“Czarny protest” nie mówi za mnie – nie zgadzam się, nie chcę – NIE!

2.5
(2)

Chciałabym się przyłączyć do czarnego protestu, poczucie wspólnoty to fajna sprawa, a zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej to bestialstwo i planowane z premedytacją morderstwo na kobietach, ale…

aale…
Wielkie ALE – powtórzę raz jeszcze:

“Czarny protest” nie mówi za mnie – nie zgadzam się, nie chcę – NIE!

Idea słuszna. Kobieta ryzykuje swoim zdrowiem, ciałem, pracą, psychiką, niech kobieta decyduje, czy jest na to gotowa czy nie i nikt odgórnie nie powinien mieć prawa do zmuszania jej do przeżywania maksymalnego cierpienia psychicznego i fizycznego tylko po to, by mogła dłużej patrzeć na to, jak jej dziecko kona.

W kogo celuje to zaostrzenie?

czarny-protestW młode, mniej lub bardziej rozrywkowe, mniej lub bardziej światowe dziewczęta, które nie życzą sobie potomka, ale nie ogarnęły umiejętności poprawnego korzystania z antykoncepcji, zapomniały o niej, albo zaszły w ciążę mimo wszystko (sądzę, że mniej więcej w tej kolejności plasuje się częstość występowania) – i które odkryły ciążę raczej we własnym zakresie, wnosząc po braku okresu?

Przecież dla nich to nie problem żeby pieniądze choćby pożyczyć, pojechać i zrobić aborcję za granicą. Terror i inwigilacja musiałyby być podkręcone do maksimum, żeby państwo było w stanie zmusić je do zachowania dziecka.
Zdaję sobie sprawę z tego, że część protestujących chciałaby zupełnie wolnego dostępu do antykoncepcji i aborcji, ale to przecież nie jest ta sama bitwa.

Dla nich to kwestia większego stresu, wydatku, czasu, zachodu i konieczność obejścia prawa w ramach ratowania dotychczasowego stylu życia.
Dziewczyna, której przyjdzie ponieść konsekwencje nieistniejącej edukacji seksualnej i  monstrualnego poziomu akceptacji przemocy wobec kobiet… – ona będzie miała do udźwignięcia znacznie więcej, a dostęp do aborcji nie rozwiąże jej problemów: nie można nawet z całą pewnością stwierdzić, że pomoże w ograniczeniu ich ilości.

Mięsem armatnim są kobiety, które chcą rodzić, chcą mieć dzieci, chcą je wychowywać…

Ale też chcą być żywe i zdrowe, żeby móc się tymi dziećmi opiekować, no i w miarę możliwości nie chcą patrzeć na to, jak ich dzieci cierpią i umierają.
To ich los się waży, one będą płacić najwyższą cenę.
Nie młode, przebojowe, z awersją do pieluch i nie banda brzuchatych “feministów” po sześćdziesiątce w sutannach czy garniturach, tylko kobiety, które chcą rodzić. I ich dzieci.

Jeśli to zostanie przyjęte, to bezpośrednim skutkiem ubocznym “zaostrzenia” prawa będzie rezygnacja z badań prenatalnych.

czarny-protest (1)Przepisy w takiej formie, w jakiej są przedstawiane zakładają możliwość karania lekarza za śmierć płodu, jeśli ta nastąpi na skutek przeprowadzenia badań prenatalnych lub operacji.

Badania prenatalne są obarczone minimalnym ryzykiem powikłań – ale przeprowadza się je po to, by stwierdzić ewentualne wady płodu – a to z kolei robi się po to, by móc podjąć działania, które mogą doprowadzić do tego, że dziecko urodzi się zdrowe.

Który lekarz zdecyduje się operować i ratować życie lub jakość życia płodu w momencie, kiedy ta operacja zostaje odgórnie uznana za niekonieczną i – jeśli się nie powiedzie – zostanie pociągnięty do odpowiedzialności?
Może jakiś się zdecyduje. Może niejeden. Ale po co wprowadzać zmiany, które mogą tylko utrudnić i zwiększyć ryzyko zaniechania?

Po co? W imię czyszczenia sumienia seryjnego mordercy, który najpierw skrobał na potęgę, a potem uznał, że wyjdzie na zero z moralnością, jeśli zaangażuje się w formalną organizację procesu wyciskania maksymalnego cierpienia z ludzkiego nieszczęścia?
Nie wiem, co się dzieje w jego głowie. Może sfiksował na starość – przynajmniej tak sądziłam do pewnego momentu.

czarny-protest (2)A co sądzę teraz?

Nie wiem, może też sfiksowałam na starość, ale po zapoznaniu się ze stanowiskiem kilku “obrończyń praw kobiet”czuję obrzydzenie do całej ideologii. Obie są wstrętne, obie liczą się ze wszystkim, co sami sobie wymyślają, z własnym interesem, nie z cierpieniem, którego mogą ludziom przysporzyć albo ująć. Obie chcą krzywdzić, więc niestety są całkiem spore szanse, że na pewnym etapie mogą się dogadać i wypracować jakiś kompromis na miarę chińskiej polityki jednego dziecka.

Nie lubię czytać, słuchać ani oglądać wszelkich doniesień na temat aktualnego wskaźnika podłości w dyskusji na temat aborcji. Robię to i tak, bo czuję, że nie chcę nie wiedzieć. Odkąd pamiętam zalatywało to masochizmem, ale odkąd zobaczyłam wypowiedź, w której osoba od długich miesięcy pitoląca o prawach kobiet – tak wzniośle, tak pięknie, tak wydawałoby się sensownie – stwierdziła, że w sumie jakby wprowadzić przymusowe aborcje niepełnosprawnych płodów (nie umierających, cierpiących, niezdolnych do samodzielnego życia a niepełnosprawnych), to w sumie wszystkim by to na dobre wyszło, bo Ziemia i tak jest przeludniona…
Już nawet nie chodzi o to, jakie ja mam zdanie na ten temat. Zupełnie nie o to.

O to, że osoba grzmiąca, że nie można krzywdzić kobiet narzucając im coś, czego nie chcą (zachowanie ciąży) nie widzi nic złego w krzywdzeniu kobiet poprzez narzucenie im czegoś, czego nie chcą (zamordowanie im niepełnosprawnego dziecka, które chcą urodzić) – i jeszcze nazywa to światopoglądem. Od kiedy bycie bucem kwalifikuje się jako “światopogląd”?
Jak można to nazywać sprzeciwem przeciwko przymusowi, skoro tak naprawdę jedynym problemem dla tej osoby jest to, że chcą zmuszać nie do tego, co ona sama preferuje?

Z ciekawości zerknęłam w statystyki, badające społeczną akceptację aborcji:

tabelka cbos
Raport CBOS przeprowadzony w dniach 8-19 października 2017

Zrobiłam własną tabelkę, bo tamta jest nieczytelna.
Ankietowani odpowiadali na pytanie “Czy aborcja powinna być legalna jeśli…?”
Zaznaczyłam trzy najbardziej intrygujące dla mnie miejsca.

Niebieskie – kogo oni pytali? 7% NIE MA ZDANIA na temat tego, czy byliby gotowi ryzykować swoje życie, osierocenie dzieci, śmierć żony/siostry/córki/koleżanki? Jest im totalnie obojętne, czy postawiona w takiej sytuacji kobieta zostanie zmuszona do ryzyka, czy dostanie szansę wyboru?

Zieloneco najmniej 51% uważa, że dziecko poczęte z gwałtu nie ma prawa do życia. Za tym nie kryje się nic innego. To NIE JEST troska o los zgwałconej. Niechciana ciąża, poród i pojawienie się dziecka może zrujnować zdrowie, wywołać traumę, uniemożliwić pracę i tak dalej – a jednak trudna sytuacja życiowa, materialna i niechęć do zachowania ciąży nie są dla tych osób dostateczną przesłanką, by na aborcję zezwolić, więc szaleństwem byłoby zakładać, że empatia włącza im się akurat wtedy, kiedy pomyślą o zgwałconej ciężarnej.

Czerwone – dowód na kompletną korozję mózgów większości osób podejmujących dyskusję lub nie wyrażających sprzeciwu. 78% nie chce legalności aborcji na życzenie, ALE 99% dyskutuje o aborcji na życzenie, przerzucając się dziwnymi argumentami i zupełnie nie zważając na to, że dyskusja nie dotyczy zliberalizowania tego prawa, tylko wręcz przeciwnie.

Z jednej strony każda okazja jest dobra do prowadzenia dyskusji – z drugiej dyskusja nie jest już taka dobra, kiedy większość ludzi nie wie do końca o czym dyskutuje!

czarny-protest (3)A prawdopodobnie nie wiedzą, skoro dyskutują głównie o tragediach i korzyściach wynikających z wolnego dostępu do przerywania ciąży – mimo, że większość społeczeństwa ewidentnie sobie tego nie życzy.

Ale ta sama większość nie chce zaostrzenia przepisów już istniejących. Więc co wynika z tej dyskusji? Cokolwiek wynika? Poza nagminnym ujednolicaniem sytuacji kobiety, która po prostu chce usunąć ciążę, której nie chce a sytuacją kobiety, która ciąży chce, ale jej dziecko umiera i im większe rośnie w jej brzuchu tym bardziej cierpi?

Jak można stawiać to na równi choć przez chwilę?
Przy założeniu, że obie kobiety nie mają możliwości wyjechania za granicę: dla pierwszej donoszenie ciąży może być rujnującą życie tragedią i dla drugiej donoszenie takiej ciąży może być rujnującą życie tragedią. Na tym koniec zbieżności, bo to dwie diametralnie różne sytuacje i ze stawiania ich na równi nie wyniknie nic dobrego (przynajmniej nie na tym etapie “dyskusji” z rządem).

Te kobiety, które najbardziej krzyczą w obronie “prawa do decydowania o własnym ciele” wygadują rzeczy tak wstrętne, że dokonały niemożliwego i sprawiły, że te potwory, gotowe skazywać kobiety na okaleczenie w imię swoich chorych idei zaczęły wyglądać w moich oczach niemal poczciwie – a nie sądziłam, by to było możliwe.

Wspomniane wcześniej przymusowe przerywanie ciąż ze względu na niepełnosprawność płodu – żeby nie marnować pieniędzy na leczenie w przyszłości, ustawowy nakaz przerywania wszystkich ciąż z gwałtu – bo tylko “psychopatka” mogłaby chcieć urodzić takie dziecko, przymusowa sterylizacja kobiet, które nie rokują na bycie dobrymi matkami w przyszłości – takie luźno rzucane pomysły, serwowane przez rzekome orędowniczki zwrócenia decyzji kobiet w ręce kobiet miałam nieprzyjemność zobaczyć, to i niewielki lub słaby protest z jakim się to spotykało.

Protest był niewielki, bo oburzonym brakło słów i wolały się nie wypowiadać? Bo wolały udać, że nie widzą? A może dlatego, że się z tym zgadzają?
Nie wiem, nie mam jak tego stwierdzić, ale obawiam się, że raczej nie chodziło o to pierwsze.

Mam naprawdę poważny problem z zakładaniem, że osoby gotowe:

a) grupowo napaść dziewczynę – proszącą tylko i wyłącznie o jakieś słowne wsparcie w związku z tym, że właśnie dowiedziała się o ciąży, absolutnie nie dopuszcza aborcji, ale ma 20 lat i jeszcze nie wie jak sobie poradzić – że jest nieodpowiedzialna i głupia, skoro nie potrafi się zachować rozsądnie i zrobić aborcji,
b) podjudzać przerażoną nastolatkę w początkowych tygodniach ciąży do jazdy autostopem do kliniki kilkaset kilometrów dalej i wcześniejszego pożyczenia pieniędzy na zabieg za granicą nie bacząc na to, że ta nawet nie zna angielskiego, żeby móc się z kimkolwiek dogadać, przekonując ją, że cała ta eskapada w takiej formie jest warta ryzyka, bo zachowanie ciąży to większe niebezpieczeństwo,
c) deklarujące, że wręcz chciałyby zajść w ciążę, by móc ją usunąć i udowodnić wszystkim dookoła, że to nie jest ani trudne ani żadną tragedią,

mają wszystkie klepki w porządku.
Skłaniałabym się ku twierdzeniu, że raczej nie.

Jak się pod czymś takim podpisać?

czarny-protestJAK – skoro po raz kolejny wygląda to na wybór pomiędzy dżumą i cholerą. Chciałabym móc wybrać trzecią opcję: żadne z wymienionych, ale jeśli nie mogę, to chciałabym się skłonić ku temu, co dawałoby większe szanse na przeżycie – tyle tylko, że na poziomie emocjonalnym skłaniam się ku prewencyjnej autodestrukcji, bo to jedyna opcja ucieczki od obu biegunów tego syfu.

Ja rozumiem, że pod każdą inicjatywę podpinają się różni dziwni ludzie z własną wizją na jej temat, ale jeśli tak – jeśli faktycznie a/b/c były pomysłami szalonych jednostek, wypaczających ideę, to powinny się spotkać ze sprzeciwem… którego nie było.

Zgodnie z tym raportem CBOS-u maksymalnie 7% społeczeństwa stanowią całkowici przeciwnicy aborcji, bez względu na okoliczności (4% odpowiedziało “zdecydowanie tak”, niestety nie zapytano o zdanie w kwestii płodów, które nie mają szansy przeżycia do porodu lub umrą bezpośrednio po nim) – skoro tak, to na zdrowy rozum priorytetem miażdżącej większości powinno być dążenie do tego, by nastąpiło (w tej kolejności):

– zwiększenie standardów opieki nad zdrowiem i życiem kobiet w ciąży,
– zwiększenie standardów opieki nad zdrowiem i życiem płodów oczekujących na narodziny,
– wprowadzenie obowiązkowej edukacji seksualnej i zwiększanie świadomości, także wśród dorosłych,
– zwiększenie dostępu do antykoncepcji i świadomości istnienia różnych metod,
– zwiększenie popularności badań prenatalnych, umożliwiających leczenie i operowanie płodów w brzuchach matek,
– pomoc kobietom chętnym na donoszenie ciąży lub/i rodzicielstwo, a znajdujących się w trudnej sytuacji osobistej lub/i materialnej,
– wyplenienie agresywnych, pogardliwych i deprecjonujących manifestacji “poglądów” wobec osób niepełnosprawnych, ofiar przemocy, ofiar gwałtów i kobiet, decydujących się na zrzeczenie się praw do dziecka,
– upowszechnienie pomocy psychologicznej dla wszystkich,
– legalny dostęp do bezpiecznej aborcji na żądanie (połączony z dołożeniem wszelkich starań, by była to ostateczność dla kobiet, które z jakichś powodów chcą przerwać ciążę).
Nie mam wrażenia, że tak jest.

Prawo do decydowania o własnym ciele i brzuchu – oczywiście, niezbywalne.

Tyle tylko, że jeśli dochodzi do tego, że kobieta musi podejmować decyzję o usunięciu z macicy płodu, którego sobie tam nie życzyła, to w więcej niż 99 przypadkach na 100 ona już wcześniej została pozbawiona prawa do nietykalności cielesnej, edukacji, świadomości swojego ciała, bezpieczeństwa, godności i wielu innych rzeczy.

Dawanie jej do ręki narzędzia, które umożliwi jej pozbycie się części konsekwencji tego wszystkiego ani nie rozwiąże głównego problemu, ani go nie zmniejszy – dziś ona, jutro inna, pojutrze sto kolejnych. Ona to narzędzie powinna mieć, legalne, ale – skoro już wciągamy w to wszystko moralność – ona zasadniczo nie powinna mieć powodów, by z niego korzystać.

To nierealne?
Bardziej nierealne niż wiara w to, że delegalizacja aborcji ograniczyłaby ich ilość?

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 2.5 / 5. Wyniki: 2

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

1 thought on ““Czarny protest” nie mówi za mnie – nie zgadzam się, nie chcę – NIE!

  1. Otóż to, mam bardzo podobny punkt widzenia, ale chyba nie dopatrzyłam się w czarnym proteście aż takich skrajności jak Ty. Po prostu uważam, że każda kobieta powinna sama decydować o losie swojego nie narodzonego dziecka. Co do ostatniego stwierdzenia, nie od dziś wiadomo, że w krajach gdzie aborcja jest dozwolona, jest jej mniej, bo kobiety są tego świadome, mają łatwy dostęp do antykoncepcji i edukacji seksualnej, dlatego rzadziej decydują się na aborcje, bo najzwyczajniej w świecie mają WYBÓR!

    PS: Sorry, że spamuję Ci bloga komentarzami, ale jakoś nigdy wcześniej na niego nie trafiłam, a treści w nich zawarte idealnie wpasowały się w moje odczucia i poglądy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.