Założyłam konto 3 marca (w piątek), nad ranem – wtedy zażądali umieszczenia ich bannerka na stronie.
Aktywowali mi je 6 marca (w poniedziałek), parę minut przed 21:00. Czyli dwa dni robocze trzeba było czekać.
Rejestrując się zakładałam, że mam do czynienia z narzędziem, potencjalnie ułatwiającym znajdowanie nowych, ciekawych blogów do czytania; zanim aktywowali mi konto zorientowałam się, że raczej chodzi o prezentowanie swoich wpisów i potencjalne zyskiwanie czytelników.
Pomysł niby dobry, właściwie genialny:
Ludzie piszą, rejestrują się, dodają swoje blogi, wybierają interesujące ich kategorie i mają stały dostęp do najnowszych wpisów w interesującej ich tematyce.
Tyle, że wygląda to tak:
– tytuł z mocno ograniczoną ilością znaków – z niezrozumiałych dla mnie przyczyn blog adorosa.pl prezentujący wpis pt. “DIY: Koronkowy łapacz snów” dostał limit 20 znaków, podczas gdy blog http://weekendownik.blogspot.com z wpisem pt. “Kuchnia polska według Pawła Małeckiego” ma limit 33 znaków, a “Makijaż mineralny. Co warto wiedzieć?” z bloga simplife.pl ma 29?!
– widać tylko zdjęcie/ikonkę wpisu.
Nic więcej! Zdjęcie i ucięty tytuł. Tyle dobrego, że po najechaniu na wybraną miniaturkę pojawia się faktyczny adres bloga.
Tyle tylko, że po kliknięciu w adres bloga designyourhappylife.com nie wysyła mnie pod ten adres, tylko…
do profilu użytkowniczki w serwisie zblogowani.pl!
A adres bloga wcale nie jest jednocześnie nazwą konta – a skąd. To już chyba wprowadzanie w błąd dla sportu.
Co gdybym faktycznie chciała zobaczyć profil użytkowniczki?
MUSZĘ – nie ma innej opcji jak tylko kliknięcie najpierw w ten niby-link do jej bloga, który prowadzi do profilu jej bloga w serwisie – gdzie mogę ewentualnie kliknąć w jej nicka i odkryć ze zdumieniem, że znalazłam.
Nic ciekawego. Ani wartego podstrony. Równie dobrze awatar, status, datę rejestracji i guziczek do pw można by wcisnąć w profil bloga.
Wydaje mi się to zbędne.
No ale ok. Załóżmy, że ikonka i tytuł w formie “Organizacja ślubu i wesela – po cz” (tym razem 34 znaki?! czy ten algorytm ma za zadanie uciąć kawałek każdego tytułu bez względu na długość?!) zainteresowały mnie na tyle, że zapragnęłam poczytać.
Muszę to robić przez ich serwis. Nie ma możliwości przejścia do bloga. Mogę pójść na stronę główną, mogę zacząć przeglądać inne wpisy, ale niebieski pas nadal tam będzie.
W trzecim wierszu nie ma nic w co można by kliknąć – ani serduszko, ani książeczka ani klik nie działają, więc nie mogę wejść w żadną interakcję z tym postem.
Jest to raczej irytujące, jeśli w grę wchodzi chęć dłuższego przeglądania to przeszkadza coraz bardziej i bardziej – w dodatku jeśli przeglądając bloga znajdę jakiś interesujący wpis w archiwum, to dodając go sobie do zakładek dodam klona ze zblogowanych, a nie posta na blogu tej dziewczyny.
Poza tym:
Po wpisaniu w google tytułu wpisu na szczycie wyników wyszukiwania pojawiają się zblogowani, dziewczyny nie widać.
Po dodaniu nazwy bloga…
To samo!
Jeszcze jedna dość istotna sprawa – ta pani ma na liczniku 20575 wyświetleń i JEDNEGO obserwatora, który przegląda jej bloga korzystając z serwisu!
Jednego! W 33 miesiące!
A dziewczyna cały czas pisze, dodała mnóstwo postów, ma ładne zdjęcia, trzyma się swojej tematyki – może nie jest to dzieło wybitne literacko, ale przecież to nie jest jakość rzędu “jeden subskrybent na każdych 20.000 wyświetleń”!
Ale wracając do moich doświadczeń.
W poniedziałek, szóstego marca aktywowali mojego bloga w serwisie.
Nie zyskałam dostępu do żadnych nowych ciekawych funkcjonalności – dokładnie to samo mogę robić niezalogowana.
Tzn. – o przepraszam! Po dodaniu mojego bloga do katalogu zyskałam możliwość zyskania sławy i rozpoznawalności w gronie siedmiu użytkowników, którzy coś tam przypadkiem kliknęli.
Wyglądało to tak:
Dzień 1. – jedna odsłona, z panelu admina.
Dzień 2. – jedna odsłona.
Dzień 3. – cztery odsłony (8.03).
Dzień 4. – dwie odsłony, o 20:31 napisałam maila z prośbą o usunięcie konta.
Dzień 5. – zero odsłon, konto usunięto mi o 16:46
Ale zdaniem serwisu tak:
Osiemdziesiąt cztery wyświetlenia!
U mnie siedem (z adminem osiem) a u nich 84!
Czyżby zliczało każdego, kto przewinął sobie stronę główną na której gdzieś tam był mój wpis, którego nawet nie zauważył?!
84:8=10,5 (o tyle RAZY przesadzili z ilością “wyświetleń” moich postów)
20575:10,5=1959 (jeśli tak samo przesadzili z wyświetleniami dziewczyny ze ślubnym blogiem, to najprawdopodobniej miała około 2000 wejść przez niemal 1000 dni współpracy)
Duży plus jaki mogę im dać to za to, że usunęli moje konto w mniej niż 24 godziny od wysłania prośby. To niezły wynik, nie spodziewałam się.
Wracając do autorki bloga designyourhappylife – wybrałam ją zupełnie przypadkowo. Chciałam pokazać, jak marnie dla użytkowników funkcjonuje cały ten katalog, a znalazłam te dziwnie ponabijane numerki.
Spędziłam na jej stronie dobre dwadzieścia minut, z całą pewnością nie ma nigdzie bannera zblogowanych (chyba, że ukryła go w jakiejś notce), ja swój wywaliłam w poniedziałek, wybierając szablon bez bocznej szpalty, w którą go bezpośrednio wstawiłam.
…ale im w to graj. Nie sprawdzają tego i najwyraźniej ich to nie obchodzi. Ona może nawet nie pamięta, że się tam rejestrowała i nie wie, że zgarniają jej tytułom pozycję w wyszukiwarkach.
Nie mają u siebie ani jednej oficjalnej reklamy…
Zupełnie-nie-podejrzanie-entuzjastyczny wpis pewnej blogerki opowiada o super funkcjach i dodatkowych atrakcjach, które oferuje ten serwis. Nie załapałam się na nie – być może były dostępne wcześniej (tj. dwa lata temu), tego nie wiem.
Firma, która jest właścicielem serwisu nie ma pozytywnej opinii wśród blogerów – a przynajmniej na nic takiego nie trafiłam. Przeważają neutralne i mocno neutralne, ale za to pani odpowiedzialna za wizerunek ma bardzo niski czas reakcji na wątpliwości względem ich taktyki.
Gdyby te wszystkie funkcje, o których wspominają faktycznie działały…
Gdyby tam byli ludzie…
Gdyby choć za trzecim klikiem dało się przejść na bloga autora wpisu…
Gdyby nie przejmowali dla siebie tytułów wpisów…
Gdyby….
…to bym się w nich zakochała!
I w tym momencie chciałam zakończyć, ale w ostatnim momencie zaczęłam się zastanawiać, kiedy ostatnio widziałam stronę bez reklam.
Doszłam do wniosku, że jakoś popołudniem, jak sprawdzaiłam na wikipedii co to jest dyfuzor. Ale żeby poza wikipedią? I żeby bez jasnego i widocznego zaznaczenia, że z takich a takich względów ich nie dopuszczają? Eee…
Przyjrzałam się lepiej… no i znalazłam dziwną tendencję…
Przeciętny top post dnia ma około 150-200 wyświetleń. Przejrzałam te listy pięć miesięcy wstecz dzień po dniu – z jakichś tajemniczych przyczyn niektóre posty, będące opisami produktów mają ich po tysiąc, dwa, trzy tysiące więcej niż pozostałe “topowe”.
Tysiące odsłon i żadnych serduszek – trochę dziwnie.
Równie tajemniczo w pierwszej dziesiątce pojawia się regularnie wciąż ta sama blogerka modowa, która praktycznie nie ma tam konkurencji.
Niektóre z tych wpisów nie mają nawet zdjęć!
I też mają poucinane tytuły – nawet nie widać, że po kliknięciu można się dowiedzieć czegoś więcej o aktualnym hitowym produkcie w lidlu!
Wszystko do znalezienia po skorygowaniu daty na ten widoczny na screenie pod linkiem o tu. Większość dni wygląda powiedzmy normalnie, a potem pojawia się coś takiego, jak wyżej.
Zwolennik teorii spiskowych – nie ja! – ale jakiś maniak zdolny posprawdzać to na wyrywki do końca 2013 roku, kiedy startowali zauważyłby, że dość szybko w topie zaczęły się pojawiać hiperpopularne opisy produktów bez zdjęć, nieoznaczone jako reklama i mający raczej nienaturalną przewagę wyświetleń nad innymi postami.
Z jednej strony ich cyrk, ich pchły – z drugiej dziwne, że przy tylu odsłonach nikt nie dał serduszek, nikt nie dodał komentarzy, a autor “posta” ograniczył się do wklejenia specyfikacji produktu.
Zwolennik teorii spiskowych – nie ja! – mógłby zacząć podejrzewać, że ktoś tam coś kręci w dziwną stronę i że może to mieć pewien związek z tym, że użytkowników coraz mniej i przeciętny wpis przeciętnego użytkownika ma półtorej odsłony.
Jak ja nie ogarniam biznesu, jejku…
A co do pytania zawartego w tytule – nie wiem. Ponarzekałam, pokopałam, poczepiałam się, ale w sumie siedem odsłon piechotą nie chodzi. Może warto.
A czy ktoś ogarniał takie rzeczy jak np. wartość linka pochodzącego do artykułu ze strony zblogowanych? Bo wiadomo, że portal może wpływać krzywdząco na pozycje niektórych blogów. Dlaczego niektórych, ponieważ:
– na każdej stronie jest pełno linków, które prowadzą do naszych stronek, więc przekazują moc i wskazują botowi drogę.
– Wątpię, żeby każdy wpis był optymalizowany przez portal dostarczając dobrze dopasowanych treści w tytule i opisie meta.
– czas ładowania artykułu na zblogowanych = czas ładowania strony portalu + strony bloga.
Portal ma przewagę w Google ze względu na zaufanie domeny, backlinków itd., ale nigdy nie będzie dorównywać jakością.
Dzięki za publikację. Jestem na zblogowanych od dłuższego czasu i nie widzę korzyści. Jedna osoba mnie śledzi, posty mają zero serduszek, nawet obrazek mi się nie wyświetla (nie wiem czemu). Miałam dosłownie kilka wejść z tego portalu. Teraz analizuję i porządkuję moją działalność w sieci, więc Twój artykuł bardzo mi pomógł w podjęciu decyzji.
Z czego wynika ta ilość odsłon w zblogowanych – nie pojmuję. Na ich stronie pokazuje mi, że mój blog miał 17 615 kliknięć. Na pewno nie było tyle przejść od nich, bo w statystykach rzadko widzę zblogowanych. Z drugiej strony nie jest to też liczba ogólna odsłon mojego bloga, bo tego jest znacznie więcej (na ten moment pokazuje mi licznik 390 502). Więc co to jest i skąd to się bierze?
Wczoraj zarejestrowałam się na zblogogowanych – ot tak z ciekawości. Nie widziałam wcześniej Twojego postu, ale jak przeszperałam trochę wpisów i profili, zaniepokoił mnie brak odnośnika url do ich blogów. Jeśli faktycznie zblogowani pojawiają się w google w pozycjo nad faktycznym autorem (po podaniu tytułu posta) to jestto bardziej dla blogerów szkodliwe niż pożyteczne… No cóż, będę musiała usunąć tam swój profil jak najszybciej.
No to teraz też się zastanawiam, czy warto.. ;P
Dziękuję Ci dobra kobieto za ten post. Sama zarejestrowałam się w serwisie ponad rok temu, wpadłam na ciebie, bo na jednej z grup dla blogerów, pewna dziewczyna zapytała “czy warto”, ktoś rzucił komentarzem, że nie i lawina poleciała. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej, zaczęłam szukać i trafiłam tu. Wzięłam pod lupę swoje statystyki z GA z całego ostatniego roku i zostałam bez słowa…. 109 wejść przez cały rok z portalu zblogowani … Napisałam dziś o 14 maila do nich by usunęli mi konto, przed 16 zostało usunięte, więc to naprawdę jedyny pozytyw całego portalu :)
Strasznie mnie ciekawiło (i w sumie nadal mnie ciekawi) ile oni dostają klików z takiego bannera i jak to się ma do wejść od nich na bloga. Szczytem byłoby, gdyby oni mieli z tego więcej klików.
Wszedłem tu z frazy “zblogowani czy warto” bo podejrzewałem ten portal o brak sensu po tym jak zobacyzłem żę mam na swojej stronie dodac ich kod dofollow, a w zamian dostaje…. no właśnie nie za wiele co tez potwierdzasz, więc usuwam tam konto.
Oddając sprawiedliwość – przy okazji mojego dość częstego narzekania na ich działalność trafiłam na dwie osoby, które twierdziły, że mają stamtąd jakiś ruch (nie wiem jakim cudem, bo przeglądanie blogów przez ich katalog to koszmar- nie dość, że trzeba się nakikać żeby znaleźć coś co okaże się ciekawe akurat dla Ciebie to jeszcze – nawet jak już znajdziesz to ten klik nie idzie do autora bloga, tylko do nich, bo tej ramki nie da się łatwo usunąć bez kopiowania linku czy wyszukiwania konkretnego posta w google) i jedną, która podobno używa tego do czytania blogów.
Z drugiej strony przeglądam ich sporo, prawie zawsze zerkam w komentarze i o ile dość często pojawia się “hej, zobaczyłem link do Twojego bloga na fb/czyimś blogu/koleżanka mi podesłała” to nigdy nie trafiłam na “hej, znalazłam Twój blog dzięki zblogowanym”.
+ jakby to było coś dobrego, to mieliby coraz więcej użytkowników w miarę jak ludzie przekonywaliby się, że to działa i jest fajne, a mają coraz mniej… ciągną chyba tylko na tym, że cała masa ludzi powlepiała sobie ich banner na stronę i zapomniała, że to tam wisi.
Dzięki za odp.