Paradoks Johnny’ego Deppa

4
(2)

Trudno o bardziej dobitny i jaskrawy przykład na to, ile jest warta większość tekstów typu “on nigdy by czegoś takiego nie zrobił“, “on nie jest taki” czy “to wszystko wina tej zdziry“. Tysiące ludzi były i są gotowe mieszać Amber Heard z błotem chociaż nie znają ani jej, ani jego. Mało tego, nie znają nawet nikogo, kto znałby ją lub jego ani nie znają nikogo, kto znałby kogoś, kto znałby ją lub jego!

Obrońcy Johnny’ego ruszyli do walki zanim zyskali dostęp do jakiejkolwiek namiastki dowodów. Oskarżyciele i sympatycy Amber również.

Obie grupy raczej szemrane i szacunku niegodne.

Po jednej stronie masa “fanów” gotowych usprawiedliwiać swojego idola na oślep, czego by nie zrobił; wspierana przez orędowników tradycyjnych wartości, zgodnie z którymi kobieta powinna stulić mordę i nie prowokować.

Brakuje mi określenia… mam nadzieję, że kiedyś na nie trafię, bo to zachowanie jest tak powszechne, że nie dowierzam, by nie zostało jakoś fachowo nazwane i opisane.
Chodzi mi o to klasyczne: nie możemy z góry zakładać, że ofiara gwałtu mówi prawdę, bo jeśli kłamie, to możemy skrzywdzić niewinnego człowieka linczując go za coś, czego nie zrobił, zatem atakując skarżącą się ofiarę ratujemy potencjalnie niewinnego człowieka przed tragicznymi konsekwencjami ewentualnej realizacji naszych bandyckich ciągot (i nie, nie ma takiej opcji byśmy się jako tłum nie czuli w pełni upoważnieni do pełnienia roli ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, bo nikt lepiej od nas tego nie zrobi, ale świadomi swoich niedoskonałości wolimy minimalizować ryzyko robienia czegokolwiek, a priorytetem jest zawsze utrzymanie złudzenia, że wszystko jest dobrze – choć kiedyś było znacznie lepiej).

Po drugiej – nieco mniejsza grupka “fanów” Amber, działających na tej samej zasadzie i masa ludzi skupiających się na tym, że oto mają przykład przemocy domowej (z którą chcieliby walczyć i na tym wszystkim), co taka spraw reprezentuje.

Tzn. “pobił ją – powinien zostać ukarany nie tylko za to, że ją pobił, ale i za tych wszystkich, którzy bili i torturowali zależne od nich kobiety, a potem im się upiekło“. Nieważne, czy akurat on jest winny. Przecież wiemy dobrze, że winnych i unikających jakichkolwiek konsekwencji jest multum! Więc lepiej ukarać przykładnie każdego, kogo tylko się da, żeby liznąć tej namiastki sprawiedliwości, za którą tak wszyscy tęsknimy…

To aż niesamowite, jak mało tych ludzi dzieli.
Wszyscy niepokojąco ciepło podchodzą do koncepcji linczu, różnią się tylko preferencjami w doborze ofiar.

Ogromna popularność Johnny’ego sprawia, że newsy na jego temat rozchodzą się jak świeże bułeczki, w związku z czym media robią wszystko, by wydoić z tej sprawy totalne max.

Kilka dni temu przegrał pozew przeciwko “The Sun”, który w nagłówku na pierwszej stronie nazwał go żonobijcą.

Żaden z artykułów na jakie trafiłam nie pokusił się o wyłożenie jak krowie na rowie: co to właściwie znaczy, co z tego wynika i czego dowodzi?
Nie wiem, czy to zła wola, czy brak namiastki rzetelnego dziennikarstwa u osób, którym płacą jak za copywriting, więc żadne dziennikarskie żądze się w nich nie budzą, ale każdy z nich dość mocno “sugeruje”, że ta przegrana to koniec sprawy, że już wszystko jasne, że sąd orzekł, że jest winny znęcania się nad żoną.

To nieprawda. Ten sąd w ogóle się tym nie zajmował, nie tego dotyczyła ta sprawa!

Ten pozew dotyczył tylko ustalenia: czy w oparciu o dostępne dane The Sun miał prawo nazwać go żonobijcą, czy tylko bezczelnie i bezpodstawnie szkalował?

Sąd orzekał w kwestii tego, czy dysponujący takimi a takimi informacjami tabloid miał prawo nazwać go żonobijcą.
Sąd orzekł, że miał, choć nie ustalono jeszcze czy może to robić bez wypłacania odszkodowania (niewykluczone, że nie – ale to nie rozstrzygnie się w najbliższym czasie).
Miał – czyli zeznania świadków i dowody przedstawione przez prawników Johnny’ego nie dowiodły ponad wszelką wątpliwość, że nigdy nie podniósł ręki na Amber. Amber i jej prawnicy nie musieli udowadniać ponad wszelką wątpliwość, że do aktów przemocy doszło – do jego przegranej wystarczyło dowieść, że możliwym jest, by tak było.
Sąd stwierdził, że istnieje taka możliwość, że Johnny bił Amber: niczego więcej nie potrzebował, do niczego więcej na tym etapie nie był zobowiązany.

W USA czeka na nich jeszcze jedna sprawa o zniesławienie z powództwa Deppa, gdzie – przynajmniej do momentu opublikowania wyroku z UK jego szanse na wygraną oceniano znacznie lepiej ze względu na to, że w UK wystarczy dowieść, że mogło dojść do pobicia żony, by nazywać kogoś żonobijcą, w USA by bezkarnie wyjechać z takim określeniem trzeba dowieść, że doszło do pobicia żony lub wyraźnie zaznaczyć, że chodzi o “domniemanego” żonobijcę lub “oskarżonego” o pobicie żony.

To, że zdaniem sądu The Sun miał prawo nazwać Johnny’ego Deppa żonobijcą nie znaczy jeszcze, że nim jest.

Czy on w ogóle ją pobił?

Wszystkie jego eks deklarują, że nigdy żadnej z nich nie uderzył, nie krzyczał i nie miał skłonności do agresywnych zachowań.

Ale jednocześnie Vanessa Paradis bezpośrednio po rozstaniu najpierw chyba zniknęła z mediów na jakiś czas, a potem bez demonizowania go opowiadała w wywiadach, że rozstanie było dla niej szokiem, że nie mogła się po nim pozbierać, i że Johnny zachowuje się inaczej niż jej Johnny i pomijając rozstanie nie do końca wie, co się z nim dzieje.

Wszystkie sławne eksdziewczyny były z nim związane przed związkiem z Vanessą, przed tym rozstaniem.
Przed jakimiś dzikimi awanturami, które podobno urządzał swoim menadżerom i pracownikom. Były i artykuły o tym, i wypowiedzi tych osób, które chciał niesłusznie ich zdaniem pozywać o doprowadzenie go do finansowej ruiny.
Przed wydawaniem grubych milionów na kupowanie wysp i innych rzeczy, na które nigdy wcześniej tyle nie wydawał i które z milionera zmieniły go w gościa z debetem na koncie.
Przed dziesiątkami artykułów o tym, że (znów mocno) chleje, ćpa i szaleje.

Niektórzy ludzie po prostu “nie mogą” konsumować alkoholu i narkotyków, bo pod ich wpływem zmieniają się tak bardzo, że stają się niebezpieczni. Zdarza się też że pod wpływem dodatkowych substancji, znajdujących się w używkach lub/i innych czynników wpływających na organizm człowiekowi “odbija” jednorazowo i ten jeden raz kończy się dla nich tragicznie (raczej śmiercią niż przylaniem partnerowi, ale i to niewykluczone).

Tyle tylko, że Johnny był już po pięćdziesiątce, kiedy związał się z Amber i miał bogate doświadczenie z używkami różnego typu, które podobno nie powodowały u niego żadnych “zmian osobowości”, a oskarżenia nie dotyczą jednorazowej sytuacji czy jakiegoś krótkiego okresu zwieńczonego nieuchronną hospitalizacją.

Niewykluczone, że “nagle” się zmienił.
Niewykluczone, że zaświadczające o braku skłonności do agresji wypowiedzi innych bliskich mu kobiet obfitują w pewne strategiczne przemilczenia.
Niewykluczone, że przy nich taki nie był, bo psychicznie i fizycznie jego stan był wtedy skrajnie inny od tego, w którym znajdował się w trakcie związku z Amber.

Jednocześnie… całkiem prawdopodobne, że osoba zagubiona, niestabilna emocjonalnie, zestresowana wpakuje się w związek z manipulantem i oprawcą, który zechce na niej żerować.

Na ten moment Amber Heard udowodniono wcześniejsze kłamstwa, doświadczenie w fałszowaniu dowodów i znęty nad Johnnym, do znalezienia na youtube.

To, że kłamała w innych sprawach nie znaczy, że kłamie i w tej.
To, że zdarzyło jej się sfałszować dowody nie znaczy, że w tej sprawie cokolwiek sfałszowała.
Jej wrzaski i groźby mogą być selektywnie wybranym elementem całości, w której to Johnny był głównym inicjatorem i oprawcą.

Ale jak na ten moment (i na dobrych kilka “momentów” przed tym), na podstawie tego, co z ich życia prywatnego powyciekało publicznie, niepojętym jest dla mnie jak można wyzywać Johnny’ego od damskich bokserów. Gdyby sądzić po pozorach, to więcej świadczy na niekorzyść Amber. Sytuacja nie może być jasna dla nikogo, kto czerpie informacje z mediów – chyba, że ma dostęp do jakiegoś alternatywnego internetu, do którego nie zostałam wpuszczona.
Sprzeciwianie się tej absurdalnej nagonce na Amber, startującej grubo zanim cokolwiek konkretnego było wiadomo na temat tej sprawy nie powinno być równoznaczne z mieszaniem go z błotem.

Nie wierzę, by można serio, zapoznać się z materiałami na ten temat (zdjęciami, nagraniami, wypowiedziami ich obojga) i z ręką na sercu stwierdzić, że nie ma takiej opcji, że:

a) to on był ofiarą,
b) oboje zachowywali się wobec siebie strasznie, jedno i drugie się znęcało nad drugim i pierwszym,

i że jedyną możliwością jest:

c) to on był oprawcą,

w związku z czym zasadnym jest mieszanie go z błotem, z pełnym przekonaniem, że ma się rację.

Po prostu nie widzę takich przesłanek. Mam wrażenie, że to bardziej jakaś chora zabawa w zgaduj-zgadulę i namiastki linczyków w imię sympatii i antypatii niż kwestia podążania za swoją, popartą zapoznaniem się z tematem opinią – co też nie powinno być podstawą do łapania za widły i pochodnię, ale byłoby przynajmniej jakąś namiastką takiej podstawy.

Nie mam poczucia, że to co się teraz dzieje ma jakiś, choć luźny związek ze sprawiedliwością.

Johnny Depp został grzecznie poproszony o wypierdalanie z ekranizacji powieści (cyklu powieści? nie wiem, Harry Potter nigdy do mnie nie trafiał, a na autorkę reaguję alergicznie odkąd zaczęła zmieniać kolor skóry, orientację i tożsamość płciową swoich bohaterów w kilkanaście lat po publikacji książek) J.K. Rowling i prośbę spełnił.
Nastąpiło to jakoś bezpośrednio po tym, jak zorganizowana spameriada ruszyła na konta tej krowy w serwisach społecznościowych żądając wywalenia go z produkcji pod groźbą postrzegania jej jako dumnej z zatrudniania tam damskiego boksera.

To nie fair wobec niego, niej i każdej ofiary przemocy, że media tak uparcie popychają narrację, pozwalającą ludziom wierzyć, że z tego wyroku wynika więcej, niż faktycznie wynika.

Nie mam powodu, by wątpić w to, co mówi Amber.

Nie też mam powodu, by wątpić w to, co mówi Johnny.

Wygląda na to, że zakochali się w sobie i władowali w związek, mimo że działali na siebie raczej toksycznie. Rozchodzili się, schodzili, kłócili, godzili, a potem wzięli ślub i było tylko gorzej. Od początku nie mieli luksusu zachowywania tych ekscesów dla siebie – choć mieli wiele innych.
Amber stała się wrogiem publicznym po tym, jak się z nią związał i tradycyjnie to na nią zrzucono odpowiedzialność za to, że matka dzieci Johnny’ego została porzucona.
Nie była wtedy jakoś super popularna w tamtym momencie, większość ludzi zaczęła ją kojarzyć nie z ról czy zdjęć, tylko z tego, że jest tą zuą.
Johnny raczej się nie spodziewał, jak wielki wpływ na jego pracę miało to, jak był postrzegany przez pryzmat stałego związku i rodziny. Chyba nigdy wcześniej nie oberwał taką krytyką za swoje filmy jak po rozstaniu z Vanessą.
Już wcześniej miał jakieś problemy, które zaczął naprędce rozwiązywać alkoholem i narkotykami, sukcesywnie zwiększając dawki, które działały na niego tylko gorzej i gorzej. Jakieś awantury, jakieś pochopne decyzje, braki kasy, których nigdy wcześniej nie zaznał, coraz większy stres i błędne koło.

Czy Johnny’emu wtedy do reszty odwaliło, a Amber jechała na nadziei, że może jeszcze będzie dobrze; czy oboje zaczęli jazdę bez trzymanki, inspirowaną kolejnymi kłótniami – nie mam pojęcia i mieć nie mogę.
Z ich słów wynika, że oboje robili sobie krzywdę.
Nawet z ich własnych słów we własnym kontekście (nie tylko na poziomie “Amber mówi, że Johnny ją krzywdził a Johnny mówi, że Amber krzywdziła jego”).

To nie jest mało, to nie jest “nic”.
Bo do tych dzikich kłótni i domowych walk dochodziło – nie ma opcji, że zostały w całości wymyślone.

Pół Świata zaangażowało się emocjonalnie w tę sprawę i poczuło silną potrzebę wydania osądu BEZ zagłębiania się w szczegóły, co tylko pogorszyło sprawę.

Zaczęło się od tego, że wszechpotężna diablica, Amber omamiła porządnego, wiernego faceta i ukradła go Vanessie, krzywdząc ją i dzieci, a on biedaczek nie mógł nic zrobić.
Nie mówił tego Johnny, nie mówiła tego Vanessa, jacyś bliżej niesprecyzowanej tożsamości ludzie wyszli z tą tezą i zaczęli ją niezłomnie forsować. Jakżeby mogli się mylić…

Przypomnijmy sobie wszystkie te sławne kobitki, które zyskały swoją popularność na twierdzeniu, że były ofiarą przemocy. Ktoś kojarzy jakąkolwiek? Gdzie te wszystkie kariery, zbudowane na szarganiu opinii porządnych mężczyzn? Nie kojarzę żadnej.

Zupełnie się nie dziwię, że Amber, po tym jak została zredukowana do poziomu chłopokradki czuła się tym pokrzywdzona.
To było krzywdzące i niesłuszne.
Potem, jak zaczęła przebąkiwać o tym, jak zachowywał się Johnny nie dostała nawet minimalnego kredytu zaufania.
Natychmiast okrzyknięto ją kłamczuchą i oszustką, pragnącą sławy.

Nic dobrego z tego nie wynikło. Nic dobrego nigdy z tego nie wynika.
Ten scenariusz sprawdza się tylko w kontekście gnojów, którzy mają ciche przyzwolenie na wyrządzanie krzywd i jedynym celem jest zdyskredytowanie i zaszczucie tej bezczelnej szmaty, której poprzewracało się w dupie do tego stopnia, że uroiła sobie, że ktoś może nie mieć prawa jej krzywdzić. Nie można sięgnąć po dowody i argumenty, bo wiadomo, że ona ma rację. Nie ma innych opcji jak kultywowanie starej, sprawdzonej strategii szczucia, zastraszania, podważania wiarygodności i rzucania kontroskarżeń.

Jeśli po prostu na oślep broni się jakiegoś kompletnego gnoja, Whoopi Goldberg style, która przestała mieszać z błotem ofiary Cosby’ego dopiero jak dostała ultimatum od producentów, ale babsztyl do tej pory konsekwentnie atakuje i próbuje zaszczuć każdą ofiarę przemocy seksualnej jaką dorwie.

Zupełnie nie dziwię się Johnnemu, że został zredukowany do poziomu damskiego boksera.
Sąd albo miał wgląd w jakieś dowody, niedostępne publicznie, albo orzekł na zasadzie “nie mogę wykluczyć, że stosował wobec niej przemoc – możliwe, że to robił” – ale to sąd.
Cała reszta Świata ma dostęp do przesłanek, które wskazują na to, że albo on był ofiarą Amber, albo skala przemocy i toksyczności tego związku była ogromna i być może to jednak on był głównym inicjatorem i agresorem.
Nawet jeśli był, to publicznie obrywa mocniej niż dziesiątki kreatur, których “wybryki” kwalifikowały ich na dwucyfrowe wyroki, ale dzięki znanym mordom powyślizgiwali się z tego bez szwanku.

Niestety łatwiej jest zaspokajać swoją “potrzebę sprawiedliwości” jednorazowym linczem niż non stop trzymać rękę na pulsie i reagować za każdym razem, kiedy coś jest nie tak.
Łatwiej łapać się byle jakich konkluzji niż poświęcić czas i energię na szukanie takich, które mają sens.

Tylko jaka konkluzja ma tu sens? Poza zachowawczą?

Czemu to zawsze zaczyna przypominać plebiscyt?

Chciałam napisać, że wszystkie publiczne sprawy niebezpiecznie często przybierają taki obrót, ale przecież to się na dobrą sprawę nie różni od tego, co dzieje się w przypadku wzajemnych oskarżeń, którymi wymienia się jakaś znana ludziom z widzenia parka.
Osądy są raczej zgodne z sympatiami i antypatiami pojedynczych osób niż efektem chwili zadumania: na dobra – co wiem na temat tej sytuacji i jej bohaterów, na co mi to wygląda?

Każdy chciałby mieć rację i odgadnąć prawdę jak najszybciej, ale zgaduj-zgadula nie jest najbardziej efektywną metodą oceny sytuacji.

Rozwiązaniem zagadki Johnny’ego i Amber jest jedna z co najmniej trzech, nie z co najmniej dwóch możliwości.

Opcja 1: Amber jest oprawcą i kłamie a Johnny mówi prawdę.

Opcja 2: Johnny jest oprawcą i kłamie a Amber mówi prawdę.

Opcja 3: Żadne z nich nie jest oprawcą, ale razem stworzyli sobie piekło – i żadne z nich nie kłamie, ale ogromne zainteresowanie medialne wymusiło na nich zajmowanie coraz bardziej zdecydowanych stanowisk.

Nie mam preferencji w żadnym kierunku. Po prostu nie wiem.
Na własne oczy widziałam, że istotna masa ludzi nie wierzyła Amber już na starcie, nie mając podstaw do niczego poza “wydaje mi się, że…“. I na własne oczy widzę, że istotna masa ludzi uparcie wyczytuje sobie z tego wyroku więcej niż on faktycznie mówi. To już od dawna nie jest sprawa typu ona mówi jedno, on mówi drugie, raczej bitwa na narrację typu A. i narrację typu J.

Amber może być wybitnie antypatyczną osobą, która weszła w toksyczny związek, w którym to nie ona inicjowała agresję, choć z czasem dała się jej ponieść – że się tak poetycznie wyrażę.
A Johnny mógł nigdy nie zachowywać się wobec nikogo tak, jak wobec niej, bo może jej reakcje skrajnie inne od reakcji innych kobiet w jego życiu, co w połączeniu z innymi warunkami zaowocowało koszmarem.

Johnny może być wybitnie sympatyczną osobą, która weszła w zupełnie inny związek niż te, w których była wcześniej, lecąca na zakochaniu i nadziei, że jeszcze będzie dobrze wpakowała się w przemocową relację, w której z bezradności została i zaczęła ekstremalnie chlać i ćpać, żeby uciec od codziennego koszmaru.
A Amber może być diablicą, która zmieniła jego życie w piekło. 

A może spotkali się, zakochali, chcieli być razem, ale ich osobowości nie działały na siebie zbyt dobrze. Doszły do tego rozstania i powroty, zazdrość, stres, zaangażowanie tysięcy ludzi, którzy “mieli opinie” na ich temat, długi, kłótnie, coraz gorsze kłótnie, alkohol, ćpanie, horror. I zanim doszli do punktu, w którym zrozumieli, że nic z już nich razem nie będzie, że może być tylko gorzej lub równie źle, oboje skrzywdzili się już tyle razy, że stracili rachubę.
“Świat” obwinił Amber już w momencie, kiedy Johnny rozstał się z matką swoich dzieci. Potem monstrualny fanklub Johnny’ego obwiniał ją dalej, za różne rzeczy – jeszcze zanim wypłynęła kwestia przemocy. A kiedy wypłynęła i bezgraniczna złość na nią zaczęła się wylewać zewsząd (bo przecież Johnny nigdy taki nie był! nie “nasz” Johnny!), Amber się nie poczuła do pełni odpowiedzialności i (w odpowiedzi) zaczęła “Światu” wyjaśniać, że Johnny też ma swoje za uszami… a skoro tylko cała wina zaczęła być przypisywana Johnny’emu on poczuł się pokrzywdzony i zaczął pokazywać Światu, że Amber mieszała go z błotem i atakowała… aż zmieniło się to w bitwę “o wszystko”, w której może być tylko jeden przegrany.

Nie widzę tu niezachowawczego, kompromisowego stanowiska.

Wszystkie trzy warianty są realne a cała burza wokół niej już tylko po części dotyczy Amber i Johnny’ego.

Ludzie obserwują swoje reakcje i wyciągają wnioski.
Nierzetelne artykuły donoszące na temat “przegranej Johnny’ego w sprawie o przemoc” utwierdzają ich w przekonaniu, że mężczyzna padający ofiarą przemocy ze strony kobiety jest na straconej pozycji nawet, jeśli ma dowody – co tylko nakręca spiralkę niechęci i agresji w stosunku do kobiet, skarżących się, że zostały skrzywdzone przez gości, których “wszyscy uwielbiają”, bo są tacy wspaniali i cudowni dla wszystkich.
Jak by to między nimi nie wyglądało, nawet gdyby cała odpowiedzialność i wszelkie zło wypływało tylko z działań Johnny’ego, to nie zmienia faktu, że to nie była sprawa o przemoc, tylko o prawo tabloidu do nazwania go żonobijcą. Twierdzenie, że sąd z całą pewnością stwierdził, że bił żonę jest kłamstwem.

Dziwnie często pomija się też – chyba dość oczywisty fakt – że sąd przed wydaniem wyroku miał wgląd w więcej dowodów i zeznań niż można wyłuskać z google i nakręca histerię o stronniczym i niesłusznym wyroku.
Tak jakby oczekiwanym działaniem sądu było stwierdzenie, że no spoko ziomeczki, przyszliśmy tu wszyscy, żeby rozstrzygnąć sprawę Johnny Depp vs. The Sun o zniesławienie, ale zamiast dumać nad tym, czy dziennikarz miał podstawy do zatytułowania artykułu w ten sposób zajmijmy się ustalaniem przede wszystkim tego, jak to tam dokładnie było między Amber a Johnnym, bo to przecież istotniejsze.

Z jednej strony nie dziwię się tym wszystkim ludziom, którzy drą koszule w obronie Johnny’ego – skoro z całego serca wierzą, że absolutnie nie byłby do tego zdolny, to na poziomie emocjonalnym całkowicie zrozumiałe, ale ileż to już takich rozdartych koszul poszło w obronie kompletnych gnojów?
Ale dlaczego nie bronią go prostując fakty, tylko uparcie wałkują że och, jakie to nieprawdopodobne, on przecież zawsze był taki miły dla nich? Przecież można całkiem sporo powiedzieć w jego obronie samym tylko zebraniem faktów i sprostowaniami. Aż tak im nie zależy? Istotne jest tylko to, że Johnny był dla nich M_I_Ł_Y?!

Bill Cosby musiał być niezwykle miły i sympatyczny dla Whoopi Goldberg i co z tego?
Głosy jego byłych, przyjaciół, córki – jak najbardziej stosowne. Oni mogą mieć coś do powiedzenia.
Ale jakiś kolo czy lasencja, która zna go z widzenia, bo byli razem na paru (1000-osobowych) imprezach? Co oni mogą mieć na jego temat do powiedzenia i czemu to ma mieć jakiekolwiek znaczenie?

Sharon Osbourne zabrała głos i “przypomniała” wszystkim, że do tanga trzeba dwojga – co bywa idealnym podsumowaniem symbiotycznego, wzajemnego pasożytnictwa osób, tkwiących w toksycznej relacji, w której dochodzi do aktów agresji. Tylko “bywa”. Raczej rzadko.
Porównanie jak porównanie – dobre, ale nieadekwatne do tego, co szastający nim chcą przekazać (że każdy dostał co chciał, na co zasłużył i na co się pisał). W tangu jak to w tangu – zawsze ktoś prowadzi i jest to jedna osoba, nie dwie. Jak oboje prowadzą to sorry, tanga nie będzie.

Nie zawsze ta osoba, która wrzeszczy, wyklina i rzuca wazonami jest agresorem, czasem to ten “histeryk” nie wytrzymuje cichych, spokojnych i zrównoważonych znętów.
Nawet jeśli oboje wrzeszczą i rzucają talerzami – same wrzaski i talerze o niczym nie świadczą. Bywa, że z boku coś wygląda na totalną chryję a w środku nikt nie cierpi, po prostu parka choleryków się wyładowuje.

To “tango” byłoby adekwatnym komentarzem, gdyby dla wszystkich stało się jasne, że w przypadku Amber i Johnnyego, mamy do czynienia z opcją nr 3 (“Żadne z nich nie jest oprawcą, ale razem stworzyli sobie piekło – i żadne z nich nie kłamie, ale ogromne zainteresowanie medialne wymusiło na nich zajmowanie coraz bardziej zdecydowanych stanowisk”), ale nic takiego się nie stało. A jeśli jedno z nich krzywdziło drugie, aż to drugie szalało, to taki morał jest bardzo krzywdzący.

Tyle okazji do uświadomienia ludziom jak mogą rozpoznawać różne formy przemocy i unikać wyrządzania dodatkowych krzywd zbyt szybkimi konkluzjami zmarnowanych na nakręcanie niechęci do jednego z bohaterów tej historii, która (wcale się nie skończyła) mogłaby być “z morałem”, a jest tylko kolejną pop-zgadywanką: kto komu przylał, czyja wina i kogo bardziej lubimy?

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4 / 5. Wyniki: 2

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.