Kryminalne cliche (czyli sprawdzone sposoby na marnowanie dobrych pomysłów)

4
(1)

Seriale kryminalne cieszą się niesłabnącą popularnością od wielu lat. Jedna formuła się wyczerpuje, ale na jej miejsce natychmiast pojawia się nowa, ale prawie wszystko bazuje na kilku utartych schematach.

Lekki w zamierzeniu post bez celu i wniosków pierwotnie był wstępem do mniej lekkiego posta, który rozrósł się do takich rozmiarów, że ostatnią rzeczą jakiej potrzebował było dodatkowych 1500 słów nie na temat. Zatem: oto i on.
Btw. strasznie spodobało mi się to zdjęcie… jakiś czas temu dodałam je sobie do ulubionych w stocku i pamiętam, że pomyślałam, że szkoda, bo chyba nie zdarzy mi się napisać niczego, co uzasadniałoby wlepienie go sobie w ikonkę. Zerknęłam tam dzisiaj i… ha! a jednak.

Tysiąc historii o parze detektywów, ona i on, pochodzą z “różnych światów”.

Mają poważne problemy z komunikacją i współpracą – i to w takim stopniu, że nawet najbardziej szalona kryminalna opowieść jest bardziej prawdopodobna niż to, że tej dwójce udaje się cokolwiek zrobić razem.
Szybko pojawia się między nimi erotyczne napięcie, które pozwala scenarzystom na wciśnięcie masy zabawnych dialogów i gagów – ten etap trwa długo i podoba się widzom, ale w zasadzie jeśli po 3-4 sezonach historia nie kończy się bzykaniem (z otwartym epilogiem), ślubem lub śmiercią jednego z nich, to dobry serial zaczyna się zmieniać w telenowelę, a widzowie tracą zainteresowanie, bo ileż można gapić się na to, jak jedno wzdycha do drugiego, drugie do pierwszego i nic z tego nie wynika?

I to nawet ci, którzy nie mają nic przeciwko telenowelom i nawet lubią sobie jakąś obejrzeć – bo to trochę tak, jak pójść do lodziarni i zamiast deseru waniliowego dostać bardzo dobre frytki: niby fajnie, skoro frytki dobre… ale nikt nie chodzi do lodziarni na frytki.

Kolejny wyświechtany motyw to: samotny wilk z socjopatycznymi tendencjami, prowadzący prywatną vendettę ze złem tego Świata.

Jego historia jest dość ciekawa, jeśli patrzy się na to przez pryzmat jednej osoby.
Tyle tylko, że przeważnie nasz główny bohater jest na tyle zaburzony i obsesyjny, że nie dba o nic, poza kolejnymi dawkami adrenaliny i emocji – złapie taki jednego mordercę, ale w czasie pościgu wywoła dwadzieścia kolizji, potencjalnie raniąc  a nawet trwale okaleczając całą masę osób. Tu kogoś pobije, tam zaszantażuje, zastrzeli, ma więcej szemranych kontaktów z półświatkiem niż przeciętny szef gangu i rujnuje życie kolejnym kobietom, z którymi chętnie się wiąże, choć sam nie wie, po co.

I tu też zwykle przychodzi zmęczenie materiału, kiedy kolejni widzowie zaczynają sobie uświadamiać, że w sumie to gość ma odrażającą osobowość i stracili do niego resztki sympatii – zwykle pokrywa się to z momentem, kiedy oryginalny scenarzysta lub pomysłodawca ma już dość idiotycznych pomysłów wytwórni i chciałby się zająć czymś nowym, podczas gdy producenci – ignorując to, że każda dobra opowieść ma początek i koniec – eksploatują tę kurę znoszącą złote jaja aż do kompletnego zamęczenia. Pojawiają się dziwne wątki, niezrozumiałe decyzje, historia przestaje się trzymać kupy…

Grupka przyjaciół na tropie przygody!

Zwały gnijących trupów po sufit i kończenie dnia w sympatycznej knajpce, przy jedzeniu pizzy.
Tu romans, tam rozwód i obowiązkowy dysonans między aspektem obyczajowym a kryminalnym – wątki z jednej dziedziny są dobre, z drugiej marne i zwykle marnują potencjał całej historii. Grupka przyjaciół: kilka różnych osobowości, ciągła presja i wydarzenia wywołujące skrajne emocje – w takim układzie ciężko jest stworzyć coś, co nie przyciągnie ku sobie oddanej grupy fanów, ale bardzo łatwo stracić balans między osobistymi problemami bohaterów, a kolejnymi historiami z poszczególnych odcinków.
Prędzej niż później zaczyna to przypominać pokój, do którego ktoś ciągle znosi kolejne rupiecie, ale nie dba o nie, nie układa, nie sprząta – tu nadepnie, tam zaleje kawą, a po pewnym czasie sam przestaje mieć pojęcie, o co mu właściwie chodzi.

Samotna baba z nerwicą i nieukojoną tęsknotą za nieobecnym ojcem.

Zwykle ma dziecko, straciła dziecko lub bardzo chce mieć dziecko – coś z dzieckiem w każdym razie: jeśli je ma, to największą tajemnicą serialu jest to, kto się nim zajmuje, kiedy matka-pracoholiczka ugania się za kolejnymi kryminalistami i za co żyje – jeśli tu i tam wspomina, że dziecko jest z nianią, świątek, piatek, niedziela i po nocach też.
Wykorzystywanie pracownika, zatrudnianie osoby bez kwalifikacji (co poniekąd wyjaśniałoby, jakim cudem zwykłą-niezwykłą policjantkę czy panią detektyw stać na płacenie jej miesięcznie za 500 godzin), czy symbioza z nianią-pracoholiczką. To ostatnie mogłoby być ciekawe.

“Niezrozumiany geniusz”, otoczony przez sympatycznych ciołków, którym niestrudzenie wyjaśnia konstrukcję cepa.

Oczywiście – wszyscy go rozumieją, szanują (czasem nawet i wielbią), a jedyne momenty, w których naprawdę nie wiedzą o co chodzi, to gdy sytuacja zmusza go do na tyle szybkiego działania, że akurat nie ma czasu, by przystanąć, wyjaśnić i wyrysować im wszystko na grafach (ewentualnie przygotować kolorowe planszki informacyjne ze zdjęciami lub prezentację w power poincie).
Generalnie cała historia oscyluje wokół tego, że gość marnuje swój potencjał, poświęcając tylko 10% czasu na myślenie i działanie, a 90% na wyjaśnianie wszystkim dookoła nie tylko tych bardziej skomplikowanych zawiłości, ale i (głównie) podstawowych spraw.
Zawsze jest lojalny, nigdy nikogo nie zawiódł w kwestiach służbowych, udowodnił jakieś 762353 razy, że jest skuteczny, ale i tak przy każdej możliwej okazji natyka się na kpiny i walczy z brakiem zaufania najbliższych mu osób (czyt. współpracowników – bo rodziny nie ma, ew. jakiś tam jeden samotny krewny, widzący w nim wariata, upierdliwy i utrzymujący kontakt tylko z poczucia obowiązku).

Sprzeczności więcej niż w życiu miłosnym Brooke Logan z “Mody na sukces”, ale póki akcja wartka można przymykać na to oko.

Nie mam jakiegoś szczególnego problemu z żadnym z przedstawionych wyżej typów.

Cliche… nie cliche – to nie ma większego znaczenia. Historia nadal może być dobra – a nawet, jeśli nie grzeszy oryginalnością, to nadal może doskonale spełniać swoją rolę i dostarczać widzom rozrywki. Konflikty wewnętrzne to prosty i skuteczny sposób na zagwarantowanie, że coś się będzie działo… jak fabuła bywa łatwa do przewidzenia, to widz cieszy się, że ach, rozwiązał zagadkę wcześniej niż bohaterowie… silenie się na oryginalność jest skazane na żenadę (prędzej czy później – jeśli ta oryginalność nie jest prawdziwa), a poza tym przeciętny odbiorca preferuje prostą rozrywkę.

Jedyne co mnie naprawdę mocno irytuje w tych popularnych produkcjach to dziury w fabule. I nie mam na myśli takich, których dopatrzy się fan, oglądający każdy odcinek po 10 razy, robiący notatki i szukający tych pomyłek i dziur w ramach hobby – tylko takie, które dostrzega nawet średnio zaangażowany widz.
Jak na mój gust to przejaw braku szacunku do odbiorców, bo trudno mi uwierzyć w to, że dziesiątki osób zatrudnionych przy produkcji, zaangażowanych w to służbowo nie zauważało bubli, widocznych dla tych, którzy tylko siedzą na tyłku i konsumują efekt. Jedna osoba może coś przeoczyć, dwie… ale przecież nawet nad skromnym budżetowo serialem pracuje setki osób – każdy ogranicza się tylko do swoich zadań, spędza tam tylko chwilę i nie ma jakiejś ekipy, która nadzorowałaby spójność tego wszystkiego?

To nie jest trudne, żeby wymyślić coś ciekawego nawet w obrębie jednego cliche.

Jak weźmie się sto osób, albo trzy licealne klasy i poleci im stworzyć krótkie opowiadanie o grupce przyjaciół na tropie przygody to – nawet jeśli wszyscy dostaną dokładnie ten sam, konkretny temat, to trafi się tam co najmniej dziesięć naprawdę ciekawych historii. Byłoby ich znacznie więcej, gdyby udało się skłonić wszystkie te osoby do samodzielnej pracy – realnie ponad 60% będzie ostentacyjną zrzyną i kopią tego, co gdzieś znaleźli, opisaną “własnymi słowami”, 10% wyśmienicie spełni wszelkie wymogi plagiatu, tak z 15% w ogóle oleje sprawę i naskrobie byle co, parę prac będzie zwyczajnie nudnych. Ale trafią się dobre perełki, bo zawsze się trafiają.

Masa ludzi ma multum pomysłów, na ten moment praktycznie każdy film czy serial ma jakieś grono super ekstra oddanych fanów, którzy pasjami piszą sobie własne opowiadanka o przebojach bohaterów danego utworu – fakt, że przeważnie to grafomania albo porno, ew. 2w1 – ale to wciąż cała masa ludzi z pomysłami.
Miliony pomysłów, tysiące chętnych… jakim cudem koniec końców na ekranach ląduje plagiat?

Są jeszcze dwa rodzaje skrajnie irytujących dla mnie nie-cliche.

Ostentacyjne plagiaty.

Właściwie to o niewielu serialach (nie tylko kryminalnych) mogę powiedzieć, że je lubię.
Bezgranicznie uwielbiam M.A.S.H., który po raz pierwszy oglądałam jeszcze w dzieciństwie. Wiele z tego nie rozumiałam, ale podobało mi się. Potem do niego wróciłam, i znowu, i znowu, i znowu… żaden inny się nie obronił – w przypadku niektórych sentyment pozostał, ale sam film już mnie nie ujmował, po pięciu czy dziesięciu latach (nawet nie pamiętając co, kto i z kim) historia stawała się płytka i nieciekawa.

M.A.S.H. nie – tu nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że z każdym kolejnym razem wydaje mi się coraz fajniejszy. Wszystkie serie widziałam ładnych kilka razy zanim po raz pierwszy obejrzałam serial “Dr House” – podobno bardzo dobry, a dla mnie jakiś taki… nie taki. Trochę jakby główny bohater nie żył swoim życiem, a brnął do jakichś z góry ustalonych punktów, irytująco zbieżnych z historią Hawkeye (może niezauważalnych dla kogoś, kto widział ten serial raz, ale przy moim niemal dorocznym wałkowaniu… jednak nie takie fajne, jak by mogło być).

Ale! Nic to w porównaniu z serialem “Lucyfer”. Nie dość, że parka głównych bohaterów jak dla mnie ciężkostrawna, to jeszcze sceny, fabuły odcinków, a nawet niektóre teksty w dialogach są tak ostentacyjną zrzyną z “Mentalisty”, że aż się flaki wywracają.
Żadna tam inspiracja typu – gość dawno temu przeczytał “Władcę pierścieni”, dumał i dumał aż wydumał “Grę o tron”: to czy tamto mu wyszło podobnie, ale historia żyje własnym życiem. Ni cholery! – tam to jakby scenarzysta wziął laptopa, odpalił “Mentalistę” i niemal odcinek po odcinku pisał “Lucyfera”, dodając wątki nadprzyrodzone i wciskając seksualne aluzje wszędzie tam, gdzie była dobra fabuła.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.