Praca nad związkiem – co to jest? Czym się różni od bycia w związku?

2.5
(6)

Intryguje mnie to od dawna – niezbyt intensywnie, za to chronicznie – ilekroć ktoś o tym wspomni, zachodzę w głowę o co chodzi.
Wszyscy, którzy o tym wspominają wydają się być święcie przekonani, że to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem: nie wyjaśniają, czym jest praca nad związkiem, a ja nie wiem. NIE WIEM – czasem pytałam; nie zdarzyło mi się usłyszeć odpowiedzi.

praca nad związkiemAlbo mieli to gdzieś, albo całkiem słusznie zakładali, że pytam tylko po to, by zadrwić.
Nie grzeszę otwartością wobec pomysłów, które wydają mi się absurdalne.
Kiedyś grzeszyłam. To było dawno – zanim odkryłam ze zgrozą, że ludzie nie zawsze mają rację, a nie każdy tekst napisany czcionką Times New Roman to same mądre rzeczy, warte rozpowszechniania.

Nikt mi nigdy nie wytłumaczył, że nad związkiem trzeba “pracować”.
Nawet gorzej – nikt nie raczył mi wyjaśnić, co to właściwie znaczy.  Chyba powinnam wiedzieć. Chyba powinno być oczywiste.

Nie jest, nie było.

Czym jest praca nad związkiem?

praca nad związkiem
Za PWN – nic nie widać, za to ładne. A tu jest link.

“Pracować” można nad projektem, na budowie, w korpo czy Lidlu – w kontekście źródła zarobków, ewentualnie satysfakcji.
Można też “pracować” nad kimś – w sensie przekonywać, przygotowywać, manipulować, łamać (bo i w kontekście tortur używa się sformułowania “pracować nad kimś”).
W  ujęciu fizycznym praca jestczymś… co tam… ten… żeby ruszyć… i jak się popchnie… to ten… wysiłek… co to się chyba nazywa energią… to jego ilość… znaczy wartość… jest tą ten… pracą? chyba... – sprawdzę. No, mniej więcej.

Żadna z PWN-owskich definicji nie kojarzy mi się ze związkiem dwojga czy-ilu-tam-komu-trzeba-do-szczęścia osób, które same sobie siebie wybrały.

A co o tym mówią w internetach?

Na pierwszy ogień strona emocje.pro – wg. której “praca nad związkiem” polega na:

? docenianiu partnera (“Och Krzesimirze, masz takie jędrne pośladki!“);
? wyrażaniu wdzięczności (“Jest mi z Tobą cudownie, Remigiuszu!“);
? wzmacnianie pozytywnych zachowań (przy użyciu klasycznych metod tresury szczeniaka – proste komendy, chrupki, drapanie za uszkiem);
? ogranicz swoje oczekiwania (dzięki czemu trudniej będzie mu/jej je zawieść).

Oo. I nawet jest tabelka. Którą warto wypełniać CODZIENNIE. O matko święta. To naprawdę jak zakładanie teczki przez tajnego agenta.

Trzy rzeczy, za które dziś doceniłam partnera: Jak mój partner wzbogacił dziś moje życie (też trzy): Co powiedział lub zrobił, prezentując swoje zalety (3):
? śmieci wyniósł; ? nie wynosiłam śmieci, więc mogłam poświęcić tę minutę na pisanie bloga; ? kwiatki podlał;
? ładny jest; ? podekscytowałam się na jego widok; ? zjadł ser pleśniowy z terminem do pojutra zanim zrobił się spleśniowy;
? przestał się golić na Hulka Hogana. ? opowiedział mi jakieś totalnie-nie-wiem-co o totalnie-nie-wiem-kim, ale podobno o to pytałam. ? “wydaje mi się, że rozumiem słowa, bo to nawet brzmi jak znany ludzkości dialekt, ale znowu nie wiem, o czym mówisz“.

No. Z miejsca czuję, że mi się poprawiło.
Bezpośrednio po wypełnieniu tabelki można się zgłosić na psychoterapię, a w komentarzu autorka (opracowania, nie pomysłu) zachęca do zakładania teczek całemu otoczeniu.

Na drugi ogień sympatia i sympatia plus:

Z pierwszego artykułu dowiaduję się, że związek wymaga nieustannej pracy… która polega na tym, że trzeba z partnerem:

?  rozmawiać;
? adorować go;
? porzucić schematy… i raz na jakiś czas poświęcić godzinkę na spędzanie ze sobą czasu;
? nie mieć go w dupie.

praca nad związkiemA może lepiej zdać sobie sprawę z tego, że związek w którym ludzie ze sobą nie rozmawiają, nie podobają się sobie, mają się gdzieś i nie robią nic razem nawet okazjonalnie OD DAWNA NIE ISTNIEJE (albo nigdy nie istniał) i w takiej sytuacji przydałaby się raczej jakaś instrukcja reanimacji trupa?
Najlepiej coś prosto z pracowni doktora Frankensteina.

W drugim, równie odkrywczym artykule pan kołcz tłumaczy, że praca nad związkiem oznacza, że warto:

?  ze sobą rozmawiać;
?  zainteresować się lepszym poznaniem partnera (z którym się żyje od lat);
?  komunikować swoje potrzeby i oczekiwania;
?  zacząć korespondować listownie;
?  wymyślić jakieś wspólne zajęcie na kwadrans;
?  bzyknąć się w niestandardowy sposób – w ramach odmiany od zaspokajania swoich potrzeb seksualnych i emocjonalnych poza związkiem;
?  pogodzić się z tym, że kryzysy w związku są naturalne;
?  pognać na terapię.

No nie no. Toż to są jakieś szkodliwe bzdury.
Fakt, że nie wiem, co bym wymyśliła, jakby mi przyszło pisać porady o metodach ratowania dawno zgniłego związku, ale – o ile część z tych punktów wydaje mi się cokolwiek infantylna w swej oczywistości, ale mimo wszystko umiarkowanie sensowna – o tyle przekonywanie ludzi, że w momencie, kiedy bzykanie/kochanie/rozmawianie/przytulanie i czego-tam-kto-potrzebuje-do-szczęścia odbywa się POZA ZWIĄZKIEM jest jeszcze spora szansa na poskładanie tego do kupy jest żałosną próbą nagonienia klientów terapeutom.
Moooże w jednym czy drugim przypadku by się dało. Ale tam nie ma mowy o super specyficznych wyjątkach, tylko o normie determinowanej powszechnością występowania.

Czas na jakiś blog z pierwszej strony wyników wyszukiwania – padło na mocem:

praca nad związkiemMagister sztuki i inżynier w obiecująco zatytułowanym wpisie “Praca nad związkiem to nie tylko rozmowa” ponad 1/3 tekstu poświęca na…
?  zwrócenie uwagi na to, że w pracy nad związkiem bardzo ważny jest DIALOG. Nie rozmowa. Dialog.

?  Druga 1/to wyjaśnienie, że nie warto za dużo gadać, bo dialog to nie wszystko i można niechcący za dużo przegadać.

?  W trzeciej części pojawia się konkluzja, że niedobrze jest wyzywać/poniżać/lekceważyć i deprecjonować/olewać partnera, JEŚLI on/ona się z tym źle czuje i to zakomunikuje.

Nigdy nie stworzę dojrzałego związku. Noł łej.

Na piątej stronie wyników wyszukiwania pojawia się intrygujący nagłówek wywiadu z Hanną Bakułą pt. “Nie wierzę w pracę nad związkiem“…

I właściwie nic więcej się nie pojawia. Jak dotąd nie kojarzę serwisu ImperiumKobiet z niczego – teraz skojarzę z marnymi artykułami.
To mógłby być ciekawy artykuł, gdyby skupiono się na konkretnym temacie, a to kim jest pisarka wyjaśniono w jakiejś mini-notce biograficzno-charakterystycznej. Ale nie. Połowa pytań to prośby o wyjaśnienie kim jest udzielająca wywiadu.

A’propos tytułu padają praktycznie trzy zdania:

? “Generalnie się nie docieram, bo łatwiej znaleźć osobę, która nam odpowiada i nie męczyć się.

i

? “Osobiście polecam szybkie kończenie nieudanych małżeństw. Nie wierzę w pracę nad związkiem.

praca nad związkiemzwieńczone wybornym “Sądzę, że zamiast pytać co artystka chciała wyrazić i omawiać Pani twórczość plastyczną, lepiej pokazać kilka prac.” – które jest raczej luźnym przemyśleniem, niż obietnicą bo ni linku, ni zdjęcia, ni widu, ni słychu.

Ani mityczna “praca nad związkiem” nie została mi w tej kupie przybliżona, ani sylwetka artystki.
Nieco dziwnym wydaje mi się stwierdzanie, że “łatwiej znaleźć osobę, która nam odpowiada” wciśnięte zaraz po stwierdzeniu, że wszystkie cztery małżeństwa uznaje się za nieudane, a ostatnie za “nieporozumienie emocjonalne“.

Tzn. zalatuje mi to bełkotem.

Albo się znajduje osobę, która nam odpowiada – i ona nam ODPOWIADA – na resztę życia, na dziesięć lat czy miesiąc, ale po zakończeniu relacji nie nazywa się tego “porażką” czy “nieporozumieniem“.
Albo się znajduje osobę, która nam nie odpowiada, ale budzi zmysły czy coś tam – i się z nią jest póki jest fajnie, albo użera do grobowej deski, ale po zakończeniu relacji czy w czasie jej trwania nie bredzi się o “łatwości znalezienia osoby, która nam odpowiada“. Że niby co – łatwe, ale niewykonalne?, czy nie praktykowane w imię kaprysu?

Eee…

A ja nadal nie wiem, czym jest praca nad związkiem…

Trzecia strona wyników. Artykuł z miesięcznika “Zdrowie”.

Och! Ledwo rzuciłam okiem, a już mi się podoba!

Z pierwszego akapitu dowiaduję się, że kobiety mają “inne mózgi, wartości, oczekiwania i sposoby myślenia.
W drugim znajduję informacje, które każą mi podejrzewać, że jednak jestem w homoseksualnym związku z mężczyzną i jako mężczyzna.

Slajdy… jak nie utonę w tym oceanie seksizmu to będzie miło.

Pokrzepię się cytatami (czytając je po kilka razy) i pozwolę sobie je tu przytoczyć, bo aż żal byłoby zgubić takie smaczki. Autorem tych wszystkich niesamowitości jest pani Magdalena Moraszczyk (gwoli ścisłości: od krawędzi zaczyna się moje pitolenie; pojedynczy odstęp po kwiatuszku to moje wrażenia z tego co przeczytałam; podwójny odstęp to wykwity “innego mózgu” pani Magdaleny):

Rozmawiaj z nim tak, jakby miał IQ brukselki. Negocjuj jak z terrorystą. Tresuj jak szczeniaka. Wydawaj proste komendy spokojnym, acz zdecydowanym tonem.

praca nad związkiemMężczyźni nie są tak empatyczni jak my i nie potrafią czytać miedzy wierszami, dlatego potrzebują konkretnej informacji.
Mów krótko, zwięźle i na temat. Jeśli będziesz się za bardzo rozwodzić, partner przestanie cię słuchać.
Zachowaj spokój, w przeciwnym razie partner zwróci uwagę na formę, nie zaś na to, co mówisz.

Pamiętaj, że tłamszenie i osaczanie partnera pogarsza relację.

? Ewentualnie rozważ możliwość nie zmieniania partnera na swój obraz i podobieństwo

Pozwól mu majsterkować przy samochodzie albo łowić ryby, jeśli sprawia mu to radość.
Wygórowane wymagania prowadzą do zadrażnień, bo żaden mężczyzna nie potrafi znieść takiej presji.

Określ jasne zasady, żeby się biedna chłopina nie zdezorientowała, bo jak po pięciu latach związku nagle zechcesz, żeby wbił gwóźdź (choć nigdy wcześniej żaden nie był Ci potrzebny) to się zdezorientuje, biedaczyna.

coraz więcej kobiet łączy rolę żony i matki z obowiązkami zawodowymi i pasjami. Zwykle nam się to udaje, bo jesteśmy przygotowane do różnych funkcji i potrafi my tak zorganizować swoje życie, żeby wiązać rozmaite sprawy.

? Nie trzep mu telefonu, bo to oznaka braku zaufania.

Kobieta i mężczyzna inaczej przeżywają miłość. Ona chce być w związku bezpieczna. On marzy o swobodzie
Niedomówienia, zamykanie się w sobie lub obojętność, wynikające z męskiej natury, a nie ze złej woli – wszystko to budzi podejrzenia kobiety, że związek jest zagrożony.

Zaczynam wątpić w celowość dalszych prób zrozumienia…

praca nad związkiemCzy ktoś gdzieś wyjaśnia, jaki widzi sens wchodzenia w jakiekolwiek związki, skoro ewidentnie wszyscy zapracowani widzą je jako coś pomiędzy wrzodem na dupie, cholerą (z dylematu o dżumie i…) a smutną koniecznością?

Zaglądam na forum i dowiaduję się, że praca nad związkiem to nie uleganie pokusom.

Jakim pokusom?!
Pokusom zauroczeń, wybuchów namiętności i bolesnego pragnienia rzucenia się na podłogę i tarzania w gwałtownej plątaninie ciał, w towarzystwie nowo poznanego, muskularnego półboga.
Jest to zadanie wymagające wielu poświęceń i sporej konsekwencji, ale ostatecznie przynoszące ulgę w postaci przytępienia zmysłów i na tegoż osobnika i może tylko nieco większej obojętności na tego frajera, z którym się jest w związku.
Ale warto! – jeśli wygodnie się z nim żyje.

No nie no…

W specyficznych czasach… w specyficznych warstwach społecznych, które nie akceptowały lub nie akceptują idei związku przed ślubem w jakiejkolwiek formie to miałoby prawo bytu.
Rodzina, król czy miejscowa swatka wybiera, decyduje lub/i uzgadnia małżeństwo z rodziną, a ludzie poznają się dopiero po ślubie i wiedzą, że będą musieli się ze sobą szarpać i użerać przez najbliższe lata albo i dekady.
I absolutnie nie mogą się rozstać. MUSZĄ być ze sobą, bo kraj pogrąży się w wojnie – nie mają innego wyjścia, MUSZĄ się jakoś do siebie przyzwyczaić, wymyślić sposób na funkcjonowanie w warunkach, które wcale im nie pasują, ale są lepsze niż inne dostępne alternatywy.

Ale żeby wolni, niezależni ludzie, mogący z mniejszymi lub większymi ograniczeniami, ale jednak żyć tak, jak chcą (lub w kilka lat doprowadzić się do stanu bliższego wytęsknionemu ideałowi) zmuszają się do wchodzenia i wzajemnie motywują do trwania w tych bagnach?

praca nad związkiemTego typu porady nadają się do książeczek dla dzieci.

I to małych, póki jeszcze mają szansę coś zrozumieć w miarę szybko.

Jeśli TAKIE rady naprawdę są dla kogoś przydatne, to niezbity dowód na to, że ta osoba nie dojrzała do bycia w związku i tylko krzywdę robi komuś lub/i sobie lub/i pozwala krzywdzić siebie.

Wątpię, że jakimś cudem po ośmiu, dziesięciu, piętnastu czy dwudziestu latach razem takie porady nagle stają się użyteczne i sensowne…
Nigdy nie byłam w tak długim związku, ale… – chociaż nie: poprawka. Byłam. Mam za przeproszeniem na koncie przyjaźń trwającą ponad dwadzieścia lat i dziesiątki drobniejszych znajomości, przewijających się w pobliżu tej głównej.
Wszystkim, które nie przetrwały albo nie zaistniały można by podsunąć taką listę wskazówek od “rozmawiajcie ze sobą” po “pamiętaj, że ranienie bliskiej osoby może ją zaboleć“, ba faktycznie – większości wymienionych by nam brakowało.

Ale nie dlatego, że się biedactwa w relacji odnaleźć nie umieliśmy!

Tylko i wyłącznie dlatego, że mieliśmy się gdzieś. Po prostu, zwyczajnie, szczerze w dupie.
Albo były to znajomości o charakterze czysto użytkowym, albo – w miarę dorastania coraz jaskrawiej widać było, że nie mamy i nie chcemy mieć ze sobą wiele wspólnego. Próby reanimowania tych trupów byłyby nonsensem.

Co nie znaczy, że nie można poprawiać relacji i odbudowywać tych, które kiedyś szlag trafił… ale przecież nie z nastawieniem, że oto mamy CIĘŻKĄ, ŻMUDNĄ, CODZIENNĄ PRACĘ DO WYKONANIA w imię odniesienia późniejszych korzyści.

Jeśli komuś na jakimkolwiek etapie życia trzeba przypominać, że ma do czynienia z żywą istotą, która ma swoje potrzeby, czuje i cierpi* to ta osoba ma poważny problem, ale przede wszystkim ze sobą.

*-nawet jeśli mamy do czynienia z emocjonalnie bliskim psu mężczyzną, którego trzeba dobrze wytresować, żeby nie paskudził w przedpokoju.

Nawet najbardziej zawzięta praca nad związkiem go nie rozwiąże.
I w takim wypadku chyba istotnie najlepszą opcją byłby powrót do książeczek dla dzieci, weryfikacja przekonań i ponowne kształtowanie osobowości.

Bo jeśli nie to… to zostaje tylko szukanie siły by wytrwać.
Byle wytrwać – i kto się przy tym najmocniej nacierpi, ten zasługuje na największe uznanie (o czym wspominałam m.in. tutaj, we wpisie o tym, w jaki sposób ludzie widzą wieloletnie związki).

Zaś jeśli chodzi o pytanie, zawarte w tytule – czyli to, na które próbowałam znaleźć odpowiedź, wyruszając na poszukiwania:

Czym praca nad związkiem różni się od bycia w związku?

Przed napisaniem tego wszystkiego, co właśnie napisałam zaryzykowałabym stwierdzenie, że “bycie w związku” jest dla ludzi, którzy kochają/pożądają/mają szczere intencje, a “praca nad związkiem” to zajęcie dla wyrachowanych osób, żądnych korzyści z każdego kiwnięcia palcem.

“Po” uważam z grubsza tak samo, ale różne myśli na marginesie przypomniały mi, że to niekoniecznie ich wina.
No bo… skoro przez całe życie wbijano im w głowę, że relacje z ludźmi to musi być męka, ale trzeba się męczyć…

Skoro mimo upływu lat nadal słyszą to samo – to cóż mieliby wymyślić innego niż próby ograniczenia tej męki?

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 2.5 / 5. Wyniki: 6

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

8 thoughts on “Praca nad związkiem – co to jest? Czym się różni od bycia w związku?

  1. Nad związkiem trzeba pracować od początku. Jeżeli dzieje się coś złego to już nic nie pomoże. Mężczyzn trzeba doceniać i szanować i rozpieszczać, wtedy nie obejrzą się za byle s..

  2. Ja też nie wierzę, że istnieje takie zjawisko, jak… praca nad związkiem! 100% zgody z Tobą. Pracować to sobie można, kiedy leżymy sobie na kocyku gdzieś na plaży i nudzi nam się… i wymyślamy, co byśmy dla siebie jeszcze mogli zrobić? Może posmyrać Cię po pleckach? Może winogronka, które tak bardzo lubisz? I dalej srutu-tutu…. Ale kiedy coś w związku zaczyna się pieprzyć… wtedy zaczyna sie hardkor… Zamiast “Kochanie” jest, “Ty, pierdolony dupku!… Zamiast “Może popracujemy na naszym związkiem…” jest “Spierdoliłaś mi życie, suko…” itd… itepe… Kiedy zostaje tylko pogarda, nienawiść i szyderstwo… nie ma nawet mowy, o jakimkolwiek porozumieniu. p.s… Jak widzisz, nie czytam tylko tytułów ;)

    1. Nie wierzysz w takie zjawisko jak praca nad związkiem, więc opisujesz przykłady sytuacji, które uważasz za pracę nad związkiem. Tak, to ma sens – tak głęboki, że aż go nie widzę.
      Jak coś się “zaczyna pieprzyć” i zmienia w nienawiść i pogardę, to nie hardkor tylko patologia.

        1. Prób w sensie miś bierze siekierkę, ja maczetę i zaczynamy rozmowę o niespełnionych potrzebach?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.