Rozciąganie uszu i makabry poboczne

4.2
(18)

Nie mogę się na niczym skupić, bo ciągle myślę o tym, jak ludzie okaleczają się robiąc tunele. Kiedyś chyba byłam bardziej odporna, ale teraz aż coś mnie boli w środku, kiedy na to patrzę.
To nie powinno mnie obchodzić, a uwiera mnie jak kamień w bucie – ewidentnie mięknę z wiekiem, bo mam ochotę wywrzeszczeć tak, żeby wszyscy usłyszeli:

Przestańcie się okaleczać na litość Boską!

Wiem, że nie posłuchają – zresztą nawet nie usłyszą…
Teoretycznie to ich ciała i ich decyzje, ale mam bardzo, BARDZO silne wrażenie, że nie do końca – że oni po prostu NIE WIEDZĄ, co sobie robią: szukają informacji, znajdują jakieś gówno (nie sądzę, by trafiali na coś innego niż ja, a to co znalazłam jeży mi włosy na piersiach); pytają i dostają odpowiedzi… od ludzi, którzy swoje doświadczenia opierają na tych samych bzdurach.
To jest przerażające – chociaż to niby nic wielkiego.

Rozciąganie ucha to nie operacja na otwartym sercu w garażu, ale przecież tym bardziej nie powinno się zmieniać w jakąś krwawą łaźnię.

Przez kilka ładnych lat wydawało mi się, że jestem największym hardkorem pod Słońcem, a teraz nagle okazało się, że jestem zwykłym frajerem, który się boi bólu.

Kiedy rozciągałam własne uszy… nic o tym nie wiedziałam.
Zupełnie nic poza tym, że Młody Bóg, który zstąpił na Ziemię, żeby mnie torturować swoim nieskończonym pięknem, i w którego obecności każda komórka mojego ciała – z mózgiem na czele – zmieniała się w galaretę, a ilekroć znalazł się w promieniu kilkunastu metrów ciśnienie skakało mi do jakichś 9100/666 i musiałam sobie usiąść, albo się czegoś złapać bo fizycznie nie byłam w stanie tego ustać…

Ach, ileż poematów mogłabym o tym napisać!

Uczucie było tak wszechogarniające, że może nawet jakąś odę do penisa – kto wie…

Wiele osób mi się w życiu podobało tak, że mózg mi stawał, zapominałam języka w gębie i zaczynałam robić głupoty, ale ON – o klękajcie narody – ON.
Dla niego mogłabym rozkręcić religię i popełnić seppuku, gdyby to była jedyna szansa na to, żeby na mnie spojrzał przez więcej niż kilka sekund.
Na szczęście nie miał tak wysokich wymagań.

Rozciągnęłam sobie uszy na dwa centymetry w miesiąc i dałam sobie zrobić wielki tatuaż, który ani trochę nie przypominał mojego projektu. Wiedziałam, że to będzie luźna interpretacja, bo nie był orłem sztuki tatuatorskiej, ale i tak zaskoczyło mnie kilka skrótów myślowych, na które się zdecydował, upraszczając wzór w miejscach, które wcale o uproszczenie nie wołały. W pewnym momencie przeorał mi żebra tak, że aż zobaczyłam gwiazdy, po czym wierzgnęłam jeszcze parę razy, żeby zrobił to jeszcze w kilku miejscach, w ramach zostawiającej ślady metafory seksu, który zostanie ze mną na zawsze.
Towarzyszyło mi niejasne przeczucie, że za kilka lat mogę tego żałować – no i sprawdziło się: żałowałam.
Nadal żałuję – że nie wytatuował mnie całej. Innym wzorom technicznie nie mam nic do zarzucenia: lubię je, podobają mi się, ale mają w sobie zero magii.

Nie wiem, jakim cudem nie zrobiłam sobie krzywdy – ale jakoś nie.
Wychodziłam z założenia, że póki nie boli bardzo, mogę spokojnie kombinować dalej, a ucho nie odpadnie.
Robiłam wtedy biżuterię, więc miałam pod ręką bigle (uchwyty kolczyków – ta część, którą wkłada się do ucha i na której zawiesza się koraliki, kamyki czy ozdobne coś_tam) – pogmerałam jednym, dołożyłam drugi, odczekałam trochę, dopchnęłam trzecim, odczekałam… czwartym… i tak póki nie wsadziłam kolczyków do pępka. Potem znowu bigle… kolejny kolczyk… bigle… ukrojony kawałek ołówka ze szpicem… oliwka… dobrze obmacane, gładkie wykałaczki – jedna, druga, trzecia, dziesiąta… kolejny krojony ołówek… kolejne patyczki… kolejny ołówek… patyczki… ołówek… i tak póki nie wepchnęłam dwudziestoparomilimetrowego, stalowego tunelu (który był chyba jedynym modelem dostępnym gdziekolwiek).
Uszy nie miały się najlepiej, bo narzuciłam im zabójcze tempo… – na szali leżał mój seksapil (w formie, jaką sobie wymyśliłam) – ale zważywszy na to, co im zrobiłam i że (przynajmniej na początku) nie dawałam im odpocząć ani na chwilę były w wręcz znakomitej kondycji.

Jak już osiągnęłam cel i zrobiłam wrażenie na ósmym – tfu, pierwszym cudzie Świata, zajęłam się gojeniem – pakowałam w to alantan, rywanol i oliwkę (bo nic innego nie miałam), spałam bez tuneli.

Wygoiły się, ale ponosiłam je sobie tylko przez kilka miesięcy.

Takie tam

Drogi z pierwszym cudem Świata nie tyle mi się rozeszły, co nigdy nie zeszły, więc bujałam się z kawalerem, który zajmował mocne miejsce w trzeciej dziesiątce – przed Stonehenge, ale za Wielką Rafą Koralową.
Strasznie chciał wsadzić mi tam palce, ale wydawało mi się to jakieś dziwaczne, więc nie zaspokoił tej żądzy. Za to inny młodzieniec ją zaspokoił, wciskając tam kciuki, łapiąc mnie za łeb, przystawiając sobie do krocza i stwierdzając, że to świetny uchwyt do robienia laski.
Odryczałam swoje, wywaliłam tunele i nie włożyłam niczego do tych dziurek przez długie lata.

Po wyjęciu skurczyły się do czterech milimetrów – niestety nie wiem, w jakim tempie, bo zupełnie nie zwracałam na to uwagi.
Było cztery (praaawie pięć, ale jednak cztery, może 4,5 w jednym uchu), kiedy uznałam, że już wystarczy i chcę je z powrotem.
Jeszcze “pamiętały”, bo bez kombinowania i z wyjmowaniem na noc w miesiąc doszłam do dwunastu – bez wciskania czegokolwiek, po prostu po paru dniach robiły się luźne, więc smarowałam olejem i wkładałam większy.

Większy… kołeczek. Bo…

Zdj. Steve Evans, dziewczynka z jednego z tajlandzkich plemion

Zdecydowałam, że tym razem zrobię to jak człowiek, więc zaczęłam szukać informacji… (z przyjemniejszych odkryć znalazłam zdjęcie, na którym rozpychane uszy do złudzenia przypominały to to, co sama nosiłam, kiedy odcięta od internetu byłam zdana wyłącznie na własne pomysły) znalazłam jakąś krwawą łaźnię.

Właściwie nie pozostaje mi nic jak tylko ucieszyć się, że moimi poczynaniami kierowały potrzeby macicy a nie same efekty wizualne – Pierwszy Cud Świata sam sobie zrobił swoje tunele (w sensie ozdób, które tam nosił) i osobiście ubił stworzenie, z którego kości je wyrzeźbił.
Uznałam, że muszę zrobić to samo, więc osobiście zarżnęłam i oskórowałam ołówki – co najmniej raz wyraził się niepochlebnie o wciskaniu w ciało gumowych stożków, ale nawet nie wiedziałam, o czym mówił.

Dowiedziałam się później, dużo później – kiedy zajęłam się kompulsywnym przeglądaniem ofert sklepów, oferujących plugi i tunele, oraz gapieniem się na niezliczone ilości zdjęć porozciąganych uszu.

Skapitulowałam i ruszyłam do kuchni po wykałaczki – bo przecież nie wydam pięciu złotych na jakieś plastikowe, spiczaste COŚ, które nawet mi się nie podoba… to byłoby straszliwe marnotrawstwo.

Początkowo wydawało mi się, że to całkiem niezły pomysł – estetyczniejszy i wygodniejszy niż moje patyczki.
Potem zajrzałam na youtube, gdzie znalazłam dziesiątki filmików na których ludzie po prostu wciskają sobie na chama te osinowe kołki, przemawiając, jakby wiedzieli o czym mówią i instruując, jak się okaleczyć z pomocą youtubera.
Pół biedy w przypadku filmików, zaczynających się od radosnego poinformowania, że zaprezentują zwiększenie dziurki w uchu z trzech milimetrów do centymetra w kilka minut, a kończą zalani krwią, bo – tu niespodzianka! – ciało nie zniosło takiego napięcia, skóra nie mogła się już bardziej rozciągnąć i pękła, a że szaleniec nadal naciskał, to całe ucho się rozerwało – a z których dość łatwo można wywnioskować, że autor zrobił coś ŹLE.
Ale reszta? Czyżbym jedynym celem tych utworów jest serwowanie widzom kolejnej porcji “przypadkowego” gore?

Może to faktycznie niewiedza? Tapery (akrylowe, szklane lub kamienne szpice) istnieją po to, żeby bezproblemowo przepchnąć przez luźne ucho kołek o odpowiedniej szerokości (na końcu są równej szerokości) i gładko włożyć tunel – tak mi się przynajmniej wydawało.

Ale nie… one ewidentnie służą ludziom do rozpychania na chama, zaczynającego się i kończącego w chwili, kiedy stwierdzają, że są gotowi przejść o rozmiar wyżej. Zresztą nie stronią od opowieści o tym, że po każdej takiej akcji muszą czekać, aż “ucho się wygoi” i żyją sobie z ciągnącym bólem przez pierwszych kilka dni. Zamiast delikatnie rozciągać i dawać skórze czas na przyzwyczajenie się do nowych warunków… po prostu pchają, bo chyba wydaje im się, że to MUSI boleć.

Kiedy zobaczyłam pierwszy film tego typu… zaśmiałam się z ogłupienia. Inaczej tego określić nie mogę.

Nie, żebym nie widziała dziesiątek genialnych sposobów na to, jak zrobić ze śmieci jeszcze więcej śmieci czy podgrzać niedopieczoną pizzę suszarką do włosów, ale wydawało mi się, że fizyczny ból jest dość jasnym sygnałem ostrzegawczym, informującym o tym, że najprawdopodobniej robimy coś źle. Ale NIE! – nic podobnego.

Chwyciło dziewczę ten kołek osinowy taper i wciskało go do ucha na sucho, że aż widać było jak jej ciało skrzypi, łzy jej pociekły, ale pchała dalej… a potem powtórzyła tę masakrę z drugim uchem.
Oni się tam wszyscy krzywią, wyją, ale twardo pchają… a przecież niemożliwe, żeby WSZYSCY poznali jakiś Pierwszy Cud Świata z tunelami.

W tej materii – dokładnie jak i w każdej innej – skłonność do poświęceń jest szybko wynagradzana infekcjami, bliznami, nieregularnym kształtem; w ekstremalnych przypadkach nawet rozerwaniem albo martwicą.

A przecież to działa dokładnie tak samo jak np. tycie czy odchudzanie – osoba, która tyje lub chudnie średnio kilogram miesięcznie po zmianie wagi o 30 czy 40 kilo nadal będzie jędrna i elastyczna; jeśli przytyje tyle w trzy miesiące, to skóra pokryje się rozstępami a człowiek nie będzie w stanie się normalnie poruszać; jeśli nagle tyle schudnie, to będzie wyczerpana, obwiśnie tu i ówdzie, a efekt nie będzie zachwycał.

Jeśli ktoś decyduje się na “cywilizowane metody” i bierze pod uwagę, że za jakiś czas może zechcieć wrócić do “normalnie” wyglądających uszu – to łatwe i osiągalne w naturalny sposób, jeśli rozciąga się powoli i bez użycia przemocy.
Za pierwszym razem nie korzystałam z cywilizowanych metod i robiłam to o niebo za szybko, ale i tak dość ładnie się zeszły; nie dorobiłam się też blowoutów – czyli bolesnych falbanek o urodzie hemoroida, które czasem powstają z tyłu płatka ucha – i które podobno są efektem zbyt wielkiego naprężenia skóry wokół tego, co kto sobie wcisnął w tę dziurę.

Pewnie tak jest… może… ale skłaniałabym się raczej w kierunku fizyki i eksperymentów z szybkim zdejmowaniem swetra: rękawy wywiną się na lewą stronę.
Analogicznie, torturowane osinowym kołkiem taperem ucho, “przyzwyczajone” do skosu – kiedy z przodu otwór jest większy niż z tyłu – i rozpychane na sucho, na chama… albo przy użyciu dziurawego kawałka rurki z raniącym skórę gwintem na końcu… nie wiem, jakim cudem ta skóra (a właściwie kolekcja blizn, ranek i otarć) miałaby się NIE WYWINĄĆ na lewą stronę z tyłu płatka ucha?!

Innym makabrycznym motywem, jaki odkryłam jest złota porada, żeby przed rozciąganiem ucha zafundować sobie gorący prysznic, potem zaaplikować jakiś – za przeproszeniem – lubrykant i pchać, bo wtedy się zmieści.

Ano zmieści się – owszem.
Wymoczona skóra się marszczy, bo naskórek staje się elastyczny. Ale potem wysycha i traci tę właściwość.
Jeśli nieoczekiwanie okazuje się, że w międzyczasie wpakowało się tam coś, co boleśnie napręża ją poza jej “naturalne” możliwości, to niewiele trzeba by pękła.
Zresztą nawet, jeśli nie pęka, ulega deformacjom, w dodatku kisi się, ciasno przytulona do metalu/akrylu/plastiku czy czego tam.
Organizm próbuje ratować sytuację i pozbywa się części naskórka, żeby wyprodukować więcej skóry… ale jeśli ta nie może “oddychać”, to powstaje śmierdząca rana.

Wszystko wskazuje na to, że niechcący zafundowałam sobie ten cudowny ból, który koneserzy zwykli określać enigmatycznyma teraz moje ucho się rozciąga!” – mając na myśli (być może nieświadomie): rozrywa się, pęka, eksploduje i wywala blowouta, rozszarpuje blizny i otwiera ranki. Mniam!

Bezmyślnie użyłam super polecanego i rekomendowanego przez wszystkich środka do “pielęgnacji” zamiast zwyczajowych olejów (głównie tamanu – w myśl zasady, że skoro coś tak śmierdzi, to musi działać cuda), bo dostałam go w gratisie do tuneli, które nie_kosztowały_pięć_złotych, ale śniły mi się po nocach, więc to zupełnie_co_innego i po upływie niespełna pół godziny poczułam, że mordują. Nie wiedziałam dlaczego – zrobiłam dokładnie to samo, co poprzedniego dnia i kilkadziesiąt dni wcześniej, a tu mnie nagle coś rwie i ciągnie.
To musiała być zasługa tego cholerstwa na bazie WODY, bo jak wróciłam do oleju to jak ręką odjął.

Myślałam nad napisaniem tego posta w formie garści porad, ale cóż bym miała poradzić?

Zaplanuj sobie zabawę na dwa lata; nie pchaj; nie wkładaj do ucha niesterylnego syfu; myj, dezynfekuj, wietrz i daj sobie na wstrzymanie, jeśli to zaczyna przypominać jesień średniowiecza“?

I tak nikt nie posłucha – kto by tego nie mówił.
Jakieś 10% z nich wyjdzie z tego bez szwanku, a reszta będzie miała brzydkie uszy, ale i rozjątrzony dowód na to, że jak się uprą, to mogą dokonać rzeczy wielkich. I okazjonalnie ropiejących…

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4.2 / 5. Wyniki: 18

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

17 thoughts on “Rozciąganie uszu i makabry poboczne

  1. Z brakiem obwiśnięć po powolnym (zresztą często niewykonalnym, bo im większa nadwaga tym szybciej leci) chudnięciu to często powtarzany mit, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Znaczenie ma tylko ilość kilogramów.

      1. Obkurczanie się skóry zależne od prędkości chudnięcia. Zależność między czasem, w jakim zrzuci się wagę a obkurczaniem skóry.

        1. Albo nie wierzę, albo nie rozumiem.
          Jak skóra ma okazję, to się obkurcza – w swoim tempie, czy brakuje jej pod spodem pięciu kilo tłuszczu czy dwudziestu.
          Przy teoretycznym założeniu, że mamy do czynienia z samą skórą, różnicy może nie być czy jej ubędzie tych kilogramów w miesiąc czy w rok, ale w praktyce znaczenie ma jeszcze to, co się dzieje pod skórą i jak ktoś do pewnego momentu miał dużego, sterczącego brzuchala, szybko schudł, a skóra nie miała czasu na zaadaptowanie się do nowych warunków i obkurczyła się tylko trochę, to kończy z dyndającym na niej tłuszczem, który już nie trzyma się kupy i mechanicznie uszkadza jej strukturę – mniej więcej tak samo, jak jej rozciąganie na chama mimo bólu i to robi różnicę (tym większą i bardziej zauważalną jeśli dodatkowo, ze względu na wiek, cechy osobnicze, sposoby pielęgnacji i ogólny stan zdrowia jej elastyczność jest osłabiona).
          To jest mit?

          1. Tak, to jest mit. Ten czas, którego skóra potrzebuje na zaadaptowanie. Niby jakim cudem akurat skóra by tego potrzebowała? Akurat więcej niż mięśnie, tłuszcz i woda? Gdyby tak było, to każdemu w końcu by się obkurczyła i nikomu by nie wisiała.

          2. Skóra jest na wierzchu, więc najlepiej widać. Skąd pomysł, że więcej?
            Tak, gdyby nie uszkodzenia mechaniczne, często pogłębione szybką utratą wagi, kiedy organizm nie ogarnia akurat skóry i akurat wielu innych rzeczy. Gdyby to był mit, a prawdą to, że znaczenie ma tylko ilość kg to nikt nie miałby zwisów po dziesięciu kilogramach, każdy miał by zwisy po czterdziestu, a w pewnych granicach każdemu by się w końcu obkurczyła.
            A przy dużej nadwadze czas zrzucania nie pomaga (akurat na skórę), bo już jest uszkodzona na tyle, że nie zdoła się obkurczyć (ale to raczej przy większej nadwadze niż 30-40 kilo).

          3. Skóra jest na wierzchu, więc najlepiej widać. Skąd pomysł, że więcej?

            Przecież jeśli widać po skórze, to znaczy że nastąpił spadek wagi, a wiadomo to też po tym, że to widać, bo zmniejszyły się obwody (zazwyczaj/zawsze to idzie w parze; błagam, bez “mięśnie są cięższe niż tłuszcz”, tak jakby u grubasa który dopiero co zaczął ćwiczyć mogło to mieć jakiekolwiek znaczenie, a jak już się upierać, że może mieć, to niech będzie “ubytek tkanki tłuszczowej i mięśni” zamiast “spadek wagi”), czyli ktoś schudł. Czyli stracił jakiś procent mięśni i tkanki tłuszczowej, a skóra się nie obkurcza. Podobno dlatego, że nie nadąża, bo za szybko. Czyli organizm reaguje na dietę i sport, pozbywa się mięśni i tłuszczu, a akurat skóra za nimi nie nadąża, choć powinna jeśli to się dzieje powoli? Może teoretycznie to dla kogoś ma sens, ale tak nie jest. Jak się nie obkurcza, to już się nie obkurczy i nie obkurczyłaby się, gdyby chudł wolniej.

            Tak, gdyby nie uszkodzenia mechaniczne, często pogłębione szybką utratą wagi, kiedy organizm nie ogarnia akurat skóry i akurat wielu innych rzeczy. Gdyby to był mit, a prawdą to, że znaczenie ma tylko ilość kg to nikt nie miałby zwisów po dziesięciu kilogramach, każdy miał by zwisy po czterdziestu, a w pewnych granicach każdemu by się w końcu obkurczyła.

            Dokładnie tak jest. Chyba że te 10kg to ze 150kg na 140kg.

            A przy dużej nadwadze czas zrzucania nie pomaga (akurat na skórę), bo już jest uszkodzona na tyle, że nie zdoła się obkurczyć (ale to raczej przy większej nadwadze niż 30-40 kilo).

            Skąd wiesz, że większej? Tyle właśnie wystarczy. I wyżej zaprzeczasz, że każdy mógłby mieć zwisy po utracie 40kg, a tutaj sama piszesz że od pewnej nadwagi skóra nie wróci do poprzedniego stanu.

          4. Skóra jest na wierzchu, więc najlepiej widać, że “akurat ona” potrzebuje czasu na zaadaptowanie – inne tkanki i organy też potrzebują, ale one nie są na wierzchu.

            Mięśnie są cięższe niż tłuszcz, ale nie zwisają i nie podyndują, więc nie obciążają skóry – nie wiem, co to ma do rzeczy.
            Jak ktoś dopiero zaczął ćwiczyć, to jeszcze nie ma problemu z nielicznymi minusami utraty wagi – tym bardziej nie wiem, co to ma do rzeczy.

            Organizm reaguje na dietę i sport pozbyciem się mięśni?

            Może teoretycznie to dla kogoś ma sens, ale tak nie jest. Jak się nie obkurcza, to już się nie obkurczy i nie obkurczyłaby się, gdyby chudł wolniej.


            Dowodów.
            Na to, że dla kondycji skóry nie ma znaczenia, czy mięśnie mają czas na zaadaptowanie się do zmieniającego się rozkładu obciążenia w organizmie, i że dyndający na niej tłuszcz nie uszkadza jej bardziej niż gdyby trzymał się mięśni.
            Nie na to, że jak ktoś tyje w trakcie odchudzania to dlatego, że mu ciężkie, wielkie mięśnie rosną.

            Może teoretycznie to dla kogoś ma sens, ale tak nie jest. Jak się nie obkurcza, to już się nie obkurczy i nie obkurczyłaby się, gdyby chudł wolniej.

            Czyli “praktycznie” struktura skóry się nie uszkadza,

            Dokładnie tak jest.


            Nie jest. Nie każdy ma zwisy po utracie 40kg i zdarzają się zwisy po utracie dziesięciu – nie wiem jak przy zrzucaniu ze 150, wystarczy że organizm będzie w marnej kondycji.

            Skąd wiesz, że większej?


            “Raczej.” Pasja to moja nie jest.

            Tyle właśnie wystarczy.


            Wystarczy. Wielu osobom do zwisów. Nie do reguły.

            wyżej zaprzeczasz, że każdy mógłby mieć zwisy po utracie 40kg, a tutaj sama piszesz że od pewnej nadwagi skóra nie wróci do poprzedniego stanu.


            Tak, dokładnie to napisałam: przy dużej nadwadze, kiedy skóra jest nieodwracalnie uszkodzona. Przy średniej nie zawsze jest. A zwisy przy szybkim zrzucaniu wagi są większe niż przy wolnym właśnie dlatego, że nie tylko skóra potrzebuje czasu.

          5. Nic nie rozumiem. Cóż to za organy, które potrzebują przystosowania się do utraty wagi? Tkanka tłuszczowa się zmniejsza, następuje utrata mięśni (tak, głównie mięśnie i wodę się traci przy chudnięciu, nie tłuszcz jak by wszyscy chcieli), a akurat skóra “nie nadąża”? A później nagle się zczai, że została z tyłu i zacznie “biec”, żeby zdążyć i dopasować się do reszty? Skąd wiadomo, że w ogóle ma taki zamiar?

            Gdzie są te osoby, które zrzuciły 40kg i NIC im nie zwisa? Zwisa dokładnie tyle, ile zwisa przy takiej utracie wagi, czyli trochę. Z ubrania nie wystaje i nie dynda do kolan, bo tego się ludzie zawsze spodziewają. Stąd te pytania pod każdym zdjęciem przed i po “gdzie skóra???”. Pod ubraniem. A gdzie ma być? Nigdy nie pokazują WYRAŹNYCH zdjęć w bikini, na których widać dokładnie brzuch z przodu, kiedy schudli >30-40kg.

            “Mięśnie są cięższe niż tłuszcz” odnosiło się tylko do tego, że jeśli pisze się o wadze w tym kontekście, to zawsze ktoś musi jak robot wyskoczyć z tym stwierdzeniem. Choćby chodziło o “100kg przy 160cm wzrostu to otyłość”. Z osobą, która dopiero zaczęła ćwiczyć, to chodziło mi też o to, że nie wygłupiajmy się że waga jej nie poleci, jeśli ma nadwagę, nawet jeśli przygotowuje się do zawodów kulturystycznych.

            A ja mam taką pasję. I nie znalazłam ani jednej osoby, która po takiej utracie wagi miałaby taki sam wygląd skóry jak wcześniej bądź jak osoba, która takiej wagi zrzucać nie musiała. Wyraźnie widać różnicę.

            CZAS, W JAKIM SIĘ UTRACI WAGĘ/CENTYMETRY W OBWODACH NIE MA ŻADNEGO ZNACZENIA DLA KONDYCJI SKÓRY I TA SKÓRA JUŻ SIĘ NIE ZMIENI. To, że lepiej chudnąć wolno, to jest tak często powtarzany i niekwestionowany mit, jak o galeriankach czy seksach w kiblach.

          6. Tak, masz rację. Z sukcesem obalasz tezy, których nie stawiałam.

          7. Przepraszam, nie zrozumiałam co masz na myśli. Może napisałam niejasno, bo potem nie wiem do czego się odnosiłaś.

          8. Jakie organy potrzebują czasu do przystosowania się do utraty wagi: choćby nerki i wątroba. W tłuszczu odkładają się niezmetabolizowane wcześniej toksyny, które przy spalaniu lądują właśnie tam. Nie robi to jakiejś kosmicznie wielkiej różnicy i większość organizmów lepiej poradzi sobie z metabolizowaniem toksyn niż z utrzymaniem wielokilogramowej nadwagi, ale im szybciej to wszystko ląduje w wątrobie i w im większym stężeniu, tym gorsza kondycja skóry (bo organizm “walczy o przetrwanie” i skupia się na ważniejszych sprawach).
            A wspomniane wcześniej mięśnie? Też niby nie mają wpływu na kondycję skóry? Przecież podtrzymują i skórę i tłuszcz.
            Ubytek tkanki mięśniowej -> luźny tłuszcz.
            Potem ubytek w tłuszczu -> jeszcze luźniejszy tłuszcz.
            Tłuszcz wisi na skórze, która się buja – jeśli wcześniej jej struktura była już nieodwracalnie uszkodzona, trwale rozciągnięta poza (indywidualną) granicę elastyczności, nigdy nie wróci do idealnego stanu, ale te 30 czy 40 kilo u zdrowej (poza nadwagą) osoby, która oddaje się jakiejś aktywności fizycznej przeważnie nie znajduje się poza tą granicą i skóra wciąż może (teoretycznie) wrócić do jędrności. Nie wróci, jeśli ze sterczącego dotąd brzuchala i obfitych ud nagle ubędzie 15 kilo, a reszta zacznie za przeproszeniem dyndać po okolicy przy każdym ruchu, mięśnie nie będą trzymać tego w kupie, a włókna kolagenowe trafi szlag w trakcie szybkiego zrzucania wagi, bo nie dość, że obniża się jej kondycja, to jeszcze pojawia się wielokrotnie więcej okazji do uszkodzeń mechanicznych.
            Nie dlatego, że skóra jest magiczna i inna od pozostałych organów, tylko dlatego, że nie jest. I dlatego, że nie jest priorytetem dla organizmu, który przy szybkim odchudzaniu nie wie, co się dzieje i walczy o organy wewnętrzne, a nie o jędrne brzusio.
            Ludzie, którzy schodzą z dwustu kilo i noszą bieliznę kompresyjną mają znacznie mniejsze zwisy niż ci, którzy tego nie robią – jedni i drudzy potrzebują operacji wycięcia nadmiarów, żeby móc normalnie funkcjonować, bo przy takich kalibrach nie da się inaczej, ale skóra uszkadza się i naciąga bardziej dyndając z chudnącego ciała, niż była uszkodzona i naciągnięta, kiedy otaczała trzymający się w kupie tłuszcz. To nie mit tylko grawitacja, która nie poczyni takiego spustoszenia, jeśli cały organizm będzie miał szansę przyzwyczajenia się do nowych warunków.

          9. Z tego, co piszesz, wynika że po tym, jak organizm pozbył się przy odchudzaniu masy (składającej się życzeniowo z tłuszczu, a naprawdę zazwyczaj z mięśni i wody) i przystosował wątrobę i nerki do nowej, niższej masy, to zajmuje się skórą. Czyli że może być tak, jak piszą w absolutnie każdym artykule i komentarzu na ten temat i absolutnie każdy musi to bezmyślnie powtarzać, że “spokojnie, cierpliwie, skóra wróci na swoje miejsce, żeby ją wspomóc rób to i to (co nigdy nikomu nie pomogło)”, a tak w ogóle to wystarczy czekać, bo ona potrzebuje CZASU. Że może i są przypadki, w których jest ona na tyle uszkodzona, że nie wróci do poprzedniego stanu, ale na pewno są też takie, w których to się zdarza. Tak? Otóż NIE. Nie ma ani jednego przypadku, w którym ktoś JUŻ miałby choćby najmniejszą utratę jędrności skóry podczas odchudzania, a potem by jej choćby odrobinę przywrócił. Jeżeli to JUŻ się stało, to nie wróci do poprzedniego stanu. Może być tylko gorzej. Albo skóra nadąża za zmianą masy, albo zaczyna wisieć już na zawsze.
            Jaśniej chyba nie umiem. A chyba nie jest to niezrozumienie tego, co piszesz i odpowiadanie na argumenty, które nie padły, skoro wciąż obstajesz przy tym, że czas, w jakim utraciło się masę/wagę, ma jakiekolwiek znaczenie dla skóry. Ja wiem, że to jest tak często powtarzane, że się nad tym nawet nie zastanawia i że to brzmi rozsądnie i może powolne (nadal podkreślam, że trudniejsze do wykonania) odchudzanie jest rzeczywiście zdrowsze, a przecież zdrowie = wygląd (lol), ale to wszystko teoria, której pokrycia nie widziałam w praktyce.

            Skąd pomysł, że ta bielizna kompresyjna pomaga? Tak samo ludzie twierdzą, kiedy robią masaże ujędrniające, np. szczotką albo owijają się po prostu folią. Że gdyby tego nie robili, to na pewno byłoby JESZCZE gorzej. Patrząc na zdjęcia trudno mi sobie wyobrazić, że mogłoby, ale tak czy inaczej nie da się przecież stwierdzić czy to w najmniejszym stopniu pomogło. I skoro i tak konieczna jest operacja, to po co?

            Mięśnie trzymające skórę, jeżeli dobrze zrozumiałam… NIE. Niestety nie. Gdyby to tak działało, to kulturyści czy jakiekolwiek inne osoby, które niezależnie od tego czy długo czy krótko, dążyły od otyłości do umięśnionej sylwetki, miałyby choćby najmniejszą poprawę jędrności, mniej obwisłej skóry. Jakaś część – czyli ta, która wg Ciebie nie ma uszkodzonej skóry, tylko sobie ta skóra jeszcze nie zdecydowała, że chce wrócić na swoje miejsce, tak jakby kiedykolwiek miała taki zamiar. A nie ma ANI JEDNEJ takiej osoby.
            Kolejnym dowodem na to, że skóra sobie, a mięśnie (albo tłuszcz, to w praktyce nie ma znaczenia) sobie, jest to, że jak te osoby wracają potem do swojej poprzedniej (wysokiej) wagi, to przecież teoretycznie ta skóra powinna się ponownie napiąć, nadmuchać jak balon i być z powrotem jędrna, nie? Bo przecież ma pod spodem tyle, co wcześniej. Nie muszę chyba pisać, że tak nie jest? Że wszystko zwisa jeszcze bardziej?
            Ale może jednak mięśnie działają inaczej? Może, ale czy jest to w ogóle możliwe do sprawdzenia? Jaki obwód w pasie trzeba by było zbudować, żeby tych mięśni było tyle, co tłuszczu wcześniej? Bo skoro skóra się nie kurczy, to może chociaż można ją z powrotem wypełnić mięśniami? Tak, z takimi teoriami powtarzanymi jak objawienie też się spotkałam. No to jeśli nie pas (kto by w ogóle chciał…), to może chociaż bicka takiego da się zbudować? Bez sterydów ciężko, bo jeśli człowiek był tak gruby, że teraz skóra wisi, to ten obwód był znacznie większy niż by się mogło wydawać, bo nie muszę chyba tłumaczyć, że mięśnie zawsze wyglądają na większe. Takie mistrzynie fitness, szczególnie w ubraniu, wyglądają jak chucherka. No może, może jak się bardzo, bardzo dużo mięśni zbuduje… Ale kto by chciał, szczególnie w talii?

            Ja naprawdę znam tę teorię i to powinno tak pięknie działać jak zdrowe odżywianie i picie skrzypu na włosy jak z reklamy, albo chociaż nierozdwajające się włosy, albo chociaż mniej rozdwajające się… W teorii to wszystko da się wytłumaczyć brakiem jakichś witamin, mikroelementów, ćwiczeń, masaży… Komu to pomogło? W przypadku wyżej omawianym nikomu, nigdy takiego nie widziałam, a szukam.

            Już niech sobie ludzie powtarzają, że lepiej chudnąć wolniej, bo to i tak nie zadziała, a jak ktoś będzie mieć zastój wagi to pomyśli, że tak ma być (bo ma, to normalne), ale do cholery, niech przestaną wmawiać że to daje jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że skóra się bardziej skurczy, bo to jest mit.

          10. Nie piszę, że zajmie się skórą jak skończy z innymi rzeczami, tylko że zajmuje się skórą jak kończy z innymi rzeczami.
            Piszę, że jak będzie miał czas i najpierw straci 2-3 kilo wody i mięśni, a potem się ustabilizuje, uzupełni wodę, zacznie pracować nad mięśniami, zrzuci trochę wody, mięśni i tłuszczu, ustabilizuje się, uzupełni wodę, popracuje nad mięśniami to ma szansę skończyć z nieuszkodzoną skórą.
            W przeciwieństwie do osoby, która będzie chudnąć szybko i po pierwszych 3 kg straci 5 kolejnych i znowu, i znowu, a tłuszcz zacznie smutno dyndać uszkadzając skórę.

            W żadnym momencie nie napisałam, że skóra wróci na swoje miejsce po tym, jak już raz zadyndała i została uszkodzona lub naciągnęła się poza granice swojej wytrzymałości już wcześniej.

            Nie pisałam o mięśniach trzymających skórę a o mięśniach trzymających tłuszcz.

            Bielizna kompresyjna pomaga o tyle, że nic nie dynda.

            Tak, po jojo zwisa jeszcze bardziej, bo skóra najpierw uszkadza się w czasie odchudzania i tycia. W warunkach nieważkości – może.

          11. Piszę, że jak będzie miał czas i najpierw straci 2-3 kilo wody i mięśni, a potem się ustabilizuje, uzupełni wodę, zacznie pracować nad mięśniami, zrzuci trochę wody, mięśni i tłuszczu, ustabilizuje się, uzupełni wodę, popracuje nad mięśniami to ma szansę skończyć z nieuszkodzoną skórą.
            W przeciwieństwie do osoby, która będzie chudnąć szybko i po pierwszych 3 kg straci 5 kolejnych i znowu, i znowu, a tłuszcz zacznie smutno dyndać uszkadzając skórę.

            Niestety nie. Skóra się mogła uszkodzić podczas rozciągania w trakcie tycia, nie uszkodzi się przy chudnięciu. Jeżeli tak wygląda, to znaczy że już była uszkodzona.

          12. “A przy dużej nadwadze czas zrzucania nie pomaga (akurat na skórę), bo już jest uszkodzona na tyle, że nie zdoła się obkurczyć”

            “Tak, dokładnie to napisałam: przy dużej nadwadze, kiedy skóra jest nieodwracalnie uszkodzona. Przy średniej nie zawsze jest.”

            “Tłuszcz wisi na skórze, która się buja – jeśli wcześniej jej struktura była już nieodwracalnie uszkodzona, trwale rozciągnięta poza (indywidualną) granicę elastyczności, nigdy nie wróci do idealnego stanu”

          13. Czyli że przy średniej lub niskiej nadwadze Twoim zdaniem czas ma znaczenie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.