Czy “Przeminęło z wiatrem” idealizuje niewolnictwo?

0
(0)

Znów krótka dygresja w wywodzie na zupełnie inny temat rozrosła mi się do nieprzyzwoitych rozmiarów. Cóż – zatem napiszę o tym osobno.

Swego czasu uwielbiałam oglądać “Przeminęło z wiatrem”.

Uwielbiałam do tego stopnia, że zajechałam kasetę na której było nagrane. Nie wiem, na ile wynikało to z mojego faktycznie aż_tak_wielkiego zachwytu nad filmem, a na ile z tego, że nie miałam innej kasety…
Tak czy inaczej w związku z powyższym nie mogę powiedzieć, czy był to pierwszy, dziesiąty czy setny seans, ale raczej bliżej niż dalej (setki) zaczęłam sobie zadawać pytanie:

Czemu Mammy nie uciekła od Scarlett, skoro wojna się skończyła i była wolna?

Nikogo o to nie zapytałam, bo było mi głupio, że nie rozumiem filmu, który tak wałkuję, więc zaczęłam dumać. Wydumałam, że pewnie nie miała dokąd pójść, bo miała swoje lata… i że skoro i w latach ’50 czy ’60 XX-wieku zdarzało się, że KKK kogoś napadli i zamordowali za kolor skóry (co widziałam w innych filmach, na które czasem znajdowałam chwilę między kolejnymi “Przeminęło z wiatrem”), to bezpośrednio po wojnie secesyjnej musiało być jeszcze ze sto razy gorzej, więc może po prostu się bała, że jak opuści stanowisko, to ktoś ją zabije… i że może wcale nie chciała nigdzie uciekać, bo kochała Scarlett jak własne dziecko i nie wyobrażała sobie życia bez niej, a to, że do pewnego momentu była jej własnością nie bolało jej tak bardzo, bo Scarlett traktowała ją dobrze, i żyło jej się w Tarze nie gorzej niż białym służącym, czy niańkom, które co prawda niczyją własnością nie były, ale i tak były traktowane przez pracodawców jak gówno.

Jakiś czas temu wróciłam do tego dumania, zapoznawszy się z krytyką tego filmu i całej historii w ogóle.

Głównym zarzutem było to, że promuje niewolnictwo, prezentując bohaterów, którym ten stan pasował, wszyscy żyli sobie szczęśliwie jako niewolnicy i właściciele…
Głównym postulatem to, że najlepiej byłoby tego badziewia już nigdy nikomu nie pokazywać.

Komcie były wyłączone, a artykuł został opublikowany dawno temu, więc nie mogłam zapytać, czy autorzy złotych przemyśleń aby na pewno oglądali ten sam film – w majątku było wielu niewolników i wszyscy uciekli, skoro tylko mogli to zrobić, została tylko Mammy i Sam (chyba): skoro uciekli, to chyba nie dlatego, że na plantacji było im tak dobrze.

Nie wiem, czy twierdzenie, że niewolnictwo było spoko jest morałem, jaki można wynieść z tego filmu – pewnie można.
Tak jak i można uznać, że skupia się na promowaniu anoreksji, bo Scarlett miała obsesję na punkcie swojej talii. Momma nie chodziła zachwycona niewolnictwem, a cała historia opowiada przecież o czymś innym.
Nie mam poczucia, by właściwym było twierdzenie, że film jest gówno wart, bo opowiada o czasach, w których społeczeństwo amerykańskie borykało się ze znacznie większymi problemami niż rozterki miłosne Scarlett O’Hary, a mimo to skupia się na niej, więc zakłamuje historię.
To samo można zarzucić każdemu filmowi, nakręconemu w dowolnych czasach. Po jaką cholerę było kręcić “Titanica” – no, może i parę tysięcy ludzi na nim zginęło, ale w Europie głodowały miliony, a bohaterowie filmu zdają się mieć to wszystko w dupie, więc “Titanic” zakłamuje historię nie pokazując dramatu ludzi, cierpiących głód.
To bez sensu.

Poniekąd rozumiem, o co chodzi tym, których to oburza: poniekąd.

Chociaż… właściwie to wcale.

Film zdobył olbrzymią popularność, a to, że Mammy nie nienawidziła Scarlett mogło działać pokrzepiająco na rasistów, tęskniących za niewolnictwem, bo och, niewolnikom ten stan pasował i wszystko było dobrze, ludzie się szanowali i każdy znał swoje miejsce – ale nawet w takim układzie to nadal bez sensu.

I na tyle, na ile pamiętam książkę, to nie ta sama sytuacja, co z “Lolitą”, gdzie w ekranizacji pominięto ten drobny niuans, że Humbert planował zgwałcenie i zabicie Lolity, żeby nie mogła nikomu o tym powiedzieć, a potem dumał nad ruchaniem jej dzieci: godnym ekwiwalentem byłaby opisana w książce skryta nienawiść Mammy do Scarlett i jej rodziny, oraz okrutne traktowanie niewolników, a w książce niczego takiego nie było.
Było sporo innych rzeczy, na które można było zwrócić uwagę albo i nie.

Cały ten motyw nie jest jednowymiarowy.

Z jednej strony owszem – “Przeminęło z wiatrem” nie pokazuje piekła niewolnictwa, ale nie wszyscy niewolnicy żyli w piekle, a nie wszyscy właściciele byli potworami.
Wielu było, większość była, warunki sprzyjały rozkwitowi najbardziej parszywych skłonności w i tak już zdegenerowanym społeczeństwie, które łoiło konkretną kasę na okrucieństwie, ale pokazywanie fragmentu historii (a “Przeminęło z wiatrem” nie jestpowieścią historyczną traktatem historycznym*), w którym akurat nie było smagania batem na podwórzu (tylko najprawdopodobniej za domem) nie jest równoznaczne pochwałą niewolnictwa.
Teoretycznie mogłoby nią być – ale nie musiałoby. I nie jest.
Może zostać tak odebrane przez osobę, która już wcześniej uważała, że niewolnictwo jest cudowną ideą i serce im się kraja z żalu, że to już nie te czasy… ale czemu ten hipotetyczny palant miałby być stawiany w roli jedynego istotnego podmiotu?

Ta logika stawia pod znakiem zapytania sens istnienia jakiejkolwiek literatury i sztuki.

Wszystko musiałoby być nieznośnie płytkie, jednowymiarowe i stosowne – przy czym byłby to oczywiście ten najgorszy sort “stosowności”, której jedynym celem jest nie urażanie niezwykle wrażliwych odbytów tych, którzy aktualnie mogą najwięcej – czyli cenzury.
Choć chyba najbezpieczniej byłoby BEZ jakiejkolwiek literatury i sztuki. Komunistyczna Kambodża vibe na full aż wszyscy sfiksują stworzą ideaaalnie funkcjonującą komórkę państwową. NIKT by sobie nic nie pomyślał, a jakby jednak to kula w łeb i spokój.

A to w dalszej – choć wcale niezbyt odległej – perspektywie byłoby tragiczne.
Każdej syfiastej ideologii towarzyszą szczytne cele, każda ma łohohoho, jakie ambitne plany na wprowadzenie powszechnej szczęśliwości. Ludzie pozbawieni skłonności do refleksji; weryfikacji swoich poglądów; poddawania w wątpliwość tego, co widzą i słyszą; zgłębiania kwestii na temat których chcą formułować opinię ISTNIEJĄ – ale, że tak retorycznie zapytam: co z tego? Otoczeni różnymi bodźcami, narażeni na kontakt z tymi, którzy to robią (albo chociaż próbują) sami często, chcąc nie chcąc czegoś się uczą, zaczynają być sceptyczni i dociekliwi. Odcinanie ich od potencjalnie szkodliwych bodźców i podsuwanie im pod nos poprawnych treści zmieni ich w ślepych głupców, którzy kupią wszystko. Łykną każdą ściemę. Pierwszy szurnięty guru, na jakiego wpadną wciśnie im każdy kit, jaki tylko zapragnie, bo utwierdzą się w przekonaniu, że jak ktoś coś mówi, pisze, pokazuje, to na pewno ma rację i jak coś mówi, to tak jest.
To pogarsza sytuację, o stokroć.

Od tego mamy gęby i mózgi, żeby móc zjechać bez trzymanki coś, co nam się nie podoba: wyrazić swój sprzeciw; przedstawić argumenty, wyjaśniające dlaczego konkretny obraz czy tekst jest kupą łajna.

“Przeminęło z wiatrem” nie jest kupą łajna.

To doskonała książka i bardzo dobry film. Główna bohaterka jest rozpieszczoną panną, która nie wie, czego chce od życia i ludzi – ale tak została wychowana. Tu i ówdzie przebija jej dobre serduszko, ale nie ma skrupułów wobec ludzi, na których jej nie zależy. Nie ma skrupułów nawet wobec własnych dzieci, które najpierw łamie psychicznie, a potem ich nie lubi, bo wydają jej się słabe i nudne – a nie lubi takich osób. Latami ugania się za gościem, który jej nie chce, a kiedy już prawie, prawie może go mieć, stwierdza, że jednak gonić frajera, bo woli innego. Żre się z Rhettem o wszystko, ale w końcu zaczyna się zmieniać – do trzech razy sztuka: przekonuje się, że jego metody wychowawcze są efektywniejsze w budowaniu nie-nudnej i nie-złamanej osobowości Bonnie. Kiedy zaczyna rozumieć swoje błędy, nagle traci wszystko…

Bardzo wątpię, by Scarlett była rzetelnym obrazem przeciętnej, amerykańskiej kobiety, dorastającej na tle wojny domowej – a i taki zarzut można by postawić.
Co prawda nie jest już dzieckiem, kiedy wybucha, ale nadal jest bardzo młoda, nieukształtowana… i nagle wali jej się Świat.
Jej papunio nie jest żadnym miłym, białym panem, szanującym niewolników. To skończony złamas, który ma w dupie ich prawa, pragnienia i życia: chce łoić kabzę tak, jak jego ziomki i wyraża swoje poglądy bardzo klarownie.

Jasne, że po przymknięciu jednego oka na zdecydowane wypowiedzi Papy a drugiego na to, że Mamma jest w zasadzie jedyną ex-niewolnicą, która wydaje się mieć ciepłe uczucia wobec Scarlett to owszem – zostanie z tego pro-niewolniczy chłam. Ale równie dobrze można krytykować książkę kucharską za brak rozdziału o uprawie begonii.
Nigdzie nie jest powiedziane, że Mamma faktycznie kocha Scarlett: może tak… a może ma objawy PTSD i tak, jak ludzie, którzy spędzili długie lata w łagrze i po wyzwoleniu zorientowali się, że nie mają dokąd wracać i boją się Świata poza drutem zostali w swoim byłym więzieniu, bo nie umieli żyć inaczej.

Nie ma niczego takiego.

Przeciętny widz lub czytelnik, zaintrygowany tym czy owym jest w stanie stworzyć własne konkluzje warte więcej niż “nie pokazujmy tego filmu, bo ktoś może sobie pomyśleć coś niestosownego“.
A jeśli nie zechce i nie stworzy? Odcinanie i jego i wszystkich innych od bodźców nie sprawi, że uznają niewolnictwo za barbarzyński obyczaj, bo tak się przyjęło. Dziś tak, jutro inaczej – nie wspominając o tym, że aktualnie na Świecie żyje więcej niewolników niż kiedykolwiek wcześniej i statystyczny mieszkaniec krajów pierwszego i drugiego Świata korzysta na ich tragedii i ma to w dupie.

*- późniejsza poprawka.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

2 thoughts on “Czy “Przeminęło z wiatrem” idealizuje niewolnictwo?

  1. Ja tez zaczytywałam “Przeminęło z wiatrem” z jakąś niezrozumiałą fascynacją. A kiedy zamieszkałam w Georgii ( ciekawe jak to psychologicznie wytłumaczyć,) pierwsze co zrobiłam, to objechałam wszystkie miejsca związane z filmem i książką. Mój wpis na blogu jest trochę może zbyt płaski i skąpy, ale wtedy dopiero zaczynałam, niewykluczone, że uzupełnię i zrobię lepsze zdjęcia. Znalazłam pierwowzór “Dwunastu dębów” teraz tam jest niesamowity hotel. A w Jonesboro w starym budynku stacji kolejowej, muzeum filmu.

    Chciałabym podzielić się z Tobą linkiem, ktoś próbuje odnowić makietę filmowej Tary. Jeszcze tam nie byłam, ale się wybiorę.
    https://www.vanityfair.com/hollywood/2014/09/gone-with-the-wind-tara-peter-bonner

    Znalazłam bardzo ciekawy wpis na amerykańskim feministycznym forum o tym, jak autorka została pobita przez pierwszego męża , w wyniku czego spędziła 2 tyg. w szpitalu. Jest więcej dowodów na to, że Margaret czerpała z historii rodziny i swoich doświadczeń, oraz naprawdę dbała o wierność historyczną.
    Odwiedziłam kilka starych plantacji zamienionych w muzea w Georgii i Luizjanie, poznałam historie niewolników, ich ciężkiej pracy na plantacjach trzciny cukrowej. Dużo lepiej mieli “domowi” niewolnicy, czarne kobiety wychowywały dzieci swoich państwa, karmiły je, kochały. Matka Scarlett była damą, pewnie byli traktowani nie gorzej niż służba gdzieś tam w Europie i pewnie dlatego nie chcieli uciekać z tonącego statku.
    Pozdrawiam:)

    1. O ile miejsce zamieszkania nie było wynikiem zbiegu okoliczności, to można je wytłumaczyć sentymentem.
      Zdjęcia są wspaniałe – większości z tych budynków nigdy nie widziałam, ale i nie starałam się. Ciekawe, bo ciekawe, ale z filmowych scenerii zapamiętałam głównie mętną kolorystykę (tym mętniejszą w miarę jak vhs dogorywał) i stworzyłam sobie wizję czegoś co… niezupełnie przypomina faktyczne lokalizacje.

      Jakiś czas temu zabrnęłam w czytanie o Margaret, ale w niewyjaśnionych okolicznościach skończyłam, analizując biografię Vivien, o której wcześniej kompletnie nic nie wiedziałam… poza tym, że na planie pracowała najciężej za śmieszną stawkę w porównaniu z aktorami.

      Dopiero teraz sprawdziłam definicję “powieści historycznej” – najwyraźniej wystarczy, by akcja działa się w przeszłości i zawierała jakieś odwołania do faktów.
      Zatem: powieść “Przeminęło z wiatrem” nie jest traktatem historycznym – bo właśnie tego (traktatu) wydają się oczekiwać krytykujący ją za przedstawianie małego wycinka rzeczywistości.

      Jak dla mnie sam fakt bycia nie_koszmarnie_traktowanym to za mało, by trzymać się burty. Dobrze traktowana służba nie zostałaby z państwem tylko dlatego, że było jej tam nie najgorzej. Jak mili by nie byli, poszli walczyć o zachowanie władzy nad ich życiem i śmiercią. Nie sądzę by polityczne i ekonomiczne motywy ludzi stojących w pozycji oprawców miały wielki wpływ na emocje jednostek. “Dobre” traktowanie może być realnym powodem by nie nienawidzić konkretnych jednostek, nie do tego by trwać na posterunku mimo, że teoretycznie już nie trzeba.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.