Recenzja żelu Idea’l Silcare (z tym, że niezupełnie…)

3.5
(2)

W zasadzie to już jakiś czas temu (no, niezbyt dawno) przestawiłam się na Elisium, bo niedługo po zakupie przeklętego żelu ONE od Silcare po raz pierwszy w życiu poczułam na własnej skórze (ba! na całej okolicy) jak wielkie znaczenie ma opakowanie.

W teorii to powinno być mało istotne – wszak liczy się to, co jest w środku. W praktyce, zwłaszcza dla osób, które mają z przeproszeniem dwie lewe ręce (jak np. ja)… o matko święta, ile razy udało mi się potrącić, strącić, przewrócić i wypierniczyć żel w plastikowym, różowym słoiczku.

Na początek inny różowy słoiczek: z żelem Silcare ONE:

Czas na szybki wątek sensacyjny: to NIE jest słoik upierniczany w niedokręconym żelu od nowości!

Stał w tej formie przez tydzień, ale głównie dlatego, że zastanawiałam się, czy istnieje jakiś w miarę logiczny pretekst, uzasadniający obfotografowanie tego i podzielenie się tym nieziemskim widokiem w internecie.
Trzy paznokcie podówczas robiłam, wszyscy i wszystko uparli się mi przeszkadzać, więc ciągle gdzieś latałam, coś robiłam i wywaliłam ten słoik chyba z dziesięć razy.

I taak, uporczywie stawiałam go na niepłaskich powierzchniach, raz minęłam stolik o kilka centymetrów (i pieprznął o podłogę).
Przez większość czasu siedziałam w centralnym punkcie przelotowym między miskami z żarciem a uchylonym oknem, więc stada kotów przewalały się w tę i nazad, rozpuszczając tony piór sierści po okolicy, ale to i parę innych drobiazgów przechyla zaledwie 90% odpowiedzialności za to, że słoik stał się kosmaty – dziesieć to totalnie wina producenta, bo to cholerstwo jest lekkie na spodzie: tam jest tylko plastik i pustka; cały ciężar to żel, który spoczywa w półkolistej – z przeproszeniem – wnęce wewnątrz słoika, a to już jest otwarte zaproszenie do wywalania się na bok przy każdej okazji.

Co z tego, że jest względnie tani, dość wydajny i spełnia swoją rolę, skoro (przynajmniej ja musiałam go ciągle czyścić) większość dużej butelki acetonu poszła na czyszczenie wszystkiego, do czego próbował się przylepić?
Przed użyciem trzeba go pomieszać, bo gęste partie zbierają się na spodzie, a u góry robi się rzadko – mieszadełko trzeba zaraz umyć.
Jest tak lepki, że cleaner w ogóle nie zbija go z tropu*, więc każdy paznokieć to kolejna runda walki z lepką mazią. WSZYSTKO się do niego lepi i on lepi się do wszystkiego, tylko do paznokcia czasem tak średnio.

Jest “samopoziomujący, co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że spływa wszędzie, zlewa się i nieuchronnie brnie w kierunku skórek. Owszem, można odwrócić rękę i siłą grawitacji uzyskać fajny łuk na płytce, ale nie ma mowy o utwardzeniu więcej niż jednego paznokcia, bo zanim rozprowadzi się go na kolejnym, zdąży się porozpływać na poprzednim.

Ja nie mówię, że się nie da: bo da się. Nie twierdzę nawet, że ten żel jest zły – są lepsze i dużo lepsze nawet wśród samopoziomujących – ale praca z nim jest trudna, a względnie niska cena tego nie wynagradza (zwłaszcza osobie, która nie chce wydawać majątku nie wiedząc, czy poczuje tego bluesa… no a ktoś, kto już go czuje i wie co i jak tym chętniej sięgnie po coś, z czym nie trzeba się tak męczyć).

Kupując nie wzięłam pod uwagę, że istnieją inne kolory niż naturalne i transparentne… więc skończyłam z jaskrawą bielą, którą trzeba nakładać bardzo cienkimi warstwami, albo promienie UV się przez niego nie przebiją i utwardzą tylko wierzch, a pod spodem zostanie sobie luźna warstwa żelu, który – pozostając w stałym kontakcie z ciałem…
Cóż. W optymistycznej wersji coś takiego zaczyna się ruszać i odpadnie po paru dniach.
W mniej optymistycznej: zostanie na miejscu aż do momentu zdjęcia żelu, przez cały czas wydzielając szkodliwe substancje.
Generalnie to nieutwardzony żel nie jest najkorzystniejszą maseczką na paznokcie, a jeśli nie jest transparentny a użytkownik początkujący… można sobie narobić większego syfu niż wielokrotnie zdzierając lakiery i żele mechanicznie, przy użyciu kurde noża zamiast okładów ze zmywacza.

Pierwszy fragment nie na temat: przeżycia wewnętrzne związane ze zmianą linii i marki żelu do paznokci.

Dopiero po zakupie trzeciego żelu z kolei uświadomiłam sobie, jak głupie było branie byle czego na początku.

No… może nie głupie. Chyba żadna opcja nie była dobra.
Nie lubię latać na żadne zabiegi do fryzjera, kosmetyczki i tak dalej – oczywiście sama robię wszystko dziesięć razy gorzej niż profesjonalistka, ale lubię żyć złudzeniem, że uczę się czegoś nowego i znajduję sobie milion nowych powodów, by każdego dnia czuć nieco silniejszą frustrację niż poprzedniego. No i w niektórych przypadkach technika faktycznie mi się poprawia.
Chciałam ustalić, czy mi się to podoba i stwierdzić, czy jestem w stanie sama to zrobić: w obu przypadkach istniała opcja, że jednak nie… wizyta u kosmetyczki nie rozjaśniłaby mi kwestii technicznych bardziej niż byle tutorial, więc…

Właściwie to nie wiem, czy dało się za to zabrać w mniej głupi sposób.
Faktem jest, że jako tako opanowałam pracę z żelem Silcare ONE, ale… kupione później Elysium i Idea’l mają zupełnie inną konsystencję i inaczej się zachowują – zresztą właśnie ze względu na to je kupiłam: to rozlewające się w każdym kierunku cholerstwo doprowadzało mnie do szału.
Ale nowe typy żelu i nieznana wcześniej konsystencja oznaczała, że muszę zaliczyć te wszystkie męki jeszcze raz w nadziei, że w końcu zacznie mi to wychodzić w miarę przyzwoicie.

Kupując od razu coś potencjalnie dobrego mogłam to olać i wydać za dużo kasy na coś, co nigdy mi się nie przyda. Kupiwszy ONE… i tak wydałam kupę kasy… dyskusyjnym pozostaje, czy te nabytki były przydatne.

Na pewno niepotrzebnie darowałam sobie przedłużanie ostatnim razem.
Tzn. i tak wrąbałam tonę żelu budującego, ale tym razem na moje własne, ledwo sześciomilimetrowe pazury z myślą o pisaniu (długie jednak nieco je spowalniają)… ale ostatecznie nie tylko niczego szczególnego nie napisałam, ale i prawie w ogóle nie siedziałam przed klawiaturą – a po paru miesiącach ze szponami, mając po prostu “długie” czułam się jak własna uboga krewna.
I to mimo że wypaćkałam je w pyłkach holo jak tylko się dało.

Drugi fragment nie na temat: ciężkie przejścia i spektakularne odkrycia z ozdobami:

Nawiasem mówiąc nie wiem, co robię nie tak, ale żadna z prezentowanych i polecanych w internecie metod aplikacji nie działa mi z holo, brokatami, bulionami ani z pewną dziwną substancją, która nie wydaje się być ani bulionem (małe, kolorowe niezupełnie-kuleczki do wtapiania w akryl) ani brokatem, tylko czymś dziwnym pomiędzy.

Niektóre tutoriale są bardzo fajne!
Np. te, w których pani wyjaśnia jak przedłużać paznokieć, ale zajmuje się tylko górą, nie przebąkuje ani słowem o spodach – które przeważnie wychodziły mi dość koszmarnie, póki nie trafiłam na instrukcję, która brała pod uwagę spody.
Albo te, w których ujęcie zostaje ucięte w najtrudniejszym momencie, kiedy mnie wszystko zaczyna się psuć… tam tymczasem pojawia się chwila ciszy, zwieńczona prezentacją idealnego paznokcia i kompletna konsternacja na froncie prób zrozumienia, co mogło się wydarzyć między pokazanym dobrze stadium przejściowym i finiszem – bo mnie same nieszczęścia.

Aplikowanie pyłków naprawdę trudno spieprzyć.
Raz czy drugi trzeba sprawdzić idealny czas smażenia topu (bo oczywiście produkty różnych firm zachowują się inaczej – jeden będzie idealny dopiero po 15 sekundach, drugi w tym momencie będzie już za twardy, trzeci zbyt płynny) w lampie, a po ustaleniu tego szczegółu praktycznie wszystko działa: gąbka do nakładania cieni, gąbeczka do paznokci, pędzle, urwany kawałek gąbki do naczyń, owinięty w kawałek gładkiej bawełny palec – czym bym nie maziała, efekt chromu i lustra wychodził tak, jak powinien.

Natomiast holo, brokaty i buliony… na filmikach instruktażowych aplikują je w ten sam sposób co pyłki i wychodzi super (może i im wychodzi – zwykle używają produktów innych firm, więc czort wie, jak to się tam zachowuje w praktyce – może właśnie tak), u mnie to otwarte zaproszenie do zmywania wszystkiego i zaczynania od początku.
Wszystko poza kawałkiem gąbki do naczyń okazywało się zbyt brutalne i inwazyjne – naruszało mi całą wierzchnią warstwę i/lub (zwłaszcza “I”) aplikowało tak żałosne ilości tego pyłku, że równie dobrze można by to pociągnąć “brokatowym” lakierem i zasiąść nad dłonią z lupą celem rozpoczęcia poszukiwań jakiejś połyskującej drobinki.

Jedyną satysfakcjonującą mnie metodą okazało się wysypanie brokatu na paznokieć – tak z czubkiem; obsypanie nadmiaru, usunięcie go ze skórek, przyklepanie palcem, owiniętym w kawałek bawełny i utrwalanie tego w ten sposób. Przynajmniej było cholera widać, że tam jest! – a że zużyłam połowę słoika na jedną stylizację to swoją drogą.

Ach! Gdyby nie to, że nawet na blogu dodaję posty średnio raz na miesiąc, to rozważyłabym rozpoczęcie kariery (której szczytem – przynajmniej w moim przypadku jest 18 odsłon dziennie) na youtube, żeby urozmaicić sobie żale nad tym, że znowu nie napisałam nic, co nadawałoby się do opublikowania żalami nad tym, że znowu nie nakręciłam nic, co nadawałoby się do dodania.
Ale ostatecznie… nie robię przecież tak wielu innych rzeczy, że akurat ten aspekt mam urozmaicony jak należy.
Acz niszę widzę ogromną! – jak do tej pory nie trafiłam na filmiki osoby, która pokusiłaby się o dodanie czegoś, co wygląda tak marnie, jak moje manikiurowe wykwity, z pewnością cała masa ludzi chciałaby to obejrzeć (realistycznie: nie sądzę, chyba że w ramach krindża).

Poza tym rwane kawałki gąbki – z tych kolorowych myjek best valueczy jak to się tam zwie, sprzedawanych w worach po dziesięć sztuk (z “ostrą” zieloną stroną i miększą kolorową) są jak do tej pory najlepszym aplikatorem wszystkiego, jaki kiedykolwiek miałam, więc na dobrą sprawę odczuwam pewną formę ekscytacji na myśl o kosmetycznych herezjach, jakie mogłabym porozgłaszać.

Ale do rzeczy – bo zasadniczo to pretekstem stworzenia tego wpisu miała być enigmatyczna recenzja Idea’l od Silcare.

Stworzenia – z dwóch powodów:

  1. Byłam zachwycona faktem, że tego słoiczka nie da się tak łatwo wywrócić.
  2. Nadal jestem zgorszona faktem, że żele, których słoiczkowa forma tylko utrudnia życie użytkownikom nie są sprzedawane w tubkach. CZEMU? Skoro Elysium to robi, to chyba nie ma przeciwwskazań technicznych.

Enigmatyczna – bo nie mam kompetencji do stworzenia pełnowartościowej, długiej, konkretnej recenzji. Mam za małe rozeznanie w temacie, zresztą nie wydaje mi się by ktokolwiek był zainteresowany tekstowymi wynurzeniami na temat żelu do paznokci.

Ale do rzeczy – raz jeszcze.

Pudełko: tekturowe, ładne… bezużyteczne.

Nie wiem, po kiego czorta aż tak je obfotografowałam – chyba, żeby móc wyrzucić i nie musieć w żadnej ewentualnej “przyszłości” ruszać tyłka celem sprawdzenia, co tam było napisane.

Uwielbiam tę niezrównaną elegancję gładkiej, lśniącej, metalicznej powierzchni, która tak idealnie zbiera odciski palców…

Nie mam pojęcia, co znaczy ten wykres… chyba ostrzega przed słabą elastycznością żelu.
Ładnie wygląda, ale przesadnie angażuje intelektualnie.

Spód pudełka:

Ten widok muszę przyznać wzbudził we mnie ogromną ekscytację, bo zwróciłam uwagę na to, że wszystkie produkty Silcare mają 12-miesięczny okres trwałości – i to od daty produkcji! Ten żel ONE był przeterminowany już w momencie zakupu, więc może to dlatego praca z nim była AŻ TAK zabawna.

I chwile głębokiej zadumy, bo praktycznie każda osoba, zajmująca się makijażem, manikiurem czy ględzeniem o nowinkach kosmetycznych ma za plecami tony szuflad i półek z kosmetykami. Ciekawe ile z tego dawno się przeterminowało i leży tam tylko po to, by ładnie wyglądało i kuło w oczy wszystkich, którzy nigdy nie będą mieć takiegooo wyboru.
Taka beauty guru musi mieć naprawdę niezły ubaw – jak tak kupuje ciągle nowe produkty do testów i dostaje od producentów… moment, w którym zaczyna przeglądać tony buteleczek, słoiczków i innych pojemników pod kątem daty przydatności musi być naprawdę zabawny.

12 miesięcy to kurde dość krótko. Żel to jeszcze – takie 30 mililitrów można dość łatwo zużyć, jeśli się w kółko robi choćby tylko własne paznokcie. Ale lakier? Na lakierach też mają dwunastomiesięczne daty przydatności. Tego to się fizycznie nie da zużyć… chyba żeby w kółko malować jednym kolorem – ale co to za ubaw? Kto maluje w kółko jednym kolorem? Fanki frenczu? Gothki? Bo w istnienie ludzi, którzy ciągle malują tylko jakimś transparentnym albo perłowym jestem w stanie uwierzyć… ale żeby kolorem? Kilka miesięcy dzień w dzień nosić na paznokciach jeden i ten sam odcień niebieskiego np. i nie zanudzić się na śmierć? Czyste marnotrawstwo.
Fakt, że buteleczki lakierów Silcare są bardzo małe, ale chyba powinny być jeszcze mniejsze.

Słoik Idea’l Silcare w pudełku i od spodu:

Słoik solo:

Mam nadzieję, że człowiek, który wymyślił te metalowe wieczka usmaży się w piekle. Tego się NIE DA zdjąć. Skalpelem, chirurgicznym skalpelem próbowałam to oderżnąć od słoiczka po spektakularnej masakrze z próbami odlepienia tego od żelu ONE.
N I E  D A  S I Ę. To się tak strasznie trzyma… nie ma żadnego dzyndzla, za który można by pociągnąć… a nie usuwając sreberka w całości nie można zapchać tego białego czopka, dołączonego na osobnej, tekturowej tacce.

Znów zużyłam pół szklanki acetonu na mycie okolicy po walce z tą srebrną plombą.

Tutaj był czopek z pokrzepiającym sloganem pod spodem:

Plastikowa klapka, dołączona do opakowania jest bardzo fajna… na pierwszy rzut oka, bo w praktyce po zaczopowaniu nią słoiczka nie da się go otworzyć inaczej, niż ciągnąc za ten dzyndzel zębami: palcami nie dałam rady, miałam wrażenie, że zaraz go oberwę. Powinien być znacznie większy, żeby to dobrze działało.

Tu jeszcze porównanie wielkościowe 30 ml Idea’l Silcare i żelu ONE (też 30 ml):

No i trochę żelporno:

Dziabanie tego żelu kopytkiem byłoby bardzo ekscytujące gdybym nie miała w głowie uporczywych wizji kolejnego czyszczenia… i kolejnego… i kolejnego… Więc dziabnęłam dwa razy i dałam spokój.

To, co przylepiło się do szpica na środkowym ujęciu nie spłynęło tylko ciągnęło się w miarę, jak oddalałam to narzędzie tortur od powierzchni.

Żel jest bardzo gęsty i mimo majtania ręką na wszystkie strony nie spłynął mi na skórki. Opiłowuje się o niebo łatwiej niż ONE, ale trochę mniej fajnie niż Elysium – i nie wątpię, że to porównanie będzie super przydatne dla każdego, kto nie miał do czynienia z żadnym z nich.
Pewnie lepiej by było, gdybym mogła porównać to z Semilac i NeoNail, ale Semilac kojarzy mi się z pewnym fioletowym forum, więc nie zamierzam się z tym bujać, a NeoNail… nie pamiętam, czym mnie do siebie zrazili, ale ręczę, że moje motywy są równie racjonalne w każdym przypadku.

Post powstał 25 lipca 2019 roku, pozostał nieopublikowanym z niejasnych mi bliżej powodów.
Teraz, dwa lata później prezentowany tu styl literacki niezbyt mi się podoba, ale inne szkice na które zerknęłam wymagały dokończenia, poprawek lub dłuższych dopisków, więc cóż: recenzja żelu do paznokci bez jednego choćby zdjęcia paznokcia.
Powiedzmy, że to tak manifestacyjnie, w ramach protestu przeciwko wszystkim tym tutorialom fryzur, makijaży, paznokci i czego tylko videoinstrukcje mogą dotyczyć, które bardziej zajeżdżają flexem i showoffem niż próbą szerzenia edukacji.

Och, spójrzcie jak wspaniale to wygląda! Jest też bardzo łatwe do wykonania. Pokażę wam! – tu pojawia się wyczerpujące wyjaśnienie zagadnienia typu “gdzie można kupić taki błyszczyk” lub “jak poprawnie rozbić jajko“.
Następnie wjeżdża prezentacja potencjalnie użytecznej czynności, ale leci za szybko, żeby załapać nawet trzy trzeciej powtórce – a jak człowiek jest już po dziesiątym ripleju, albo ściągnął filmik, żeby obejrzeć go w ośmiokrotnym spowolnieniu, to zaczyna mieć wrażenie, że czegoś tu chyba brakuje, bo lasencja już zdążyła przybrać triumfalną minę i obwieścić z satysfakcją, że oto właśnie skończyła robić ten makijaż, ciasto, czy co tam robiła. I jeszcze się bezczelnie pyta retorycznie czy nie było zbyt trudno.
Z wielkim, szerokim, podłym uśmiechem, kiedy tak prezentuje to ciasto czy makijaż podczas gdy ja sterczę nad jakąś rzadką breją, która nie ma nawet tego samego koloru, który mieć powinna, albo wyglądam jakbym próbowała zeżreć eyeliner okiem.

Tymczasem u mnie zero złudzeń: nikt się z tej recenzji niczego użytecznego nie dowie a i na początku złudzeń w tej kwestii mieć nie powinien.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 3.5 / 5. Wyniki: 2

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.