludzkiej.
Zaczyna – wciąż się go nie wyzbyło. Capi nim tak mocno, że aż mdli.
Z jednej strony niby wszystko idzie w dobrym kierunku.
Z drugiej przeraża multum historii o nadużyciach, zaniedbaniach i błędach bezpośrednio prowadzących do tragedii. Co gorsza takich, które kończą się… niczym. Zero konsekwencji, zero odpowiedzialności, zero czegokolwiek, tylko martwych dzieci wciąż przybywa.
Może w takim samym tempie co kiedyś, może w mniejszym: nie wiem, brak danych.
Nawet, jeśli w mniejszym, to i tak słabo mi za każdym razem, kiedy okazuje się, że w zawodzie pracują potwory/dyletanci, zdolni orzec, że sadystyczna morderczyni z obgryzionymi po macierz paznokciami jest doskonałą kandydatką do tworzenia rodziny zastępczej i osobą wielokroć bardziej wiarygodną niż wzywające pomocy dzieci, ich biologiczna matka, babka…
Nie tak dawny przypadek oddania niemowlęcia pod opiekę dziewczyny, która już w ciąży wspominała, że go nienawidzi, piła, paliła, brała narkotyki, była agresywna, nie radziła sobie, często wspominała, że tego dziecka nie chce też nie przysporzył zdaje się żadnych niemiłych konsekwencji ludziom, którzy uznali ją za zbyt agresywną i niebezpieczną dla innych mieszkanek ośrodka, z którego ją wyrzucono… ale jak najbardziej zdolną do zajmowania się niemowlęciem (które zamordowała po trzech miesiącach zaniedbywania).
Nie są to psychoterapeuci po kursach korespondencyjnych tylko wykształceni ludzie z rzekomym wieloletnim doświadczeniem w tej dziedzinie.
Nie są to sytuacje z gatunku robiłem co w mojej mocy, niestety pacjent zmarł.
Nie rozumiem tego.
Nie jestem całkowicie na “nie”, bo…
Są ludzie, którzy twierdzą, że wizyty u psychologa, terapia czy sesje z psychiatrą pomogły.
Są i tacy, którzy twierdzą, że uzdrowiły ich kryształy, warzywa i woda z Lourdes.
Część z nich ewidentnie kłamie, inni umacniają sobie efekt placebo, a pozostałym na pewno nie szkodzi.
Nie szkodzi – pod warunkiem, że to prawdziwe kryształy i prawdziwe warzywa, a nie jakiś utwardzony, chiński akryl.
Jakieś dwa tygodnie temu po raz pierwszy zwróciłam uwagę na strony internetowe “psychologów” i “terapeutów”.
Nigdy wcześniej tam nie byłam. Zajrzałam, bo znajoma osoba miała nieszczęście trafienia na podobną “specjalistkę”, co ja lata temu – chyba nawet gorszą. A opinie w internecie miała bardzo dobre…
Różne rzeczy mają w internecie “bardzo dobre” opinie, ich kupienie kosztuje kilka złotych.
W pierwszej chwili byłam przerażona tym, że nawet w tak delikatnym temacie bydlęta nie mają skrupułów z oszukiwaniem ludzi.
W drugiej popukałam się w czoło – no bo cóż to za problem? Jedni zbierają pieniądze “na chore dzieci”, a potem znikając nie przekazując im ani złotówki; inni naciągają ledwo wiążących koniec z końcem emerytów na drogie garnki, kołdry i masażery; jeszcze inni walą czymś w głowę i kradną portfele.
Ludzie chyba nie mają świadomości… czy mają? Bo nie wiem. Ja nie miałam.
To wszystko wygląda dokładnie tak samo jak strony super środków na nieoperacyjną likwidację halluksów w jedną noc… powiększanie penisa w weekend… porost bujnych loków na łysym czole – tzn… niestety na pierwszy rzut oka wygląda w porządku.
O ile w przypadku halluksów stwierdzenie, że ma się do czynienia z oszustami to kwestia kilkuminutowego sprawdzenia informacji w google, o tyle szarlataneria psychoanalityczna kamufluje się całkiem nieźle.
Tzn. ja absolutnie nie mówię “nie idź do psychologa”. Jeśli czujesz, że tego potrzebujesz, to jak najbardziej – idź.
Ale najpierw stwierdź, czy aby na pewno potrzebujesz psychologa.
Psycholog zajmuje się tylko doradzaniem i dawaniem sugestii w przypadku “mniejszych” problemów – np. kiedy dziecko nie chce wcześnie chodzić spać, nastolatek chodzi na wagary, wuj Kleofas ma problemy ze znalezieniem stałej pracy po wyjściu z więzienia.
Może też wysłuchać i doradzić, gdzie się udać po pomoc, jeśli są powody podejrzewać, że te mniejsze problemy to wierzchołek góry lodowej.
Psychoterapeuta prowadzi terapie – czyli regularne spotkania-rozmowy, trwające od kilku miesięcy do kilku lat. Nie dokonuje cudów. Nie przepisuje leków.
Jego zadaniem jest umożliwienie pacjentowi/klientowi uświadomienie sobie źródła problemu, udzielanie wsparcia w zmierzeniu się z nim i pomocy w wyeliminowaniu konsekwencji tego problemu, które obniżają jakość życia pacjenta.
Psychiatra leczy choroby psychiczne. Jeśli uznaje to za konieczne/wskazane to przepisuje leki. Ma za sobą studia medyczne, więc ma świadomość, że problemy psychiczne/emocjonalne mogą być jednym z objawów choroby fizycznej. Może zlecić odpowiednie badania i skierować na leczenie.
Ukończenie studiów – tak medycznych jak psychologicznych – nie upoważnia do prowadzenia terapii, nie jest też konieczne.
Profesjonalny psychoterapeuta jest:
- psychiatrą po szkoleniu z zakresu psychoterapii,
- psychologiem po szkoleniu z zakresu psychoterapii,
- osobą po szkoleniu z zakresu psychoterapii,
każdy z w/w posiada odpowiednie dokumenty potwierdzające jego przygotowanie do zawodu, wydane przez certyfikowane ośrodki i pozostaje w stałym kontakcie/pod kontrolą tamtejszego specjalisty – który udziela konsultacji i sprawdza, czy wszystko przebiega tak, jak powinno.
Niestety, zbyt ochocze skorzystanie z rady “idź do psychologa” może się skończyć wylądowaniem w – za przeproszeniem – ramionach NIEprofesjonalnego psychoterapeuty, który:
- nie ukończył studiów medycznych ani psychologicznych;
- nie ukończył kursu z zakresu psychoterapii i nie ma żadnych certyfikatów
lub - ma, ale uzyskał go w Wyższej Niepublicznej Nowosądeckiej Szkole Łojenia Kasy od Naiwniaków z Problemami im. Pana Kleksa, filia w Trzebiatowie, lub samodzielnie trzasnął w Wordzie, wydrukował i powiesił na ścianie licząc na to, że nikt się nie zorientuje;
- nie podlega żadnej kontroli, weryfikacji ani – jeśli jest dość przebiegły – karze (tu pojawia się pełen wachlarz coachów – począwszy od specjalistów od PUA, a skończywszy na oświeconych, każących głodem i ogniem wypędzać Szatana z dzieci).
Zasadniczo radzi się, by wybierać wyłącznie osoby, które mają na koncie i studia i kursy choć i wśród nich jest wielu mocno miniętych z powołaniem.
Nie jest to żaden ewenement o czym wie każdy, kto był choć raz na oddziale położniczym.
Więc wydaje mi się, że i wśród osób po “samym” kursie znajdą się ludzie nadający się do tego zawodu i spełniający pokładane w nich nadzieje.
A wracając do moich opinii, przemyśleń i wrażeń z przeglądania stron internetowych i profili “psychologów” i “psychoterapeutów” – jeśli chcesz skorzystać z pomocy tego typu, to:
NIE IDŹ DO PSYCHOLOGA ANI DO PSYCHOTERAPEUTY, PÓKI NIE SPRAWDZISZ Z KIM MASZ DO CZYNIENIA
Każdy mniej więcej wie, jak się obcina włosy – a jednak znalezienie dobrego fryzjera nie jest łatwe: nie wystarczy wejść do pierwszego lepszego salonu, a i z dobrego można wyjść z efektem powygryzanych dziur zamiast grzywki.
To dotyczy każdej dziedziny, więc zakładam, że i ta nie jest wyjątkiem.
1. Warto pamiętać, że jeśli coś ma wyłącznie pozytywne opinie, to znaczy, że jest marne.
Na tyle marne, że komuś opłaciło się kupić pozytywne opinie lub usunąć wszystkie negatywne.
Żaden super cudowny produkt, którym byłam zachwycona nie miał wyłącznie pozytywnych opinii – nigdy.
Wiele pozytywnych – i owszem. Ale nie wszystkie.
Terapeuci, na opinie których zerkałam mieli wyłącznie pozytywne. 100% zachwyconych i polecających klientów, wyrażających się w bardzo podobnym stylu…
2. Jeśli na stronie są jakieś certyfikaty – sprawdź je. Być może są nic nie warte.
Pojawia się jakiś “medal” czy znak “jakości” przyznany przez nieistniejącą organizację lub opiniotwórczy serwis-duch, o którym nikt nie słyszał, a który ma tyle wejść, ile można sobie nabić, nie blokując azjatyckich botów.
3. Wpisz nazwisko w google i poza opiniami sprawdź, czy ten specjalista przypadkiem nie przyjmuje w piętnastu miastach.
Długie terminy oczekiwania nie są równoznaczne z nawałem klientów. Ta osoba może mieć kompletnie pusty grafik i wynajmować gabinet na godziny, np. w co drugi czwartek miesiąca, jeśli trafi się jakiś nieszczęśnik chętny do zostawienia pieniędzy.
Dobry specjalista przyjmuje w jednym miejscu, bo tak jest najwygodniej. Może mieć jeszcze etat w szpitalu, przychodni, poradni czy własną działalność, ale generalnie dobrzy specjaliści nie muszą się uganiać za klientami, bo klienci sami do nich przyjdą.
4. Jeśli po wizycie masz jak najgorsze wrażenie, to poszukaj kogoś innego.
Nawet dobry specjalista nie będzie odpowiadał każdemu, a jeśli nie jest dobry, to może zaszkodzić.
Mimo negatywnego nastawienia uważam, że to może pomóc.
Wielu ludziom pomaga. Nie “uzdrawia” jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pomaga. I nie na wszystko, bo generalnie – jedna terapia = jeden problem. Nie omawia się wszystkiego naraz tylko skupia na pojedynczych kwestiach.
Tych, które najbardziej destrukcyjnie wpływają na jakość życia.
Porównania do wizyty u dentysty, które pojawiły się w dyskusji pod wpisem “Samobójstwo to głupota – najpodlejszy tekst ever” jest poniekąd trafny, ale tam został oparty na dziwnym założeniu, że raz wyleczony ząb staje się zdrowy.
Nie – nie staje się. Już zawsze będzie zębem z plombą. Plomba może wypaść i wtedy trzeba będzie go leczyć znowu. Implanty to nie panaceum – co kilka lat trzeba je wymieniać, są problematyczne, pojawiają się zapalenia dziąseł, zwyrodnienia szczęki – pomijając to, że nie wszyscy mają na tyle mocne szczęki by w ogóle można było rozważać takie rozwiązanie. Protetyka również nie sprawia, że osoba, która z jakichś względów straciła zęby po zrobieniu i założeniu protezy będzie mogła stwierdzić, że nie czuje różnicy pomiędzy tym, co ma a naturalnymi zębami.
To tak nie działa. Żadne poważne leczenie tak nie działa.
Jeśli się je stosuje, to wraca się do zdrowia, odzyskuje sprawność, komfort życia i tak dalej, ale nie wymazuje się choroby czy urazu. Co było to było i może – choć nie musi – wpływać na dalsze życie.
Wycięcie wyrostka wpływa minimalnie.
Przepracowana na terapii trauma już nie rujnuje życia i nie sabotuje decyzji pacjenta, ale to, co ją spowodowało nadal jest częścią jego historii. Wszystko co z nią związane w jakiś sposób wpłynęło na osobowość, tak jak multum innych doświadczeń.
Nie każdy psycholog/psychiatra/terapeuta jest dobry.
Nie każdy dobry jest dobry dla każdego.
Nie każdemu się uda nawet, jeśli trafi na dobrego specjalistę.
Ale wielu ludziom się udaje. Niekoniecznie naprawić WSZYSTKO – ale poprawić jakość życia. Uporać się z tym, co dla nich było problemem – niekoniecznie z tym, co ktoś z zewnątrz uważa za problem.
Dziedzina jest specyficzna, bo mechanizmy działania ludzkiej psychiki nie zostały poznane tak dobrze, jak ciała.
Jakby tego było mało, obowiązuje jakaś monstrualna samowolka, dopuszczająca do bezkarnego gmerania w ludzkich głowach BEZ odpowiedniego przygotowania i w oparciu o oszustwo.
Poza tym osoby cierpiące w wyniku chorób psychicznych nadal są stygmatyzowane, a ich obraz zakłamywany – jak nie dodające sex-appealu borderline to morderczy i agresywni schizofrenicy.
Mantryczne powtarzanie “idź do psychologa, idź do psychologa” i serwowanie tego każdej osobie sygnalizującej jakikolwiek problem psychiczny/nerwowy/emocjonalny brzmi śmiesznie.
Ale to nic innego jak powtarzanie “idź do dentysty” w odpowiedzi na czyjeś utyskiwania dotyczące bólu zęba.
Boli? Idź do dentysty.
Ukruszył się? – idź do dentysty.
Masz ropień – idź do dentysty.
Różnica w tym, że porażająca większość ludzi ma świadomość, że z bolącym zębem trzeba pójść do dentysty. I że tam – mniejszym lub większym kosztem można rozwiązać problem minimalizując skutki choroby/urazu/infekcji, która zaowocowała bólem.
Mają też świadomość, że mogą nie iść, cierpieć i czekać – przy odrobinie szczęścia ząb będzie psuł się dalej, ale nie dojdzie do zapalenia kości, miazga w końcu przegnije, ból minie i będzie można jakoś funkcjonować.
W przypadku problemów emocjonalnych/nerwowych/psychicznych większość ludzi nie ma tej świadomości.
Mają tuzin znajomych i członków rodziny, którzy raz na jakiś czas/regularnie chodzą do dentysty. Nie mają tuzina znajomych i członków rodziny, którzy korzystali/korzystają z pomocy psychologa/terapeuty/psychiatry.
Bo-to-wstyd-mieć-wariata-w-rodzinie.
Nie traktuje tego jako dostępnej opcji, tylko jako jedną z tych nowoczesnych głupot, z których nic nie wynika – więc nie dokonuje wyboru pomiędzy próbami ratowania sytuacji u dentysty a cierpieniem w domu. Wybiera między cierpieniem w domu i cierpieniem w domu.
Jeśli się formułkę “idź do psychologa”/”idź na terapię” powtórzy dostateczną ilość razy, to w pewnym momencie ludzie zaczną to traktować jako nie-niedorzeczną opcję.
I może pójdą. Albo nie pójdą, ale przynajmniej ze świadomością, że mogliby pójść, jakby chcieli. I że może jakby poszli, to coś by się zmieniło nie-na-gorsze – bo w pewnych sytuacjach jeśli nie do psychologa/psychiatry/terapeuty to gdzie? Do diabła? Nigdzie, bo nic-się-nie-da-zrobić?
Przecież to nieprawda.
To proste, choć z pozoru się takim nie wydaje (ot, “szatańska sztuczka” taka):
Jesteś zdrowy – nie idź nigdzie.
Jesteś chory – idź do psychologa.
Jesteś FILOZOFEM – idź do diabła (wszak to “patron myślicieli”).
;D
Pytanie tytułowe i ostatnie zdanie tylko potwierdzają, że wysyła się tam z braku laku i żeby powiedzieć cokolwiek. Z takiego samego braku pomysłu osobie płaczącej po psie można powiedzieć “przecież możesz sobie wziąć drugiego i to szczeniaczka”, bo przecież coś trzeba z siebie wysrać, nawet jeśli pogorszy sytuację, w żadnym wypadku milczeć jak się nie ma nic mądrego do powiedzenia. Wiadomo, i ja wezwałabym karetkę do oczywistego trupa, ale żeby opowiadać o tym z satysfakcją z wypełnionego obowiązku, bo się wybrało jedyną opcję, która brzmiała rozsądnie?
Jeśli psychoterapeutą jest psychiatra, to chyba może przepisywać leki. Nawet jeśli ten sam nie może, to nieistotny szczegół. Do kogo by nie pójść w pierwszej kolejności, to i tak albo przepisze, albo skieruje tam gdzie przepiszą. Zadziwiające, że każdy ich potrzebuje. I trochę niewiarygodne. Trochę bardzo. Podstawą są nawet problemy ze snem bądź rozbudzeniem się rano (kto ich nie ma? Jak nie ma, to co innego znajdą), oczywiście jak zawsze na zasadzie odpowiadania na własne pytania.
Co za bzdury.
Jakie ma znaczenie, że ząb z plombą wg nie wiadomo jakiej, nieważne, kwalifikacji nie jest zębem zdrowym? I że plomba może wypaść? Może nawet ten sam będzie w przyszłości do wyrwania, co z tego? Idziesz albo z bólem, albo chcesz zapobiec dalszemu postępowi próchnicy i z tym ci pomagają. Może to trwać kilka wizyt, ale po nich wychodzisz bez tego, z czym przyszłaś i czego chciałaś się pozbyć, nie ma bólu, nie ma dyskomfortu przy jedzeniu i nie ma czarnej dziury, masz ładną plombę dopasowaną do koloru uzębienia. Może za jakiś czas będziesz musiała wymienić, jaki problem? Możesz to zrobić bez najmniejszego bólu, no problem (ale tak, skupmy się teraz na nielicznych grupach odpornych lub uczulonych na znieczulenie).
Skąd te informacje o implantach? Na szybko znalezione przeciwwskazania i możliwe komplikacje? Jakby ulegać takiej paranoi uważanej tak często za powód do dumy (chyba na zasadzie, że im większa, tym rozsądniej, tym mądrzejszy paranoik, bo się naczytał o wszelkich możliwych niebezpieczeństwach), to człowiek by w życiu do kosmetyczki nie poszedł. To tak, jakby przy każdej rozmowie o manicure przypominać o osobie, która w ten sposób zaraziła się HIVem.
Info, że trzeba je wymieniać co kilka lat chyba tak samo błędnie zinterpretowane, co info powtarzane o 10 latach w przypadku sztucznych cycków – nie “trzeba”, tylko po takim czasie producent zaleca sprawdzić czy wszystko w porządku. Oczywiście implanty są coraz bardziej wytrzymałe.
Skąd wiadomo, że będzie czuła różnicę? Skąd wiadomo, że nie na lepsze?
Jak to nie wymazuje się choroby? A nad czym tu rozmyślać? Serio ktoś rozpamiętuje swoje próchnice i poświęca czas zastanawianiu się, jak wpłynęły na jego życie?
Spytaj kogokolwiek leczącego się psychiatrycznie, czy chciałby żeby to było tak “trudne” jak wyrywanie zębów na żywca.
Ktoś z zewnątrz uważa za problem stwarzanie realnego, bezpośredniego zagrożenia dla siebie lub otoczenia. Niekoniecznie niezakładanie stringów na plażę, bo misio zabronił, oraz przestrzeganie innych ladacznic, co na potrzebę dyskusji z braku argumentów magicznie stało się “tylko inną opinią niż twoja (nie moja nagle), wcale nie świadczącą o problemach ze sobą. Wystarczy?
Każda dziedzina jest specyficzna. Każda praca, firma, człowiek, miasto, kraj. To słowo tak straciło na znaczeniu jak “niedzisiejsza” albo “feministka”.
Że co? Każde nieskończenie powtarzane gówno staje się prawdą? To w takim razie wystarczy im powiedzieć, żeby wzięli się w garść.
I dlatego, że to adekwatne.
Można. Co nie znaczy, że branie drugiego, trzeciego czy czwartego psa nie ma sensu
Jeśli dla kogoś to z jakichś względów powód do dumy to dlaczego nie?
I do kogo by nie pójść, to odradzają terapię zaraz/oprócz leków? Nie biorą pod uwagę innych opcji bez względu na to z czym pacjent przychodzi?
A jakie to ma znaczenie, że pacjent po terapii jest wg nie wiadomo jakiej kwalifikacji nie jest “wyleczony”, jeśli dla niego sytuacja została opanowana i pozbył się dyskomfortu?
Z cudzych gęb dla których to miało znaczenie. Wiem, wiem, nie powinno. A dla mnie nie powinno mieć znaczenia, że znieczulenia na mnie nie działają, pokrzepię się świadomością, że innych po nich nic nie boli i będzie jak ręką odjął.
Nie wymazuje się choroby. Była i zostawiła po sobie jakieś ślady – choćby był to tylko fakt jej przebycia.
Tak, są ludzie, którzy rozpamiętują próchnicę acz jest ich bardzo niewielu – co nie ma większego znaczenia, bo to różne problemy.
Że niby rozwiązanie problemu psychicznego nie wchodzi w grę, bo przez resztę życia i tak się o tym pamięta, ale – chociaż najpewniej nigdy nie angażowała emocjonalności i psychiki, to próchnicę można uznać za wyleczoną skoro tylko człowiek się jej pozbędzie… bo potem się o niej nie rozmyśla?
To ma tyle sensu, co stwierdzanie, że koza nie jest żywą istotą, bo szczeka, a pies jest, bo szczeka.
Nie wiem do czego to się odnosi, ale to, że ktoś czuje potrzebę przestrzegania ladacznic i wymuszania na otoczeniu zmiany bielizny nie jest równoznaczne z tym, że osoba, która to robi ma problemy ze sobą.
Tak, “straciło”. Bo kieeedyś to było inaczej i jak się tak spojrzało to niektóre firmy, ludzie, miasta i kraje nie były specyficzne.
Nie wiem, do czego się to odnosi.
Pewnie, jak na wszystko stosowali lobotomię, to też było adekwatne.
No różne, o tym cały czas piszę. Jeden jest łatwy do rozwiązania, drugi niemożliwy.
Ale co z tego, że się ma świadomość, że w dzieciństwie chorowało się na świnkę czy coś? Jakie to ma znaczenie? Była i nie ma. A jak cię spierdolą za młodu, to bez lobotomii pozostaniesz spierdolona na całe życie. Po lobotomii nie będziesz przynajmniej uprzykrzać życia otoczeniu.
Nie, nie pisałam nigdzie, że jak coś się stało i ktoś by sobie z tym poradził, to wg mnie sobie nie poradził, bo to się stało.
Oczywiście, że nie angażuje emocjonalności, gdyby angażowała, to stomatologia nie byłaby oddzielną dziedziną. Nie, próchnica nie jest wyleczona, próchnicy nie ma jak się jej pozbędzie.
Do tego się odnosi: “Ale wielu ludziom się udaje. Niekoniecznie naprawić WSZYSTKO – ale poprawić jakość życia. Uporać się z tym, co dla nich było problemem – niekoniecznie z tym, co ktoś z zewnątrz uważa za problem.”
Nie, nie uważam że każdy, kogo nie lubię i z kim się nie zgadzam ma problemy ze sobą. Cały czas piszę o ludziach, którzy po latach terapii wciąż mają myśli samobójcze, lęki, ataki paniki. I mówią o nich. Jeżeli to całe leczenie pomogło cokolwiek, to nie na tyle, żeby sobie tym dupę zawracać i nie pójść w tym czasie na piwo lub na lody. Nie, nic mi do tego gdzie wolą pójść. Ale niech się nie ośmieszają wychwalaniem i zachęcaniem do terapii, bo równie dobrze mogą rozsławiać terapie Zięby (tam też są zarówno bardzo szkodliwe, jak i placebo).
To ciekawe, pamiętam że przy wątku o stringach ktoś coś wspomniał o nieskuteczności terapii. Nie wspominając, a wspominając o wszelkich innych wątkach o kompromisach i misiaczkach.
Źle napisałam, bo pewnie zawsze było nadużywane. Ale nie mogłam edytować. To ja się nabijam, że używanie tego słowa w odniesieniu do wszystkiego sprawia, że ono traci znaczenie, podobnie jak wyjątkowość, więc sarkazm niepotrzebny.
Do tego: “Jeśli się formułkę „idź do psychologa”/”idź na terapię” powtórzy dostateczną ilość razy, to w pewnym momencie ludzie zaczną to traktować jako nie-niedorzeczną opcję.”
Jeśli uznamy, że nie ma większej różnicy pomiędzy gadaniem a gmeraniem komuś w czaszce wbrew jego woli to tak.
Ano miało, nadal ma, ale to nie jest równoznaczne z tym, że branie drugiego szczeniaczka i rodzenie drugiego dziecka jest idiotycznym i bezsensownym pomysłem, z którego lepiej zrezygnować, bo i tak nie będzie jak kiedyś.
To złego, że wcale nie zmniejsza.
Są różne kremy.
Czyli rozpatrujemy to wszystko na przykładzie jednego pacjenta? Tego samego, który mówił, że kwestia, która w słabszym momencie przyprawia go o te reakcję nigdy nie była przedmiotem terapii?
A jak często należy wspominać o czymś, co jest problemem raz na dwa lata?
&
Zero sprzeczności?
A z jakiej dokładnie przyczyny zestawiamy zaawansowane nowinki stomatologiczne i chirurgiczne z ostatnich trzech lat z psychiatrią sprzed trzydziestu?
Była świnka, może być bezpłodność. Była grypa, może być uszkodzenie serca. Była malaria – wróci. Był rak, wyleczyli – może zaliczyć nawrót. Była grzybica, wyleczona, można złapać nową.
Historia chorób ma znaczenie dla ciała, a choroby i spierdolenia zewnętrzne mają znaczenie dla ducha. Stwierdzanie, że nie ma bo aktualnie nie sprawia kłopotu nie różni się niczym z problemem skwaszonego kierowcy.
Tak, z tym że dokładnie odwrotnie.
Ano piszesz. Ignorując to, że mówią też o tym, że myśli samobójcze, lęki i ataki paniki występują rzadziej i są łatwiejsze do opanowania.
I że zdolność/sam fakt mówienia o tym może być świadectwem poprawy.
I to, że do w/w może prowadzić coś, co nie było przedmiotem terapii.
I to, że sam fakt odbycia terapii nie zmienia nikogo w cyborga odpornego na wszystko, co go później w życiu spotka.
Ano. Ten sam ktoś potem doszedł do wniosku niesamodzielnie i uświadomił sobie, że terapia może pomóc na problem, ale nie zmienia osobowości ani nie leczy z podłości. Wątpię, by ta osoba uznawała własny seksizm za palący problem wart prób rozwiązania.
Aha. Jak już całkiem straci, to użyję innego.
Powtarzanie, że pójście do psych(ologa/oterapeuty/iatry) istnieje jako możliwość dla każdego, a nie tylko dla jakiejś małej grupki dziwaków nie jest ani kłamstwem ani gównem.
Podobnie jak stwierdzanie, że tam można znaleźć pomoc.
Kłamstwem byłoby przekonywanie, że każdy ją znajdzie, każdemu pomoże czy, że każdemu by się przydało skorzystać.
Jest zasięgnięciem medycznej pomocy.
Wzięcie się w garść też jest świetnym pomysłem. I schudnięcie. I po prostu bycie wesołym i nieprzejmowanie się i wiele innych cudownych rad.
W takim razie niespotykanie się samotnie z mężczyznami zmniejsza.
To podaj nazwę tego, który wyszczupla bez zmiany diety i zwiększonego wysiłku fizycznego.
Nie, nie jednego. Oni wszyscy mają taki problem. Wszyscy mają taki problem. Co to ma do rzeczy, że nie rozmawia o tym z terapeutą?
Raz na dwa lata jest problem z implantem czy jest się biseksualnym? Jeśli jakiś problem występuje raz na 2 lata, to jednak dużo lepiej niż to latanie co tydzień do dentysty.
Zero sprzeczności.
Bo te dzisiejsze metody nic nie zmieniają.
Lol. Porównanie ewentualnych MOŻLIWYCH skutków ubocznych bądź nawrotów do czegoś, co nigdy nie przyniosło skutku.
Ale co? Że po lobotomii jest się przykrym dla otoczenia?
Nie ignorując, napisałam że jeśli tylko “rzadziej” i “łatwiej”, to ja pierdolę taką poprawę, można se w tym czasie na piwo pójść. Tak, po latach spodziewam się cudów.
Ludzie nie mają od dawna kłopotu z mówieniem o swoich problemach, bo jest wystarczająco wiele środowisk, w których jest to mile widziane i jak pada jedno z magicznych słów, to każdy chętnie po główce pogłaszcze. No chyba że idzie to w parze z agresją. A nie, nie może.
Co z tego, że do w/w może prowadzić coś, co nie było przedmiotem terapii? To tym bardziej do dupy to, jak przez tyle lat terapeuta do tego nie doszedł. Tak, powinien.
Tak, popadajmy w skrajności. Ja rozumiem jakieś sporadyczne pogorszenie, ale ja w ogóle nie widzę żeby było lepiej, tylko więcej pierdolą i rosną z dumy z bycia specjalistami w swojej chorobie oraz rodzajach terapii.
Tam jest znacznie gorzej niż seksizm. Dowodzi tego historia drugiej najwięcej nawołującej do terapii. Idą tym samym schematem.
Ale ludzie o tym już od dawna wiedzą. Nie wiem, po co tłumaczenie, że pójście to żaden wstyd, skoro każdy się tam garnie.
I ja nie napisałam, że jest kłamstwem. Ale skoro ilość powtórzeń ma jakiekolwiek znaczenie, to o wiele łatwiej powinno pójść z “weź się w garść”.
To, że zadaniem terapeuty nie jest walka z pacjentem i próby rozwiązywania problemów, których pacjent nie chce rozwiązywać lub nie jest gotowy by się za nie zabrać.
Z tym, że znieczulenie nie działa.
Aha. Kiedyś było lepiej, bo przynajmniej było widać jakieś efekty?
W przypadku niektórych chorób nawroty są gwarantowane.
Siadająca psychika to nie problem z ząbkiem, do któego ją tak radośnie porównujemy.
Ty pierdolisz, dla nich ta poprawa jest sukcesem.
Tak, tak. Wszyscy ludzie.
Do dupy, że terapeuta nie odkrył źródła problemu, który nie był poruszany w rozmowach z nim, ani postrzegany przez pacjenta jako problem? Nie “powinien”, bo nikt takiej obietnicy nie składa, nie od tego jest terapia. Terapia nie jest diagnostyką, nawet jeśli prowadzi ją psychiatra.
I ile masz tych przypadków, które znałaś przed pójściem na terapię, w trakcie i po niej, żeby móc stwierdzić, że na pewno “nie pomaga”, “wcale nie jest lepiej” i “nie ma efektów”?
Gdzie tam? Czego dowodzi? Przypadek drugiej osoby jest dowodem na to, co ma w głowie pierwsza?
W niektórych środowiskach może i zbędne, w innych nie. Nie znam wielu garnących się. Kremów wyszczuplających też nie, nigdy nie używałam w żadnej konfiguracji.
To do dupy ta terapia tak czy inaczej.
Nie. Że trzeba sięgać do dawnych czasów, jeśli jest mowa o efektach. Ja to wierzę w inwazyjne procedury, a nie takie “pani zapłaci 1500, zrobimy taki zabieg, wprawdzie efektów nie ma po pierwszym, właściwie to nigdy nie ma widocznych, hi hi, ale cera naprawdę będzie nawilżona, chociaż nie będzie tego widać”. Pfff, za tyle to se trzasnę lifting w Kaliningradzie.
Niektórych.
Dobra, to niech sobie to wmawiają w swojej głowie a nie rozgłaszają i tupią nóżką, jak się podaje w wątpliwość.
Tak.
No to Cię informuję, że tam drobnym druczkiem jest napisane, iż krem owszem, wyszczupli, w połączeniu z dietą i ćwiczeniami.
> Dobra, to niech sobie to wmawiają w swojej głowie a nie rozgłaszają i
> tupią nóżką, jak się podaje w wątpliwość.
Wybacz, ale beda pisac, co uwazaja na sluszne, proby obrazania ich po to, zeby siedzieli cicho, sa slabe. Jesli tak Cie boli, ze ktos chce sie podzielic swoimi sukcesami w terapii, zawsze mozna tego po prostu nie czytac. Ja tez nie zamiarzam juz czytac Twoich “opinii”.
To nie czytaj, borze xD Oczywiście, że jak piszą, to będę to komentować.
Możliwe.
Wcale nie trzeba. Tortury mają się dobrze. Jak masz ochotę na okaleczenia, tortury i wysoce prawdopodobną śmierć, to w krajach trzeciego świata mają szeroką ofertę. Tam najłatwiej się załapać, ale z sukcesami leczą z resztek człowieczeństwa.
A co to ma do rzeczy? Psychoterapia nie daje takich obietnic.
Niektórych. I idąc w porównania adekwatne skalą problemu, to właśnie te “niektóre” należałoby brać pod uwagę.
Niby dlaczego?
Czują poprawę, widzą w tym sukces, ale mają siedzieć cicho i akceptować, że ktoś to neguje, bo ma inne oczekiwania, których ta ich poprawa nie spełnia?
Wystarczająco duża do czego?
Nawet jakby w grupie stu ludzi 90 nie miało najmniejszych problemów z mówieniem o wszystkim, sześciu nie czuło potrzeby a trzech nie miało zdania, to dla tego jednego, który chciał, nie umiał, ale się nauczył to będzie sukces.
Czy nie będzie, bo INNI….?
Można. Z wielu innych źródeł też można i nie ma to najmniejszego znaczenia, jeśli podmiot nie życzy sobie lokalizowania problemu.
Jest od pomagania pacjentowi w znalezieniu źródła problemu i uporania się z nim, nie w robieniu tego za niego.
Niektóre zabiegi kosmetyczne coś wewnątrz poprawiają. A inne nie. Albo nie pomagają, bo są wykonywane przez niekompetentną osobę i w nieodpowiedni sposób. Albo są czystym naciągactwem. Albo nie nadają się dla każdego.
Jeśli nie interesuje to nie masz warunków, by stwierdzić, czy działa czy nie działa.
Nie. Jest domniemaniem, przypuszczeniem lub zgadywanką.
Ilość powtórzeń ma znaczenie dla zmiany sposobu postrzegania u ogółu. Nie mówiłam o powtarzaniu tego w kółko tej samej osobie.
Nie widziałaś ani zmiany na lepsze, ani na gorsze, ani jej braku, skoro w żadnym przypadku nie wiesz, jak było przed.
I tym bardziej, jeśli za godny uwagi efekt uznajesz tylko okaleczenie lobotomią i jakieś mityczne całkowite uleczenie, połączone z pełną zmianą osobowości z buca z problemami w porządnego człowieka bez nich.
“Nie widziałaś ani zmiany na lepsze, ani na gorsze, ani jej braku, skoro w żadnym przypadku nie wiesz, jak było przed.
I tym bardziej, jeśli za godny uwagi efekt uznajesz tylko okaleczenie lobotomią i jakieś mityczne całkowite uleczenie, połączone z pełną zmianą osobowości z buca z problemami w porządnego człowieka bez nich.”
Dodajmy jeszcze, ze bycie bucem nie oznacza problemow. Moze byc swiadomym wyborem zdrowego czlowieka i jak dlugo jemu samemu nie zamarzy sie zmiana i nie ma konfliktow z prawem, nikt go prostowac na sile nie bedzie.
Depresja czy jakakolwiek inna choroba psychiczna nie jest kara za grzechy i brzydkie poglady, tak samo, ze mozna byc aniolem i zachorowac.
Oczywiście. Już się do tego ileś razy odniosłam, nie wiem skąd to bierzecie.
Czyli to jest czyste “możesz pójść” w odpowiedzi na problem? Na zasadzie “Masz złamaną nogę? posmaruj ucho liściem babki. Nie wiem czy pomoże, nie zaszkodzi raczej.”?
Nie, bo skoro poprawy nie ma żadnej, to i nawrotu być nie może.
Nie. Bo skoro o tym mówią, to chcą zbudować jakiś wizerunek, zupełnie jak pseudowegetarianie. Tak, zależy im na tym, bo homo, bi, wegetarianie, śniadzi, innowiercy, ofiary gwałtu, wszelkie “mniejszości” są bezwarunkowo wielbione (wielbione i faworyzowane, nie że tylko akceptowane) przez wystarczająco wielką grupę, gra jest warta świeczki.
Wystarczająco duża, żeby rzygać wyskakującymi z lodówki obrończyniami zawsze, kiedy pada określone słowo w nieentuzjastycznym kontekście. Tymi samymi, które mają problem ze skarpetkami do sandałów lub stringami na plaży.
Moją wyobraźnię przekracza takie pierdolenie się z ludźmi. To tak, jakby na siłownię codziennie przychodził grubas, narzekał, ale na zachęty do spróbowania jakiegokolwiek sprzętu odpowiadał z uroczym uśmiechem, że “nieeee, moooże innym razem :)”. To skąd brak wyrozumiałości wobec np. ludzi zaniedbujących higienę?
I dlaczego w takim razie lokalizujesz im ten problem?
No i padło. “Nie pomożemy ci, dopóki sam sobie nie będziesz chciał pomóc :)” Nie żebym negowała, ale kurwa, jak człowiek jest już w takim stanie, to niczego nie potrzebuje, może sobie tylko przychodzić na kawkę i opowiadać, jak zajebiście mu idzie. To już taniej i lepiej postawić tę kawkę biednemu bezdomnemu, też chętnie wysłucha.
xDDDDD To jest oksymoron. W kosmetyce chodzi o WYGLĄD. Zabiegi to nie jest odżywianie, żeby dorabiać ideologię że coś tam od wewnątrz można zmienić na zewnątrz. Jeśli od zawsze mam śliczne włosy, nie wypadają, są gęste itd., a nagle mi je ktoś zbada pod mikroskopem i powie, że tak naprawdę to one są zniszczone, to mam wyjebane na to, no ale to ja, rozumuję prostacko. Powinnam wydać miliony monet na zabiegi, które podobno mają zapobiec jakiejś nagłej, niczym niezapowiadanej tragedii, albo żeby ładniej było w powiększeniu.
Ach, i oczywiście “wie pani, to jest indywidualnie uzależnione” w odpowiedzi na pytanie o konkretne efekty i nigdy nieodpowiadanie czy to pomogło kiedykolwiek komukolwiek. To naprawdę nie wzbudza podejrzeń?
To pisałam już, że jeśli to jest maksimum, które się wyciąga po latach, to po chuju takie coś. Już lepiej pomyśleć, jak zadbać o to, żeby dzieci miały tylko osoby, które chcą je mieć, żeby ograniczyć takie nieuleczalne spierdolenie umysłowe.
Sprawdza się w każdym przypadku.
To należy powtarzać ogółowi, że takie osoby powinny wziąć się w garść. Ogół powtórzy jednostkom.
W moim postrzeganiu zmieniło to tyle, że mi się pali wielka czerwona lampa, ponieważ wszyscy mówią “terapia”, a mają przede wszystkim na myśli “lekarstwa”, więc coś próbują wcisnąć jak akwizytor. Inaczej nazywaliby rzeczy po imieniu.
Mówiłam teraz ogólnie, o wszystkich ludziach, niekoniecznie tych chodzących po recepty.
Nie mówiłam o całkowitym uleczeniu. Brak marzeń o śmierci by wystarczył. O tym cały czas piszę, nie że uważam czyjąś terapię za nieskuteczną, bo mu przeszkadzają stringi na plaży.
To nie “płać pani, nie poczujesz pani różnicy, ale w środku się poprawi”, ale “w 100-200 godzin naprawimy wszystko i potem wszystko będzie dobrze” też nie. Takie obietnice to raczej kołcze i certyfikaty z Trzebiatowa.
Wiem.
I w czym problem?
Stąd samąd skąd brak wyrozumiałości dla wszystkich innych.
Bo mogę, a podmioty sobie życzyły.
Jeden tak, drugi nie. Nie każdy wie, co ma mu iść i jak się za to zabrać i nie czyni go to słabym frajerem zdatnym tylko do odstrzału.
Można i tak.
A w psychoterapii nie.
Wzbudza i wzbudzać powinno, bo wszystko jest indywidualnie uzależnione, a specjalista jest od tego, żeby po ocenie stanu wyjściowego umiał określić widełki efektu.
Zawsze może im się po paru latach odmienić.
Tylko w większości.
Branie się w garść nigdy nie było pogardzane ani stygmatyzowane.
A stanem wyjściowym było…?
W tym momencie przemawiasz głosem konkretnego owada, czy za cały rój?
To nie ma żadnego znaczenia w kontekście osób, które chcą, ale nie potrafią o tym mówić.
Oczywiście, że nie chodzi o obietnice, ale jakiś JEDEN jebany przykład, którego można by się trzymać, by się przydał. Skoro to taaaaakie indywidualne i różnie bywa, to z JEDEN, u którego nastąpiła zajebista przemiana by się znalazł. Nie może to być wymuszony przykład oczywiście. Nie widzę powodów, żeby wysyłający na terapię mieli takimi przykładami nie sypać, właściwie to powinien być jedyny i konieczny argument.
Wkurwia.
Na terapii też sobie życzą.
Każdy wie. Każdy, jak jest gotowy się za coś zabrać, jak chce dążyć do celu, to sobie nagle przypomina najprostsze truizmy powtarzane od dziecka i po prostu to robi. Nie mogę sobie wyobrazić dziedziny czy sytuacji, w której nieupośledzony mentalnie człowiek potrzebowałby poprowadzenia za rączkę.
To dlaczego zamiast wysyłać na terapię nie mówi się “idź z kimś pogadaj, a jak nie masz z kim to poszukaj kogoś, kto by się kawy napił”? Przecież to taniej i przyjemniej.
Co to ma do rzeczy? Analogia jest w ściemie.
Bez przesady. To są naprawdę rzadkie przypadki, znacznie więcej tragedii by wyeliminowano w ten sposób.
Jest, biedne, jest. Właśnie się z niego chorzy na depresję nabijają.
Ostatnim – wiara w psychologię i psychiatrię.
Za siebie.
Musieliby się w piwnicy schować, żeby nie usłyszeć, że nie musisz być świrem, aby się tam udać. Kiedy w ogóle ostatnio ktoś tak myślał?
Był, Jack Unterweger. Od tamtej pory nie mają odwagi jakby ostrożniej podchodzi się do robienia symboli sukcesu z żywych ludzi.
To źle sobie życzą. Ustalanie przyczyn problemu i udzielanie odpowiedzi odbywa się po wizycie/wizytach u psychiatry czy po konsultacjach u psychologa.
Robienie tego na terapii, zwłaszcza płatnej to droga jednokierunkowa prowadząca do wykorzystywania i manipulowania pacjentem.
A problem w tym, że nie każdemu serwowano sensowne lub w miarę sensowne truizmy, niektórym wbijano do głowy kosmos.
Toteż ku terapiom skłaniają się ludzie mentalnie rozbici.
Bo oni nigdy nie mają z kim pogadać. Często nigdy nie mieli, a jak pójdą szukać kogoś, kto mógłby ich wysłuchać mając intuicję nowo narodzonego kociątka, to wyhaczą misiaka turbo.
Terapeuta z enefzeta nie stwarza aż takiego zagrożenia.
Człowiek metabolizuje przez skórę. Po potraktowaniu pewnymi substancjami dużo może mu się zmienić wewnątrz. Na korzyść też może zadziałać.
Jak opisujesz dwie ściemy to trudno, żeby nie było analogii.
Rzadkie przypadki ludzi, którzy chcą mieć dzieci… bo wszyscy dookoła mają… szklanka wody… ale jakby ich zapytać, to nie mają zdania na żaden temat… a dzieciak byłby fajny, jakby był taki, jakiego sobie umyślili, a rośnie to potem zupełnie inne i tylko wkurwia… RZADKIE?
Nabijają się z powiedzenia. Nie z faktu, że ktoś był głęboko w dupie, ale się pozbierał.
Poza tym w depresji endogennej “branie się w garść” nie wchodzi w grę, bo choroba jest w ciele i nawet, jak człowiek wie, jak rozwiązać problem, to i tak nie jest w stanie tego zrobić.
Case & point. Zwiększyła się świadomość.
A brzmisz jak owad.
W tej sekundzie. I za godzinę. I pojutrze.
Są całe zastępy debili, którzy nie chcą zaprowadzić dziecka do poradni na testy, żeby zdobyć jeden papierek poświadczający dysleksję/dysgrafię/etc. żeby gówniarz dostał na testach 30 albo 40% a nie 3 albo 4. I całkiem liczna grupa pajaców, którzy tak boją się przyznać, że dzieciak będzie miał opinię debila i wariata (którą sami tworzą i wbijają mu do głowy), że ewidentne przypadki kwalifikujące się do szkoły specjalnej albo i indywidualnego trybu nauczania pchają na siłę do zwykłej szkoły, choćby miało po dwa lata siedzieć w każdej klasie, byle tylko “normalną” skończyło.
Może i w piwnicach siedzą, nie wiem.
“Bo oni nigdy nie mają z kim pogadać. Często nigdy nie mieli, a jak pójdą szukać kogoś, kto mógłby ich wysłuchać mając intuicję nowo narodzonego kociątka, to wyhaczą misiaka turbo.
Terapeuta z enefzeta nie stwarza aż takiego zagrożenia.”
Nie wiem, skad przekonanie, ze taka rozmowa jest czyms porownywalnym do kawy z przyjacielem. Taka luzna gadke zaliczylam raz, z kobieta, od ktorej sie dowiedzialam, ze molestujacy mnie wujek “nie zapanowal nad soba” i na pewno nie bylo to jakies traumatyczne, tak ze ten…
Wbrew temu, co lansuja filmy, nie polega to na tym, zeby przyjsc i sie wygadac, przynajmniej nie tylko. Byc moze niektorym osobom bardziej potrzeba tego elementu wysluchania, ale nie wyglada to tak, ze pacjent sie otwiera, a psycholog tylko potakuje i robi notatki i tak przez iles lat terapii. Nie moge mowic o wszystkich terapeutach w tym kraju, byc moze i tacy istnieja i maja zadowolonych klientow. ale z pewnoscia nie jest to wszystko, co ta dziedzina ma do zaoferowania.
Ani psycholog nie zastapi przyjaciela, ani, tym bardziej, mis albo przyjaciel nie jest od odwalania roboty psychologa.
Powierzanie bolesnych sekretow psychologowi, ktorego obowiazuje tajemnica zawodowa, a nie przyjaciolom, ktorzy jutro moga nimi nie byc, jest wg mnie rozsadniejszym wyjsciem i na pewno bym tego drugiego nie doradzala. Sama tez nie chce mowic o pewnych rzeczach osobom bliskim, ktore widuje na co dzien, nawet, jesli im ufam ze tego celowo nie wykorzystaja i nie rozgadaja, nie chce, podejrzewam, ze poczuliby zal, bezsilnosc, nie wiedzieli, co powiedziec, a mi to do niczego nie potrzebne. Dla specjalisty jestem pierdyliard pierwszym przypadkiem i zdecydowanie mi to odpowiada, mi rowniez latwiej z dystansem traktowac ewentualne bzdrury, ktore moge uslyszec, niz gdyby w takiej sytuacji zakwitla osoba, z ktora jestem emocjonalnie zwiazana.
Albo i z nieprzyjacielem.
“Być może”? W momencie, kiedy prawo nijak nie reguluje tej szarej strefy? Psychoterapeuci nie składają przysięgi hipokratesa, nie obowiązuje ich tajemnica lekarska, w większości nie podlegają superwizji i są nastawieni na zarabianie pieniędzy.
W takich warunkach ta dziedzina ma naprawdę wiele do zaoferowania, więcej złego niż dobrego.
O terapeutach była mowa.
Zastąpić nie zastąpi, ale jak i tak nie ma nic lepszego to zastępuje.
Przyjaciele i misie jak najbardziej są od odwalania tej roboty – z tym, że to nie robota tylko podstawa relacji międzyludzkich, nieobciążająca jeśli wszystko dzieje się “na bieżąco”.
Jak problem się nawarstwia i rośnie do niebotycznych rozmiarów i dusi misia lub przyjaciół, to nie ich rola żeby dać się rozgnieść.
Psychologowie są upoważnieni do dzielenia się informacjami z innymi lekarzami, służbami publicznymi, opieką społeczną, rodziną pacjenta… bez pytania go o zgodę, a nawet wbrew jego woli – jeśli akurat uzna to za stosowne. “Tajemnica zawodowa” obowiązująca gdzieś symbolicznie, w tle, w momencie kiedy niepełnoletni, autoagresywny lub cierpiący na myśli samobójcze prywatność pacjenta nie jest chroniona żadną tajemnicą.
Najgorsza możliwa opcja w gabinecie vs. najgorsza możliwa opcja z ex-przyjacielem wypada całkiem korzystnie, ale to nie taka idylla, jak się próbuje przedstawiać.
“Zastąpić nie zastąpi, ale jak i tak nie ma nic lepszego to zastępuje.
Przyjaciele i misie jak najbardziej są od odwalania tej roboty – z tym, że to nie robota tylko podstawa relacji międzyludzkich, nieobciążająca jeśli wszystko dzieje się „na bieżąco”.
Jak problem się nawarstwia i rośnie do niebotycznych rozmiarów i dusi misia lub przyjaciół, to nie ich rola żeby dać się rozgnieść.”
Absolutnie sie nie zgodze i odradzam proby “terapeutyzowania” przyjaciol. W najlepszym wypadku to prosta droga do konca przyjazni, jak nie do patologii.
“Psychologowie są upoważnieni do dzielenia się informacjami z innymi lekarzami, służbami publicznymi, opieką społeczną, rodziną pacjenta… bez pytania go o zgodę, a nawet wbrew jego woli – jeśli akurat uzna to za stosowne. ”
W konkretnych przypadkach, a nie wtedy, gdy uzna za stosowne.
“„Tajemnica zawodowa” obowiązująca gdzieś symbolicznie, w tle, w momencie kiedy niepełnoletni, autoagresywny lub cierpiący na myśli samobójcze prywatność pacjenta nie jest chroniona żadną tajemnicą.”
W przypadku “normalnej” medycyny – rowniez, jesli pacjent jest niepelnoletni.
“Najgorsza możliwa opcja w gabinecie vs. najgorsza możliwa opcja z ex-przyjacielem wypada całkiem korzystnie, ale to nie taka idylla, jak się próbuje przedstawiać.”
Mam bogata wyobraznie, powiedzialabym, ze moze byc rownie zle, albo gorzej. Ale przynajmniej gra moze byc warta swieczki, bo jednak bardziej prawdopodobne, ze psycholog/psychiatra ma srodki, wiedze i dystans potrzebne do rozwiazania problemu.
I to jest niby gorsze od tego, co opisała autorka?
Ale to sukces resocjalizacyjny miał być chyba. Może też polegał na terapii, nie wiem.
Nie rozumiem. To o czym niby mają rozmawiać? Najpierw się chyba idzie, a przynajmniej powinno, do psychologa lub psychiatry, którzy stawiają diagnozę, wg Ciebie mówią pacjentowi co jest problemem (nie mówią przecież), a na terapii nie wolno tego tematu poruszać? Bez sensu.
Znaczy komukolwiek udaje się uciec od wszechwiedzących, idealnie żyjących, pouczających zjebów? Przecież to nie tylko ci, którzy szukają najłatwiejszej do zmanipulowania laski na ruchanie, ale również dupy, chętnie pastwiące się nad każdą sierotą. Nie można im jednak zarzucić kłamstwa, wiedzą szerloki że aby schudnąć należy mniej jeść, a żeby znaleźć dobrą pracę należy podnieść kwalifikacje i jej poszukać.
Ale jak już są w stanie “chcesz sobie pomóc”, to są poskładani.
Cały czas piszę o osobie w mitycznym stanie “chcę sobie pomóc”, czyli idealnie sobie radzącej. Taka się nie nabierze. A czy terapeuta sprawia mniejsze zagrożenie od potencjalnego misiaka? Po tych historiach, których się naczytałam zaryzykowałabym, że może nawet większe, bo jest w dodatku osobą z założenia zaufaną, z autorytetem i jakąś władzą (może być przecież jednocześnie psychiatrą lub psychologiem decydującym o przyznaniu lub odebraniu praw rodzicielskich itp. – nie wiem czy dla tej samej osoby, ale robi to wrażenie).
Bo to zawsze jest ściema.
Skąd założenie, że nie znam teorii? Jakie ma znaczenie, skoro nie ma pokrycia w praktyce?
Co może być pożądanym efektem zabiegów na skórę? Głębokie nawilżenie, likwidacja zmarszczek, przywrócenie jędrności. Raczej nie na odwrót. Jeśli zapłacisz tysiące za takie zabiegi i nic się na zewnątrz nie zmieni, to jakie ma znaczenie, że podoooobno coś się zmieniło wewnątrz? Sama kosmetyczka przyznała mi, że to kwestia wiary. Nosz kurwa…
To właśnie o tym mówię, że testy pozwalałyby takie osoby wyeliminować. Debil nawet jakby nie wspomniał o szklance wody, to by się inaczej zdradził.
Z wyleczonych też by się raczej nie nabijali.
Że nie działa? To o to chodziło?
Stwierdzam na podstawie konkretów, sama bym nie uwierzyła jak bym nie przeczytała.
I dobrze, nie ma czegoś takiego jak dysleksja. I tak absurdalna ilość dzieci posiada te zaświadczenia.
Już wiem, o co chodzi z tą sprzecznością. No nie wierzę, fakt, nigdy nie widziałam zmiany na lepsze. Upadki – tak, na lepsze nigdy. Chciałabym.
“Nie, nie uważam że każdy, kogo nie lubię i z kim się nie zgadzam ma problemy ze sobą. Cały czas piszę o ludziach, którzy po latach terapii wciąż mają myśli samobójcze, lęki, ataki paniki. I mówią o nich. Jeżeli to całe leczenie pomogło cokolwiek, to nie na tyle, żeby sobie tym dupę zawracać i nie pójść w tym czasie na piwo lub na lody. Nie, nic mi do tego gdzie wolą pójść. Ale niech się nie ośmieszają wychwalaniem i zachęcaniem do terapii, bo równie dobrze mogą rozsławiać terapie Zięby (tam też są zarówno bardzo szkodliwe, jak i placebo). ”
Nie mam pojecia, czym jest terapia Zieby, wiec nie bede sie wypowiadac na temat, o ktorym nic nie wiem.
Czym Ci ludzie sie osmieszaja, czym konkretnie? Leczac sie psychiatrycznie? Mowiac o tym? Chwalac terapie? Majac slabsze momenty? Polecajac innym cos, co uwazaja za dobre? Czy moze podjecie proby samobojczej jest osmieszajace? I noszenie stringow na plazy…
Serio, osmieszaja sie bardziej, niz osoba, ktora nie ma zielonego pojecia, o czym mowi, ale przemawia wszechwiedzacym tonem, pisze o jakichs “wszystkich” a najwyrazniej ma na mysli dwie osoby, ktorych nawet nie zna osobicie?
Zachęcając się ośmieszają.
Nie 2 osoby. Jeśli wszyscy poznani zachowują się schematycznie, to pozostali też.
Ej, piszesz że próby samobójcze wcale nie muszą świadczyć o problemach psychicznych, weź. Kto tu się wypowiada wszechwiedzącym tonem na tematy o których nie ma zielonego pojęcia.
Zadalam sobie trud sprawdzenia, jakie jest stanowisko lekarzy w tej sprawie, a nie co mi sie wydaje.
Jacy “wszyscy poznani”, skoro piszesz o konkretnych osobach, ktorych nawet nie znasz (na dodatek nieprawde, bo ani nie lecza sie latami, co najwyzej na przestrzeni lat przeszli kilka serii terapii, a nie probuja co chwila odebrac sobie zycia).
Ludzie generalnie czesto zachowuja sie schematycznie.
I nadal nie wiem, co jest osmieszajacego w poleceniu komus terapii.
Nawet, zalozmy, ze ktos jest chory, ma wahania nastrojow i raz pisze, jak mu swietnie i jak terapia mu pomaga, a innym razem szczerze pisze o swojej probie samobojczej. Z czego tu sie smiac??
No ja też, niewiele, ale znalazłam tylko wyliczankę chorób lub zaburzeń psychicznych, z których mogą wynikać myśli samobójcze.
Czym się niby różni przejście kilku serii terapii na przestrzeni lat od leczenia się latami? Pliiiz. Nie muszę ich znać osobiście, gdybym ich znała osobiście, to bym przeczytała, że wcale nie muszę ich znać naprawdę, bo ludzie często udają.
Nie wiem czy co chwilę, mnie wystarczy że w ogóle.
Zachowują się schematycznie, dlatego wystarczy poznać ze dwóch, reszta będzie identyczna.
To jest ośmieszającego, co ośmieszającego by było w osobie z niezmienną nadwagą od lat polecającej ćwiczenia i dietę na schudnięcie. Ty nawet tutaj nie widzisz nic ośmieszającego, bo to kolejny zwrot którego nie używasz i nie uznajesz w ogóle, więc po co pytasz o konkretną sytuację? Dla ciebie nic, nigdy nie jest ośmieszające – od tego zacznijmy. Tak samo jak nikt nie ma brzydkich włosów.
Ośmieszanie się wzbudza politowanie, nie salwę śmiechu.
> Czym się niby różni przejście kilku serii terapii na przestrzeni lat od leczenia się latami?
> Pliiiz. Nie muszę ich znać osobiście, gdybym ich znała osobiście, to bym przeczytała, że
> wcale nie muszę ich znać naprawdę, bo ludzie często udają.
A w necie nie?
> Nie wiem czy co chwilę, mnie wystarczy że w ogóle.
Wystarczy Ci wiedza, ze osoba ma za soba probe samobojcza i leczenie?
> Zachowują się schematycznie, dlatego wystarczy poznać ze dwóch, reszta będzie
> identyczna.
Chyba dla kogos, kto widzi to, co chce widziec.
> Ty nawet tutaj nie widzisz nic ośmieszającego, bo to kolejny zwrot którego nie używasz
> i nie uznajesz w ogóle, więc po co pytasz o konkretną sytuację? Dla ciebie nic, nigdy nie
> jest ośmieszające – od tego zacznijmy.
Istotnie, trudno mi sobie wyobrazic cos, co mogloby kogos w moich oczach osmieszyc. Zawsze mi sie wydawalo, ze to takie slowo-wytrych, ktorego uzywaja osoby dbajace o wrazliwosc resty spoleczenstwa, nie wychodz w stringach na plaze, bo sie wyglupisz i takie tam.
Rozumiem, ze jak ktos jest brzydki, a poleci chirurgie plastyczna albo medycyne estetyczna, to tez by lepiej siedzial cicho, bo moze nos se zrobil, ale cycki ma dalej obwisle, moze troche mniej straszy ale bym nie zauwazyla roznicy, wolalabym za te pieniadze zrobic xyz, co kogo obchodzi jego prywatne zadowolenie, osmiesza sie tylko. W ogole, nie ma to jak naturalne piekno i trzeba byc glupim, zeby dawac zarobic pazernym gabinetom.
Pierwszy lepszy link z goole:
https://psychiatria.mp.pl/choroby/76122,samobojstwo
Na dłuższą metę nie. Nie udają cały czas, do końca.
Nie. Wystarczy mi wiedza, że osoba po wieloletnim leczeniu, stwierdzająca poprawę, nadal ma myśli samobójcze.
Sama stwierdziłaś, że ludzie zachowują się schematycznie.
Racja. Chyba że ktoś się z tą terapią dopierdala do ciebie i jeszcze robi wykłady o uśmiechu, pozytywnym myśleniu i doradza te te prania mózgu, co się ich słucha, zapomniałam jak się to gówno nazywa. Bo zjebowi kruszysz jego delikatne pseudoszczęście jak chodzisz bez wyszczerza. I oczywiście 100% poparcia debi… otoczenia, bo padły magiczne słowa, a Iza jak zwykle negatywnie nastawiona.
Nie. Jakby zachwalał chirurgię plastyczną, a miał wciąż zjebany nos po 50 operacjach, które podobno były potrzebne.
Zaryzykowałabym nazwanie podanych okoliczności ekstremalnymi, oczywiście że to co innego. No i to jest raczej spontan albo wynika, jak wcześniej wspomniałam, z bólu lub dolegliwości fizycznych nie do wytrzymania, nie ma tutaj mowy o nawracających myślach o bezsensowności istnienia, o nieustającym bólu pomimo zaspokojenia niezbędnych do życia potrzeb.
> Nie. Wystarczy mi wiedza, że osoba po wieloletnim leczeniu,
> stwierdzająca poprawę, nadal ma myśli samobójcze.
Rozumiem, ze wiedze o tym, jaki byl stan przed, uwazasz za zbedna.
> Sama stwierdziłaś, że ludzie zachowują się schematycznie.
Ale nie ze sa tacy sami.
> Racja. Chyba że ktoś się z tą terapią dopierdala do ciebie i jeszcze robi
> wykłady o uśmiechu, pozytywnym myśleniu i doradza te te prania
> mózgu, co się ich słucha, zapomniałam jak się to gówno nazywa. Bo
> zjebowi kruszysz jego delikatne pseudoszczęście jak chodzisz bez
> wyszczerza. I oczywiście 100% poparcia debi… otoczenia, bo padły
> magiczne słowa, a Iza jak zwykle negatywnie nastawiona.
Jesli to samo robi osoba, ktora nie ma na koncie terapii i/lub prob samobojczych, to juz Ci nie przeszkadza?
> Nie. Jakby zachwalał chirurgię plastyczną, a miał wciąż zjebany nos po
> 50 operacjach, które podobno były potrzebne.
Chwila, Ciebie nie obchodza takie detale, jak ile trwala terapia, ile ich bylo, oraz w jakich okolicznosciach i dlaczego ktos podjal proby samobojcze.
Nie interesuje Cie tez, czy operacji bylo 50 na nos, czy 4 i zadna nosa nie obejmowala.
Nie interesuje Cie, jak wygladal nos przed, czy byl roztrzaskany w drzazgi po wypadku komunikacyjnym, znieksztalcony choroba, zepsuty przez poprzedniego chirurga i czy w ogole o nosie mowa, bo moze on naturalnie jest garbaty i wcale to jego wlascicielowi nie przeszkadza, a odsysal sobie tluszcz z brzucha, albo przeszedl te 50 operacji, bo dokladnie taki wyglad wymarzyl, albo tak naprawde nie wyglad jak z hollywood mu chodzilo, tylko o to, zeby go koledzy gangsterzy nie rozpoznali.
> Zaryzykowałabym nazwanie podanych okoliczności ekstremalnymi,
> oczywiście że to co innego. No i to jest raczej spontan albo wynika, jak
> wcześniej wspomniałam, z bólu lub dolegliwości fizycznych nie do
> wytrzymania, nie ma tutaj mowy o nawracających myślach o
> bezsensowności istnienia, o nieustającym bólu pomimo zaspokojenia
> niezbędnych do życia potrzeb.
A kto mowil o zaspokojeniu potrzeb. I kto ma decydowac, ile komu powinno wystarczyc do przezycia. W kazdym razie, jak widzisz, jest to mozliwe, nawet ze znacznie bardziej “blahych” powodow.
Owszem.
Prawie. Jak dla mnie identyczni.
Mniej.
Nie. Jak zachwala operację nosa, to oceniam nos. Biorąc pod uwagę, że dobry lekarz z każdego nosa zrobi ładny, to nie, raczej nie ma znaczenia jak wyglądał przed. Ta. Spotkania z ludźmi po masakrującym wypadku, kryjącymi się przed gangsterami bądź próbującymi się celowo zeszpecić. Dzień jak co dzień. Tak samo jak każda laska nagle ma ponad 2 metry i zawsze jest w trakcie przygotowań na zawody kulturystyczne, kiedy ktoś rzuci przykładową wagę szczupłej dziewczyny.
Nie. Właśnie widzę, jak zaznaczyłam, że poza zaburzeniami psychicznymi jest to możliwe tylko w ekstremalnych sytuacjach, o których nie widzę potrzeby wspominać, bo nie je rozpatrujemy.
“Dziedzina jest specyficzna, bo mechanizmy działania ludzkiej psychiki nie zostały poznane tak dobrze, jak ciała.”
Sa wzglednie dobrze poznane, chociaz tak samo, jak ludzkie cialo, wciaz nie na wylot. Dwa plus dwa zwykle rowna sie cztery, ale nierzadko 3 albo 5, bywa, ze 57. W medycynie rowniez.
Psychiatra/psycholog/terapeuta (uczciwie przyznam, ze tez nie mam zaufania do tego ostatniego jako osobnego zawodu, ale mozliwe to tylko moje uprzedzenia) to tez tylko czlowiek, nie bog wcielony. Mozna trafic na kogos, kto przysypial na wykladach, mozna na kogos jak wymienieni w artykule specjalisci, mozna na kogos, kto naprawde chce i potrafi pomoc.
Niektorzy sie boja, ze po leczeniu/terapii nie beda juz soba, tacy so special i wyobrazaja sobie, ze psycholog czy psychiatra poprzez niewinna rozmowe zbalamuci, zmanipuluje i nacpa lekami, innym sie wydaje, ze z pewnoscia nie rozgryzie ich skomplikowanej osobowosci. Chyba troche dziwnie wyobrazaja sobie prace psychologa i jego role.
Odniosłabym się do tego, ale po trzech próbach skończyłam ze zdaniem brzmiącym dokładnie tak, jak o, do którego się odniosłaś. Nie zostały poznane tak dobrze, jak ciała. Raczej nie dlatego, że to tak skomplikowane, tylko dlatego, że leczenie ducha nigdy nie było priorytetem i nie było traktowane poważnie. I 300 lat temu rozumiano, że żołnierz, któremu urwało nogę nie jest zdolny do walki i nadaje się do odesłania do cywila podczas gdy i mniej niż 100 lat temu za objawy PTSD częstowano kulką w łeb.
To, że uśmierzanie i leczenie bólu jest równie ważne jak choroby powodującej ból u nas jest nowinką z ostatnich lat. To, że oddzielanie noworodków od matek wyrządza nieodwracalne szkody w psychice to też kwestia ostatnich dwóch dekad.
Do psychiatry raczej nie chodzi się na niewinne rozmowy.