Minimalizm, czyli jak sobie minimalnie nie ułatwić życia przy sprzątaniu

5
(2)

Minimalizm do mnie nie przemawia. Nie lubię. Czasem doceniam u kogoś, ale jakbym sama miała mieszkać w minimalistycznych warunkach, to bym się z rozpaczy rozchorowała. Uwielbiam mieć wokół siebie mnóstwo  rzeczy. Ładnych lub/i przydatnych lub/i tak kiczowatych, że aż ładnych. Kolekcjonuję różne duperele – nie wyczynowo, ale tak czy inaczej jest tego dość sporo.

Zdjęcie poglądowe, ale mniej więcej tak wygląda moja wizja porządku. Może trochę bym te walizki poprzestawiała i zdjęła łyżwy ze stołu – ale z grubsza…

Mimo to lubię zerkać na artykuły o minimalizmie, który wyzwala, oczyszcza, uszczęśliwia... bla, bla, bla.

Zapewne niektórych uszczęśliwia – ale mam wrażenie, że oni mają go w naturze – i nie muszą sobie przestrzeni z niczego oczyszczać, bo niczym jej nie zapełniają.
Nie wiem, kto jest targetem tych artykułów. Osoby, które same nie potrafią stwierdzić, z czym się dobrze czują?

Obowiązkowym tekstem, jaki po prostu MUSI paść jest to, by wyrzucić z szafy wszystkie ubrania, których nie miało się na sobie od co najmniej roku.

Świetna rada. Jakby wszyscy się do niej stosowali, to połowa mężczyzn na świecie, którzy zakładają garnitur tylko na specjalne okazje musiałaby występować w dresie kupować sobie nowy co 2-3 lata.

Jakbym z niej skorzystała, to totalnie nie miałabym się w co ubrać.
Chyba, że ktoś faktycznie ubiera się zgodnie z trendami, w każdym sezonie kupuje dwie nowe bluzki, sukienkę, dżinsy, buty, torebkę i tak dalej, po czym nosi to non stop, komponując ciuchy tak, żeby się wyrobić z praniem, a potem wywala.
Nie wspominając o tym, że większości ciepłych ciuchów nie używałam od… czterech? pięciu lat? – tyle minęło od czasu ostatniej w miarę mroźnej zimy.

Inna sprawa, że mam sporo miejsca na ciuchy.
Jeśli o to chodzi nie jestem specjalnie pomysłowa – ilekroć ta przestrzeń była znacznie ograniczona przez ściany niewielkiego, wynajmowanego pokoju, dążyłam do ekspansji, albo zmieszczenia możliwie jak największej ilości rzeczy na tej małej powierzchni.

Zaraz potem zaczyna się zachwalanie pozbywania się rzeczy trzymanych z sentymentu i pamiątek – jako nieprzydatnych.

Jak coś, co trzyma się z sentymentu może być nieprzydatne?
To anachronizm. Skoro trzyma się z sentymentu, to główną rolą tego rupiecia jest bycie obiektem sentymentu.

Jeśli to za mało, a grat nie nadaje się do oddania – np. tym złodziejom, którzy rozlepiają ulotki, reklamując swoje nieistniejące fundacje pomocy ubogim i chorym dzieciom, a w rzeczywistości opylają ciuchy lumpeksom i zgarniają 100% zysku dla siebie – to czas go wywalić.
To chyba logiczne.

Chyba…

Nie nauczyłam się ograniczania ilości ciuchów, skupiłam się na udoskonalaniu umiejętności wciskania ich wszędzie, gdzie się da – w pudłach pod łóżko, w pudłach na szafę, w pudłach w rogu pokoju… w pudłach, generalnie.

Nie kurzą się, nie brudzą i w każdej chwili są gotowe do ewentualnej przeprowadzki – średnie rozwiązanie w domu, w którym mieszka się na stałe, niezłe jeśli się dość często zmienia mieszkania.

Bardzo spodobała mi się idea worków próżniowych.

Niestety - tylko idea. Z praktyką było gorzej.

Zaczęło się od tego, że dostałam w prezencie koc w plastikowym pokrowcu. Fajny, gruby, miękki plastik – koca używałam na co dzień, pokrowiec był pusty, okazał się świetny na ubrania: było je dobrze widać, zmieściło się ich tam całkiem sporo.
Na fali entuzjazmu wobec tego pokrowca kupiłam kilka worków próżniowych. Na reklamach w internecie wyglądały super. A w rzeczywistości…
Żaden nie zadziałał. Jeden był nieszczelny przy nakrętce, drugi na brzegach – od razu, przy pierwszej próbie, nie zdążyłam nawet nic zapakować do środka, odmówiły posługi na etapie testowania na poduszce jak to działa. Trzy pozostałe rozszczelniły się w ciągu kilku dni.

Minął rok, spróbowałam z droższymi workami. Kupiłam trzy, tym razem mniejsze. Też bez sukcesów. Wytrzymały dłużej, ale też nie tyle, by można było powiedzieć, że działają.
Jednorazowy worek próżniowy powinien utrzymywać próżnię przez 7-8 miesięcy – przynajmniej tego od niego oczekuję. Jednym z podstawowych bajerów jest możliwość przechowania zimowych ubrań: wsadzam do worka w marcu, wyjmuję w grudniu. Jeden rozpuchł się po miesiącu, drugi po trzech, trzeci padł ofiarą kota – nawet przy założeniu, że akurat ten jeden trzymałby jak szalony i służył przez wiele lat to i tak pieniądze wyrzucone w błoto.

Tzn. nie do końca w błoto – odkąd odkryłam duct tape (którą z uporem maniaka nazywam duck tape), m.in. i worki próżniowe udało mi się doprowadzić do względnej funkcjonalności – ale trudno, żebym je określała zaszczytnym mianem działających, skoro musiałam je tuningować we własnym zakresie.
W pierwszym odruchu próbowałam z izolacyjną, ale nie… izolacyjna nie trzyma.

Na allegro jest szeroki wybór… tych śmieci, które do niczego się nie nadają. Szkoda, że się nie nadają, bo gdyby… gdyby… to naprawdę byłyby super. A nie są.
Nomen omen – w tej cenie można dostać naprawdę mocne i wytrzymałe worki na śmieci. Znacznie mocniejsze niż te woreczki – cóż więc powstrzymuje producentów przed wypuszczeniem DZIAŁAJĄCEGO produktu to nie wiem. Niektóre nawet nie mają tych korków do odsysania powietrza odkurzaczem – zwija się je, wyciskając powietrze ręcznie, a potem zasuwa. Niektóre nawet nie są przeźroczyste… w związku z czym jestem skłonna założyć, że podobne sukcesy można osiągnąć z mocnymi workami na śmieci z grubego plastiku, zaklejonymi taśmą.

Dość szybko wyleczyłam się ze skłonności do składania ciuchów w kostkę. Nie żeby to kiedykolwiek było moją pasją, ale tak kiedyś robiłam. Rzadko, bo po pierwszym wyszarpaniu bluzki z okolic spodu półki połowa pryzmy mi się rozwalała… i nigdy nie chciało mi się tego składać z powrotem.
Przerzuciłam się na zwijanie w rulony. Jak do tej pory się tego trzymam, bo ani nie wymyśliłam nic lepszego, ani to mnie jakoś specjalnie nie rozczarowało.

Oczywiście najwygodniej jest mieć wszystko na wieszakach…

Ale trzeba mieć na czym te wieszaki zawiesić. Zajmują naprawdę mnóstwo miejsca.
Parę lat temu kupiłam duży zestaw najtańszych – pękały jak szalone przy każdym mocnym szarpnięciu.
Mocnym szarpnięciu, towarzyszącym wyjmowaniu ich z pudła i próbie zawieszenia na nich ciucha. Potem wzięłam droższe, spełniają swoją rolę już od paru lat.

Na długiej liście moich nieudanych zakupów przedmiotów, które miały pomóc w organizacji przestrzeni znalazły się też:

Organizery na skarpetki:

Totalna pomyłka. Rozpadający się koszmar. Tyle (względnie) dobrego, że sama nie wpadłam na ten pomysł – doczepiłam się do zamówienia koleżanki, ona płaciła za wysyłkę.

Przyszła ta bida… licha, z wiotką, chybotliwą tekturką do wciśnięcia w boki, ledwo złapane nitką po bokach… nie nadające się do niczego.

Po wymianie tektury na mocną… przyszyciu brzegów… nadal była zrobione z marnego materiału.
Reasumując: lepiej byłoby nie kupować tego w ogóle, albo uszyć/zbudować sobie taki organizer we własnym zakresie.

Pudełka tekturowe:

Na szczęście kupiłam tylko jedno. Te, które czasem wystawiają w koszach “dla klientów” w supermarketach są zrobione z o wiele mocniejszej tektury, czasem mają nawet ładniejsze wzory.

Te, możliwe do kupienia w sklepach… mają pasujące pokrywki i uchwyty do przenoszenia… szkoda tylko, że są w stanie utrzymać jakieś 1,5 kilograma zawartości i wyginają się jak szalone.

Można je polakierować, utwardzić, obkleić papierem namoczonym w kleju i polakierować po wszystkim… wtedy spełnia swoją rolę całkiem dobrze, ale to też mija się z celem. Nie sprzedają tych pudełek jako zestawów bazowych dla osób, które lubią się wyżyć artystycznie i zrobić sobie prawie wszystko samodzielnie, tylko jako pudełka do przechowywania różnych rzeczy dla każdego.
Czyli powinnam móc pójść, kupić, wrócić, zapakować i po przestawieniu i przenoszeniu z jednego końca pokoju na drugi pińcet razy powinno nadal spełniać swoją rolę. NIE SPEŁNIA.

Wieszaki na apaszki:

Na zdjęciach widać elegancko zwisającą, cieniutką apaszkę. Przeważnie jedną.
Nieprzypadkowo jedną – po wypełnieniu każdego oczka wieszak nie jest już ani wygodny, ani estetyczny, a już na pewno nie pomaga w organizowaniu sobie przestrzeni. Ani w szafie, ani poza szafą – z dwojga złego lepiej pozwijać w kółka i trzymać w szufladzie.

Wiszące organizery do szafy:

Obowiązkowa marna jakość gwarantuje, że się rozpadną, ponaciągają, podrą, połamią, zniszczą.
Te siatkowe zahaczają się o wszystko, materiałowe rozpruwają. Zresztą nawet, jeśli jakimś cudem trzymają się w kupie, to zawieszone na drzwiach szafy gwarantują, że nie uda się ich domknąć. Nie wiem, jak w innych szafach, ale moje kończą się mniej więcej tam, gdzie szerokość standardowego wieszaka i nie ma miejsca na żadne genialne rozwiązania na drzwiach.

Organizery na obuwie:

O ile przechowywanie butów w oryginalnych pudełkach jest dość wygodne, o tyle plastikowe, przeźroczyste pudełka “na buty” nie nadają się do niczego.
Niewygodnie się otwierają, łatwo wyginają, szybko niszczą – osobiście się na nie nie skusiłam, ale widziałam u znajomej, która je właśnie wyrzucała.

Stojaki na biżuterię:

Nie rozumiem, dlaczego 95% z nich jest przystosowana do przechowywania trzech pierścionków, pięciu par kolczyków i jednego wisiorka?
Jakbym miała trzy pierścionki i pięć par kolczyków to byle szkatułka zdałaby egzamin. Ba, blat komody zapewne niezgorzej by się sprawdził. Jak już kupować jakiegoś grata do przechowywania czegoś, to wypadałoby mieć co w nim/na nim przechowywać.
Naprawdę głównym targetem tych przedmiotów są osoby, które chcąc zorganizować sobie przestrzeń i uporządkować pięć par kolczyków kupują grata, który zajmuje piętnaście razy więcej miejsca niż to, co planują w nim przechowywać?


Aktualnie jestem zajęta przewalaniem rupieci zmianą aranżacji przestrzeni. Jak zwykle w takich wypadkach – punktem wyjścia był lekki bałagan (posh people określiliby to raczej mianem totalnego syfu), aktualnie cały dom wygląda jak po eksplozji i sama byłabym skłonna nazwać to totalnym syfem.
Chwilowo niespecjalnie mnie interesują inne rzeczy, więc niewykluczone, że będzie okazja do podzielenia się fotoreportażem z produkcji organizera. Rozgrzebałam i skończyłam kilka rzeczy, ale wcześniej nie wpadłam na to, że mogłam trzasnąć parę zdjęć i wrzucić na bloga.


Pierwsza osoba może wybrać w komentarzu: dywanik, organizer na skarpetki, wieszak na apaszki, stojak na biżuterię albo wiszące coś na duperele nad łóżkiem – albo coś innego w tym klimacie, wedle uznania.
Obiecuję, że wybrane obfotografuję na pewno. A inne to jak mi tam wyjdzie…
Planuję też uszyć sobie rolety, ale to mi na pewno nie wyjdzie. Poza tym raczej wcześniej niż w sierpniu się za to nie zabiorę.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 5 / 5. Wyniki: 2

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

9 thoughts on “Minimalizm, czyli jak sobie minimalnie nie ułatwić życia przy sprzątaniu

  1. Niestety, nie mam dużego wyboru, minimalizm, sprzątanie albo syf. Sprzątania i porządków chyba już nie polubię. Jestem rozdarta pomiędzy dwiema pozostałymi opcjami.

  2. Nie sądzę, by było to zależne od natury, to kwestia wychowania. Nie raz jak podziwiałam puste półki u znajomych, podczas gdy ja musiałam spać u siebie od kilku miesięcy na podłodze, bo ambitnie przełożyłam wszystkie rzeczy z podłogi na łóżko, w zamiarze posegregowania ich wreszcie, to słyszałam jak rodzice przypominają im o wyrzuceniu czegoś, czego nie używają. I te same osoby dziwiły się zawsze, po co trzymam coś, co wiadomo że mi się nie przyda.

    Dla kogo te artykuły? Dla mnie. Ja takich szukałam i szukam, po tym jak próbując wprowadzić minimalizm, albo choć trochę przestrzeni, skończyłam z… jeszcze większą ilością rzeczy. No bo przecież najpierw muszę zgromadzić wszystkie te, które zawsze obiecywałam sobie kupić przy ambitnych planach zmiany stylu na zupełnie inny, no i jeszcze więcej tych, które mogą dołączyć do kupionych “na schudnięcie” w podstawówce… O perfumach nie wspominam.
    Trafiłam na bestseller na miarę “Zołzy” i “Bogatego ojca”, polecany na fioletowym forum przez wielopostowe użytkowniczki i o ile dwie ww. były pisane jak dla debili i mi uwłaczały, o tyle liczyłam, że ta książka naprawdę jest dla mnie, bom przecież w tej dziedzinie jak niemowlak we mgle…
    Po wstępie jednak standardowo zrezygnowałam. Nie dość, że nawiązywała do jakiejś filozofii (zen?), czego nie mogłam sobie logicznie wytłumaczyć i czułam się jak wciągana do sekty albo na spotkaniu z dawnym, wiadomym kolegą, to jeszcze obiecywała ogromne bogactwo, wspaniałą karierę, urodę Dżidżi Hadid i trafienie szóstki w totka przy okazji. Nie żebym nie wierzyła, ale przeraził mnie ten nadmiar szczęścia i postanowiłam pozostać nieudacznikiem.
    Wyrzucanie rzeczy, których nie nosiło się przez rok, wydaje mi się logiczne. Rzeczywiście już ich chyba potem nie zakładam. Jeśli za kontrargument ma posłużyć odzież na mroźną zimę, której nie było od kilku lat… Pytanie czy naprawdę nie było czy po prostu ich się zazwyczaj nie nosi, bo się aż tak nigdy nie marznie, a jak marznie, to i tak nie chce zakładać. Co do garnituru… Po pierwsze, to seksistowsko podejrzewam, iż szafy większości mężczyzn są tak minimalistyczne, że ten garnitur nie wadzi (ale ci nie potrzebują takich artykułów), po drugie, skoro przez rok nie włożył, to ze sporym prawdopodobieństwem nie założy rzeczywiście wcale, a jeśli będzie za parę lat potrzebował, to i tak musiałby kupić inny – większy, mniejszy, modniejszy, na inną okazję. Ostatecznie wyrzucenie może się okazać rzeczywiście złą decyzją, ale ja tam wolałabym pozbyć się o jednej sukienki za dużo razem ze stoma niepotrzebnymi, niż mieć o kilka za dużo, bo a nuż, a jednak będą tylko zajmować miejsce. A że każdy ma tak samo, a jak nie ma, to powinien mieć, to wiadomo.
    Dlaczego wyrzucać rzeczy trzymane z sentymentu? Bo zazwyczaj tylko się je trzyma. Zanosi na strych lub do piwnicy, chowa w najgłębszych czeluściach szafy, gdzie można by trzymać np. ubrania na inny sezon; na przytycie, dresy do biegania od poniedziałku; kombinezon na narty, bo może się znowu pojedzie… Chociaż wedle wcześniejszych wytycznych powinno się tych rzeczy pozbyć. Mimo wszystko większe prawdopodobieństwo, że się przez jeden poniedziałek poćwiczy z Chodakowską, niż że się nagle zapragnie wyjąć i obejrzeć stare zdjęcia. Ja tak nie mam, inni na pewno też. Znajduje się takie rzeczy tylko przy porządkach, przypomina że je w ogóle ma i nie wyrzuca na takiej zasadzie chyba jak się nie bierze rozwodu, jeśli się dało sobie wpoić, że będzie wstyd w rodzinie i że to coś istotnego znaczy. Jest misio, to jest, właściwie to można sobie wyobrazić że go nie ma, czasami daje o sobie znać, ale w sumie nawet jak jest zbędny, to nie tragedia… No i zawsze ma się takie wrażenie jak z tymi ubraniami na schudnięcie – że przyjdzie taki dzień, pewnie niedługo, że będę sobie chciała usiąść w tych spodenkach z III klasy podstawówki, poprzeglądać i powspominać stare czasy. To się nigdy nie wydarza.

    W jakich lumpeksach ci złodzieje opylają ciuchy? Jak ja się pytałam, to zawsze mówią, że mają swoje dostawy… Ja wiem, że to mogą być TAKIE dostawy, ale skąd oni wiedzą, że ja mam mniej i nie takie ciekawe?

    A worki próżniowe – też przez te męczarnie przeszłam. Dobrze wiedzieć, że droższe też sobie mogę darować. No chyba że te z TV Shop, tam chyba by nie kłamali? :)

    1. Nie mam przekonania do wychowania, bo dzieci hodowane w takich samych warunkach mają różne upodobania.

      Nie kupuję rzeczy na schudnięcie. Ze dwa razy przywlekłam sobie o dwa rozmiary za małe dżinsy, to wytrzymałam tydzień. Potem pokroiłam, poszerzyłam i wcisnęłam na dupę.

      Jak faktycznie nigdy nie założyłaś żadnego raz odłożonego ciucha to nie ma po co trzymać.
      Nie wiem, jak szafy większości mężczyzn, mniejszość, której w te szafy tak czy inaczej zaglądałam, a która nie miała potrzeby zakładania garnituru do pracy czy na spotkania, trzymała jeden “ślubny” i w nim występowała na weselach, pogrzebach i imieninach, panika i kupowanie nowego były dopiero jak się nie dopiął.

      Tak jak napisałam – rzeczy trzymane z sentymentu spełniają swoją rolę jak tylko są i zajmują miejsce. Jak się je trzyma nie dlatego, że to taka super pamiątka, tylko dlatego, że może… coś… kiedyś… – to to nie sentyment tylko gromadzenie rupieci.

      Jak do tej pory nie przećwiczyłam z Chodakowską ani pięciu minut, a po graty sięgam dość często. Te, do których miałam tylko sentyment a do noszenia się nie nadawały pokroiłam i przerobiłam na kapę.
      Że szyję uparcie, ale dość marnie, to 70% z tego, co tnę idzie na śmieci/do jednorazowego mycia podłogi albo kuwety.
      Jakbym nie szyła i nie robiła na drutach, to bym pod tym wszystkim dawno utonęła. Chyba, że bym nie trzymała… ale pewnie bym trzymała.

      JAKIE dostawy?
      Ciuchy najpierw jadą na sortownię gdzie ktoś to przewala na parę kategorii cenowych – najdroższe mają większość ometkowaną albo co najmniej w większości wyglądają na nowe, kompletne szmaty idą na czysciwo. Prawdopodobnie wiozą to wszystko do sortowni, tam sprzedają, a lumpy odbierają sobie stamtąd.

      Nie wiem, jak worki z tv shopu, nie miałam przyjemności, ale nadal się łudzę, że jakby były zrobione z takiego gumowatego, miękkiego plastiku to przynajmniej byłaby szansa, że wytrzymają. Sztywny i szeleszczący chyba siłą rzeczy musi się rozszczelnić przy zaworze. Pokrowiec z koca działa do tej pory.

      1. Nie mam przekonania do wychowania, bo dzieci hodowane w takich samych warunkach mają różne upodobania.

        Że te wychowane w “będziesz tego jeszcze używał? to wyrzuć” mogą zostać zbieraczami i na odwrót? Pewnie tak, ale obstawiałabym że w większości to ma wpływ. Nie mam wiele obserwacji, właściwie to był jeden kolega… Właściwie to nie pamiętam czy to jego rodzice spytali i czy więcej niż raz…

        Tak jak napisałam – rzeczy trzymane z sentymentu spełniają swoją rolę jak tylko są i zajmują miejsce. Jak się je trzyma nie dlatego, że to taka super pamiątka, tylko dlatego, że może… coś… kiedyś… – to to nie sentyment tylko gromadzenie rupieci.

        No tak, ale np. zdjęcia? Trudno nazwać rupieciami. Jak się ma wiele albumów, ale nigdy nie ogląda? Przecież się nie wyrzuci…

        Jak do tej pory nie przećwiczyłam z Chodakowską ani pięciu minut, a po graty sięgam dość często. Te, do których miałam tylko sentyment a do noszenia się nie nadawały pokroiłam i przerobiłam na kapę.

        Wiadomo, chodzi o te osoby, które chociaż postanawiają, że zaczną biegać/ćwiczyć z Chodakowską/chodzić na siłownię/jeździć na rolkach.
        Czyli właściwie wszystkie graty pełnią rolę użytkową, a te z wyłącznie sentymentalną wartością wyrzucasz? Czyli żadne nie są trzymane z sentymentu?

        Że szyję uparcie, ale dość marnie, to 70% z tego, co tnę idzie na śmieci/do jednorazowego mycia podłogi albo kuwety.
        Jakbym nie szyła i nie robiła na drutach, to bym pod tym wszystkim dawno utonęła. Chyba, że bym nie trzymała… ale pewnie bym trzymała.

        No właśnie, Ty szyjesz, przerabiasz, a jaki sens ma u kogoś innego trzymanie całej szafy spódnic z lat 60., w które się nigdy nie wejdzie, z sentymentu? Albo nawet jednej? Przecież oni tego nigdy nie wyjmują i nie kontemplują, nie zapraszają rodziny na oglądanie czy czemu właściwie te przedmioty miałyby służyć.

        JAKIE dostawy?

        Te ww., od panów złodziejów.

        Nie wiem, jak worki z tv shopu, nie miałam przyjemności, ale nadal się łudzę, że jakby były zrobione z takiego gumowatego, miękkiego plastiku to przynajmniej byłaby szansa, że wytrzymają. Sztywny i szeleszczący chyba siłą rzeczy musi się rozszczelnić przy zaworze. Pokrowiec z koca działa do tej pory.

        Nie no, żartuję z TV Shopem. Chyba taki sam szajs jak gdzie indziej, tylko drożej. A z Ali próbowałaś? Na filmach to tak ładnie wygląda…

        1. Że niektóre dzieci idą w totalną opozycję i lecą w totalny minimalizm, bo rzeczy je męczą i nie chcą mieć tak, jak w domu, ew. trzymają kontener rupieci u mamusi, a mieszkają gdzieś tam “w ascezie”, tylko zwożą coraz większe ilości do gniazda (chociaż to co innego). A te, którym mówiono, że mają wyrzucać nieużywane trzymają wszystko, bo kiedyś często żałowały jak coś wyrzuciły – a brat czy siostra zachowują się tak samo jak rodzice.

          Zdjęcia może i rupieciami nie są, ale albumy już tak. W jednym pudełku na zdjęcia zmieści się zawartość dziesięciu albumów, których można się pozbyć jak uwierają.

          Wyrzucam te, do których nie mam sentymentu, te które mi się nie podobają i te, które nie mają żadnej wartości. Jak się mimo wszystko waham, to biorę go na wykończenie.

          Co do spódnic z lat ’60 to nie wiem. “Może jeszcze będą modne”?
          Kiedyś trzymałam takie “a może”, ale potem przestałam, bo o ile te, wobec których miałam konkretne plany typu “znajdę podobny materiał, przedłużę i będę chodzić” faktycznie kończyły jako przedłużone i chodzone, o tyle wszystkie “może kiedyś coś wymyślę” zostawiały mnie z tym samym nastawieniem przy każdym przymierzaniu.

          Filmy i zdjęcia z rzeczami z ali to bardzo często dzieła konceptalne, więc mnie nie kusi.
          Znajoma jakiś czas temu kupiła worki z jyska, ale nie wiem czy coś do nich wkładała.

          1. Jest jeszcze odmiana ludzi, którzy żyją tak samo i nazywają to minimalizmem: http://wizaz.pl/forum/showthread.php?t=620058 Wielki wątek o wspomnianym, chwalenie się jedynie 100 rzeczami i nagle wspominanie zupełnie na marginesie o czymś tak nieistotnym, jak trzymanie wszystkich pozostałych rzeczy w workach i brak pomysłu na wykorzystanie.

            Z tego, co piszesz, wynika że nic nie trzyma się z sentymentu, bo albo przerabiasz na użyteczne, albo zużywasz, albo wyrzucasz jak się nie przydadzą. To jest sprzeczne z oburzeniem na poradę, żeby wyrzucić wszystkie takie przedmioty.

            Chodziło mi o stare spódnice, w które ani się nie wejdzie, ani się ich nie przerobi. Ja rzeczy, których nie nosiłam, a nie wyobrażałam sobie ich wyrzucić, oddałam do krawcowej i… Trochę (raz?) się zmusiłam do chodzenia, po czym i tak leżały.

          2. Ten minimalizm od 100 rzeczy znam w wydaniu “a resztę trzymam u rodziców”.

            Zanim przerobiłam, zużyłam albo wywaliłam wszystkie te rzeczy trzymałam z sentymentu, bo nie miałam pewności czy zacznę robić to, co sobie zaplanowałam za rok, dwa, pięć czy nigdy. Mogło się okazać, że ta magiczna chwila nigdy nie nadejdzie i okazałoby się trzymane bez sensu.
            Parę biletów z koncertów trzymam z sentymentu, a do niczego poza gapieniem się na nie od czasu do czasu ich nie używam. I całe pudło starych autobusowych miałam, co to się w końcu zebrałam i obkleiłam nimi pudełko, w którym trzymam inne pierdoły, to się kwalifikuje na użyteczność?
            Byłoby tak samo użyteczne gdybym użyła papieru do pakowania albo jakiejś gazety.

            Jak się spódnice trzyma bez zamiaru noszenia, przerobienia czy urozmaicania gościom wizyty prezentacją starych łachów, a sam fakt ich obecności w szafie nie jest źródłem przyjemności, to nie rozumiem po co je trzymać.

          3. Trzymanie w domu rodzinnym to oczywiście to samo, z tym szczególikiem że się jeszcze komuś zagraca mieszkanie. Na pewno dochodzi jeszcze do tego trzymanie w piwnicy, na strychu i w ww. workach i pudłach. Tak to i ja mam, właściwie to nie licząc szaf czy półek, na które nawet nie zaglądam, to mam przykładny minimalizm, bo na wierzchu, tudzież na najłatwiej dostępnej półce mam wszystko, czego aktualnie używam. Samo się zrobiło, szok. Czas napisać poradnik dążenia do minimalizmu.

            Z tego znowu wynika to samo, co wyżej napisałam o rzeczach trzymanych z sentymentu.
            A te bilety to nie są oglądane tylko przy okazji sprzątania? Czy przychodzi moment, że “chętnie bym obejrzała stare bilety”? Zresztą nie wiem czy kilka papierków się liczy.
            Może bilety przyklejone do pudła nie pełnią roli użytkowej, ale zdobią. Zostały jakoś wykorzystane, nie zajmują niepotrzebnego miejsca.
            A mooogłaaaaś je oddać fance komunikacji miejskiej z Wizażu, co to wiele osób czuło potrzebę wejścia na jej wątek i napisania, że nie rozumieją takiego hobby i po co jej to.

          4. Przychodzi moment “a teraz chcę je wsadzić w ramkę i powiesić nad łóżkiem”. Gorzej jak nie pamiętam gdzie wsadziłam, bo jest ich kilka i różnie lądują – wtedy szukam aż znajdę, a jak znajduję to przeważnie już nie pamiętam co chciałam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.