Noa Pothoven – jak było naprawdę?

4.3
(6)

Jak bardzo ludziom zależało na życiu i dobru dziewczyny, nad losem której tak lamentowali, skoro niektórzy nawet nie zadali sobie “trudu”, by sprawdzić, jak miała na imię? Początkiem czerwca wszystkie możliwe serwisy informacyjne zostały zalane mrożącymi krew w żyłach artykułami o tym, że w Holandii morduje się zgwałcone dzieci; zmusza nastolatki do eutanazji i morduje każdego, kto sam chce, albo kogo ktoś chce pozbawić życia; bez jakichkolwiek ograniczeń czy medycznej weryfikacji.

Dziennikarka Naomi O’Leary grzmiała, że sprawdzenie faktów i ustalenie, że Noa Pothoven nie została poddana eutanazji zajęło jej dziesięć minut.
Żaden z serwisów, żaden z “dziennikarzy”, żadna z osób publicznych, które zaczęły rozpętywać burzę i uznały ten szokujący precedens za sprawę wymagającą natychmiastowej debaty i potępienia nie poświęcił tych 10 minut na sprawdzenie, co właściwie się stało.

Ciężko nie uderzać w pompatyczny ton – to nie pierwszy raz, kiedy informacje są przekazywane metodą głuchego telefonu: nikt nie sprawdza źródeł ani nie interesuje się faktami; po prostu pisze swoje w oparciu o wersję na jaką trafił… kolejna osoba bazuje już tylko na jego słowach… i tak lecą.
Zwykle nie korygują swoich błędów i ignorują siejących ferment i machających dowodami na fałszywość tych newsów.
Na dobrą sprawę to ewenement, że Naomi została usłyszana w momencie, kiedy  Noa jeszcze kogokolwiek obchodziła. 
A i tak; nagłówki artykułów w serwisach, które kilka dni wcześniej grzmiały i gromiły własne domysły jak jeden mąż zacżęły publikować artykuły z pytaniem w tytule. Zdumienie! Niedowierzanie! Jakby doszło do jakiegoś nagłego zwrotu akcji, nowego odkrycia w dziennikarskim śledztwie… tylko że całe to “śledztwo” polegało najwidoczniej na przepisywaniu cudzego artykułu własnymi słowami. 

Cóż. Wpisanie nazwiska tej dziewczyny w google, ustawienie wyników wyszukiwania na materiały opublikowane przed 1. czerwca 2019 roku i kliknięcie w link do strony z recenzją książki, napisanej przez Noę Pothoven zajęło mi jakieś 40 sekund.

W wielu artykułach uparcie piszą “Noah” – co znaczy, że nie tylko 10 minut było czasem zbyt długim, by poświęcić go jakiejś nastoletniej, martwej, słabej kretynce, która się zabiła. Nie byli gotowi dać jej nawet minuty.

Jak ograniczonym chamem trzeba być, by nie poświęcić nawet minuty uwagi dziewczynie… w “obronie” której rzekomo chciało się stanąć?

Brakuje skali. To niemożliwe. Po prostu nie chodziło o nią. Nie mogło chodzić o nią: gdyby chodziło o nią daliby jej ten czas.

Mieli ją gdzieś kiedy żyła… no i mogli mieć, wątpię by którykolwiek z nich wiedział o jej istnieniu.
Ale mają ją gdzieś i teraz, kiedy umarła. Ją i wszystkie jej podobne. Nawet nie sprawdzili, jak miała na imię.
Chcieli wytrzeć nią sobie mordę, żeby porozmawiać o rzeczach “ważnych”.
Ani jej życia, ani jej śmierci nie uznali za dość istotną, by zainteresować się jej losem przez cholerną minutę. Mieli gotowe opinie, gotowe przemowy: one nie powstały pod wpływem bodźca, jakim mogła być historia Noi – ona wystąpiła tam tylko jako pretekst, nie dali jej nawet minuty swego bezcennego czasu.

Toć niektórzy więcej poświęcają jednorazowemu drapaniu się po dupie, a nie robią z tego pretekstu do ogólnoświatowej debaty.

Trudno byłoby o lepszy przykład na to, jaką skalę osiąga realne zainteresowanie osobami cierpiącymi i gotowymi na eutanazję.

Wiele z tych artykułów uderzało w dramatyczny, oskarżycielski ton wymierzony w rodziców, bliskich, lekarzy, którzy “nawet nie próbowali jej pomóc ani leczyć“. Komentarze pod nimi świadczyły o tym, że w ich mniemaniu cała sytuacja wyglądała tak:

1. Noa została zgwałcona.
2. Zachorowała na anoreksję.
3. Uznała, że chce umrzeć.
4. W wieku lat 16 udała się do kliniki eutanazyjnej, gdzie poprosiła o zabieg i natychmiast została zabita.
lub:

4b) poprosiła o eutanazję w klinice, dostała odpowiedź odmowną, więc postanowiła się zagłodzić, a rodzice i lekarze na to “jupi jej!“, po czym radośnie zgromadzili się przy jej łóżku i poczekali aż skona.

Przez moment rozważałam wejście w polemikę z tym bagnem, ale po zapoznaniu się z kilkunastoma artykułami, bazującymi na steku kłamstw i wzbogaconymi o jakieś wyssane z palca konkluzje… uznałam, że to raczej nie ma sensu.
Tych ludzi chyba naprawdę nie obchodzi nic poza czubkiem własnego nosa. Jak można nawet nie spróbować czegokolwiek sprawdzić, poszukać, zweryfikować? Przecież to nie XIX wiek; mają dostęp do wiedzy, informacji, translatora, a nawet instrukcji jak z tego korzystać dla wybitnie opornych… ale nie. Nic. Pustka.

Nawet nie sposób się zdziwić, że nie mają grama zrozumienia dla bólu psychicznego. Sprawiają wrażenie takich, co to musieliby kupić tasiemca, żeby mieć jakieś życie wewnętrzne.
Ale do rzeczy.

Jak naprawdę wygląda historia Noi?

Kiedy miała 11 lat została obmacana na szkolnej imprezie.
Rok później ponownie doszło do podobnego zdarzenia, również w miejscu, które powinno było zapewnić jej bezpieczeństwo.
W wieku 14 lat została zgwałcona przez dwóch mężczyzn, ale była zbyt przerażona i załamana, by komukolwiek o tym powiedzieć.

Rodzice zauważyli drastyczną zmianę w zachowaniu córki i próbowali się dowiedzieć, co doprowadziło ją do takiego stanu.
Niestety – to, że jej matka podkreśliła w wywiadzie, jak nagła była to zmiana sugeruje, że rzuciła im się w oczy dopiero jak doszło do gwałtu. Dziewczynka cierpiała już wcześniej z powodu molestowania, ale nie szalałabym z obarczaniem ich winą: być może olali sprawę (tego nie wiem), ale całkiem prawdopodobne jest, że po prostu nie przyszło im to do głowy i wcześniejsze symptomy zwalili na karb dojrzewania, szkolnych stresów i takich tam, “normalnych” spraw.

W fragmentach z książki i (chyba) jakiegoś wywiadu opowiadała o tym, jak bardzo czuła się po tym brudna, złamana… standardowe: nieśmiała dziewczyna zostaje brutalnie pozbawiona kontroli nad swoim ciałem – akty przemocy seksualnej rozbijają skorupkę, za którą czuła się bezpieczna, więc rozpaczliwie próbuje odzyskać kontrolę nad swoim ciałem głodząc się… strach przed kolejną napaścią ją przeraża, więc nawet ze strachem ucieka w strach przed jedzeniem.

Jak większość dziewczynek, wychowanych na skromne i grzeczne nie była nawet w stanie powiedzieć, co ją spotkało.
Pytana kłamała i wymyślała inne powody swojego “dziwnego” zachowania, bo wstydziła się i bała o tym mówić.

Stan Noi się pogarszał. Doszło do pierwszej próby samobójczej.
Dziewczyna wylądowała w szpitalu i została odratowana. Formalnie po czymś takim powinna zostać skierowana na leczenie; zresztą (automatyczna) decyzja sądu w tej sprawie dokładnie to określiła, jednak Noa nie trafiła na leczenie psychiatryczne, a do jednego z “ośrodków dla młodzieży“.

Przymusowe odsiadki w takich  ośrodkach zamkniętych stały się źródłem kolejnej traumy: odizolowana od bliskich, zmuszona do noszenia tego samego “uniformu”, co reszta pacjentów (coś w stylu bezkształtnej sukni ze sztywnego, materiału, której nie można było zdjąć w ramach “zabezpieczenia przed samookaleczeniami”), co sprawiało, że – podobnie jak reszta: czuła się tylko bardziej odczłowieczona i poniżona.
Sprawę dodatkowo pogarszał fakt, że jak to w ośrodkach zamkniętych – nie miała żadnej prywatności; przez całą dobę każdy jej ruch był nagrywany.

Jako że wylądowała w tym miejscu na mocy wyroku sądowego zdaje się, że rodzice nie mieli możliwości jej stamtąd zabrać, zresztą w tamtym momencie nie mieli świadomości jak to naprawdę wygląda i że pobyt tam nie służy dobru Noi.

W pierwszym z takich ośrodków spędziła pół roku.
Cały proces “leczenia” sprowadzał się do uniemożliwiania jej podjęcia prób samobójczych. W czasie pobytów tam jej ani jej anoreksja, ani PTSD nie były leczone, cały czas się głodziła, a pobyt w “ośrodku” tylko nasilił jej problemy.
Jako że jej stan się nie poprawił (jakim cudem mógłby ulec poprawie w takich warunkach?), zgodnie z procedurami była transportowana do kolejnej kliniki, w której była traktowana z grubsza w ten sam sposób.

Ośrodki zamknięte w których była przetrzymywana nie były szpitalami psychiatrycznymi.
Noa przez kilka lat czekała na miejsce w placówce, zdolnej podjąć jakiekolwiek próby leczenia.
W czasie pobytu w “ośrodkach” jej anoreksja w pełni się rozwinęła; Noa była tak wycieńczona, że jej organy były na granicy śmierci.

I znowu… w kolejce do kliniki leczącej zaburzenia odżywiania (ale nie zajmującej się leczeniem depresji i PTSD) czekała ponad pół roku.
Pół roku spędziła w szpitalu, odżywiana pozajelitowo; podtrzymywana przy życiu, ale nie leczona.

W czasie, kiedy wędrowała po ośrodkach i przebywała w szpitalu jej rodzice ograniczyli pracę, żeby móc ją odwiedzać. Ze względu na swoje problemy Noa została zwolniona z obowiązku szkolnego. Były krótkie okresy, kiedy wracała do domu.

Miała 16 lat, kiedy odwiedziła klinikę, gdzie zapytała, czy eutanazja w jej przypadku jest możliwa.

Dolną granicą wieku osób, które w Holandii mogą zgodnie z prawem uzyskać zgodę na eutanazję jest 12 lat – ale dotyczy to tylko pacjentów nieuleczalnie chorych, cierpiących; bez widoków na poprawę.
Niezbędne są też dwie opinie lekarzy, którzy potwierdzą stan pacjenta – co najmniej jeden z nich musi być osobą, która brała aktywny udział w leczeniu i dobrze zna pacjenta.

Noa nie spełniała tych warunków, więc dostała odpowiedź odmowną, wraz z informacją, że może ponownie spróbować uzyskać zgodę po osiągnięciu ukończeniu 21 roku życia (zatroskane jej losem media donosiły o 18) – i jeśli jej stan się nie poprawi.

Wtedy Noa zdecydowała, że jeśli kolejne próby leczenia nie przyniosą jej ulgi, to zagłodzi się na śmierć; cały czas walczyła z anoreksją, podjęła kilka prób samobójczych, ale generalnie starała się “dać szansę” terapiom, do których wreszcie zyskała dostęp i poczekać, aż upewni się, czy i to nie ulży w jej bólu.

Z tego, co wyczytałam klinika nie doniosła rodzicom o wizycie Noi, a matka dowiedziała się o planach córki (w tym o próbie uzyskania zgody na eutanazję), kiedy znalazła w jej pokoju (nie udało mi się stwierdzić, czy przypadkiem, czy w trakcie przeszukania) listy pożegnalne dla bliskich z wyjaśnieniami.

Bezpośrednio po odnalezieniu listów Noa po raz kolejny została wysłana na leczenie do ośrodka zamkniętego.
Potem sama Noa już w miała dość terapii, które tylko ją męczyły, ale nie rokowały poprawy jej stanu.

Niejasnym dla mnie pozostaje, skąd media dowiedziały się o jej planach, ale wygląda na to, że rodzice szukali jakiegokolwiek ratunku: terapie nie pomagały, leczenie nie pomagało, przymusowe żywienie nie pomagało, kolejne ośrodki i kolejni lekarze nie byli w stanie poprawić stanu Noi. Kiedy po raz kolejny niedowaga zagrażała jej życiu wprowadzono ją w śpiączkę farmakologiczną na czas karmienia sondą.
W drugiej połowie 2018 roku wielokrotnie wyrażała życzenie zaprzestania sztucznego podtrzymywania jej przy życiu; karmienia sondami, ponownego zamykania w ośrodkach.

Nie wiem, czy holenderskie media w ogóle były zainteresowane Noą jako młodą kobietą z problemami, czy poświęciły jej uwagę jako autorce książki, w której opisała swoje przejścia, próby leczenia i rozczarowanie tym, że jako wykorzystywane seksualnie i zgwałcone dziecko nie miała do kogo zwrócić się o pomoc i nie umiała tego zrobić.

Wtedy to, już pod koniec 2018 roku, sam fakt, że szesnastolatka chorująca na anoreksję zwróciła się o pomoc w samobójstwie do kliniki eutanazyjnej wywołał w Holandii medialną burzę i debaty.

Noa napisałą książkę o swoich przeżyciach i doświadczeniach.
Kiedy ją pisała, wciąż jeszcze pokładała ostatnie nadzieje w terapii, która miała jej pomóc w radzeniu sobie z lękami i traumą, ale już wtedy była tym wszystkim tak wycieńczona, że traktowała to jako opcję ostatniej szansy.
Zdaje się, że nawet nigdy nie powiedziała, że chce umrzeć i pragnie śmierci, w wywiadach powtarzała, że chce tylko przestać cierpieć i mieć wreszcie spokój – niestety nie kojarzyło jej się to z życiem.

Wstęp do jej książki napisał lekarz psychiatra, który podejmował próby leczenia Noi, ale niestety trafiła do niego dopiero pod koniec swojej podróży.
Po części jest ona autobiografią, ale Noa wielokrotnie wyrażała życzenie, by osoby czytające ją traktowały to jako apel o uznanie cierpienia psychicznego za równie ważne, co cierpienie fizyczne i zwrócenie uwagi na to, że w czasie, kiedy była najbardziej bezbronna i już skrzywdzona, przerażona i zagubiona w emocjach, z którymi nie dawała sobie rady nie dostała troski ani pomocy, a instytucje, które powinny zajmować się leczeniem młodych ludzi zbywały ją, kazały jej czekać długimi miesiącami – najpierw w izolacyjnych “ośrodkach” z piekła rodem, potem w szpitalu, pod sondą, bo nie było dla niej miejsca i nie miało znaczenia, jak bardzo cierpiała.
Lekarz w swojej przedmowie dodaje jeszcze to, co oczywiste: im wcześniej problem zostanie zauważony i zdiagnozowany, tym większe są szanse na skuteczność leczenia… tym krócej musi ono trwać… a jeśli zamiast pomocy dołoży się dziecku kolejne traumy…

Wskazuje też, że absurdalnie długie i okrutne kolejki, w których utknęła Noa są efektem “oszczędności”.
W 2015 roku w Holandii weszła w życie ustawa, na mocy której o wysokości funduszy na poszczególne cele – w tym także na wydatki medyczne – decydują same gminy: ustalają limity, w związku z czym dostęp do opieki medycznej jest w dużym stopniu uzależniony od tego, gdzie mieszka pacjent. Jeśli władze gminy uznają, że dostęp do opieki medycznej i leków dla mieszkańców jest kwestią priorytetową, ludzie nie lądują w niebotycznie długich kolejkach… ale jeśli zdecydują się rozporządzić budżetem inaczej i przeznaczyć pieniądze na coś innego, to ludzie czekają… (a co za tym idzie umierają, bo późno rozpoczęta terapia rzadko rokuje pełnym wyleczeniem).

Początkiem listopada 2018 roku lekarze z kliniki w jej rodzinnym mieście zebrali się – w obecności Noi i jej rodziców – by ustalić, czy istnieją jeszcze jakieś możliwości leczenia, które dawałyby szansę na poprawę.
Później rozważano jeszcze elektrowstrząsy, które są funkcjonującą metodą leczenia depresji (już nie tak barbarzyńskie jak kilkadziesiąt lat temu), ale nie znalazłam informacji, czy ostatecznie była im poddana, czy nie.

W maju Noa zdecydowała się na śmierć.
Pod koniec miesiąca przestała przyjmować płyny. Tym razem nie została już podłączona do sztucznego odżywiania.
Zmarła, naiwnie wierząc, że jej książka i wywiady których udzieliła sprawią, że przemoc seksualna wobec młodych dziewczyn w Holandii przestanie być zamiatana pod dywan (pod artykułami na jej temat roiło się od komentarzy z historiami innych dziewcząt, których nastoletni prześladowcy pozostają bezkarni), a inne młode osoby z problemami psychicznymi nie będą niewidoczne dla Świata, wysyłane do “ośrodków” które nie leczą i ustawiane w niebotycznie długich kolejkach… że dla innych nie będzie za późno.

Leniwi “dziennikarze” zrobili z jej śmierci makabryczny żart.

Jej życie zmieniło się w koszmar, bo nie była dla systemu dość istotna, a jej śmierć zmieniono w farsę, bo (prawie) nikomu nie przyszło do głowy, by wysłuchać, co miała do powiedzenia.

C’est la vie, est belle!

Łatwo jest obalać tezy, których nikt nie stawiał… łatwo gromić decyzje, których nikt nie podjął bazując wyłącznie na swoich domysłach. Najtragiczniejsze, że poznanie faktów i zrozumienie człowieka zwykle nie jest trudne, wymaga tylko odrobiny czasu i chęci, ale najwyraźniej na taki luksus mogą liczyć tylko nieliczni.

Noa nie jest ofiarą zdegenerowanego, liberalnego społeczeństwa holenderskiego, które w sobotnie wieczory urządza radosne imprezy po eutanazji babci – ale tego już nikt nie wysłucha. Jest za późno. Nikogo to nie obchodzi. Co ważniejsi etycy zaliczyli już serię orgazmów przemawiając o zachodnim zepsuciu, albo – w zależności od tego, z którego szamba wyszli – o tym, jak ważne jest prawo do swobodnej eutanazji.
Gówno prawda x2. Zachód nie jest bardziej zepsuty niż Wschód i Środek, a ludzie którzy nie cierpią nie chcą umierać. Gotowość do walki o prawo do śmierci na życzenie dla ludzi, których cierpienie stało się nie do zniesienia przez dysfunkcyjny system opieki zdrowotnej – bez gotowości do walki o naprawienie tego systemu – jest niemoralna.

Noa umarła tak jak w Polsce umierało tysiące babć, dziadków, kobiet, mężczyzn i dzieci, którzy parę lat temu, w drugiej połowie roku odkryli że mają raka albo inną szybko postępującą, ale przy wczesnym podjęciu leczenia potencjalnie uleczalną chorobę – ale nie mieścili się w limitach, więc musieli czekać, miesiącami, a choroby ich zabijały, guzy rosły… a kasa musiała się zgadzać (tak jakby śmierć tysięcy obywateli, którzy już nic nie zarobią, niczego nie kupią, nie zapłacą podatku, nie pomogą w niczym bliskim była opłacalna dla państwa). Tak jak nadal umierają ludzie z chorobami zbyt rzadkimi, by leki załapały się na listę refundacji.

Zabiła ją biurokracja i głupota rządzących. Oszczędzające gminy. I przekonanie, że ból psychiczny jest mniej istotny i destrukcyjny niż psychiczny.

Ludzie są odrażający, Świat nie jest piękny, życie nie jest cudowne.
Ignorantom jest łatwiej, bo są jacy są i sami fundują innym horror.
Agresja, drwiny i kocopoły o wspaniałości życia nie pomagają osobom zmagającym się z depresją, myślami samobójczymi, PTSD ani żadnymi innymi problemami i chorobami psychicznymi.

A osoby umierające na anoreksję nie zawsze są skrajnie wychudzone: media pokazują takie przypadki, bo są “szokujące”. Organizm przeciętnego człowieka nie jest w stanie funkcjonować z BMI niższym niż 16. Większość niewyleczonych umiera z wycieńczenia nie wchodząc w stan skrajnego, widocznego wychudzenia typu “skóra i kości”. 
Komentarze stwierdzające, że “wcale nie była taka chuda” zawsze w cenie, ale cała ta medialna burza była tak obrzydliwa, że niemal nie zrobiły na mnie wrażenia.
Ale miło wiedzieć, że ludzie są czujni.

Źródła:

https://www.independent.co.uk/

https://www.gelderlander.nl/

Twitter Naomi (m.in.)

Nieistniejący już instagram Noi oraz oficjalny profil jej książki

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4.3 / 5. Wyniki: 6

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

2 thoughts on “Noa Pothoven – jak było naprawdę?

  1. Tak trafnie i autentucznie napisałaś o Noa Pothoven. Do dzisiaj jestem wstrząsnęta jej historią ,.Najgorsze, ze takich jak ona jest w Holandii a także i w Polsce setki.

  2. Wiesz co, tylko to samo mamy na naszym podwórku. Psychiatria dziecięcia i młodzieżowa jest albo niedofinansowana, albo nie istnieje praktycznie na całym świecie, nawet najbogatsze kraje gdzieś tam spychają ten problem na margines. Wystarczy poczytać artykuły o zamykanych dziecięcych szpitalach psychiatrycznych – pomijając, że te dzieci i młodzież nie powinny się tam znaleźć, tylko otrzymać opiekę środowiskową i wsparcie rodzin.

    Jeśli chodzi o ludzi umierających na nowotwory, to tutaj muszę się z tobą nie zgodzić, zbyt późno wykryty rak w wielu przypadkach jest nie do wyleczenia i to nie z powodu kolejek. Chirurgia jest nadal wiodącą metodą leczenia nowotworów na całym świecie, w większości przypadków nie ma lepszego “leku”, a przypadku dużego zaawansowania często trzeba odstąpić od operacji, ponieważ nie przyniosłaby ona skutku. Jeśli chodzi o choroby rzadkie, to też trzeba pamiętać, że nikt za darmo tych leków nie wyprodukuje, nie weźmie na siebie ryzyka odszkodowań jeśli coś pójdzie nie tak, itd., za darmo. Koszty produkcji leków są ogromne i nie zawsze są wieńczone sukcesem.

    Oczywiście istnieją terapie nierefundowane, a skuteczne w niektórych (rzadziej niż częściej występujących) nowotworach, i wtedy faktycznie przydałaby się taka refundacja. Zresztą w ochronie zdrowia jest tyle absurdów jeśli chodzi o finansowanie, że można by o tym pisać i pisać.

    Jeśli chodzi o dzieci i młodzież, to nadal funkcjonuje przekonanie, w tym wśród profesjonalistów w opiece zdrowotnej, że trzeba je leczyć systemem kar i nagród, zmuszać, jednym słowem stosować przemoc w białych rękawiczkach, byle osiągnąć swój cel (czyli posłuszne dziecko, nieistotne co dzieje się w środku). Nadal zakłada się, że dziecko ma być grzeczne i posłuszne, a nie kochane, zadbane i wybiegane. Leczenie w szpitalu psychiatrycznym, pomijając fakt, że dzieci śpią na podłodze, podlegają systemowi kar i nagród, jest nieskuteczne głównie dlatego, że nie żyje ono w swoim codziennym środowisku, a jak do niego wraca – często do patologicznego środowiska – to problem tworzy się na nowo (nieco stłumiony przez system kar i nagród w zamknięciu). Do tego szkoła, która nie akceptuje odstępstw od normy, bo dziecko ma siedzieć grzecznie w ławce. Tylko z czego mamy sfinansować opiekę środowiskową, szkolenia dla specjalistów, nowoczesne podejście, jeśli minister zdrowia twierdzi, że na kardiologii u niego problemu z łóżkami nie było, bo sobie dostawiali z innego oddziału :) Więc najwyraźniej psychiatrzy dziecięcy po prostu za słabo ogarniają. Nikogo to w gruncie rzeczy nie obchodzi, mimo że to jest właśnie geneza powstawania pokaleczonych i dzieci, i później dorosłych, którzy kaleczą kolejne pokolenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.