Mokre sny o higienie (i hygien-gore z włosami łonowymi w roli głównej)

5
(1)

Kiedyś nie mogłam zrozumieć, o co chodzi w niekończących się kłótniach o to, kto zasługuje na miano najlepiej domytej osoby w towarzystwie. Teraz je uwielbiam. To coś wspaniałego, jakimi niesamowitymi doświadczeniami ludzie są skłonni się podzielić w momencie, kiedy wydaje im się, że właśnie pogrążają kogoś innego.

Poza oczywistym akcentem humorystycznym, jest w tym też duża doza tragizmu.

Z jednej strony trudno się nie śmiać w momencie, kiedy ze zdania na zdanie wszystkie te rzekome “wizje” stają się coraz barwniejsze, coraz bogatsze w konkrety…
Z drugiej niezręcznie rechotać w momencie, kiedy ludzie dzielą się swoimi dramatami.

I to dosłownie dramatami.

Bawiło mnie to, bawiło…

Chyba do momentu, w którym zdecydowałam się napisać o fartuszkach hotentockich – kiedy to brnąc przez kolejne artykuły znalazłam wzmiankę o tym, że jedną z częstszych przyczyn przerostu warg sromowych mniejszych są uszkodzenia mechaniczne, wynikające ze zbyt brutalnego traktowania ze strony kobiet, odpowiedzialnych za higienę dzieci. (Chyba muszę zacząć sobie notować takie rzeczy, bo już któryś raz okazuje się, że chcę do czegoś wrócić i nie mogę tego znaleźć…)
Nie wiem już, czy w tym samym źródle była też mowa o przypadkach w których – w wyniku jakichś zdarzeń losowych typu: upadek na placu zabaw – dziecko trafiało do szpitala na obdukcję, gdzie lekarz stwierdzał, że poza siniakami po upadku ma jeszcze poważne obrażenia genitaliów powstałe w różnym czasie…

Po śledztwie, kolejnych badaniach i opiniach wydawanych przez psychologów okazywało się, że dziecko (najprawdopodobniej) nie było molestowane, a tak brutalnie “myte” przez opiekuna, że aż okaleczane.
Wykrywalność niewielka, ale bazując na tym, z jakimi problemami borykały się dorastające i dorosłe pacjentki gabinetów ginekologicznych (podobno) można było wysnuć przypuszczenie, że to częsty problem.

Czyjeś przypuszczenia i moje mgliste wspomnienia to za mało, żeby stawiać jakiekolwiek tezy, ale i nie zamierzam się mądrzyć na temat higieny u niemowląt i małych dzieci – niewiele o tym wiem i niespecjalnie mnie to zaprząta, ale wydaje mi się, że w tym tkwi jedno ze źródeł późniejszych problemów.

A ludzie mają naprawdę wielkie problemy z higieną.

I nie chodzi o smród per se czy jakieś widoczne niedomycie – te rzeczy są najłatwiejsze do stwierdzenia: wystarczy zaniuchać, zerknąć i zacząć się naśmiewać.

Przez niemal trzydzieści lat nie miałam pojęcia jak dbać o swoje kręcone włosy. Masakrowałam je sobie częstym myciem, ciągłym rozczesywaniem i mnóstwem cudownych wynalazków, które tylko pogarszały sprawę. W dodatku żyłam w wyhodowanym na nie-wiem-czym przeświadczeniu, że te nieliczne kobiety, które zarzucały mi gdzieś przed nosem burzami pięknych loków po prostu tak mają: budzą się rano, myją głowę, czeszą, a loki sruuu, gotowe, miękkie, gładkie, sprężyste – i że pozostają takie miękkie, gładkie i sprężyste nawet, jeśli przed południem zapragną je jeszcze przeczesać na sucho.

No… jeśli chodzi o włosy to niewiele się pomyliłam: niektóre naprawdę “tak mają” i żadne kosmetyki, stylizacja czy zabiegi fryzjerskie nie są w stanie im zagrozić. Ja tak nie mam – u mnie to raczej takie permanentne “pierun w mietłę strzelił” w stylistyce “martwy lis – the best of taxidermy 1978“, ale odkąd zorientowałam się, że moje włosy potrzebują innego traktowania też mogę zarzucić lokami.

Ładnych parę lat minęło mi na szukaniu informacji i testowaniu kolejnych genialnych sposobów, które tylko rujnowały mojego lisa, chociaż robiłam co mogłam, próbując go ożywić i utrzymać w tym stanie dłużej niż kilka godzin i częściej niż raz na miesiąc.

Chodzi o niewiedzę, kompletną, wszechogarniającą, czasem wręcz uniemożliwiającą normalne funkcjonowanie niewiedzę.

Niewiedzę, która najprawdopodobniej ma swoje źródło w dzieciństwie – bo wtedy człowiek uczy się podstawowych rzeczy, wyrabia nawyk mycia zębów i innych części ciała w sposób, który jego otoczenie uważa za wystarczający. Na późniejszym etapie niektórzy stwierdzają, że część z tych zaleceń i nawyków nie jest im do szczęścia potrzebna i rezygnują z codziennych pryszniców na rzecz cosobotnich kąpieli, a szczotkowanie zębów ograniczają do jednorazowego, wieczornego sterczenia ze szczoteczką przed lustrem; inna część dochodzi do wniosku, że to, co wynieśli z domu to za mało i rezygnują z cosobotnich kąpieli na rzecz codziennych pryszniców, bidetu i mycia zębów po każdym posiłku, albo szorują się co kilka godzin bez względu na to, czy byli na siłowni czy nie.

Ich wybory, ich sprawa… o ile te wybory są świadome. W niektórych przypadkach pewnie są, ale nie zaryzykowałabym stwierdzenia, że większość ma bardzo wyrywkową wiedzę na temat tego, co robić z ciałem, żeby ładnie wyglądało, dobrze pachniało i nie stawało się upierdliwe.

Nie kojarzę, żebym miała w szkole jakiekolwiek zajęcia dotyczące higieny – jakieś, coś tam na marginesie, gdzieniegdzie plakat zachwalający regularne mycie ząbków i chyba niewiele więcej. Z grubsza ogarnęłam temat, koledzy i koleżanki też… nie kojarzę, żeby ktokolwiek śmierdział – może mam jakiś wybitnie niewrażliwy nos, albo wybitne szczęście, ale nie licząc paru niefortunnych wdechów czyjegoś ustnego odoru czy zapachu potu w momencie, kiedy ktoś właśnie wracał z biegania czy cięższej roboty na zewnątrz nikt mi nigdy nie śmierdział.
A może to dlatego, że w kontekście pozaseksualnym staram się trzymać z każdym co najmniej metrowy dystans… ale i w kontekście też nie zdarzyło mi się, żebym musiała sobie umyć Misia lub Misię przed seksem, więc niespecjalnie się tym interesowałam.

Do czasu.

Przełomowym momentem była n-ta, klasyczna internetowa kłótnia o to, która z dyskutujących jest najlepiej domyta.

Zaczęło się od dziwnych skrętów w brzuszku z zażenowania na widok licytacji, kto dłużej siedzi w wannie i częściej biega pod prysznic – na przekór logice.
Logika nakazywałaby zakładać, że człowiek myje się tak długo, tak dokładnie i tak często ile mu trzeba, żeby był czysty – tj. w dużym uproszczeniu: górnik szoruje się dłużej niż sekretarka, a instruktorka fitness lata pod prysznic częściej niż kasjerka. W najśmielszych snach nie podejrzewałabym, że ktokolwiek może się uznawać za czystszego od innych, bo siedzi w wannie godzinami.

Kolejna porcja wątpliwości dopadła mnie w momencie, kiedy deklarujące najlepsze domycie panie zaczęły lamentacje nad tym, jak muszą śmierdzieć ludzie, którzy nie mają łazienki i że nie byłyby w stanie się umyć w misce wody.
To już zastanawiające, bo – o ile nie mamy do czynienia z osobą, która na myśl o prysznicu zaczyna mieć wizje o litrach bezsensownie zmarnowanej wody i nadchodzącej zagładzie świata – każdy mając wybór chętniej wykąpie się w wannie z jacuzzi niż w miednicy z wodą, którą wcześniej sam będzie musiał sobie przynieść i podgrzać, ale to kwestia wygody, komfortu, luksusu, powiedzmy_że_nawet_”preferencji”, ale na pewno nie higieny.
Miednica z wodą to dość, żeby się umyć. Może za mało, żeby zrobić to z przyjemnością, ale w warunkach podróżnych się zdarza… bywa, że w ekstremalnych warunkach podróżnych ta miska z wodą do mycia staje się szczytem marzeń.

Nie wiem – może tym paniom brakło w życiu solidnych motywatorów w postaci grupy egzotycznych owadów, które zrecenzowałyby im stopień domycia tak perswazyjnie, że w kilka godzin opracowałyby idealną metodę wzięcia skutecznego prysznica z użyciem kubka wody, chusteczki i garści piasku?

Czuję, że coś tam musi być na rzeczy. Znałam i znam ludzi, którzy nie mieli lub nie mają w domu łazienki i nikt z nich śmierdzący ani brudny nie chodził. Wątpię, żeby swąd kiszonych ciał w środkach komunikacji publicznej był skutkiem ubocznym utrudnionego dostępu do wody i mydła.

Nie wiem, czy one tej żenady nie widzą, czy nie zwracają na nią uwagi z pełną świadomością, ale faktem jest, że są niezwykle agresywne i zawzięte w swoich sądach.

Lekarze są zgodni: depilacja i golenie ciała zaburza naturalne funkcje ochronne organizmu i wymaga zwiększonej dbałości o higienę, żeby wszystko było w porządku.

Zwiększonej – bo nawet przy dokładnym goleniu mogą się pojawiać mikroranki, które stanowią otwarte wrota dla bakterii. Depilacja daje chwile spokoju, ale nieodpowiednio pielęgnowana skóra po depilacji błyskawicznie zmieni się w jesień średniowiecza.

Dobrze domyte panie też są zgodne: golenie i depilacja UŁATWIAJĄ im zachowanie higieny, a biologia działa wybiórczo – staje się kwestią “upodobań”.

Początkowo głupiałam, z czasem rozsmakowałam się w tym hygien-gore – bo inaczej nie jestem w stanie tego nazwać.

A cudów, najprawdziwszych cudów można się dowiedzieć – od opowieści o kawałkach kału, zatrzymujących się na włosach i oblepiających odbyt; przez smród wydzielany przez włosy pod pachami i włosy na głowie śmierdzące dopóty, dopóki są na nich jakiekolwiek resztki naturalnego sebum; aż po pozlepiane od krwi miesiączkowej i sztywne od śluzu włosy łonowe.

Pierwotnie reagowałam inaczej, ale z czasem… – a w cholerę ze wszystkim – chciałabym to zobaczyć.
Na Boga, niech mi to ktoś pokaże. Bo póki nie pokazał – nie wierzę i nie uwierzę, że takie cuda są osiągalne u ludzi, zachowujących choć umiarkowaną higienę. Jedyne skojarzenia jakie mam to z krową dziadka, co to miał ich kilka i wszystkie były w miarę czyste, bo jak im się zebrało na załatwianie potrzeb fizjologicznych to sobie zrobiły dwa kroki w tył, załatwiły potrzebę, wróciły do żłobu i czekały, aż ktoś im to posprząta – poza tą jedną, która robiła tam, gdzie stała, jak zrobiła to zaraz się w tym położyła i faktycznie łaziła, oblepiona gównem.

Że niby ludzie z problemami klasy odchodów poprzyklejanych do tyłka i zwalania winy na włosy czy kiszenia jednej podpaski przez cały okres w lateksowych gaciach w magiczny sposób stają się czystsi i mniej śmierdzący tylko dlatego, że sobie w tą gangrenę maszynką do golenia zajechali?
To już chyba te historyjki o kobietach, bzykających w kiblach obcych facetów są bardziej wiarygodne.

Przecież to jest niemożliwe. Te opowieści są tak barwne i bogate w detale, że albo wynikają z bardzo dziwnego doboru fetyszu w mrocznych fantazjach… albo to opowieści o niezwykle dokładnym, długim i częstym myciu są wytworami wyobraźni. To nie może istnieć jednocześnie.

Oczywiście z niezwykle dobrze domytymi paniami nie ma dyskusji – błyskawicznie stają się defensywne, po czym płynnie przechodzą w agresję.

Akurat temu trudno się dziwić – nazwanie kogoś brudasem, czy choć sugerowanie, że z jego nawykami i przekonaniami higienicznymi nie wszystko jest w porządku zakrawa o znieważenie jego i jego rodziny do dziesiątego pokolenia wstecz (zwłaszcza u osób, które same chętnie się garną do wytykania tego innym) – ale i tego nie trzeba robić, wystarczy choć jednym słowem zakłócić peany pochwalne ku czci własnego domycia, połączone z bezlitosnym pojazdem po wyimaginowanych brudasach, którzy na-pewno-nie-są-w-stanie-się-dobrze-umyć-w-misce i skrytykować obowiązkowe wstawki o tym, jak obrzydliwie brudni, śmierdzący, osrani, obszczani i zapoceni są wszyscy, którzy się regularnie nie golą, żeby pohańbić przodków.

Co to jest, jeśli nie projekcje?

Jestem ciekawa alternatyw, ale w gąszczu barwnych porównań i wizji, które przyprawią o mdłości każdego postronnego słuchacza pobrzmiewa nuta doświadczenia i dogłębnej znajomości tematu – co znaczy, że:

albo są to własne doświadczenia z niemycia się klasy “zgubiłam się na dwa tygodnie w australijskim buszu i drugiego dnia dostałam okres“;
albo echa obsesji na tym punkcie, obejmującej je jako osoby najbliższe oszołomowi, który w pewnym momencie życia AŻ TAK się nie mył i uroił sobie, że nie ma absolutnie żadnej różnicy między braniem prysznica co drugi dzień, a nie podcieraniem i nie myciem tyłka przez miesiąc;
albo nie ma to żadnego związku z faktycznym brudem, smrodem i niedomyciem stopnia “włosy intymne posklejane w strąki od potu, krwi i śluzu” i nie jest podszyte strachem przed brakiem higieny (własnej lub cudzej), a jakąś zakrawającą o psychozę fiksacją na punkcie obrzydzenia włosami na ciele – nie mającą nic wspólnego z “nie podoba mi się tak, wolę jak ich nie ma“.

Skłaniałabym się ku tej ostatniej opcji, bo wątpię w istnienie zwyczajnej niechęci czy niechcianej opcji, która budziłaby w człowieku żądzę wałkowania tematu i tworzenia kolejnych demonicznych wizji.

Fiksacje oparte na urojeniach niosą ze sobą, dość znaczący minus – nie są prawdziwe.

Jednak obsesyjnie wałkowane i wykłócane dziesiątki razy awansują do roli obowiązujących przekonań.

Kłamstwo powtórzone sto razy zaczyna się wydawać prawdą… a kolejne osoby, słysząc uporczywie powtarzane bzdury dochodzą do wniosku, że coś w tym musi być.

O ile same licytacje o najwyższy stopień domycia są zabawne, o tyle to, co za sobą niosą już niespecjalnie.
Bo w przypadku obsesji na punkcie owłosienia, uniemożliwiającego lub znacznie utrudniającego zachowanie higieny niesie ze sobą upierdliwe infekcje, bolesne stosunki, upławy, a w ekstremalnych przypadkach nawet bezpłodność albo raka – nie wspominając o zwiększonej podatności na choroby weneryczne: kondom nie pomoże, jeśli spotkają się dwie osoby, ocierające się o siebie pozacinanymi przy goleniu podbrzuszami… to daje nawet większe szanse na złapanie czegoś niż seks bez prezerwatywy i bez mikroranek – teoretycznie niewiele większe… praktycznie dużo większe – bo o ile o istotności stosowania prezerwatyw się mówi się dość sporo (nie dość dużo w ogóle i zbyt dużo w kontekście biednych misiaków z hiperwrażliwymi genitaliami, którzy po założeniu kondoma nie mają już żadnych doznań, biedactwa), to o tym, że ani golenie ani depilacja NIE SĄ zabiegami ułatwiającymi zachowanie higieny.

I nie jest to kwestia upodobań, preferencji, indywidualnych upodobań, skłonności czy czego tam jeszcze.
Gdyby to była kwestia skrótów myślowych… gdyby te opowieści nie były tak bogate w soczyste szczegóły, gdyby reakcje nie były tak agresywne… to na zasadzie:

Wyczynowe trenowanie krav magi jest dla Ernestyny łatwiejsze i mniej uciążliwe niż rekreacyjna jazda na rowerze.” – mając na względzie, że ważną, acz pominiętą informacją jest to, że Ernestyna nie znosi jazdy na rowerze i rowerów w ogóle, więc spędzanie czasu w ten sposób byłoby dla niej mordęgą, a krav magę kocha, chętnie ćwiczy i – choć czasem obolała – zawsze wraca szczęśliwa z treningów.

Jw. zdanie nie jest fałszywe, ale gdyby przerobić je na skrót myślowy:Wyczynowe tenowanie krav magi jest prostsze niż rekreacyjna jazda na rowerze.” – wyjdzie z tego kompletna bzdura, a gdyby zacząć ją uporczywie rozpowszechniać zakrawałaby o dezinformację.
Zakrawałaby – bo raczej by się nią nie stała: o ile większość ludzi mniej więcej kojarzy nazwę ze sztuką walki, o tyle większość nie wie dokładnie “z czym to się je”; część wklepałaby to w google i zorientowała się, że to bzdura, reszta intuicyjnie odrzuciłaby to jako prawdopodobnie-nonsens… generalnie niewielu uwierzyłoby w to na ślepo, a nawet ci, którzy by to łyknęli, szybko zweryfikowaliby swoje poglądy.

Jeśli chodzi o higienę to tak nie działa – niestety.
W związku z tym, że nazwanie kogoś “brudasem” czy choć insynuowanie mu, że brak mu wiedzy lub umiejętności, pozwalających na zachowanie właściwej higieny jest tak wielką obrazą(a często obelgą, rzucaną zupełnie bez związku z tym, czy lżony jest zawsze czysty i pachnący, czy niekoniecznie) sprowokowanie kogoś do zweryfikowania lub/i uzupełnienia swojej wiedzy w tej dziedzinie graniczy z cudem.
Nawet –
a może zwłaszcza –w przypadkach, kiedy zwracanie na to uwagi jest uzasadnione.
Przy czym moim zdaniem jedynym uzasadnionym i dopuszczalnym przypadkiem jest moment, w którym ktoś plecie banialuki i usiłuje rozpowszechniać swoje mylne przekonania, jednocześnie atakując tych, którzy nie wpasowują się w jego wizje – ergo: osoby konkurujące w licytacjach na najlepsze domycie (zwracanie uwagi osobie bliskiej albo obcej to zupełnie inna para kaloszy, których wolałabym nie przymierzać, bo to trudne i ryzykowne, bo potencjalnie bardzo raniące – mimo, że to nie problem znaleźć tuzin osób wdzięcznych za to, że ktoś ich kiedyś zwyzywał, pobił, zgwałcił, albo zamordował im matkę, bo “dzięki temu stali się lepszymi ludźmi” etc.).

Rzucone przeze mnie wcześniej stwierdzenie, że regularne golenie okolic intymnych może doprowadzić do raka jest dość luźnym strzałem…

… ale przejmując na moment retorykę doskonale wymoczonych i starannie domytych (głównie) pań, którym zabiegi usuwania owłosienia “ułatwiają” zachowanie higieny…

I tylko w ich przypadku – bo golenie czy depilacja same w sobie niebezpieczne nie są.
Ale mogą być – zwłaszcza w przypadku osób, które postrzegają to nie jako preferencję, generującą szereg dodatkowych upierdliwości w zamian za gładką skórę (lub niekończącą się opowieść o bojach z kolejnymi podrażnieniami, wrastającymi włoskami itd.) a “ułatwienie” w zabiegach higienicznych.
Jakież to może być ułatwienie? – umycie owłosionej skóry zajmuje tyle samo czasu co nieowłosionej, a pot zatrzymujący się na ubraniach i ocierający o skórę między myciami jest bardziej problematyczny i przyjazny rozwojowi bakterii. Jedynym plusem jest to, że busz nie grzeje w upały i o te dodatkowe porcje potu mniej trzeba z siebie zmyć – ale i tak trzeba się umyć.
Samo, za przeproszeniem, podcieranie się po ogolonych intymnych częściach ciała po załatwieniu potrzeby fizjologicznej to też półśrodek – człowiek nie staje się od tego czystszy, tylko mniej brudny. A i to tylko pozornie, bo przecież nie chodzi o osobę, która po prostu się depiluje czy po prostu się goli, bo tak jej bardziej pasuje – mowa o kimś, komu to UŁATWIA zachowanie higieny.
Co to dokładnie znaczy czort raczy wiedzieć – to się pozacina, to podrażni, tu osika, tam osra, porozciera, powciera, ponaciera i czysty? – nie mam pojęcia.
Wiem, że koniec końców, żeby być czystym, to umyć i tak się trzeba, a mroczne opowieści o włosach łonowych pozlepianych krwią miesiączkową i innymi wydzielinami ciała, resztkami odchodów i moczu… to higien-gore to nie efekt uboczny problematycznego owłosienia tylko albo:

(rzadziej) jakichś ekstremalnych wypadków i niepowodzeń w toalecie o charakterze incydentalnym, acz traumatycznym;
(częściej) skutek uboczny opanowania podstaw higieny osobistej i obsługi kibla w stopniu niedostatecznym.

Strzelam raczej w to drugie, bo “ekstremalne wypadki” już z samej definicji zdarzają się rzadko. Poza tym najpopularniejsze motywy przewijające się w tych historiach to jest jakiś nieosiągalny w przeciętnych warunkach to jakiś kosmos, który jakimś to dziwnym trafem pojawia się tylko w wywodach najlepiej domytych oraz:

a) artykułach o osobach cierpiących na zaburzenia emocjonalne i choroby w jej najbardziej nasilonym stadium, w momencie kiedy to nie brud i smród są największym problemem a to, że życie tego człowieka jest zagrożone;
b) ogólnikach informujących o sytuacji osób cierpiących na bezdomność i nie mających regularnego dostępu do miejsca, w którym mogliby się spokojnie umyć, mieli czym i byli w stanie sami to zrobić (co nie zawsze jest możliwe w przypadku starszych osób żyjących na ulicy);
c) opowieściach o ludziach, którzy dorastali, będąc głęboko w dupie u wszystkich teoretyczne bliskich im osób jednocześnie i które do pewnego momentu prześlizgiwały się przez życie nie wiedząc jak myć, co czym i kiedy – czyli o zaniedbanych na wszelkich możliwych frontach kupkach nieszczęścia, które uczą się rzeczy dla innych “oczywistych” dużo później (bo te rzeczy wcale nie są “oczywiste”, jeśli nikt nigdy spokojnie tego nie wytłumaczył).

Co – podsumowując – zostawia dwie możliwe opcje:

Albo te, publicznie konkurujące o miano największych czyścioszków osoby są najbardziej niedomytymi syfiarami, na jakie można trafić – i biorą te wizje z własnego doświadczenia, ewangelizując tłumy odrobiną sensu i garścią bzdur, które sami sobie wydedukowali w oparciu o mylne założenia i braki w wiedzy na temat ludzkiego ciała.
Albo (aż takimi) syfiarami nie są, nie borykają się ani nigdy nie borykali się z problemami klasy “cóż robić, jeśli mi się kupa do tyłka przykleja?” i ględzą, pielęgnując swoje obsesje – co jest znacznie mniejszym problemem niż to, że mentalnie śmierdzą, bo w swoich wywodach kpią, drwią i świadomie naginają rzeczywistość, korzystając z wiedzy na temat problemów ludzi zaburzonych, cierpiących, pozbawionych dachu nad głową, niesprawnych w pełni lub/i okaleczonych przez tych, którzy byli odpowiedzialni za opiekę nad nimi (bo zaniedbanie dziecka do takiego stopnia, że jako dorosły człowiek nie umie się dobrze umyć lub/i nie zna podstawowych zasad higieny JEST formą okaleczenia – jak zabawne by to nie było dla kogoś z zewnątrz), żeby w tym absurdalnym zestawieniu wypaść lepiej, pokrzepiając się świadomością, że wokół są ludzie, którym żyje się znacznie gorzej. Te same palanty bez piątej klepki, które klecą jakieś niby-pozytywne, afirmacyjne bełty o patrzeniu na zdjęcia konających z pragnienia, popijaniu chłodnego napoju i pokrzepianiu się myślą, że ma się w życiu znacznie mniejsze problemy niż bohaterowie zdjęć. I od razu im lepiej :-}

Brud z ciała łatwo zmyć…

Nawet w najbardziej ekstremalnych przypadkach wystarczy odmoczyć, wyszorować, zaczesać, może odwiedzić paru lekarzy i wyleczyć jakiegoś syfa – w najgorszym wypadku po paru tygodniach wszystko będzie ~w porządku.
Brud w głowie narasta latami i jest odporny na mydło.

A jakieś ogólnonarodowe, niedobrowolne kursy informacyjno-edukacyjne na temat higieny i pielęgnacji ciała ludzkiego by się przydały – nic długiego ani upierdliwego, w jakiejś przystępnej formie i podane tak, żeby wszyscy mogli udawać, że już wszystko wiedzą i jest im to zupełnie niepotrzebne, a przy okazji dowiedzieli się tego czy owego. Nie po to, żeby czekać na cuda i nagle wszystkich zmusić do codziennego mycia, ale żeby zwiększyć szanse na to, że ludzie nie będą robić sobie krzywdy w “dobrej wierze”.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 5 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.