20. Bez ceregieli [KGNPWZNFW]

4
(2)

Ależ warto zapytać skąd takie informacje – zdecydowanie warto.

Ani statystyki ani pojawiające się na tym konkretnym forum czy (w dowolnym innym miejscu) opowieści o gwałtach i napaściach seksualnych nie dają podstaw do wysnucia wniosku, że “z reguły” dziewczyna urżnięta jak świnia nic nie pamięta.
Jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie wypowiedzi ofiar i osób deklarujących, że ich opowieści pochodzą z pierwszej ręki, to takiej zależności nie będzie.

Ale jeśli zwrócimy baczniejszą uwagę na treść recenzji, zbieranych przez ofiary to zależność się znajdzie.

Tam jak najbardziej jest mowa o całych tabunach kobiet upijających się do nieprzytomności w trakcie napastliwego przystawiania się do “wszystkich okolicznych mężczyzn”, robiących to notorycznie, co imprezę. Są wspomnienia z własnych obserwacji, drwiny z nielubianych koleżanek i oceny postępowania rozmaitych idiotek, które zachowały się w sposób niezrozumiały dla recenzentek – co w ekspresowym tempie staje się podstawą dla orzeczenia, że kłamią.

Te urżnięte jak świnie to wszystkie te, które się zagalopowały i wypiły trochę za dużo… albo i pilnowały, żeby nie szaleć z ilością spożytego alkoholu, ale z jakichś tajemniczych powodów – choć zwykle były w stanie wypić znacznie więcej i czuć tylko lekki szum w głowie, w tym konkretnym przypadku ujrzały ciemność przed oczami i pogrążyły się w niemocy po dwóch lampkach wina, jednym drinku, niedopitym do końca piwie…
Opisy tych sytuacji pozwalają podejrzewać, że spora część tych kobiet została nakarmiona tabletką gwałtu, lub uraczona alkoholem o znacznie wyższym stężeniu, niż mogły się tego spodziewać.

To nie są żadne wytrawne koneserki, które po jednym łyku zamruczałyby pod nosem “mmm, Chateau Lafite… rocznik 1998 – nie mój ulubiony, ale to też bardzo dobre wino” – tylko dziewczyny, które napiły się tego konkretnego rodzaju alkoholu, albo i alkoholu w ogóle raz, dwa, może kilka razy wcześniej.
Zostały zgwałcone… i zrecenzowane jako użynające się świnie: bez certolenia.

W jakichś 95% przypadków to nie była kwestia niekulturalnego i dość okrutnego w tym kontekście stwierdzenia, że “no cóż, narąbałaś się, nie trzeba było tego robić“, tylko uporczywie serwowane WIZJE, sprzeczne z opowieścią, pasujące… tylko do recenzji i bajek o kobietach, paradujących nago po ulicach i ocierających się lubieżnie o mężczyzn, których zaplanowały sobie wrobić w gwałt.

Zrzucanie winy na “złe prowadzenie się kobiety” jest złe, bo wbrew zaklęciom ujmuje winy ich gwałcicielom.

Ale zrzucanie winy na “złe prowadzenie się kobiety”, która owym prowadzeniem się nie spełniła nawet wyśrubowanych kryteriów tego konkretnego recenzenta, który ją obwinia, a który w tym samym momencie nie stwierdza jasno, że kobieta jego zdaniem zachowała się źle jest gorsze, bo bardziej inkluzywne i śmierdzi gaslightingiem.
Mało tego, że obwinia się kobietę za jej niestosowne, ryzykowne, prowokujące zachowanie!
ZANIM przejdzie się do obwiniania ją za to, najpierw przypisuje się jej takie zachowanie, oskarża o nie i pozostaje ślepym na to, że opisana sytuacja wcale na to nie wskazuje.

Żeby to jeszcze miało charakter incydentalny, występowało w roli szokującego ewenementu – ale nie, to złoty standard.

Wydaje mi się, że walka z samym tylko victim blamingiem i uświadamianie, że kobieta może się “prowadzić” jak jej się żywnie podoba i nie ujmuje to ani grama winy z barków osobnika, który zdecyduje się ją napastować czy zgwałcić – jakkolwiek słuszne – nic tu nie pomoże, bo uderza tylko w jeden problematyczny element: a są dwa.
Jak na mój gust ten pomijany jest nawet bardziej niebezpieczny i szkodliwy niż ten, tak chętnie poruszany.

Chętnie poruszany jest ograniczany tym, co się aktualnie uważa za zachowanie nieprzystające tzw. godności kobiety – czyli np. wyzywającym strojem, spożywaniem alkoholu, podrywaniem obcych mężczyzn na imprezach, chodzeniem na imprezy bez właściciela i kagańca partnera…
To wypycha pewną, sporą grupę osób poza pole rażenia i uderza w mniejszość.
Ba, zwykle nawet nie w “mniejszość”, tylko w same tylko istoty mityczne – a ostracyzm wobec ludzi, którzy nie istnieją (przynajmniej w teorii) nikogo nie rani.

Nikt nie jest poza polem rażenia, jeśli radośnie toleruje się koncepcję tworzenia wyimaginowanych win bezpośrednio przed przejściem do bezkompromisowego rozliczania z nich.
To jest polowanie na czarownice, bez żadnych metafor, w czystej formie.

Szosy są dla samochodów a przejścia dla pieszych jak sama nazwa wskazuje… są dla pieszych.

Popularność analogii drogowych jest zdumiewająca, ale niezbyt analogiczna.

Ostrożność na drodze, ograniczone zaufanie do szybkości reakcji innych użytkowników ruchu drogowego, branie pod uwagę niewielkiego, ale zawsze obecnego ryzyka, że gdzieś za kółkiem może siedzieć jakiś naćpany, pijany albo targany brawurą wariat… to po prostu rozsądek.

Acz powyższe wynika z tego, że w ruchu drogowym mamy do czynienia z ważącymi co najmniej tonę, rozpędzonymi machinami, które nawet mimo najlepszych intencji operujących nimi osób mogą stanowić dla nas śmiertelne niebezpieczeństwo.
Cóż jest godnym ekwiwalentem tego rozpędzonego pojazdu w kontaktach międzyludzkich – penis?
Seksualna żądza?
Testosteron?
No nie. Wypadki drogowe to zwykle kwestia kilku-kilkunastu sekund, których komuś brak na reakcję, zwykle jeszcze w połączeniu z wybitnie niefortunnym splotem zdarzeń.
Nie da się nikogo napaść i zgwałcić w kilkanaście sekund; przypadkiem, bez zaangażowania jakichkolwiek procesów decyzyjnych.

W takim czasie można kogoś zwyzywać, sieknąć z liścia, złapać za tyłek, wyśmiać, obrazić, szarpnąć za włosy, zaproponować kawę, przypadkiem rąbnąć z łokcia, potrącić i wylać mu napój, rzucić się z całowaniem, wpakować łapę gdzie nie trzeba… ale nie zgwałcić.

Uwagą i ostrożnością można się z różną skutecznością bronić i doskonalić umiejętności przewidywania, obrony i reakcji na takie sytuacje.

Żeby łapało się na to i zgwałcenie, trzeba wychodzić z założenia, że gwałciciele są wszędzie dookoła i w każdej chwili mogą zaatakować.

A to już nie jest poziom rozglądania się na boki przed przejściem dla pieszych, tylko wypatrywania pojazdów, których kierowcy chcą nas zabić – ze świadomością, że oni tam są, i to na tyle licznie, że atak może nadejść w każdej chwili.
W takich warunkach ostrożność i unikanie nie jest adekwatną reakcją.
Uzbrojenie się i pakowanie kuli w łeb każdemu, kto po kilkunastu sekundach od “nie” nadal wydaje się nie czaić bazy jest temu znacznie bliższe.

Czy taki jest morał?

Nie wygląda na to.
Ja się jako uczestnik ruchu drogowego mogę zgodzić na to, że w wyniku nieszczęśliwego wypadku zginę, a moje szanse na dokonanie żywota w ten sposób są mniej więcej jak jeden do stu.
Ale gdzie nieszczęśliwy wypadek, gdzie jakiś nieodpowiedzialny brawurowy idiota, gdzie jakiś rzadki ewenement w postaci mordercy za kółkiem, żywo zainteresowanego uderzeniem we mnie rozpędzonym samochodem, a gdzie wizja biernej akceptacji tego, że w chwili słabości, choroby, załamania, zatrucia ktoś mnie, albo dowolną znaną mi osobę potrąci i zabije, bo będzie miał taki kaprys, a koledzy mu wyjaśnią, że choć nie ma prawa tego robić, to jednak w szoku nie będą jeśli jednak to zrobi i może nawet nie będą optować za jakąkolwiek karą?

Ostrożność i unikanie to nie jest metoda radzenia sobie z drapieżnikiem, który zajmuje się wyszukiwaniem ofiary i czekaniem na najbardziej sprzyjające okoliczności ku niemu.
Skoro on tam jest, a środowisko nie jest zainteresowane radzeniem sobie z problemem w inny sposób, to to jest moment, w którym rozsądny człowiek, odpowiedzialny za swoje i bliskich bezpieczeństwo bierze dzidę i idzie wbić mu ją w ryj.

Czy to jest strategia, która spotka się z podobnym entuzjazmem, co koncepcja pouczania ofiar?

Że taka np. konkretnie ja, albo tysiąc takich jak ja przyjmie do wiadomości, że tak wygląda sytuacja i zacznie się przygotowywać do wyeliminowania napastnika?
Czekać w gotowości aż na horyzoncie pojawi się widmo ataku i walić tak, żeby zabić?

Czy dokładnie te same osoby, które roztaczają taką WIZJĘ realiów przyklasną tej strategii?
Powinny, bo to logiczny wniosek i konsekwencja zaakceptowania tego co mówią jako prawdy.

Skoro nikt nie ma prawa mnie dotknąć bez mojej zgody… ale jeśli to zrobi, to ze względu na moją marną reputację żadna realna kara mu nie zagrozi – a ja nie dość, że zgwałcona, to zostanę jeszcze obrażona, pouczona, wyzwana od świń, oskarżona o próbę zrujnowania mu życia i uświadomiona, że nie mogę się czuć bezpiecznie ani z chłopakiem, ani z kolegą, ani na imprezie, ani na ulicy, ani nawet we własnym łóżku to ja pierdolę taki interes, jak zabiję gada to przynajmniej nie będę cierpieć niewinnie.

O to chodzi z tym dostosowywaniem się do obecnych realiów?

Oczywiście, że nie.
Gdybym się przygotowywała na zabicie każdego, kto zachowa się podejrzanie, mijając mnie w ciemnej uliczce albo potencjalnie może zechcieć mnie za coś złapać czy przymolestować na boku, to ja stanowiłabym największe zagrożenie w promieniu, jak podejrzewam, co najmniej kilkudziesięciu kilometrów.

Dość się naczytałam o tych wszystkich niebezpieczeństwach, czyhających na każdym rogu, o bezmyślności na każdym kroku i skonsternowanych chłopcach, którzy gwałcą, ale nie należy ich zgłaszać, gdyż być może nie wiedzieli, co robią…
Zatem: dlaczego nie?

Bo to bzdury.
Ludzie mają gotowe morały, do których nieumiejętnie dopasowują argumenty, przykłady i analogie: wnioski formalnie logiczne są praktycznie absurdalne, bo narracja jest fałszywa – ma za zadanie tak skutecznie, tak dobitnie, tak perswazyjnie przekonać do morałów, że rzeczywistość i fakty spadają na drugi plan.
Odbiorca tych mądrości nie ma myśleć, tylko dostosować się do oczekiwań; przestraszyć uraczenia łatką idioty, zbyt ograniczonego by zrozumieć, że bzdurność, niespójność i brak analogii nie ma najmniejszego znaczenia, bo całe to gadanie jest tylko kurtuazyjną zasłoną dymną dla stawianych żądań.

W jakich okolicznościach faceci spotykają te nagie laski, które się do nich dobierają? Gdzie to się odbywa?

Moja wyobraźnia poległa na tym wielokrotnie.
No nie wiem. Po prostu nie wiem.

Chodzi o jakieś wypisy z demonologii Słowiańskiej? Germańskiej? Skandynawskiej?
Jeśli tak, to niech ten facet ucieka, szybko i nie oglądając się za siebie, bo ta historia nie skończy się dla niego dobrze.

O jakąś normalną, erotyczną sytuację, w której naga kobieta inicjuje seks, ale nagle dostaje ataku wyrostka, zwija się z bólu i już nie chce?

Klub dla swingersów? Czy to się dzieje w klubie dla swingersów?

Przecież żaden porządny swingers club nie pozwoli sobie na poświęcenie dobrego samopoczucia laski i innych obecnych tam pań dla jakiegoś jełopa, któremu się bzykać zachciewa w momencie, kiedy kobieta sobie tego nie życzy, czego by nie wyprawiała chwilę wcześniej.

Nie-porządny swingers club to już spore szanse na to, że panie nie są tam z własnej woli, zostały naćpane, spojone, porwane – przecież chyba nie chodzi o to, że nie może być mowy o gwałcie i laska nie ma się co dziwić, że facet nie wytrzymał, targany namiętnością bo najpierw się do niego dobierała, a potem zaczęła ryczeć, że nie chce i błagać, żeby zadzwonił na policję i ją ratował.

Przecież poza tymi trzema opcjami to jest niemożliwe, żeby kobieta lazła ku mężczyźnie nago, prowokowała go do aktywności seksualnych i nagle, bez oczywistego powodu nie chciała seksu.

No chyba, że ma wobec niego skrajnie złe zamiary i zaraz zostanie pobity i okradziony…

Albo laska zaraz zrzuci powłokę cielesną i zeżre go żywcem ew. złoży w nim jajka i jej potomstwo będzie się nim żywić.

Albo jest w rozpaczliwej potrzebie natychmiastowej pomocy ze strony służb medycznych lub/i porządkowych.

To nie jest normalne zachowanie na litość Boską.
I nie “nienormalne” w sensie czas wpaść w święte oburzenie, tylko w sensie objaw kliniczny – w naj naj najoptymistyczniejszym scenariuszu jakiś rzut borderline’a, a prawdopodobniej czegoś gorszego.
Taka laska, która ni z gruchy ni z pietruchy nagle zaczyna paradować nago i prowokować seksualnie może być o parę godzin od śmierci.
To jest ten moment, w którym mężczyzna ma się czuć w pełni usprawiedliwiony sytuacją i upoważniony do gwałcenia jej?

Co to za poronione wizje są w ogóle…

& Tak, ofiary przemocy seksualnej, które nie otrzymały pomocy, którym nikt nie dał wiary, albo jeszcze życzliwie zbombardował jakimiś ciekawymi recenzjami w stylu klasycznym, albo obwinił o to, co ich spotkało bardzo często nie są zdolne do prowadzenia normalnego życia seksualnego.
Część się blokuje i w ogóle nic nie robi, inni lecą w masochizm, a jeszcze inni ewoluują w sprawców przemocy.

Gwałciciele nie biorą się z powietrza i nie rodzą się tacy.
Trzeba się bardzo starać, żeby rozwinąć już istniejące predyspozycje, albo naprawdę konsekwentnie człowieka torturować, tworząc im sprzyjające warunki do rozwoju, żeby zebrać takie owoce.

Wiele gatunków uprawia seks dla przyjemności.

Niektóre zwierzęta gwałcą, ale na jedno gwałcące zwierzę przypada jakiś milion, który uważa gówno za super ekstra atrakcyjne źródło uciechy i pożywienia, więc nie wiem dokąd ludzie próbują dopłynąć z tą niekonsekwentną logiką i wybiórczymi analogiami.

Chyba raczej szympansy.

Z tego co ja pamiętam, to goryle w ogóle bardzo rzadko bywają brutalne.
Samiec goryla jest tak silny i tak napakowany testosteronem, że gdyby miały w zwyczaju walczyć, rozszarpałyby się w cholerę. Silne samce ekspresem wyoutowałyby się z życia walcząc między sobą, atrakcyjne samice padłyby ofiarami co silniejszych samców… a młode goryle pojawiałyby się tylko dzięki stosunkom odbywanym przez wybitnie płochliwe, szybkie, zwinne, nieatrakcyjne i stroniące od stada jednostki, które nie byłyby w stanie utrzymać przy życiu ani siebie, ani potomstwa, bo zaraz by je coś zeżarło.

Jak laska lata między facetami półnago (góra czy dół?), ociera się, a potem macha ręką albo mówi “nie” to naturalną konsekwencją jest że zgwałci ją jeden z nich czy wszyscy?
Co za środowisko rodzi takie poglądy?

I co to za środek?
Jeśli TO jest pośrodku, a na jednym końcu jest “gwałtu nie da się niczym usprawiedliwić“… to co do jasnej Anielki jest na drugim? “Gwałt to super sprawa, nie ma nic lepszego“?

“Ofiara” jest rodzaju żeńskiego, co nie znaczy że wszyscy myślą wyłącznie o kobietach, kiedy używają tego słowa.

Nikogo nie oskarżam, ale jeśli bez oporów usprawiedliwia się działania kogoś, kto krzywdzi, to usprawiedliwia się działania kogoś, kto krzywdzi i negowanie tego faktu nie neguje tego faktu.

No a pies z ręką w pysku nie gryzie.

Jeśli chory człowiek wyrządzi komuś krzywdę, bo nie jest zdolny do racjonalnego myślenia, tylko kieruje się instynktem, to ani on nie jest winny ani tym bardziej jego ofiara.
Gwałciciele krążący w środowisku to nie własna babcia z Alzheimerem, której stan się zna i która czasem może opluć przy obiedzie – ani nie jej wina, ani nie nasza, że to zrobi, tylko skutek uboczny choroby.
Człowiek chory psychicznie i zdolny do wyrządzania krzywdy innym powinien być leczony i oddany pod czyjąś stałą opiekę.
Nie asymiluje się takich jednostek, żeby mogły znienacka atakować nieświadomych ludzi, których potem obwini się o to, że nie przewidzieli takiej sytuacji i skutecznie się przed nią nie obronili.

Trzy screeny w górę…

Akurat to nie jest bardziej skomplikowane niż się wydaje.
Żaden nieprzemocowy monogamista nie wpadnie na to, że już nie chce swojej dziewczyny, narzeczonej czy żony, bo ktoś ją zgwałcił.

To wymaga zwichrowania czerepu w bardzo konkretny sposób i owo zwichrowanie jest całkiem skomplikowane, ale sam nieleczony objaw nie.

Nie.

“Wielopoziomowy” – winna, bardziej winna, mniej winna, głupia, nieodpowiedzialna, bezmyślna…

Właściwie każdy moment jest bardziej adekwatny na mówienie o tym, że są ludzie, którzy krzywdzą i łamią prawo niż w ferworze dyskusji z osobą skrzywdzoną, o niej, o nich, lub filozoficznie o detalach “czy na gwałt można sobie zasłużyć?”.

Z czego wynika to niezrozumienie? Bo ono tam jest.

Wielu osobom się ewidentnie nie mieści/ło w głowie, że jakieś zachowanie można jednocześnie uznawać za:

a) rozsądne,
b) nie jedynie słuszne,
c) niezdatne do negatywnego podsumowania osoby skrzywdzonej, która postąpiła inaczej.

Czyli np. “nigdy nie piję alkoholu na imprezach – nie lubię, nie potrzebuję, dzięki temu czuję się pewniej i bezpieczniej, niż gdybym obaliła choć z pół piwa“.
Postępuję rozsądnie i słusznie? Tak?

No to czemu inni też tak nie postępują? Źle robią, są nierozsądni, trzeba im to uświadomić.
Jak to inaczej oceniają sytuację i uznają, że jednak chcą się napić?
To ja też mam tak robić? Ktoś przecież musi być w błędzie: albo ja, albo oni. Kogoś trzeba opieprzyć!

Nie mam przekonania co do słuszności tezy, że to niewiedza pcha ludzi ku obwinianiu ofiar.

Jest w tym pewien element logicznej ciągłości – czyli: zgodnie z moją wiedzą tylko psychole gwałcą -> jakaś lasencja twierdzi, że zgwałcił ją chłopak, a to taki dobry człowiek -> wniosek: łże zdzira, wymyśla niestworzone historie, w najgorszym razie doszło do nieporozumienia, w najbardziej prawdopodobnym po prostu nie zachowywała się właściwie -> rozwiązanie problemu: pouczyć zdzirę, żeby się pilnowała i inne też przestrzec.

Ten element jest zbyt słaby i chybotliwy by zbudować na tym całą filozofię… chyba że jej wyznawca nie przyjmuje lub/i nie dopuszcza do siebie żadnych innych bodźców – przeciwnie: to bodźce przepuszcza przez filtr z tej filozofii i dopiero w ten sposób interpretuje.
Innymi słowy: to nie wygląda na efekt samodzielnego dumania tylko na bzdurę, przyjętą jako twardy fakt.

Skrajnie nieprawdopodobnym jest dożyć wieku w którym jest się zdolnym do formułowania tak rozbudowanych wypowiedzi i nie doświadczyć żadnej krzywdy, której sprawcą nie był “psychol”, a która nie wynikła z nieporozumienia, nie była wyimaginowana ani nie była konsekwencją “niewłaściwego” zachowania.
Niekoniecznie jakiejś wielkiej krzywdy, sama przykrość wysoce prawdopodobnie wynikająca z tego, że ktoś sam dał sobie prawo do wyrządzenia tej przykrości. I niekoniecznie osobiście, wystarczyłoby być świadkiem sytuacji, w której spotkało to kogoś innego i dysponować inteligencją emocjonalną wyższą niż ma wór po cemencie.

“Psychol” to takie pojemne słowo – akceptowalne w mowie potocznej, ale problematyczne i krzywdzące w momencie, kiedy próbuje się je stosować w tzw. poważnych rozmowach.

Niewielka w tym wina posługujących się nim osób – (zwłaszcza w 2013 roku) bo po prostu operują tym, czym dysponują, próbując wyjaśnić o co im chodzi… ale tak czy siak tworzy to szkodliwą sieczkę.
Chora psychika w ogromnej, przytłaczającej większości przypadków kamufluje się dość słabo.
Osoby chore psychicznie w ogromnej, przytłaczającej większości przypadków nie stanowią zagrożenia brutalnym, fizycznym atakiem.

Większość sprawców napaści, zgwałceń i morderstw ma jakieś zaburzenia osobowości, ale tylko jednostkowe przypadki bywają pozbawione umiejętności odróżniania dobra od zła – a co za tym idzie, zanim zabiorą się za realizację swoich ciągot robią rachunek zysków i strat.
Zresztą nawet tru psychole nie kamuflują się tak znakomicie jak głoszą legendy.
Przed jedną osobą, czy konkretną grupą ludzi może im się udać, ale nie przed wszystkimi, o czym najlepiej świadczą… źródła tych legend.

Jak już się takiego psychola zlokalizuje i wszyscy, którzy mieli z nim styczność (ale nie byli  głównymi adresatami ich gierek, ofiarami ani kandydatami na nie) wygłoszą już swoje standardowe formułki o tym, że “nigdy by nie przypuszczali, że… i zaczną wymieniać te drobiazgi zaraz po “ale była taka jedna sytuacja…” czy “czasami…” to z laczków można wypaść nad tym, jak słaby bywał ten kamuflaż i ile pozytywnego myślenia trzeba było wpakować, by nie uznać tego za wielki sygnał alarmowy.

Hańbą w średniowieczu to było raczej nie zabić gwałciciela, nie ochronić członków swojej społeczności przed wstydem związanym z tym, że jakiś cwaniaczek lub cała ich grupa tak bezczelnie sobie poczyna i krzywdzi.
Koncepcja hańby jaką ściąga na siebie i swoje otoczenie ofiara to wymysły pozbawionych honoru tchórzy, którzy po przekalkulowaniu dochodzili do wniosku, że lepiej dowalić ofierze niż użerać się ze sprawcą – bo jak sprawa jawna, to ludzie spodziewają się jakiejś reakcji.

Czas mija, ludzka mentalność się nie zmienia.

Najeźdźca zgwałci księżniczkę – trzeba go zabić!
Możny zgwałci księżniczkę – trzeba go zabić albo wyegzekwować zapłatę za czyn, którego się dopuścił, jakaś kara musi być!
Świniopas zgwałci księżniczkę – a może by ją tak wrzucić do jakiejś studni albo posłać do zakonu i udawać, że jej nigdy nie było… wstyd cholera przyznać, że nie byliśmy w stanie jej ochronić: mniejsza o to, jak było, ważne jak to będzie wyglądać.
Najeźdżca zgwałci księżniczkę, ale okazuje się najmłodszym synem zamożnego sąsiada – nosz kurde, gość dysponuje zbyt dużą armią i majątkiem, by pozwolić sobie na zabicie go… żądanie zadośćuczynienia mogłoby wkurzyć tatuśka… jak zaczniemy się z nimi naparzać, to zrujnujemy naszą armię… jak nic nie zrobimy to ludzie przestaną nas szanować za brak odwetu za krzywdę księżniczki… spalmy ją na stosie, ludziom się powie, że Szatan ją opętał i będzie spokój.

Psychol gwałci w spektakularnych okolicznościach – żądamy kary śmierci!
Jakiś śmieć z co najmniej wyższej klasy średniej gwałci osobę o podobnym lub wyższym statusie – surowej kary!
Jakiś łepek gwałci tzw. porządną dziewczynę – no wstyd o tym mówić trochę… pewnie wcale nie była taka porządna!

Tzw. przeciętna ofiara jest gwałcona w sprzyjających sprawcy okolicznościach – wszyscy poza nią i jej podobnymi poczują się lepiej jak zwalimy odpowiedzialność na nią, bo hańbą byłoby przyznać, że jako społeczność/społeczeństwo nie byliśmy w stanie zagwarantować jej bezpieczeństwa a zbyt przerażającym, potencjalnie destrukcyjnym i zachodu godnym jest uświadomienie sobie, że to może się zdarzyć, że się zdarza i wszyscy ponosimy odpowiedzialność za to, że okoliczności nie sprzyjają ofierze ani przed, ani w trakcie, ani tym bardziej po zdarzeniu.

Nikt nie ma prawa chodzić nago nocą po ulicy, chyba że to ulica nudystów.

Wszyscy jakby powtarzali bzdury z tego samego źródła.
Nagie kobiety na ulicach, nagie kobiety prowokujące mężczyzn, samochody, przejścia dla pieszych, psychole biorący się z powietrza…

Może to jakiś przebój programu nauczania dla klas IV-VI, który przespałam?
Przecież to nawet nie jest kwestia tego, że ludzie rozumują podobnie i wyjaśniają te same, mylne przekonania, podsuwając przykłady z życia lub wyobraźni.
Nie widują nagich kobiet na ulicach, więc to nie to.
Nie myślą i nie kojarzą podobnie w każdej sprawie, więc i nie “tamto”.

Na ile to prawdopodobne, by – na podstawie samych tu tylko przytoczonych przykładów (a od czorta tego widziałam i w komentarzach pod artykułami i w dyskusjach na fejsie) – że kilkanaście osób niezależnie wpadło na to, że dobrym przykładem skrajnie kontrowersyjnego acz teoretycznie dozwolonego zachowania jest CHODZENIE NAGO PO ULICY, które żadną miarą dozwolonym ani zgodnym z prawem nie jest?

Podejrzewam, że wszyscy zaczerpnęli inspirację z tego samego źródła… chociaż właściwie to nie ma większego znaczenia.

Edukacja idąca w stronę “nie gwałć” to się jeszcze u nas nigdy nie pojawiła, więc żadne “również” zachowaj ostrożność.

Żeby można było mówić o realnie oddziaływującym na umysł komunikacie, to ta edukacja powinna polegać na zerowej tolerancji wobec tych wszystkich “ale” i sypania przykładami w których to człowiek sam się prosił o krzywdę, mógł ją przewidzieć, być ostrożniejszy i sratatata.

Nauka o prewencji, minimalizowaniu zagrożeń i radzeniu sobie w jego obliczu (a także po spotkaniu z tymże) powinna funkcjonować jako odrębny dział, nie integralny element wywodu na temat tego, jakaż to przemoc seksualna jest nieakceptowalna – no chyba, że…

No i “nikt nie mówi, że” powinno zostać wyplenione z występowania w roli synonimu dla: “ja nie uważam, że…

Gdzie jest tłuczone, że jak kobieta mówi “nie” to znaczy “tak”?

W rubasznych dyskusjach, filmach, serialach, w wywiadach ze znanymi skurwielami, w literaturze, w tekstach piosenek, w dowcipach, w memach…

Trzeba siedzieć pod kamieniem, żeby się z tym nie zetknąć – nawet teraz, kiedy jest krytykowane, osiem lat temu było tego znacznie więcej.
Acz wystarczy mieć myśli zajęte czymś innym żeby nie zauważać.

Dlaczego mam wrażenie, że na myśl o znalezieniu ofiary w biały dzień na parkingu pod marketem pojawiła się WIZJA rozwiniętego na środku owegoż parkingu kocyka, zaczajeniu się na kobietę przy drzwiach wejściowych, rzuceniu się na nią na oczach kilkunastu innych klientów, trzech kasjerek, ochroniarza i kierownika zmiany, po czym zawleczenie jej, wrzeszczącej na ten kocyk i oddawanie się 20-minutowej czynności zgwałcenia po kilkunastominutowej szarpaninie z jej ubraniami?

To jest chyba jedyna rzecz, której naprawdę nikt nie napisał ani nie powiedział: żeby rezygnować z prewencji i nie zachowywać ostrożności.
Nie kojarzę, żeby kiedykolwiek ktoś wyjechał z takim postulatem, a jest nader często krytykowany w wywodach.

Zwykle wygląda to tak:

X: (Victim blaming)
Y: (Skończ z tym victim blamingiem.)
X: LUDZIE, RATUNKU, każą mi chwalić ofiarę, a przecież jak to zrobię to będzie więcej takich kretynów, którzy pozwolą się skrzywdzić, skuszeni perspektywą późniejszych pochwał albo współczucia!

A jeśli tak to wygląda, to albo mamy do czynienia z trollem, albo z osobnikiem, którego inteligencja emocjonalna nie istnieje.

I nie widzę tam nic poza mniej lub bardziej zawoalowanym “właściwym jest zrezygnowanie z pewnych rzeczy, które są często oceniane jako ryzykowne“. Jaka beztroska?

Kto hasa w radosnym przekonaniu, że nikt nie ma prawa go skrzywdzić ZATEM nic złego na pewno z niczyjej strony nigdy go nie spotka? Że jedynym lub nawet istotnym bodźcem, wpływającym na chęć uniknięcia krzywdy jest strach i niechęć wobec podłości i okrucieństwa, które czekają na niego po fakcie – ze strony życzliwych?

Gdzie target tych komunikatów?!

Czyli wrażenie WIZJI było słuszne.

To, że absolutnie nikt nie zareagował w tej konkretnej sytuacji i wielu, zbyt wielu innych jest faktem.
Przespacerowałam się tam GSV – w promieniu 200 metrów praktycznie same bloki mieszkalne ze sklepami poniżej i “krzaki” skali dwóch-trzech krzaków na skwerku przy wjeździe na parking pod blokiem albo żywopłoty pod oknami.

Szanse na to, że “nikt wtedy koło tych krzaków nie szedł” żadne, bo nawet w oświadczeniu prasowym jest jak wół, że ludzie widzieli jak szarpała się z napastnikiem, który rzucił się na nią kiedy szła ulicą i nie zareagowali.
Nie została napadnięta w trakcie posiedzenia w krzakach ani zimowej, popołudniowej drzemki w żywopłocie.

Konieczności dawania wiary w to, że “absolutnie nikt nie zareagował” nie ma, bo w tym samym tekście znalazła się informacja o tym, że znalazł się jeden osobnik, który zareagował i wezwał policję, ale nadszedł jak było już po zgwałceniu.

Trudno uwierzyć w ludzką obojętność… łatwo zarzucać kłamstwo ofierze.

Bo co to niby jest?
Sceptyczne podejście do jej słów?
Powątpiewanie w jej percepcję?
Przechodnie i okoliczni mieszkańcy dostają kredyt zaufania: może nie widzieli, może nie słyszeli, może nikt nie przechodził tam akurat wtedy…
Chęci może i dobre – po tonie można wnioskować, że dobre – ale w esencji to jest zarzucanie kłamstwa ofierze w imię usprawiedliwiania skandalicznej postawy kilku anonimowych osób.

Kilka osób mogło być w pobliżu i nie usłyszeć, nie zauważyć, nie załapać co się dzieje – to całkiem prawdopodobna hipoteza.
Że nie było ani jednej osoby, która by usłyszała, zauważyła i załapała o co chodzi, ale nie zrobiła nic – to już mniej realne, ale można by wziąć pod uwagę i taką ewentualność: gdyby brakowało nam informacji o czasie, miejscu… i świadkach, którzy widzieli napaść.
Skoro ofiara twierdzi, że świadkowie byli to trudności z daniem wiary w ich obojętność i brak reakcji jest równoznaczna z łatwością powątpiewania w jej słowa.

Bardzo dobry przykład.

Zacznijmy od tego, że nie “ciężarówka” tylko mały dostawczak.

Morderca mógł liczyć na aktywną pomoc żony. Pierwsza ofiara faktycznie wsiadła, poproszona o wskazanie drogi zagubionemu w nieznanych okolicach kierowcy (Kto tak robi w ogóle? W 1987 roku, kiedy doszło do opisanej sytuacji? Większość ludzi, nieposiadających własnego samochodu). Upatrzyli ją sobie wcześniej, “polowali” na nią i mieli kilka innych pomysłów na to, jak wpakować ją do auta jakby ten nie wypalił.
Drugą znali i zastawili na nią pułapkę.
Trzecia wsiadła do samochodu z jego żoną, przekonana że gość jest umierający i wiozą go do szpitala, którego bez niej nie umieliby zlokalizować.
Czwarta przyjęła zaproszenie do ich domu, na popołudniową wizytę i tam została zamordowana.
Piąta wsiadła z nimi do samochodu po przyjęciu kitu że ich roczne dziecko (które mieli ze sobą w samochodzie) musi jak najszybciej dotrzeć do szpitala.
Szósta była niepełnosprawna intelektualnie, też sprzedali jej jakieś kity.
Siódma została wciągnięta do samochodu po tym jak podeszła bliżej żeby udzielić im wskazówek drogowych.
I tak dalej…

Mniej więcej tak zwykle wygląda różnica między tym co się faktycznie stało a podsumowaniem, które służy jako podstawa do bezcennej przestrogi.

W tym przypadku nic nie wskazuje na to, by recenzentka miała jakiekolwiek pojęcie o tym, jak wyglądały te sytuacje.
W wielu innych ludzie świadomie chadzają na kompromisy i zmieniają “detale” w opartych na faktach przypowieściach edukacyjnych uznawszy, że fakty są mniej istotne od morału; albo te bzdety ich po prostu nie obchodzą, bo ofiara z zasady nie zasługuje na żaden kredyt zaufania, bez względu na okoliczności.
I w przeciwieństwie do nich samych – bo ich prawo do bezmyślnego, bezrefleksyjnego walenia bzdurami jest święte i niezbywalne, zasługuje na szacunek i automatyczne domniemanie dobrej woli.

A umierające dziecko natychmiast potrzebujące lekarza też by nie przekonało?

W realiach bez telefonów komórkowych, budek telefonicznych czy nawet oczywistej obecności aparatu telefonicznego w pobliskich domach.
Nie ma opcji?

Dzieci szły za mordercami opowiadającymi o zagubionych kotkach i pieskach nie dlatego, że nikt im nie tłukł do głowy, że mają unikać nieznajomych tylko dlatego, że tłuczono im do głowy, że zawsze mają być grzeczne, miłe i uczynne w stosunku do dorosłych oraz karcono za to, że nie były.
Inne ginęły, bo za bardzo się wstydziły, bały krzyknąć i odezwać do nieznajomego, który zaalarmowany dziwną sytuacją pytał, czy aby wszystko w porządku i pozwalały mówić za siebie – akurat w momencie, kiedy osoba z kręgu znajomych prowadziła je na śmierć.
Obsesyjne skupienie na jednej, abstrakcyjnej regule (uśmiechnięty pan z cukierkiem to legenda ludowa i słabo się pokrywa z rzeczywistością) zaślepia nawet dorosłych, a co dopiero dzieci.

Gwałciciel MOŻE sobie uznać i pomyśleć różne rzeczy – może to, co powyżej.
Może też olać zdzirę, która szwenda się sama po nocach w butach na obcasie.
Lafiryndę w spódnicy. Laskę, która robi z siebie “łatwy cel”.

Może lubić wyzwania.
Wielu psychopatów lubi wyzwania i rzadkością są tacy, którym jest wszystko jedno kogo gwałcą czy mordują – choć większość ma na koncie takie zbrodnie.

O-taki-przykład z poprzedniego screena miał obsesję na punkcie dziewic, polował wyłącznie na ostrożne, porządne kobiety, jedną zapoznał, bujając się wraz z małżonką w okolicach zakonu, w którym się zatrzymała (nie będąc zakonnicą).
Znaleźć chętną na przejażdżkę autostopowiczkę na przełomie lat ’80 i ’90 nie było żadnym problemem.
A jednak nie polowali na autostopowiczki, zwykle łapiące okazję na wylotówkach z miast lub gdzieś na trasie – tylko na dziewczyny, które nie wsiadały do obcych aut ot tak (i może paradoksalnie właśnie dzięki temu brak im było wyczucia, że z tym kierowcą jest coś nie tak, że zachowuje się inaczej niż dziesiątki normalnych, których spotkały wcześniej i którzy po prostu zawieźli je do celu) i potrzebowały naprawdę konkretnej ściemy, żeby w ogóle się do nich zbliżyć.

Iluzja bezpieczeństwa rzecz bezcenna jeśli na szali leży doprowadzenie się do szaleństwa ze strachu przed zagrożeniami, które istnieją, bo istnieją i “może…” – ale nie jest rzeczą dobrą, jeśli opiera się na niewłaściwych założeniach, rykoszetem waląc w ofiary, które wcale nie były bezmyślne, nieostrożne i głupie (zwłaszcza że każdego można przedstawić i podsumować w ten sposób, oszczędnie gospodarując faktami).

ALE!

Gdyby pozwolić sobie na eksperyment myślowy i wziąć pod uwagę, że wszystkie te przypadki oceniane jako tragiczne zdarzenia, do których w jakiś sposób, pośrednio, e_u_f_e_m_i_s_t_y_c_z_n_i_e doprowadziło nieostrożne, nierozsądne czy niestosowne zachowanie ofiary w istocie wcale takie nie były, ale zostały tak przedstawione dla “uproszczenia”?

Oczywiście nie da się zweryfikować wszystkich, ale nawet przykłady klasy podsumowanie działań “o takiego przykładu” vs. rzeczywistość czy historii opowiedzianej przez autorkę wątku na forum vs. to, co wypisują osoby odnoszące się rzekomo do tego, co tam przeczytały, a wytaczające ciężkie WIZJE rodem z alternatywnej rzeczywistości można zyskać pewne, potencjalnie całkiem miarodajne pojęcie jak to wygląda i w którą stronę ludzie płyną z interpretacjami.

O tym to faktycznie, najwygodniej byłoby nie myśleć, ale co może jednostka: nie zadręczać się myślami na temat w trosce o własną równowagę emocjonalną – tego nie powinna robić masa.
Bo jak cała masa ludzi nie przemęcza się myśleniem i posługuje uproszczeniami, które jak sama nazwa wskazuje – są wygodniejsze od komplikowania sobie sprawy analizami, to jednostki są zdane na obijanie się między własnymi domysłami a cudzymi, fałszywymi tezami (na której w dużej mierze własne domysły opierają).

Przyzwolenia na gwałt nie było, victim blaming był i to z iście spektakularną kulminacją.

Cały ciąg ośmiu wypowiedzi autorstwa jednej osoby przytoczyłam nie ze względu na wybitnie oburzające treści, tylko na bardzo ładnie wyjaśniony tok myślenia – w mniej obfitych tekstach bywa czort wie jaki, a tu jest konkretnie widoczny – który pozwala zrozumieć, skąd się ten konkretny victim blaming wziął.

Bezpośrednio zainspirowało go mało adekwatne podsumowanie okoliczności śmierci kilkunastu dziewczynek i kobiet, które “wsiadały do ciężarówki” z jakimś obcym gościem.
Pośrednio przypuszczam próba upewnienia się względem słuszności stosowanej przez siebie prewencji oraz podzielenia się tą, sprawdzoną metodą z innymi.
Niby nic skandalicznego, ale owoc to dało jaki dało.

Często, zbyt często w takich dyskusjach byłam rozdarta pomiędzy dwiema palącymi kwestiami:

a) Obwinianie ofiary jest złe, szkodliwe społecznie i indywidualnie, niechże oni przestaną to robić…
b) WTF? Przecież ta konkretna ofiara nie spełnia ich własnych wymagań kwalifikujących do bycia obwinianą/nym, więc o czym oni pierdzielą?

Skupiałam się zwykle na tej pierwszej, uznając ją za istotniejszą i wychodząc z założenia, że spieranie się o to drugie i dowodzenie, że to w tym przypadku całkowicie nieadekwatne (i w tych pięciu przykładach “dla zobrazowania” też nie) byłoby formą milczącego przyzwolenia na to, by ofiarę z sytuacji, stworzonej naciąganiem gumy w majtach rzeczywistości jednak obwiniać…

Obawiam się, że gdyby za każdym razem chwytać się opcji “b” i rozłożyć na atomy, to realnie mógłby nie zostać nikt do obwiniania i trzeba by się zająć dyskusją o realnej, długofalowej prewencji, opierającej się na wychwytywaniu i rozwiązywaniu problemów “docelowych” sprawców zanim się nimi (ponownie) staną, nie na recenzowaniu ofiary po fakcie.
Tyle że ludziom, którzy już mają wbite w głowę WIZJE nagich kobiet, notorycznie prowokujących seksualnie mężczyzn łatwiej dostosowywać nowopoznane sytuacje do znanych WIZJI niż dumać za każdym razem, czy to aby adekwatne, by ostatecznie odkryć, że WIZJA jest z dupy wzięta.

A takie gadanie nie ma najmniejszego sensu.

Śmierć jednego, stu, tysiąca niewinnych to mała cena za spokój ducha i zadowolenie milionów. To sprawdzona i skuteczna metoda.

Wystarczy zerknąć na dowolną dyskusję dotyczącą sprawy, w której słuszność wyroku skazującego budzi poważne wątpliwości: jest długa lista nadużyć, których dopuściły się osoby pracujące nad sprawą, są dowody na zatajanie faktów, manipulowanie zeznaniami, cuda niewidy.
Minimum 30% zabierających głos kompletnie to wszystko oleje i zacznie się dzielić WIZJAMI w których wina tego konkretnego skazanego nie pozostawia żadnych wątpliwości, a ktokolwiek ma do tej sytuacji jakieś “ale” postuluje bezkarność dla takich czynów.

Dokładnie na tej samej zasadzie w momencie, kiedy żywcem nie ma się czego czepić, żeby jakoś przeforsować koncepcję niewinności sprawcy, części włączają się WIZJE i lecąąą z nimi, gdzie myśli poniosą, chociaż mówią o czymś, co ma się nijak do sytuacji.

Żeby wierzyć w to, że zwolenników kary śmierci interesuje to, ilu niewinnych zginie “przypadkiem”, trzeba by wierzyć, że interesują ich ofiary. Niewinnie skazani są ofiarami więc… nie, nie są nimi zainteresowani.
Szukają systemowych rozwiązań problemu z własną frustracją i bezradnością bardziej niż sprawiedliwości.

 

 

Kolejna część:

Nie z tego Świata

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4 / 5. Wyniki: 2

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.