19. Bez pardonu [KGNPWZNFW]

4.5
(2)

Dziewczyna napisała, że nie pamięta co się działo, że nie kojarzyła co się wokół niej dzieje, a skojarzyła, że całuje i naciąga ją gdzieś chłopak, którego zapamiętała z wcześniejszego, nachalnego tańca.
Może i chłopak nie wiedział, że dziewczyna traci świadomość – szanse na to są raczej mizerne, ale nie można całkowicie wykluczyć nie zdawał sobie sprawy.

Za to ze 100% pewnością stwierdzić, że przypadkowa internautka, która nie jest ani bohaterką, ani bohaterem tej historii nie wie jak to wyglądało.
Ale nie oszukujmy się: ma WIZJĘ i nie zawaha się nią podzielić ze Światem i potencjalną ofiarą.

“Błędem” jest np. to, że ktoś coś z Tobą robi korzystając z tego, że nie masz możliwości zaprotestować.

Ciekawe jak wyglądałyby statystyki, gdyby zapytać reprezentatywną grupę osób, które nie zgłosiły zgwałcenia na policję, czy nie zrobiły tego, bo (test wielokrotnego wyboru):

a) nie czuły się na siłach by przechodzić przez to kolejny raz,
b) bały się tego, jak będzie wyglądał proces zgłaszania sprawy na policji i ew. dalszy ciąg w sądzie,
c) bały się kolejnych aktów przemocy ze strony sprawcy i tego, że system nie zdoła ich skutecznie ochronić,
d) zostały zaszczute przez życzliwych, którzy wmówili im, że zgwałcenia nie było, a cała sytuacja była wyłącznie ich winą,
e) miały poczucie, że zgwałcenie, którego się na nich dopuszczono nie jest tym opiewanym przez poetów “prawdziwym” gwałtem, który można/wypada/należy zgłaszać na policję,
f) inne/jakie?

Bardzo, bardzo, bardzo chciałabym to zobaczyć.
Nie wiem, ale po tym wszystkim co przeczytałam mam wrażenie, że nawet te osoby, które poruszając ten temat wymieniały jako swoją ówczesną motywację a, b, c lub f miały na względzie przede wszystkim “d” i “e”.
Czyż człowiek nie odczuwa iście magicznych przypływów siły i odwagi w momencie, kiedy zyskuje poczucie, że racja jest po jego stronie a podjęcie ewentualnej walki będzie podjęciem walki w słusznej sprawie?

No to alkohol rozluźnia te hamulce, czy nie?

W jaki sposób anegdotka z własnego życia, w której mimo intensywnego spożycia alkoholu i tak nie dochodzi do sytuacji w których dziewczęta rzucają się, żeby obłapiać i całować przypadkowo napotkanych facetów po ławkach urealnia scenariusz w którym innej osobie jak najbardziej mogło się to zdarzyć, acz kłamie twierdząc, że było zupełnie inaczej?

Logiczne myślenie próbuje płynąć w słusznym kierunku —> czy znam sytuacje nadużycia alkoholu? tak ->  z autopsji? również; czy alkohol rozluźnia hamulce? tak -> czy do tego stopnia jak w podsuniętej hipotezie? nie spotkałam się z tym ->
Czy zatem hipoteza brzmi realnie?
TAK – bo w tym momencie własne krytyczne myślenie i własne doświadczenia ustępują miejsca legendom ludowym, w których to hohohoooo co to się nie wyprawia.

Czy to całkowicie nieprawdopodobna wizja? Nie.
Czy to, że teoretycznie wizja nie jest całkowicie nieprawdopodobna sprawia, że… warto ją uznać za najbardziej prawdopodobną w momencie, kiedy trzeba mocno nagiąć informacje, którymi się dysponuje, żeby w ogóle móc wziąć ją pod uwagę?
Najwyraźniej tak.

Autorka nie napisała nic o tym, że tańczyła z nim PO tym jak był nachalny.
Nie napisała też nic o “kilku piosenkach”.
Nie napisała, że nie odeszła wtedy.

Dla recenzentki “takie” zachowanie nie jest normalne.
Jakie to zachowanie?
NIE TAKIE jakie opisano, to, które właśnie wymyśliła.

Po dodaniu kilku elementów własnej WIZJI użytkowniczka przechodzi do “oceny sytuacji” i leciii z wnioskami, nic jej nie powstrzyma.
W “momencie większej trzeźwości” dziewczyna była jeszcze przed wyprowadzeniem do parku, co miała zrobić z nachalnością pana, nie wiedząc, że owa nachalność niebawem eskaluje?
Nie każdy nachalny mistrz parkietu kontynuuje podrygi poza nim, ogromna większość szaleje w tańcu ale nikogo nie ciągnie gwałcić, to nie jest żadne oczywiste, samonarzucające się założenie: ojej, jakże on ze mną przed chwilą tańczył, muszę natychmiast po kogoś zadzwonić, bo pewnie zaraz się na mnie rzuci.

Obwinianie dla obwiniania, kulturowo wbite w głowy.

Dziewczyna opisała, że do całowania ją zmusił.
Dziewczyna opisała, że na ławkę z własnej woli nie poszła.
Dziewczyna napisała, że nie była w stanie sama chodzić.
Dziewczyna napisała, że facet przytrzymywał jej głowę.

Ale to wszystko detale – jeśli człowiekowi bardzo zależy na przeforsowaniu swojej wersji, to nic nie szkodzi.

Zgnoić. Zgnębić. Wpędzić w poczucie winy.
Utrzymywać ten stan rzeczy, żeby nigdy nie musieć się zastanawiać nad tym, ile świństw zrobiło się ludziom przez powtarzanie takich bzdur.

I nie odpuszczać!
Czujnie!
Walczyć do upadłego
– byle nikt nie zasiał jej w głowie myśli, że to może faktycznie nie była jej wina.
“Wyda się”, że jakiś facet trzymał jej głowę i pakował jej język w usta, więc wszyscy automatycznie uznają, że zainicjowała tę perfidną zdradę… (nawiasem mówiąc to całkiem prawdopodobne – wszyscy bardzo dbają o to, by kobiety wiedziały, gdzie ich miejsce).

Wyrażenie opinii, w której oskarżony o zgwałcenie jest dla opiniującej gwałcicielem jest niedopuszczalne.
Jednocześnie oskarżenie domniemanej ofiary o kłamstwo jest zupełnie w porządku.

Dyskusja nie polegała na tym, że grupka ludzi zebrała się nad dołkiem w ziemi, pogadała przez chwilę i zdecydowała się oskarżonego o gwałt do tego dołka wrzucić i żywcem zasypać.

Pytanie dotyczyło tego, czy w opisanych okolicznościach i przy wysoce prawdopodobnej niemożności dojścia do prawdy inne kobiety założyłyby, że miś został niewinnie oskarżony i nie zaprzątały sobie tym głowy, czy jednak nie mogłyby znieść kołaczącej z tyłu głowy wątpliwości, że może mógł to zrobić.

Trafiasz na wiadomości skierowane do Twojego obecnego faceta.
Jakaś dziewczyna ma do niego pretensje o to, co jej zrobił.
Z treści jasno wynika, że chodzi o gwałt. Co robisz?

a)…
b)…
c) uznajesz, że laska prewencyjnie wysłała taką wiadomość, żeby powstrzymać go przed ewentualnym mieleniem ozorem na temat w pełni konsensualnego aktu seksualnego, w którym oboje wzięli udział.

Założenia niestety niesłuszne.

Owszem, w wielu przypadkach ogólny stosunek do kobiet jest miarodajną próbką tego, jak facet będzie traktował partnerkę, ale to nie jest regułą.
To będzie adekwatne w stosunku do osobnika, który jest sobą, bez względu na to, czy ma do czynienia z mamusią, dziewczyną, sąsiadką, szefową czy bezdomną na ulicy.

Acz to się niestety ma nijak do narcyzów, socjopatów i wszelkiej maści manipulantów.
Taki może być chamem dla jednej, aniołem dla drugiej – zwłaszcza dopóty, dopóki mu się to opłaca (czyli czasem do usidlenia, rzadziej nawet i przez całe życie, jeśli uzna, że akurat ta partnerka jest go godna i w jego interesie leży by ją przy sobie utrzymać).
Miłość go nie zmienia, bo i on się nie zmienia, po prostu nie pokazuje innego oblicza – coś mu się tam od czasu do czasu wyśliźnie spod maski, ale będzie miał na to jakieś zajebiste wytłumaczenie.

Moim zdaniem nazywanie gwałtu “korzystaniem” jest zdecydowanie zbyt pochopne.

I w najwyższym stopniu intrygujące, zważywszy na to, że w kontekście konsensualnego seksu “korzystanie” z partnera nie jest określeniem, które odruchowo przychodziłoby do głowy… właściwie komukolwiek.
Nie korzystamy z tego, że ktoś nas kocha lub/i pożąda i ma ochotę na seks z nami. Myśl o “korzyściach” pojawia się tam, gdzie ktoś, zwykle kobieta, by się na ten seks dobrowolnie nie zdecydował i go nie chciał.

Ten dobór słów nie jest ani logiczny, ani naturalny. To społecznie, co najmniej półświadomie zaakceptowana narracja przestępców seksualnych.

Byli na imprezie, oboje dużo pili, bzyknęli się po pijaku, później jej się to nie spodobało, więc wysłała mu wiadomości z pretensjami o to, że ją zgwałcił?

Nie wygląda na to. Raczej:
Była na imprezie, piła, zgodziła się na jedno, potem dowiedziała się, że doszło do seksu, na który świadomie by się nie zgodziła. Można domniemywać, że wyraziła jakieś pretensje lub co najmniej miała na to ochotę.

Stawia hipotezy. Tylko, że akurat jej hipoteza różni się od podejrzewania go o zgwałcenie wyłącznie semantyką.

Esencja hipotezy jest taka, że albo ją zgwałcił ostentacyjnie, albo być może zgwałcił “skorzystał z jej ciała” wbrew jej woli po jakichś innych, zaaprobowanych przez nią czynnościach, w których brała aktywny udział.
Formalnie i moralnie jest gwałcicielem w obu przypadkach. Żeby nim nie był, trzeba by kombinować z teorią w której dziewczyna kłamie lub w której po pijaku się zgodziła a potem o tym zapomniała.

“Dupek” zdolny do “wykorzystania” nieprzytomnej kobiety celem uzyskania zaspokojenia seksualnego jej ciałem jest atrakcyjniejszym kandydatem na partnera niż gwałciciel posługujący się przemocą celem podporządkowania sobie ofiary?
Czy to może raczej quiz z gatunku: wolisz stracić prawą rękę, lewą, obie, czy żadnej?

Okazjonalne lub incydentalne schlewanie się na umór jest społecznie akceptowalne.

Gwałcenie nieprzytomnych kobiet nie jest – dlatego wymaga stosowania masy eufemizmów, victim blamingu, naginania rzeczywistości i nieustannego bombardowania ludzi konkretną mitologią, tak by uznawali to za prawdy objawione, bo skoro tylko zaczną sami myśleć, te bzdury przestaną się trzymać kupy.

Tolerancję na przemoc seksualną mamy ogromną, miejscami zakrawa o akceptację… ale sekretem sukcesu jest tylko i wyłącznie semantyka. 
W momencie, kiedy kończą się zabawy ze spójnikami przeciwstawnymi, bajania o szmatach, smutne wizje tragicznego losu porządnych chłopców… społeczna akceptacja dla przemocy seksualnej sięga dna.

W takim wypadku to on będzie ofiarą i jego trzeba będzie zgnoić.

A gdyby jej “nie” nie zostało wzięte pod uwagę, to pojawiłaby się jakaś inna odzywka, która akurat nie przyszła jej do głowy.
A gdyby piła z umiarem i została podstępem naćpana to zostałaby podsumowana w identyczny sposób.
A jeśli uważała towarzystwo za naprawdę zaufane, to źle je sobie dobrała – można lepiej, niektórzy nie mają takich problemów.

Wolontariat z kobietami, które doświadczyły przemocy seksualnej i zapoznanie się z artykułami, ale dalsze, uporczywe zrównywanie “orgazmu” z “przyjemnością”.

Nie można zapominać o tym, że to wszystko nie bierze się z powietrza.

Jak skrajnych emocji nie wywoływałyby we mnie niektóre z tych mądrości, tak staram się pamiętać, że to nie jest coś, na co ludzie by z przeproszeniem “sami wpadli”.
Tego się nauczyli, to wchłonęli…

Jeszcze 12 lat temu całkowicie akceptowalnym było opublikowanie artykułu w tym tonie.
Pewnie i dziś można gdzieś trafić na podobny wykwit – nie jestem już w stanie przejrzeć wszystkich komentarzy, ale z tych, na które miałam okazję zerknąć ledwie połowa skupia się na pouczaniu ofiary, reszta się frustruje.

http://www.pardon.pl/artykul/6920/puszczalska_jestes_policjanci_wysmiali_ofiare_gwaltu (link widmo)

Optymistycznie można by założyć, że artykuł brzmi jak brzmi, bo autor postawił sobie za cel trafienie do umysłów najbardziej zatwardziałych kmiotów, dla których prawa kobiet są zbędnym wymysłem nowych, zepsutych czasów i delikatne, stopniowe oswajanie ich z koncepcją niestosowności gwałcenia nieprzytomnych kobiet.
Powolutku, powolutku, przez najbliższe 300 lat będzie ich prowadził.

Artykuł cymes, aż dziw że Pulitzera nie dostał.
A i autor… klasa.
Jak tylko zaznaczył, że należy być ostrożnym w wydawaniu sądów to popłynął przepięknie.

Nie znam tego portalu, ale widzę że boldy poleciały w iście pudelkowym stylu:

“Kobieta próbowała oskarżyć swojego znajomego o gwałt.
Okazało się to bardzo trudnym zadaniem.

Magdaleny J. … pigułki gwałtu … wyśmiali ją … się puszcza … lubi romanse … po co …
nic nie pamięta … wszczęcie śledztwa … musi przyjąć zawiadomienie …
informacje się nie potwierdzą … wydawaniu sądów …
okoliczności gwałtu … ze znajomym … w domu znajomego …
nie powinni … z ich perspektywy … spędziła wieczór z kolegą …
chwili zapomnienia … koledze gwałt …
nie znalazł … żadnego dowodu … poza słowami …
tyle powinno wystarczyć?”

Linki do trzech innych artykułów opisujących tę sprawę – również z 2008 roku:

https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/133644,policjanci-wysmiali-zgwalcona-kobiete.html
https://polskatimes.pl/policjanci-szydzili-i-ponizali-zgwalcona-kobiete/ar/62273
https://tvn24.pl/polska/policjanci-szydzili-ze-zgwalconej-kobiety-ra77523-3720045

Tam ton jest już zgoła inny, ale pies z kulawą nogą się tą sprawą nie zainteresował, a kobieta wraz z narzeczonym przez 3 dni szarpała się z policjantami na komendzie i dopiero po zawiadomieniu Centrum Praw Kobiet cokolwiek się w tej sprawie ruszyło.

Nie udało mi się znaleźć żadnych artykułów dotyczących dalszego ciągu tej sprawy – co nie znaczy, że go nie było, ale… zapewne nie było.

Przewinęły się informacje o tym, że policjantom za takie potraktowanie sprawy grozi do 3 lat więzienia, ale nie wydaje mi się to realne.
Tak imponujący poziom dyletanctwa i ignorancji jaki opisano w artykułach to nie jest kwestia ludzkiego kaprysu tylko kompletnego braku przeszkolenia, przygotowania… czegokolwiek – co teoretycznie w tamtym momencie już niby mieć powinni, ale zapewne brakło funduszy.

Ale mniejsza o artykuły – nie porywam się na zbieranie materiałów z różnych źródeł, bo nie jest to dla mnie realnym przedsięwzięciem.

Powyższe pojawiło się wyłącznie po to, by można było lepiej docenić komentarz – nieodosobniony w tonie ani w przekazie, ale urzekający niemal doskonałą formą:

Ach…

Pozwolenie na to, by partner któremu ufamy nas związał nie jest “wielką prowokacją” do ignorowania protestów i gwałtów analnych. Nie jest też jakoś specjalnie ryzykownym zachowaniem.

No a w artykule o którym mowa nie było mowy o tym, że kobieta pozwoliła się związać.
Może pozwoliła, może nie – nie zostało sprecyzowane.
Tym ciekawszym jest więc odruchowe założenie, że i na to się zgodziła, żeby móc to wykorzystać przy zwracaniu jej uwagi na to, czym zawiniła (nie u tej konkretnej użytkowniczki, tylko u większości czytających tamten tekst – wliczając mnie w momencie, kiedy to wtedy czytałam).

Może jestem staroświecka, ale przez krzywdę na własne życzenie rozumiem raczej coś w stylu werbalnego “zrób mi krzywdę” poprzedzającego spełnienie prośby.
Nie: obciągnięcie chłopakowi bez brania poprawki na to, że w każdej chwili może zechcieć mnie związać, zgwałcić i zabić.

Nie żyjemy w idealnym Świecie, ale w postapokaliptycznych realiach nieustannej walki o przetrwanie też nie (no a przynajmniej w 2015 na pewno w nich nie żyliśmy).

Bohater opowieści podstępnie zadbał o to, by niczego nie podejrzewała, wiedział, że nie chce, wpakował się w nią z zaskoczenia i potem łaskawie wyjął bo krzyczała.
Istotnie nadużycie słowa w cholerę.
Nie gwałt, paskudne zachowanie.

Dotknięcie w krocze…

Albo nie, inaczej.

Wibratory są wyposażone w poręczny i wygodny do trzymania oraz swobodnego operowania nimi trzonek.
Te mniej fikuśne mają guziczki na spodzie, te bardziej wykwintne są wyposażone w pilota.
Prędkość i typ wibracji można swobodnie regulować. Kształt, rozmiar, dodatkowe funkcje pobudzania łechtaczki czy innych okolic intymnych można dostosować do prywatnych preferencji.
Nieprzypadkowo zabawki erotyczne wyglądają i działają w ten sposób.
Gdyby kobiety przepadały za atakami z zaskoczenia, z którymi powinny się liczyć w każdym momencie, inżynierowie skupialiby się raczej na wbudowywaniu w meble i sprzęty domowego użytku detonatorów, podłączonych do wystrzeliwujących na sprężynie fallicznych kształtów, aktywujących się w losowych odstępach czasu: ato którejś oko podbije czy pozbawi zęba przy wyjmowaniu płatków z szafki, a to uda posiniaczy w windzie, a to wreszcie zafunduje pełną penetrację przy okazji korzystania z toalety, czy gdzieś tam, jak na moment przysiądzie na ławce w parku.

“Psychopaci” stanowią mniejszy ułamek sprawców zgwałceń, napaści i morderstw niż społeczeństwa.

Poza tym ogromna większość osób z antysocjalnymi zaburzeniami osobowości nabyła je przez długie lata konsekwentnych zaniedbań, maltretowania i poddawania oraz ekspozycji na przemoc.
Mniejszość oberwała w czerep za dzieciaka i dojechała do tego punktu np. samą ekspozycją na przemoc, bez maltretowania.

“Psychopata” z urodzenia, taki co to w kochającym, niedysfunkcyjnym domu i nieobłąkanym środowisku wyrośnie na znudzonego świra, zażywającego rozrywki przy okazji zadawania ludziom cierpienia… acz nie wiem, czy się w ogóle kiedykolwiek jakikolwiek, gdziekolwiek taki trafił. Czytam, czytam, szukam, jeszcze nie udało mi się znaleźć dobrego kandydata.
Oczywiście nie jestem ekspertem, ale ci, którzy z nich robią wszechpotężny, odmienny gatunek, władający każdym zakątkiem planety też nimi nie są.

Nagłaśniać trzeba właśnie historyjki pijanych dziewcząt, które dały się związać, same nie wiedziały czego chcą, ale penetracji nie chciały.

Najlepiej jakby miały jeszcze insta pełne porozbieranych fotek, udokumentowaną przeszłość w dobrowolnej prostytucji, tatuaż na twarzy i trójkę bachorów, każde w innym kolorze.

Gwałty bezsporne nie istnieją, nierecenzowanych ofiar nie ma.
Nagłaśnianie bulwersujących przypadków, większościowo odbieranych jako surowej kary godnej gwałt nie uderza w sedno problemu jakim jest postrzeganie przemocy seksualnej przez pryzmat najbrutalniejszych skrajności.
To nie jest rozwiązanie, tylko źródło.

Tolerancja dla przemocy seksualnej nadal ma się dobrze.
Ta, która trzyma się mocno na wszystkich “ale“, “gdyby“, “mogła...”.
Im jaskrawszy komunikat, że nawet pijanej, chętnej na obciąganie i czort wie co jeszcze ex-prostytutki z marną reputacją NIE WOLNO zgwałcić, i że gwałtem jest robienie czegokolwiek bez jej świadomej zgody, tym większy ma to sens.

Że wystarczy “nie” bez odgrywania sceny godnej Oskara, żeby podkreśliła swą wiarygodność w tym, że naprawdę nie chce.
Że to jest nieakceptowalne i ktokolwiek to zrobi lub zaaprobuje nie będzie dla większości kandydatem na kolegę, partnera życiowego czy okazjonalnego biorcę orala.

Zapotrzebowanie na kampanie, uświadamiające ludziom, że “bezsporne” gwałty są złe, krzywdzące i karygodne jest zerowe.
Nigdy i nigdzie takiego zapotrzebowania nie było.
Wszystkie te “ale“, “gdyby“, “mogła” generują więcej cierpienia niż gwałty.
Co więcej: usprawiedliwiają gwałty, tak po fakcie jak i przed, w głowach ludzi, którzy to robią.

“Normalny” człowiek się w gwałciciela ot tak nie zmieni, ale i cała masa “nie-normalnych” też nie.

Ludzie mają swoje dziwactwa, różne charaktery, różne typy osobowości: podobne zachowania u różnych osób, w różnych sytuacjach i w różnym kontekście mogą sygnalizować coś zupełnie innego: raz będzie to “nic szczególnego”, innym razem będzie to wielki znak ostrzegawczy.

Zakładanie, że człowiek wchodzący w swój pierwszy lub jeden z pierwszych związków ma doświadczenie, wiedzę i wyczucie, pozwalające na odróżnienie indywidualnych dziwactw, reakcji stresowych czy głupich odzywek od sygnałów alarmowych, informujących, że ma się do czynienia z osobnikiem potencjalnie niepoczytalnym, przemocowym i niebezpiecznym jest postawą skrajnie odrealnioną.
Większość tego nie wie, bo nie ma skąd tego wiedzieć.
Wie tyle, ile usłyszy i ile sama doświadczy – bez gwarancji, że interpretacja okaże się trafna.

A co, jeśli będzie już po eskalacji i sytuacja stanie się jasna: będzie wiadomo, że mamy do czynienia z przemocowcem?
Zgodnie z powyższą tezą nic: wszak tego dało się skutecznie uniknąć nie wiążąc się z takim typem czy typiarą – niechętnemu na bycie ofiarą nic takiego by się nie przytrafiło.

Mało brakowało, a odpuściłabym sobie zerknięcie, z jakich wątków pochodziły wrzucane wcześniej fragmenty, naiwnie założywszy, że są adekwatne.

Sprawdziłam, nie były adekwatne.

Pierwsza historia – gwałciciel manipulant vs. potencjalny manipulant na przyczajce w uległego Misiunia.
Użytkowniczki niejednogłośnie odradziły dalsze kontakty z obydwoma cukiereczkami; na koniec autorka stwierdziła, że już nie ufa temu pierwszemu.
Druga historia – dziewczyna, która chciała czekać z seksem pochwowym do ślubu pozwoliła sobie na krótki anal.
Użytkowniczki prześcigają się w drwinach i docinkach obnażających jej hipokryzję i pouczają, że nie ma prawa mówić o jakiejkolwiek “czystości”, bo one by tak nie mogły.
Trzecia historia – licytacja z trollem, sprzedającym historię o gwałconej przez partnera ofierze przemocy ekonomicznej o to, kto najbardziej gardzi prostytutkami… przechodząca płynnie w próby zmotywowania ofiary do odnalezienia własnej godności dzięki kolejnym porcjom poniżających przytyków.
Czwarta historia – troll zastanawia się, czy chłopakowi, który proponuje seks na pierwszym spotkaniu jeszcze przed spotkaniem zależy tylko na seksie; użytkowniczki nie są sceptyczne.
Piąta historia – szarmancki katolik wbrew deklaracjom usilnie próbuje wymusić seks przed ślubem, robiąc dziewczynie mentalne Guantanamo.
Połowa użytkowniczek radzi pogonić buca, połowa upiera się, że lasencja robi z igły widły bo w opisie widzą cudownego człowieka, który trafił na niewdzięczną krowę. Autorka pisze, że zaczęła dostrzegać jego manipulacje i wątpi w sens ślubu, ale ma mętlik w głowie.
Szósta historia – Cukiereczek!
Dziewczyna zrozpaczona, chłopak po rozstaniu napuścił na nią kolegę, który udawał, że z nią randkuje ku jego rozrywce… spotykał się z jej koleżanką, odciął ją od znajomych, osaczył, przekonał do powrotu, pożyczył jej pieniądze, zastrasza, pobił, grozi i żąda by w ramach odsetek została jego niewolnicą.
Użytkowniczki wydzierają się na autorkę za to, że pozwala sobą pomiatać.

Elementem łączącym wszystkie historie nie jest motyw bycia ofiarą na własne życzenie tylko młody wiek autorek, fakt że to są ich pierwsze związki i brak pojęcia, co mieści się w granicach akceptowalnego zachowania, który eskalował do przerażających rozmiarów. 
Najwięcej wsparcia i sensownych, nieopryskliwych rad dostał najbardziej obleśny troll.
Najmniej… dziewczyna w najbardziej dramatycznej sytuacji, wspominająca że nie może liczyć na wsparcie z niczyjej strony.

To właśnie na tym polega, że większość nie dopuszcza do siebie myśli, że partner mógłby skrzywdzić.
Kiedy zaczyna sobie nieśmiało poczynać, interpretuje się wszystko na jego korzyść.
Jak jego zachowania stają się ostentacyjne, człowiek szuka ratunku: potwierdzenia, że wcale mu się nie wydaje, że to czego doświadcza jest złe i najwyższy czas uciekać. Dostaje… garść potwierdzeń i zestaw inspirujący poczucie winy za doprowadzenie do takiej sytuacji oraz kilka recenzji, zgodnie z którymi robi z igły widły.
Jeśli utknie w złej sytuacji choć na moment dłużej, jest już mieszany z błotem, obrażany i poniżany... za to, że dokładnie tego samego doświadcza w związku.
Lub przekonywany, że sam sobie tworzy problemy, bo tak naprawdę nic niepokojącego się nie dzieje. Zaczyna też robić za pokrzepiający kamień milowy dla innych, którzy cieszą się, że tak źle, to nie mają i aż tak głupi to nie są.

Dokładnie tak, środowisko uczy gwałcicieli schematu gwałtu. Bagaż doświadczeń również. Lub/i przestawione klapki w mózgu.

Odpowiedzialność za gwałt zwykle spada na ofiarę, przede wszystkim na ofiarę lub głównie na ofiarę – no chyba, że uznamy wszystkie te deklaracje typu “sprawca zawsze jest winny w 100%, ale zważywszy na postępowanie ofiary to bądźmy poważni, na 100% by do tego nie doszło, gdyby zachowała się w inny sposób” za zrzucanie pełnej odpowiedzialności na sprawcę.

Jeśli tak to wypadałoby uznać wszelkie formy “Ja wcale nie mówię że X – chociaż X jest dokładnie tym, co mówię” za formalnie wiążące zaprzeczenie tezy X.

Jak to mówią – to tylko moja opinia, ale jak już się wyjeżdża z postulatem postrzegania ofiar manipulacji przez pryzmat proszących się o nieszczęście głupców, to stosownym byłoby korzystanie z punktu odniesienia, niezbudowanego na zmanipulowanych faktach.

Karze podlega sprawca i formalnie karze może podlegać tylko sprawca (przynajmniej w naszym kraju – bo nie w każdym).
Odbycie kary jest formą (poniesienia) odpowiedzialności, ale odpowiedzialność to nie to samo co kara.
Odpowiedzialnością można obarczać osoby, które nie zasługują na karę.
Można ją też przerzucać na ofiary: co leży w interesie sprawców – a czy komuś odpowiada ten stan rzeczy i uważa taki układ za społecznie użyteczny to już kwestia indywidualnych preferencji względem tego, czyją pozycję warto wzmacniać.

GDYBY istotnie odpowiedzialność za przemoc zawsze spadała na sprawcę i tylko na sprawcę…

Bez gwiazdeczek i didaskaliów, notorycznie adresowanych do ofiary – to całkowicie zasadnym byłoby skupianie się głównie na ofiarach, które na przekór wszystkiemu pakują się z jednego przemocowego związku w drugi i nie dość starannie dobierają sobie towarzyszów, w efekcie czego są gwałcone.

Nie spada.
Nie “często”, “przeważnie”, “okazjonalnie” czy “incydentalnie”.
W 99,9% przypadków jest zrzucana na ofiarę i komunikowana w różnym stopniu brutalności.
Nie przez każdego, ale niemal każdą ofiarę to spotyka i są to akceptowane praktyki.
Nawet osoby, które nie chcą tego robić zwykle nie umieją się wyrazić w sposób, który nie przerzucałby winy na ofiarę.
Kombinują jak mogą, a treść i tak wychodzi obleśna, bo obcują niemal wyłącznie z victim blamingową narracją i żywcem nie mają z czego wybrać.

Zrównywanie “nie głaskania po główce” z kopaniem w łeb… cóż.

Nie wiem w jakich okolicznościach można zaobserwować kobiety, wskakujące w jeden toksyczny związek za drugim i pokrzepiane do boju tekstami “nie Twoja wina, środowisko Cię tak ukształtowało” w kontekście “no cóż, nic się nie da zrobić, brnij dalej” – nigdy się z czymś takim nie spotkałam, toteż odnieść się nie mogę.

W “nie Twoja wina, środowisko Cię tak ukształtowało“, będącym wstępem do “to, to i to możesz zrobić“, “na tamto zwróć uwagę, pomyśl jak to wygląda i do czego prowadzi“, “z tym się zapoznaj, to przeczytaj, tamto obejrzyj a tu są numery pod które możesz zadzwonić” widzę wyłącznie pozytywy.

W brutalnie forsowanych “dobrych chęciach”, szantażach emocjonalnych, docinkach, poniżaniu, groźbach, życzliwych dobrych radach na wprowadzanie zmian w zdarzeniach z przeszłości nie widzę już absolutnie nic dobrego.

Chodzi o to, by ofiara przestała być ofiarą, przestała się widzieć jako ofiarę, sprawcę, inicjatora, głupka, tę która to wszystko sprowokowała i nie dokonała jedynie słusznych/lepszych wyborów.
A to niestety wymaga pogłaskania po główce, poprzedzającego ofertę pomocy technicznej i teoretycznej, dzięki której obecna ofiara będzie się mogła stać osobą, która to przetrwała, zrozumiała “jak to się mogło stać” i nauczyła, co robić, by to się już nigdy nie powtórzyło – w kontekście toksycznych relacji i toksycznych osobników, nie nie wychodzenia z domu po 22.

Ofiara, która ucieka od oprawcy dzięki zewnętrznie inspirowanym lękom, docinkom i szantażom zwykle ucieka od oprawcy… do kolejnego oprawcy, który wydaje jej się zbawcą.
Nie dlatego, że jest głupia i sama się prosi o wpierdol, dlatego że nie stało się nic, co odkształciłoby ukształtowany w niej schemat obwiniania się o wszystko i zostawiło umiejętność dostrzegania i radzenia sobie z sytuacjami wykraczającymi poza to, co już poznała.

Nie odzywając się w taki sposób unika się przemocy – tej obecnej w wulgarnym okrzyku i adresowanej do kibiców Wisły.

Przykład jak przykład.
Ani jeden ani drugi nie jest argumentem adekwatnym do forsowanej tezy – czyli że istnieją zachowania, które chronią przed gwałtem czy jakąkolwiek inną przemocą.
Przypuszczam, że równie efektywną metodą minimalizowania szansy doświadczenia przemocy będzie np. nie atakowanie staruszki niosącej zakupy, kiedy grupa kiboli znajduje się w pobliżu – jako że są znacznie większe szanse na to, że chłopcy się zbulwersują zaistniałą sytuacją, niż że staruszka spuści nam łomot solo.

Co nie znaczy, że nie ma zachowań, które zmniejszają ryzyko stania się ofiarą przemocy.
Są, ale sztywne reguły typu “nie rób tego” & “postępuj w ten sposób” są dobre dla dzieci, i to małych.

Już w wieku nastoletnim człowiek powinien się od nich odsuwać na rzecz analizowania konkretnych sytuacji – nie odrzucając tego, czego zdążył się nauczyć i dowiedzieć do tej pory, ale każdorazowo weryfikując, co w tym momencie wydaje się najbezpieczniejszym scenariuszem i jak szukać wyjścia z sytuacji, w których czasem gra toczy się już nie o to, by wyjść z nich bezpiecznie, ale by w ogóle wyjść.

Tu akurat wspomnienie o niegdysiejszym gwałcie zrobiło za wytrych dla szantażującego, oszukującego, namolnego, wpędzającego w poczucie winy chłopaka, który w przeciwieństwie do tysięcy niebzykających lub bzykających okazjonalnie singli w jego wieku boleśnie znosi to, że częściej mu się chce niż ma okoliczność.
Dziewczyna nie zmuszała “się” tylko kapitulowała po niekończącym się festiwalu wymuszeń.

Zdrowy mężczyzna, nawet 19-letni nie ma emocjonalności i intelektu goryla.

Kobieta też musiałaby być niespełna rozumu, by taki przykładowy dialog sytuacyjny traktować jako okrutne, bezduszne, podłe i krzywdzące wymuszenie ze strony partnera.
Nie takie sytuacje opisywała autorka – ale jej opisy zostały wyparte przez alternatywną WIZJĘ, w której trudno dostrzec przejawy przemocy seksualnej – ba, jeśli już, to coś szwankowałoby raczej z jej strony, niż z jego.

Bardzo dobrze, że w niektórych przypadkach mamy luksus zweryfikowania, do czego właściwie odnosi się recenzent.
W zestawieniu z opisaną sytuacją zaserwowany tekst jest stekiem szkodliwych bzdur.
Ale zestawieniu z WIZJĄ staje się całkowicie adekwatnym komentarzem – do tej WIZJI.
I tylko do tej WIZJI.
WIZJI, której miejsce jest w tomiku autorskich opowiadań, nie w dyskusji, dotyczącej sytuacji, która nawet nie jest do tego podobna.

“Nie było nas tam, więc nie wiemy jak to jest.”

A skąd wiemy, że nic nie udowodni na policji?
Skąd wiemy, że tydzień wcześniej na policję nie zgłosiła się inna dziewczyna, zgwałcona przez tego samego typa w podobnych okolicznościach?
Skąd wiemy, że nie czeka tam już dziesięć zgłoszeń na tego gościa?
Skąd wiemy, że choć próba zgłoszenia takiego nieszastanego gwałtu, którego teraz “nie da” się udowodnić za 15 lat nie trafi na biurko policjanta, szukającego zgłoszeń z umorzonych postępowań tego typu, bo w chłodni będzie leżał trup?
Skąd wiemy, że po zgłoszeniu koleś nie zezna, że żadnego seksu nie było, a test ciążowy wyjdzie pozytywny?
Skąd wiemy, że test na choroby weneryczne wyjdzie negatywny? Bo jeśli wyjdzie pozytywny, a gość też ma… albo i nawet leczy, to udowodnić może się udać całkiem sporo.

Gdzie byliśmy, że wiemy to wszystko, choć “tam” nas nie było?

Można, pies z kulawą nogą nie zainteresuje się wyzywaniem ofiary.

Cokolwiek konsystentny światopogląd.

Co robić, jeśli ofiara gwałtu nie chce powiedzieć partnerowi, kto jej to zrobił, a trauma uniemożliwia normalne funkcjonowanie?

Wymusić to szantażem: “jeśli nie powiesz, to znaczy że kłamiesz”. Proste.

Z takiej sytuacji nie ma innego wyjścia jak próba nakłonienia do terapii, trwanie w stanie umiarkowanie komfortowym stanie dla ofiary lub zakończenie związku.
Wszelkie inne “metody” są po prostu bandyckie, o czym najlepiej świadczy powyższy “kop na zapęd” i kierunek, w jakim popłynęła dyskusja: wzajemne utwierdzanie się w przekonaniu, że im brutalniej się z taką człowiek obejdzie tym lepiej, bo jeśli nie postępuje we właściwy sposób, to kłamie, wymyśliła całą sytuację, podobało jej się, utrzymywała kontakt z gwałcicielem, przeleciała go i wymyśliła gwałt bo miała poczucie winy po seksie i inne klasyki.

Motyw tego, że inicjujący dyskusję na forum partner ofiary jasno postawił sprawę stwierdzając, że ona, podobnie jak dyskutujący wie, że potrzebuje tej informacji po to, by próbować wymierzyć sprawcy “sprawiedliwość” na własną rękę. Czyli jakby dziewczynie mało było lęku po tamtym zdarzeniu, dochodzi jeszcze strach przed tym, że jej chłopak może skończyć pobity albo skazany za napaść.

To zainteresowanie nie było przejawem chęci pomocy jej, w jej sytuacji – choć zgodnie z jego słowami robił w tej kwestii co mógł – tylko poradzenia sobie z frustracją, którą sam odczuwa.
I zyskał aprobatę oraz słowa zachęty do wyładowania jej na niej.

Koleżanka, która przed imprezą zobowiązała się jej pilnować nie miała obowiązku tego robić.

Sytuacja nie wyglądałaby “zupełnie inaczej”. Reakcje na krzywdę nie są jednorodne.
Mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, mogła trochę inaczej, albo właśnie tak.
Reakcja dziewczyny z opisu żadną miarą nie kwalifikowała się do wrzucenia w ramy “obojętności” – choć i pozorna obojętność bywa reakcją.

Jest taki typ lasek, co to bezmyślnie rozkładają nogi bez większych refleksji.

To wszystkie te, zgwałcone, którym się potem wmawia, że same chciały, same się prosiły i same doprowadziły do takiej sytuacji w której facet sobie skorzystał.
Te, które się bzykają ku własnej uciesze, korzystają z tego równo z facetami i rzadziej słyszą takie docinki, bo odpłacają pięknym za nadobne, zamiast się kulić od ciosu.

Opisana przez autorkę sytuacja wykluczała scenariusz w którym do seksu dochodziło w ramach ekscytacji związanej z zapoznaniem popularnej osoby czy stylem życia, do którego osoba, której szumi w głowie na widok abstrakcyjnej dla siebie cudzej codzienności nagle czuje przypływ ochoty na niezobowiązujące bzykanko, albo zaczyna sobie wyobrażać, że to może być początek czegoś poważniejszego.
Można sobie o tym pogadać, ale to nie jest ani przemoc seksualna, ani wykorzystywanie czegokolwiek czy kogokolwiek – przynajmniej dopóki wygląda to tak jak powyżej, bez zmieniających kontekst, dodatkowych elementów.

2012 rok to już było w kilka lat po tym zdarzeniu.

W 2008 można było sobie na luzaku puścić w eter artykuł, który przytoczyłam kilka scrolli wyżej.
Świadomość przemocy seksualnej była bardzo niska, dominowały wszystkie te obleśne ludowe mądrości, w efekcie czego ofiary dochodziły do wniosku, że “formalnie” nie zostały skrzywdzone, choć psychika odmawiała im posłuszeństwa.

Na czym opiera się ta niezachwiana pewność emocji i przemyśleń, do których dochodzi w głowie gwałcicieli?

Czyli co? Nikt nie gwałci, bo wszyscy boją się policji?

Komu jak komu, ale Lepperowi nie można imputować filozofii klasy zawód definiuje człowieka i jednostka winna potulnie akceptować to w jaki sposób jest postrzegana i traktowana, bez względu na to czy i jakich krzywd w związku z tym doznaje.

Nie tylko nie płynął w tym kierunku, ale bardzo aktywnie wojował brnąc w przeciwną stronę – skupiał się na rolnikach, ale konsekwentnie odnosił to do innych grup zawodowych.
Nie odnosił tego do prostytutek, bo nie wychodził z założenia, że pracownica seksualna zasługuje na podstawowe prawa człowieka.
Sam sobie tego nie wymyślił: powiedział to samo, co wielu mówiło przed nim i po nim – odarł to z tradycyjnych ozdobników i obłudy, gwarantującej luksus możliwości utrzymywania iluzji, dzięki której można sobie wygodnie udawać, że przesłanie wcale nie jest takie, jakim się być wydaje.
I wielu, bardzo wielu samozwańczych obrońców sobie znalazł.
Obrońców, którzy nie celowali w niefortunny dobór słów, tylko w słuszność twierdzeń.
I nie byli to targani szałem lędźwi faceci, przerażeni widmem utraty bzykania na które się napalili.
Wywołał tym oburzenie, bo nie zaserwował tradycyjnych, semantycznych wygibasów, tylko rąbnął prosto z mostu.

Jeśli ktoś ma do czegoś prawo, to odmawianie mu go lub łamanie go jest karalne. Kropka.

Po co “niepotrzebnie kusić los“?
Przez pryzmat jednostki lepiej tego nie robić, ale jeśli wszystkie jednostki przestaną “niepotrzebnie kusić los“, oczekując respektowania swoich praw, to wcale nie będą bezpieczniejsze. Realnie po prostu zrzekną się tych praw.
Granica tego, czym będzie “niepotrzebne kuszenie losu” przesunie się trochę bardziej w kierunku ograniczania jej podstawowych wolności i w rezultacie to łamiący jej prawa bandyci będą narzucać reguły gry.

A temat wcale nie jest dziwny.
O ile człowiek nie wychodzi z założenia, że sprzedający dom czy samochód nie ma prawa zrezygnować z transakcji, pracownikowi nie wolno wziąć urlopu, a hydraulik nie może zrezygnować z realizacji zlecenia w zalanej gównem po kostki łazience, to całe jego zdziwienie opiera się na odmawianiu prostytutce podstawowych praw człowieka. Jego zdaniem ona ich nie ma i mieć nie powinna – dlatego tak go to bawi.

Nie wdając się w szczegóły: dzieciństwo wygląda zupełnie inaczej.

Nawet, gdyby przyjąć, że absolutnie wszyscy mają jak najlepsze intencje i każdorazowo rozpatrują sytuację wyłącznie przez pryzmat niezwykle nierozgarniętej jednostki, to jednak dość trudno uznać ignorowanie i zakłamywanie rzeczywistości za dobry pomysł.

Najchętniej akceptowane fakty:

Źli ludzie istnieją.
Nie wszyscy respektują prawo.
Istnieją sytuacje mniej i bardziej ryzykowne.

Najchętniej pomijane fakty:

Źli ludzie są w mniejszości.
Potęgowanie lęku przed dochodzeniem swoich złamanych praw redukuje lęk przed łamaniem go.
Prewencję można dostosowywać do okoliczności.

Człowiek myślący, czyli taki, który umie przewidzieć konsekwencje swoich czynów powinien być zdolny do dostrzeżenia konsekwencji swoich czynów, nie tylko cudzych.
W co by człowiek nie był ubrany i czego by akurat nie robił – im większą ma świadomość czyhających na niego niebezpieczeństw i im większą wiedzę na temat tego, jak ich unikać, jak zmniejszyć ryzyko konfrontacji z tymiże i jak sobie radzić w momencie, kiedy jednak do owej konfrontacji z niebezpieczeństwem dojdzie, tym (statystycznie) dłużej i lepiej będzie żył.

Jednak różnica pomiędzy dokonywaniem prawdopodobnie najkorzystniejszych dla siebie wyborów a propagowaniem strategii uniku jako jedynie słusznej drogi nie jest ani drobna ani semantyczna.

Do pewnego momentu można pozwolić sobie na optymistyczne założenie, że wywód tego typu brzmi jak brzmi i wygląda jak wygląda, bo jego autor po prostu nie umie wyrazić myśli: kombinuje, rozwija, tłumaczy, objaśnia, ale gdzieś gubi kluczowy element, którym jest niewypowiedziane “jeśli nie masz żadnej innej opcji, nie zostaje ci nic, jak tylko unikanie“.

Wszak nie można odmówić tej metodzie skuteczności: większość gatunków zawdzięcza przetrwanie unikaniu zagrożenia i odruchowej ucieczce przed wszystkim, co potencjalnie może być jego źródłem. Tyle, że to jest po prostu skazywanie się na żywot myszy, sarny, albo innego zająca, których populacja pełni rolę spiżarni dla żywiących się nimi drapieżników.
Każda żywa istota może wyjść z potencjalnie groźnej dla siebie sytuacji dzięki taktyce uniku i ucieczki: i mysz, i lokalny król puszczy, i dziewczyna wybierająca się na imprezę – ale różnica między okazjonalnym stosowaniem tej metody, a postrzeganiem jej w ramach jedynie słusznego scenariusza nie jest drobnym niuansem.

Optymistyczne założenia nie mają racji bytu w momencie, kiedy ci wujkowie i ciocie dobra rada zaczynają iść w grube tysiące, i wszyscy powtarzają z grubsza to samo:

Chcesz być bezpieczna:

  • unikaj tego, tego i tego,
  • nie rób tego, tego i tego,
  • nie prowokuj tym, tym i tym,

bo choć oczywiście masz prawo do wszystkich tych rzeczy, to jednak dla Twojego własnego dobra…

… my Ci je odbierzemy.

I do tego odebrania praw dochodzi: to żaden wymysł, o czym można się łatwo przekonać, przyglądając się baczniej temu, co dodają do swoich wywodów.

Najprostszy, najbardziej oczywisty przykład: samochód.
Odpowiedzialny i zapobiegliwy właściciel samochodu zawsze dba o to, by auto było zamknięte. Parkuje w garażu, albo na strzeżonym, ew. pod blokiem, gdzie może mieć na nie oko z okien mieszkania; montuje alarm i tak dalej.
Koncepcja nieposiadania samochodu w ramach strategii eliminującej ryzyko jego utraty na drodze kradzieży jest po prostu śmieszna; niedorzeczna i nie zasługuje na poważne traktowanie.

Dlaczego nie zasługuje?
Bo ci ludzie mają głębokie poczucie, że człowiek ma prawo do posiadania samochodu.

Nie mają takiego poczucia w momencie, kiedy chodzi o upicie się na imprezie, wieczorny spacer, bzykanie przypadkowych facetów poznanych w klubie czy np. bycie smarowanym olejkiem przez osobę neutralną seksualnie (dla nas).

W kontekście takich praktyk dominują rady zupełnie innego typu.
One nie opierają się na tym samym założeniu, co z samochodem: masz go i dostosowujesz swoje działania prewencyjne do tego stanu (w którym posiadasz samochód).
Gdyby opierały się na tym samym założeniu, wszystko kręciłoby się wokół dostosowywania działań prewencyjnych do pożądanego stanu.

Czyli np. – chcesz spacerować gdzieś nocą: miej odblask, kup gaz pieprzowy, załóż wygodne buty, poinformuj kogoś zaufanego dokąd się wybierasz, miej telefon pod ręką, ale nie wpatruj się w ekran i nie słuchaj muzyki w mniej pewnych okolicach, zwracaj uwagę na otoczenie, miej przy sobie zawsze awaryjne dwie dychy na taksówkę i tak dalej.
Chcesz bzykać przypadkowo poznanych w klubie facetów: jak zapraszasz ich do siebie, to zorganizuj sobie monitoring w przedpokoju; umów się z współlokatorką, że jeśli coś będzie nie tak, krzykniesz głośno, że musisz się natychmiast wysikać i to będzie dla niej sygnał, żeby zadzwonić po pomoc; zawsze miej przy sobie prezerwatywy; pochowaj co cenniejsze przedmioty, żeby Cię tam który nie okradł przy okazji…

Te rady nie idą w tym kierunku.
Kręcą się wokół życzliwego doradzania całkowitej rezygnacji z tych działań, po arbitralnym stwierdzeniu, że nie są to rzeczy tak istotne jak własny samochód.

  

Są dobre chęci, nawet sporo, ale czy to aby spójne?

Skoro niektórzy mężczyźni nie mogą, nie umieją się powstrzymać przed seksualnym zaatakowaniem kobiety w sytuacji, którą uznają za sprzyjającą to jakie “potwory”, jakie “chamy”, jakie “prawa w głębokim poważaniu”?
Jeśli istotnie nie mogą, to nie są zdolni do funkcjonowania w społeczeństwie.
Jeśli nie umieją, to trzeba zrobić wszystko, co tylko możliwe, by dać im szansę nauczenia się tego.
Jednostka może nie mieć wielkiego pola manewru ze swoimi działaniami, jeśli nie ma żadnego wsparcia to najoptymalniejszym rozwiązaniem jest dla niej przyjęcie roli myszy, uciekanie i próby unikania zagrożenia.
Tyle że jak już nie dumamy nad prozaiczną ostatecznością jednostki, znajdującej się już w beznadziejnej sytuacji.. tylko nad strategicznymi rozwiązaniami, korzystnymi dla jakiejś większej grupy osób, którym póki co żadna krzywda się nie dzieje, to nie w tą stronę powinno płynąć.

Każdy powinien brać pod uwagę, że coś się może stać. Każdy musi brać poprawkę na całe mnóstwo mechanicznych i organicznych zagrożeń.

Jak najbardziej można to porównać.

Jeśli strata rodziny nie wynika z tego, że się olało bandę patafianów z którą nie chce się mieć nic wspólnego… jeśli dobry wygląd przeminął jak sen jaki złoty, niepostrzeżenie, po sześćdziesięciu latach… jeśli strata majątku ogranicza się do kilku rozmów z ubezpieczycielem i odzyskaniem równowartości utraconego mienia, które nie miało żadnego ładunku emocjonalnego czy wartości sentymentalnej to porównywanie tego do przemocy seksualnej jest nie na miejscu.
Ale bez jaj, że ktoś przemocą pozbawiony dobrego wyglądu nie może się czuć przedmiotowo potraktowany, nie traci na poczuciu własnej wartości i nie może doznawać spustoszenia w swojej psychice porównywalnego do tego, jaki niesie przemoc seksualna.

To przeginanie pały w drugą stronę. Z jednej przeświadczenie, że to wyłącznie problem podstępnych latawic ofiar, z drugiej, że to największy dramat jaki można sobie wyobrazić.
Ten dramat jest “z reguły” tak wielki właśnie dzięki podejściu środowiska, nie dlatego, że ten typ krzywdy jest akurat najbardziej bolesny.

O co chodzi ze śmieciem tracącym swoją wartość? O poczucie własnej wartości?
Ono może przepaść wraz z majątkiem, rodziną i dobrym wyglądem. Pracujesz na coś 5, 10 czy 20 lat, oszczędzasz, angażujesz się, rezygnujesz z wielu rzeczy żeby umożliwić sobie aktywniejszą pracę zarobkową, nagle wszystko tracisz i zgnębienie, bezsilność i poczucie niższości nie jest naturalną reakcją? Bzdura.

 

 

Kolejna część:

Bez ceregieli

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4.5 / 5. Wyniki: 2

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.