18. Dzieci [KGNPWZNFW]

0
(0)

W momencie, kiedy zaczyna mi się wydawać, że już nic, absolutnie nic już nie jest w stanie mnie rozbić, że idę jak burza, że wreszcie to skończę, że już tak niewiele zostało w porównaniu z tym, co już za mną, po raz kolejny przypominam sobie, że wypowiedzi, które pozbierałam sroce spod ogona nie wypadły.

To jest po prostu kosmos. Ciemny, śmierdzący, lepki kosmos.

Adwokat się zwykle nie “zgadza” na linię obrony tylko ją wybiera i doradza klientowi.
Ta jak widać była całkiem adekwatna do czasów… i skuteczna. Wiarygodna.

Na pewien perwersyjny, obrzydliwy sposób to nawet urocze, że victim blaming jest tak potężny, że absolutnie niczym nie daje się zbić z tropu.
Facet mówi, że więził i gwałcił córkę latami, bo go molestowała i zmusiła – ze względu na to, że nie jest kobietą nietaktownym byłoby branie pod uwagę opcji, że może kłamać: jak mówi, tak było… ale to znaczy, że był OFIARĄ – a za to łomot mu się należy ewidentny!

Normalny człowiek, prowokowany przez córkę do seksu dałby jej w twarz i uznał, że sprawa załatwiona.
Totalnie nic dziwnego się tam z nią na pewno nie dzieje, do podejrzeń, że coś nie tak z jej stanem psychicznym trzeba by jakichś dodatkowych przesłanek.
Gdyby nie to, całość wyglądałaby na ewidentną ironię.
Z tym… wygląda na “uległ zdzirze więc jest winny“. Wygląda na to, że robienie z siebie ofiary zakończyło się spektakularnym sukcesem – w ludzkich oczach ten koncept był jak najbardziej do przełknięcia: wiarygodny, prawdopodobny… a oberwało bydlę, bo idiota nie wiedział, że cackanie się i usprawiedliwianie jest zarezerwowane dla sprawców.

Nie broń tego, Boże. Nie broń.

Szukając artykułów dotyczących tej sprawy znalazłam link na wykopie opatrzony tekstem:

“Nauczka- jak żona szmata i córka przez nią wychowana mogą z porządnego człowieka zrobić przestępce. Jak polskie prawo wsadza do więzienia po powierzchownej tylko analizie sprawy. Niektórzy szefowie gangu prószkowskiego dostali 10 lat- niewinny człowiek może dostać tyle samo. Co o tym myślicie?”

Czuję się jak skończona idiotka.

Powtórzę raz jeszcze:

Ja przez cały ten czas, przez te wszystkie lata zakładałam, że ludzie, którzy mówią o niewinnie oskarżonych faktycznie mają na myśli niewinnie oskarżonych – czyli gości perfidnie zaszczutych, wrobionych, “wiarygodnych” jako sprawcy bo byli dziwni i odstawali od reszty, choć nigdy żadnych ciągot ku sadyzmowi czy agresji nie wykazywali… tych, którzy się załamują, bo nikt nie chce ich wysłuchać, albo latami walczą za swoją niewinność i ostatecznie dowodzą, że to oni byli ofiarami.

Coś mi tam nie pasowało, bo przecież skazywalność trudnych do udowodnienia spraw jest bardzo niska, a wina, której nie było, jest chyba dość trudna do udowodnienia, a i tak byłam na tyle ślepa, by tylko żartobliwie kwitować to wszystko podejrzeniami, że oni przez “niewinnego” rozumieją gościa, który twierdzi, że jest/był niewinny.

Nie chodzi o żadnych niewinnie oskarżonych.

Wcale nie obwiniają 15-latki, fantazjując o tym, jakież to wielkie pole manewru miała z obroną przed zdegenerowanym ojcem. 2003 rok, zero internetu, zero edukacji seksualnej, spore szanse na to, że w chałupie nie było nawet telefonu, z którego mogłaby zadzwonić po jakąś pomoc… gdyby w ogóle miała pojęcie dokąd.
Bo lokalna policja w jakimś podlaskim Zadupiu Głębokiem wysoce prawdopodobnie nie była przygotowana na reakcję w takiej sytuacji i zaczęła działania od zapytania ojca, czy to prawda i pożegnania się po usłyszeniu, że absolutnie nie.
I ona nie jest bez winy.

Definicja “porządnego człowieka” niezwykle liberalna, zważywszy na to, że zrobił jej dwójkę dzieci.

Nie ma takiego stereotypu, że facet zawsze jest winny. Nie ma i nigdy nie było.

Im dalej w las z latami tym więcej rozdartych koszul nad dramatami gwałcicieli. A te baśnie o tych biednych chłopach, pakowanych do więzienia na słowo już w 2003 roku – poezja. Ta walka z fałszywymi oskarżeniami to się chyba równo z koncepcją karania kogokolwiek za gwałt pojawiła. Bo że wdarła się przebojem do masowej świadomości w momencie, kiedy kobiety zaczęły żądać rozwodów z winy przemocowych gnojków to jestem pewna.

Prosty chłop bzyka się z córką. Normalna rzecz, nieprawdaż?

Tylko… skoro w WIZJI to ona go zaszantażowała, a on zastraszony, w potrzasku, bez żadnych możliwości działania, pomocy znikąd… to czego niby ten gość byłby winny?
Że się próbował dłużej na wolności utrzymać?
Co to za dziwaczny tok myślenia? Toż to victim blaming. W najbardziej zwyrodniałej, patologicznej formie jaką w ogóle można stworzyć: oprawca zostaje uniewinniony, uznany za ofiarę… i obwiniony.

Ciekawe info.

O galeriankach nikt nie słyszał ani nikt nie widział póki w mediach nie zabrano się za promocję filmu, który miał obnażać smutną prawdę o degrengoladzie współczesnej młodzieży.

Potem się parę dziewczyn dało wrobić w prostytucję, bo przedstawiono im ją jako zupełnie normalne i niesamowicie popularne zachowanie, ale żeby gdziekolwiek było pełno galerianek?
A lokalni sutenerzy co na to, że im jakieś nastolatki masowo interesy sprzed nosa zaczęły sprzątać?
Olali sprawę, nie chcieli swojej doli? Policja się nie zainteresowała jak zaczęli wdrażać właściwe dla swojej profesji metody perswazji na nieletnich dziewczynach?
Takie zatrzymania to byłby spektakularny sukces, okazja do premii, poprawienia wizerunku policji w mediach i całego mnóstwa artykułów na ten niezwykle chodliwy temat. Gdzie to wszystko jest?
W podziemnych kręgach? W zbożowych kręgach? Na Olimpie?

A córką się nikt nie zajął.
Kwalifikowała się na wieloletnią terapię, bo graniczy z niemożliwym, żeby gwałcona latami i od dzieciństwa kobieta była zdolna do poradzenia sobie z życiem sama.
Nie poradziła sobie.
Urodziła i zostawiła w szpitalach kolejną dwójkę dzieci, piąte w amoku i lęku przed kolejną ciążą zabiła po porodzie, wyobrażając sobie, że nie istnieje. Nikt jej nie pomógł.

Dziecko poczęte z gwałtu nie zasługuje na życie – swego czasu napisałam post na ten temat.

A skąd u tej, żyjącej na ostrym centrum zadupia, w biedzie przy której mysz by z głodu zdechła nastolatki pomysł na zmuszanie ojca szantażami do seksu bez zabezpieczenia – to nie zastanawiające?

Kobiety powinny móc usuwać dzieci z gwałtu, żeby móc się dostosować do męskich oczekiwań i standardów, wyznaczanych przez patologiczne środowisko.
Nieważne, czy chcą tych dzieci, ważne że bez nich będzie się wszystkim lepiej żyło.

Nie ma takich okoliczności, w których pytanie kogokolwiek o tatusia dziecka byłoby zachowaniem taktownym.
Po prostu nie ma.
Podobnie z pytaniami o to, kiedy kto sobie w końcu trzepnie dzidziusia albo po jaką cholerę mu aż trójka. To niekulturalne, niestosowne i nie uchodzi.

Prosta droga do zwiększenia skali samobójstw, ta?
A jak sobie kobieta za parę lat uświadomi, że tak ważne życiowe decyzje jak rodzić dziecko czy je usuwać podjęła, kierując się przede wszystkim chęcią dostosowania się do aktualnie tolerowanego poziomu chamstwa?
Nie tym, czy chce rodzić, wychowywać, kochać to dziecko, tylko tym, czy mając je nie zniechęci do siebie jakiegoś patałacha, który z zasady cudze najchętniej by zabił?
Skoro z takim wyborem podporządkowałaby się powszechnie akceptowanej patologii, to w sprawach mniejszej wagi pewnie też.
Takie samopoczucie aż śmierdzi życiowym spełnieniem i szczęściem.

Nauczycielki wypytujące o ojca?!
Koledzy i koleżanki dziecka wypytujące matkę dziecka o ojca?!
A to im nie przyjdzie do łba, że ojciec może np. nie żyć? Że mógł zginąć tragicznie i że to bolesna sprawa, w którą wielkiego nochala wściubiać nie należy?
Przecież to nie jest problem kobiet wyłącznie zgwałconych, wyłącznie matek – taka bezmyślność, taki brak wyczucia, taktu, przyzwoitości i elementarnej kultury osobistej, to problem wszystkich dookoła.

No załóżmy, że dziecko jest owocem największej miłości życia, faceta brutalnie zamordowanego tuż przed narodzinami albo w niedługo po. Ta kobieta, która jakoś tam sobie radzi, bo musi, ale wciąż cierpi, wciąż za nim tęskni… ona ma znosić pytania o ojca dziecka od każdego, kto ma język w gębie, bo… właściwie dlaczego?
Bo wszyscy są na wielkiej, niezwykle ważnej misji tropienia okolicznych latawic?
Wycelowanej… w kogo?

W latawice?
Wolne żarty. Żadna tru latawica się nie przejmie wścibstwem. Trafi kosa na kamień z takim impetem, że lepiej jakby sama zaczęła na siebie uważać.
W mityczna manipulantki i złodziejki cudzych mężów?
Dadzą sobie radę. Skłamią, albo załatwią tę życzliwość tak, że się nogami nakryje.
W kobiety, które świadomie zaplanowały sobie samotne macierzyństwo?
Może… choć nie sądzę, by i na tym froncie odnotowywano jakieś spektakularne sukcesy na tropie tajemnic.
Kto sobie rady nie da? Kogo zaboli?
Młode wdowy, porzucone, zgwałcone… i ex-ofiary przemocy domowej, którym ledwo udało się przełamać wiarę w to, że najgorszy ojciec i mąż lepszy niż żaden.

Ludzie aż tak głupi nie są, jako takie wyczucie maja: gdzie spore ryzyko aktywnego oporu, tam się pchać nie będą – tam gdzie spore ryzyko oberwania po łapach za swoją “życzliwość”, tam znacznie więcej powściągliwości niż w tam, gdzie już nawet z zewnątrz czuć, że boli.

Komu się to podoba? Kto to pielęgnuje i chroni? Po co?
Zamiast chronić jakieś pandy, słonia, rysia, wilka, podstarzałą chabetę w drodze do rzeźni… ktoś się aktywnie angażuje w ochronę ginącego gatunku wścibskiego chama?

No zbytek troski i nadmiar dobrej woli, żeby kobietom łaskawie “pozwalać” się skrobać po zgwałceniu, żeby dzięki temu uniknęły łatki latawicy, olania przez męża i docinków od… okolicznych dupków?

I to jeszcze więcej niż jeden przypadek takiej zaszczutej kobiety zna. Używa liczby mnogiej. Cudo po prostu.
Ciekawe, czy to w kontekście tych matek podejrzewa ryzyko ciągot dzieciobójskich, czy nieakceptujący mężowie chcieliby…?

To nie jest realne, żeby człowiek zdolny do wyższych uczuć i kochania kogokolwiek poza sobą odsunął się od zgwałconej żony, podsumowywał ją tak okrutnie i nienawidził JEJ dziecka, które próbuje go kochać od pierwszych dni życia.
Taki scenariusz jest możliwy tylko, jeśli Misiaczek jest socjopatą.
Podobnie z tymi pytankami o tatusia. Póki człowiek robi to bezmyślnie, bo wydaje mu się, że to normalne i w porządku, to w zasadzie każdy będzie do tego zdolny.
Kto będzie w to brnął dalej, uświadomiwszy sobie, że może zranić? Sadysta.

Wynik nie wynosi zero.

Prawicowe poglądy nie są jednoznaczne z hipokryzją i byciem zakłamanym jełopem, skłonnym do obwiniania i odrzucania dziecka lub dziecka i żony za coś, na co nie mieli wpływu.
Nie zaryzykowałabym stwierdzenia, że wśród mężczyzn o poglądach prawicowych byłoby takich znacząco mniej/więcej niż wśród tych o lewicowych czy centrowych.
Ja bym wręcz przypuszczała, że liczba niebędących w stanie pokochać dziecka ukochanej żony, która tego dziecka chce wynosi zero.
No chyba, że zaczniemy się posługiwać jakąś dziwnie liberalną definicją “miłości”, zakładającej skrajnie przedmiotowe traktowanie i generalną niezdolność do wyższych uczuć.

Ukochana żona najpierw przecierpiała gwałt, potem problematyczną, wyczerpującą ciążę, rodzi dziecko, które w ogromnej większości nosi jej geny, które powstało z jej komórek – tej ukochanej żony, która chciała je urodzić, a ten kręci nosem i “nie jest w stanie” pokochać ani wychowywać, bo tak go jej cierpienie boli, że aż ma gdzieś jej pragnienia, uczucia, przekonania, że w sumie i nią i dzieciakiem się brzydzi.
Jasne.

To, że osobnik wyobrażający sobie siebie jako mordercę obawia się, że mógłby wychować dziecko na bandytę to dość logiczne.
Czynnik genetyczny odgrywałby tu trzeciorzędną rolę, istniejące ciągoty przemocowe i wiara w predestynację to dość, by wyhodować zaburzoną kupkę nieszczęścia.
To – w przeciwieństwie do zostawiania decyzji odnośnie zakończenia/zachowania ciąży w gestii kobiety – jest eugenika.

Trzeba mieć znacznie więcej niż “coś” nie tak z głową, żeby postulować pozostawianie bezbronnego dziecka pod opieką przestępcy seksualnego.

Każdy ma prawo oceniać jej wybór.

I w kraju, w którym w 2011 roku większość najchętniej w ogóle zakazałaby jakichkolwiek aborcji i chętnie zlinczowało każdą, która zdecydowała się na nią z powodów dla siebie istotnych… ostracyzm i agresja w stosunku do kobiet chcących urodzić lub rodzących dziecko z gwałtu sięgał zenitu.
Bez paradoksów.
Baba ma rodzić, jak się jej każe i skrobać, jak się jej każe.
Z troski o jej dobro oczywiście i w szeroko pojętym interesie społeczeństwa, które już tam najlepiej wie kiedy, czy i jakie dzieci powinna rodzić, a jakich nie.

Ciekawostka: ilekroć podmiot liryczny skupiał się na licznych zaletach gwałcącego Misiaczka, to tolerancja dla jego słabości, błędów i problemów z komunikacją była zerowa.

A jak aspekt licznych zalet gwałciciela został przez “Autorkę” pominięty, to recenzentki zaczynały się prześcigać w wymyślaniu scenariuszy, w których to tak niesamowicie porządny człowiek, bezradny, zagubiony, ba, wykorzystywany przez swoją ofiarę.

Jeśli istnieje jakakolwiek okoliczność, za sprawą której zdanie odnośnie swojego/czyjegoś prawa do aborcji zmieniłoby się ze stanowczego sprzeciwu na przyzwolenie, to ten “sprzeciw” jest w istocie jedynie aprobatą dla oddawania tej decyzji w cudze ręce – bo ktoś inny może sobie inaczej wyobrażać i definiować tą okolicznością.

Każdy zasługuje na szacunek i wsparcie. Nie w każdym momencie, nie jak akurat chce kogoś krzywdzić, albo właśnie to robi, ale generalnie każdy.
Podziw jest o tyle niebezpieczny, że wymaga punktu odniesienia i jakiejś przeciwwagi: z jednej strony kogoś podziwiasz, z drugim kimś gardzisz, nie zawsze trafnie – nawet mimo najlepszych intencji, które nie każdy ma.
Z byciem podziwianym normalny człowiek zwykle dość głupio się czuje – na krótką metę to miłe, zwłaszcza jeśli właśnie osiągnął coś ważnego, poradził sobie z jakąś trudną sytuacją, czy dokonał jakiegoś bohaterskiego czynu np.
Na dłuższą metę to się robi niezręczne dla niezaburzonych i wodą na młyn dla różnych dziwaków, zdolnych znaleźć sobie w tym źródło satysfakcji. Podziwianie jakiejś grupy ludzi z zasady to potencjalne nakręcanie jakichś niezdrowych sytuacji.

Jednak bardzo dobrze się złożyło, że pani powyżej użyła słowa “podziw”.

Uwierało jak kamień w bucie i odsłoniło coś o wiele ciekawszego.

Presja społeczna na rodzenie dzieci poczętych z gwałtu nie istnieje i nigdy nie istniała.

Ani:

Rodź skoro już dałaś się szmato zgwałcić i zapewniaj nam inspirację do wieloletniego ostracyzmu wobec Ciebie i Twojego nieślubnego bachora

ani tym bardziej:

“Wszystkie zygotki należy donosić i urodzić”

nie jest przykładem presji społecznej wywieranej konkretnie na zgwałcone ciężarne.

Można by uznać, że zgwałcone również padały ofiarą tej presji… gdyby podejrzanie często to właśnie one nie robiły za wyjątki.

One, razem z rodzącymi dzieci niepełnosprawne, chore i umierające mogą liczyć na najbarwniejsze recenzje.
Niewykluczone, że to kwestia moich prywatnych preferencji i pewnego przyzwyczajenia do tego, co wychodzi z ust i spod palców najagresywniejszych obrońców życia, ale odnoszę wrażenie, że te które rodzą obrywają najmocniej.
Robią za egoistki, niedorozwinięte sadystki, idiotki i worki do bicia dla osób, które “by-sobie-nie-wyobrażały” chcieć takiego bachora, a które przez “prawo wyboru” rozumieją dokładnie to samo, co każdy złamas, który wychodzi z założenia, że co trudniejsze decyzje należy podejmować za durne baby, bo jak zajmą się tym same, to tylko narobią kłopotu.

Tu z pewną taką niepewnością – “przypuszcza”, ale i dopuszcza, że dla niektórych taka decyzja była decyzją i są w stanie wychować szczęśliwe dziecko, nie postrzegając go przez pryzmat przyczyny swojego nieszczęścia.

A można i bez certolenia:

  

Brak przymusu usuwania ciąż z gwałtu jest dowodem na to, że żyjemy w ciemnogrodzie!

Na pewno istnieje zależność między jakością życia dziecka chcianego i niechcianego.

Ale czy zgwałcone matki, które nie chciały rodzić statystycznie częściej krzywdzą i nienawidzą swoich dzieci bardziej niż niezgwałcone matki, które nie chciały rodzić lub dopiero po urodzeniu uznały, że ten bachor to jednak nie dla nich?

Nie wiem, ale nie wydaje mi się, by tak było.

W 2013 to można było mieć chłopa z marzeń, wspierającą rodzinę, wykształcenie, pracę, oszczędności, mieszkanie i wycyzelowany pokoik dla długo wyczekiwanego bobo i trafiwszy na zgraję rzeźników na porodówce zaliczyć traumatyczny poród, po którym dochodziło się do jako takiej równowagi latami – bez depresji poporodowej i komplikacji.

Ale czy to jest kwestia “cholernie mocnej psychiki”?

Jak ktoś ma względne szczęście i trafi na ludzi, którzy nie zechcą nim powycierać podłogi, tylko pokrzepią i będą traktować z szacunkiem, to nie “siła jego psychiki” sprawi, że poradzi sobie lepiej niż ktoś, kogo na wstępie zmieszają z błotem i zaczną życzliwie rozstawiać po kątach.
Jak wcześniej nabędzie umiejętność radzenia sobie z sytuacją typu X to ilekroć jej doświadczy nie będzie nią tak rozbity niż ten, który kompletnie nie będzie wiedział, co ma ze sobą zrobić.

Cała ta psychiczna siła, którą niektórzy niby mają a inni nie, to wypadkowa predyspozycji genetycznych, wychowania, wcześniejszych doświadczeń i zwykłego, durnego losu.

Nawet jak w grę nie wchodzą zdarzenia wywracające życie do góry nogami, urazy, traumy, gwałty i nieplanowane ciąże…
Człowiek, który  znajdzie na ulicy 10 zł a potem spóźni się na autobus i rąbnie łokciem w słupek, będzie się czuł zupełnie inaczej niż jeśli najpierw rąbnie łokciem w słupek, później spóźni się na autobus i na koniec znajdzie 10 zł.

Czasem ktoś nie daje rady, bo drobiazgów i nie-drobiazgów zbiera się tyle, i układają się tak niefortunnie, że to go po prostu miażdży, choć walczył niezłomnie. A inny się “wyłączy”, odetnie, przebrnie przez wszystko na autopilocie i jakoś tam da radę, choć nawet nie będzie wiedział jak.

A czy trzeba cholernie mocnej psychiki by kochać dziecko z gwałtu?
Nie musi być “aż tak” mocna jak się nie postrzega tego dziecka jako przedłużenia gwałtu, nie patrzy na dzieci jako “rodzone ojcom” i nie jest szczególnie zainteresowanym życzliwością otoczenia. Pewnych barier można w ogóle nie mieć w głowie, choć to czy tam są,  czy ich tam nie ma to nie do końca zasługa właściciela tej głowy.
Chcieć pokochać dziecko, skoro już jest, bo się musiało je urodzić, i robić to wszystko w ogniu bezlitosnej życzliwości, bez wsparcia z żadnej strony i pojęcia, co właściwie z sobą zrobić, żeby przestało boleć to faktycznie, trzeba wejść w tryb robocopa…

Cierpienie wynikające z braku dostępnych opcji uniknięcia cierpienia to nie masochizm.

O masochizmie można mówić w momencie, kiedy istnieje łatwo dostępna opcja uniknięcia cierpienia lub nawet ryzyko doznania takowego jest/wydaje się niewielkie, a człowiek podejmuje dodatkowy wysiłek, by ten ból jednak odczuć.

To nie jest masochizm jeśli ktoś nie chce rodzić dziecka, ale nie ma pieniędzy na aborcję ani możliwości przeprowadzenia jej, albo postrzega ją jako zło i wie, że emocjonalnie wcale nie będzie to dla niego dobre ani lepsze rozwiązanie niż urodzić.

To jest po prostu dramat.

Gwałt to tylko gwałt” nie jest filozofią niedoedukowanej chołoty.

To odgórnie narzucony trend.
Wszak sto kobiet, informujących o tym, że zostały zgwałcone, oskarżonych o kłamstwo, zwyzywanych, poniżonych i pouczonych nie nacierpi się tak bardzo jak jeden podle oskarżony gwałciciel, który twierdzi, że jest niewinny i obłudna baba chce zrujnować mu życie.

One zwykle są odrzucane przez otoczenie, ale on może zostać odrzucony przez otoczenie – to straszne!
One zwykle mają zrujnowane życia, bardziej epilogami niż wcześniejszymi zgwałceniami – ale to na jego potencjalnie zrujnowane życie trzeba uważać.
One popełniają samobójstwa – ale on może się, załamany nawet zabić.

On jest istotniejszy. On sprawca. Ona sprawca.
One, oni ofiary – no cóż, bywa.
Mają z tym żyć.
Ofiary gwałtów nie są warte szczególnej uwagi, delikatności, ostrożności w ferowaniu sądów.
A sprawcy i owszem.

Zamożna, wykształcona, niezależna kobieta, rodząca dziecko z gwałtu zwykle już samą swoją pozycją jest w stanie zamknąć usta większości życzliwych.
I w przeciwieństwie do ubogiej, niewykształconej i uzależnionej ekonomicznie lub społecznie – ta zamożna częściej niż rzadziej będzie mogła sobie pozwolić na zmianę miejsca zamieszkania, znalezienie innej pracy i nie tłumaczenie nikomu skąd ma dzieciaka, chyba że będzie mieć na to ochotę.

Niby dlaczego zamożna, wykształcona i niezależna kobieta miałaby komukolwiek mówić, że zaszła w ciążę, bo ktoś ją napadł i zgwałcił?
Skoro jest zamożna i niezależna, to najprawdopodobniej też i obyta; skoro wykształcona, to i na tyle rozgarnięta, że wie, że to nie będzie dobre dla dzieciaka, jeśli cała banda recenzentów będzie wiedzieć skąd się wziął.
Zechciała rodzić więc raczej nie życzy sobie, żeby dzieciak stał się dysfunkcyjny i straumatyzowany po kontaktach z bandą bezdusznych kretynów, którzy zechcą się z nim podzielić “swoim zdaniem”.

Tak, są takie, ale mówią o tym zwykle w kontekście zwiększania świadomości przemocy seksualnej i po latach – kiedy mija ryzyko, że ludzka życzliwość zaszczuje im to dziecko.
A że jest ich znacznie mniej niż ubogich… cóż, zamożnych, wykształconych i niezależnych kobiet w ogóle jest niezbyt wiele.

To okaleczona psychika.

Kobieta, podporządkowana tłumowi średniowiecznych fanatyków wysoce prawdopodobnie nigdy nie ułoży sobie życia seksualnego z mężczyzną, czy będzie zgwałcona i dzieciata, czy nie.

Od samego głośnego gadania to ciąże nie znikają.

Gardźmy tymi słabymi, które zostały zmuszone, nie miały poczucia że mają wybór i nie spotkały nikogo, kto nauczyłby je – własnym przykładem lub budowaniem pewności siebie – sprzeciwu.
Równie dobrze można gardzić srającym pod siebie, bełkoczącym analfabetą, który nie miał odwagi powiedzieć głośno NIE, jak siedział przykuty do jakiejś rury w piwnicy przez 25 lat.

To myślenie życzeniowe, że w fantazjach o byciu na czyimś miejscu, z wiedzą i doświadczeniami tamtej osoby postąpiło tak, jakby się było bogatym we własne, zupełnie inne.

Żeby doceniać lub oceniać czyjeś bohaterstwo trzeba mieć możliwość i zdolność spojrzenia na jej/jego sytuację przez pryzmat jego doświadczeń i przekonań.
Bez tego można zacząć hołubić piromana za to, że wbiegł do płonącego budynku “ratować” nieprzytomne dzieci, tak bohatersko i bezinteresownie, nie wiedząc, jak niebezpieczny jest pożar… który sam wywołał i którego skalę doskonale znał.
Albo podsumowywać osoby okaleczone emocjonalnie i społecznie jako “słabe psychicznie”.

Kozactwo klasy podkreślania, że jest się fizycznie silniejszym od chorego na zanik mięśni, albo żyjącego z niezdiagnozowaną celiakią.
Brawo, brawo, wszyscy będą podziwiać.
A nie… nie będą, postukają się w czoło. Bo fizyczność jest lepiej rozumiana.

Skąd one to wiedzą?
Że to akurat zgwałcone najczęściej nie kochają dzieci, które chciały urodzić, a nie np. zdradzone i porzucone w ciąży, albo przekonane, że na pewno pokochają bobo jak je tylko ujrzą?

Przecież to ni cholery nie są emocje adekwatne do tego co mówią kobiety, które nienawidzą swoich ex-oprawców, z którymi mają dzieci.
“Wiele”? Ile to “wiele”? Jedna na tysiąc w skali Świata to liczbowo będzie “wiele”.
“Wiele” w sensie “dużo”?
Raczej nie większość i nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że jakaś drastycznie większa część niż wśród niezgwałconych zmuszonych do macierzyństwa.

Zresztą… jakie to ma znaczenie?
Przecież osoba powyżej stwierdza jasno: WIELE kobiet. Jak by nie kombinować i jak by nie interpretować, tak “wiele” nie znaczy “wszystkie”.
WIELE nie kocha… zatem jej zdaniem NIE-wiele jednak kocha swoje dzieci, a i tak stanowczo postuluje, że takie ciąże powinny być usuwane.

No nie ma rady, przecież jakoś to trzeba odgórnie ustalić kto ma usuwać, a kto może rodzić, żeby była jasność.
Kompromisowym i po części satysfakcjonującym wszystkich rozwiązaniem byłoby chyba wymordowanie dzieci w brzuchach wszystkich ciężarnych, które chcą rodzić i zmuszenie do rodzenia wszystkich tych, które rodzić absolutnie nie chcą.

Historię o tatusiu można przygotować wcześniej, nie czekając, aż dziecko samo się zainteresuje.

Nieco ocenzurowana prawda wchodzi w rachubę.
Nikt życzliwy nie musi wiedzieć, kto jest ojcem. Od porodu do zdolności podejmowania dyskusji jest jeszcze trochę czasu na usunięcie potencjalnych życzliwych z otoczenia.
Dożywotnia trauma, uniemożliwiająca funkcjonowanie nie jest obligatoryjna.

To jest zbytek łaski, żeby tak z troski o nietraumatyzowanie matki zmusić ją do usunięcia.
Oczywiście nikt życzliwy nie będzie jej przypominał o gwałcie ani o aborcji, której nie chciała – pogrąży się w dozgonnej szczęśliwości.

Problematycznym elementem tego scenariusza jest obecność życzliwego, który się z buciorami ładuje w cudze życie.
W czyimkolwiek interesie jest podporządkowywanie się degeneratom?
Jak kobieta to zrobi sama, uznawszy że nie ma innego wyjścia, to będzie słaba i zasłuży na pogardę, bo się podporządkowała.
Jednocześnie trzeba jej pomóc w podporządkowywaniu się im na szerszą skalę, udoskonalić metody.
I nic tu ludziom nie zgrzyta jako bezsens?

Prawda, prawda. U nas więcej i bezkarniej niż w innych krajach UE np.
Mniej niż w Kazachstanie, Pakistanie czy Nigerii.

To wynika z przyzwolenia na gwałt.
Wystarczy się baczniej przyjrzeć temu, co tak właściwie trąbią.

W porażającej większości sprawcami kieruje przekonanie, że dowolnej płci szmata sama tego chce i to, że zostanie zgwałcona nie jest jakimś specjalnie wielkim problemem.
Oni również mają swoje wizje na temat zła gwałtu – a że nie jest ono akurat tym, co sami robili…
Cóż, ofiary też zwykle nie są tymi, które zasługiwałyby na współczucie, szacunek i wsparcie recenzentów.

Ostatni fragment odnosi się do gwałciciela na nagraniach z monitoringu… opublikowanych w trzy miesiące po zdarzeniu w nadziei, że sprawca ma bliskie osoby z dostępem do internetu, wzrokiem jastrzębia, pamięcią słonia i silnym podejrzeniem, że gość jest zdolny do gwałtu i okaleczenia. “Jak kamień w wodę” jest według mnie sporą przesadą – gdyby dodali portret pamięciowy i wałkowali to przez trzy dni we wszystkich możliwych serwisach informacyjnych to można by powiedzieć, że kamień w wodę. A tak? Igły w stogu siana się nie udało odnaleźć.

Po co kobietom wybór?

Skoro jak jest tak jak teraz i mają ten wybór mocno ograniczony presją społeczną i prawem, to zmieńmy prawo i presję społeczną, żeby odebrać im nawet złudzenie możliwości wyboru, ale zamiast domyślnego rodzenia wstawmy tam przymusowe skrobanki.

Dekady stalinizmu nie poszły na marne…

Wydawałoby się, że argument z poprzedniego screena przekonał użytkownika, który w kilka miesięcy później na poaborcyjną traumę doradził już nie wolny wybór, tylko kolejną aborcję.

A nie… jednak nie przekonał.
Czyli jednak nie chodziło o wybór dla kobiety, tylko o łaskawe przyzwolenie na rodzenie dla gwałconych przez partnerów.

Czyli na luksus decydowania o swoim życiu można zasłużyć cierpieniem, ale nie np. pękniętą gumą, przesuniętą spiralą, zapomnianą tabletką czy brakami w wiedzy na temat antykoncepcji?

Coraz bardziej niemoralne mi się te argumenty wydają, a były niemoralne już na początku.

Odpowiedzialni rodzice odparzają dziecku dupę aż zmieni się w krwawą ranę, byleby nie zaświeciło gdzieś gołym tyłkiem, który obecnie wypada postrzegać jako bodziec atrakcyjny seksualnie.

Bardzo roztropnie, że porozmawiali o tym na względnie wczesnym etapie znajomości.

Lepiej takie rzeczy wiedzieć, niż nie wiedzieć – a najlepiej nie łudzić się, że takie podejście nie jest świadectwem tego, jaki Miś ma stosunek do wybranki.
Przepaść między “starałbym się Cię wspierać bez względu na wszystko” a “chyba nie byłbym zdolny do wychowywania dziecka z gwałtu i traktowania go jak własnego” jest spora, ale nie tak ogromna jak między tym drugim a “kazałbym Ci usunąć, bo bym takiego dzieciaka nie zaakceptował“.
W jakich jeszcze teoretycznych sytuacjach Miś postrzega własne preferencje jako jedyne istotne? Zgaduję, że w wielu, bo poprzeczka dość wysoko.

 

Kolejna część:

Bez pardonu

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.