Co się nie wydarzyło nad Morskim Okiem?

2
(1)

Jakiś czas temu ludzie dawali czadu, dowiedziawszy się, że istnieją frajerzy, którzy domagali się pomocy w wydostaniu się z terenu Morskiego Oka. Byłam sceptyczna, spodziewałam się, że coś z tą historią musi być nie tak – przecież to nieprawdopodobne, żeby jednego dnia w jednym miejscu znalazło się CZTERDZIEŚCI PIĘĆ osób zaskoczonych zimą, zapadającym zmrokiem i koniecznością przejścia kilku kilometrów na piechotę.
Jedna osoba – okej, wierzę. Dwie – przełknę. Trzy… jedna paczka znajomych, która porwała się z motyką na Słońce i pojechała w Tatry nie mając pojęcia o niczym. Nawet jedna liczniejsza grupa turystów, wyprowadzona na manowce przez człowieka, który nie zna się na rzeczy – wszystko to zmieściłoby mi się w głowie. Ale żeby CZTERDZIEŚCI PIĘĆ osób, na które złożyło się kilka mniejszych grupek, rodzin z dziećmi i pojedynczych wędrowców?!

Szukałam, szukałam, szukałam… i ku własnemu zdumieniu nie znalazłam nic, co pozwoliłoby mi zakładać, że było inaczej.
Nagłego załamania pogody nie było. Ani gwałtownego spadku temperatury, ani nieprzewidzianych, silnych opadów śniegu, ani brakujących bryczek… nic. Kompletnie nic, co mogłoby być jakimś usprawiedliwieniem dla tych ludzi –ej, to nie jest tak, że jesteśmy kompletnie oderwani od rzeczywistości, a nasze rodziny, znajomi, przyjaciele i nauczyciele zawiedli w procesie przygotowywania nas do kontaktów ze światem; to nie tak, ze cały system edukacji nadaje się tylko do tego, by go o kant dupy rozbić… my tam poszliśmy, wszystko miało być dobrze, ale nagle okazało się, że…“.

Oni chyba naprawdę poszli tam w głębokim przekonaniu, że wycieczka nad Morskie Oko to zwykły spacerek po parku, że między drzewami czekają ciecie z latarkami, którzy wyprowadzą ich bezpiecznie, jak z muzeum… że wozy jeżdżą tam z częstotliwością podmiejskich autobusów, a “w razie czego” nie będzie problemu.

Zaczynając poprzednie zdanie planowałam przejść do zupełnie innej konkluzji, ale uświadomiłam sobie, że moja wizja Morskiego Oka wygląda bardzo podobnie.

Nigdy tam nie byłam: mam “czysty” umysł, nieskażony doświadczeniem, wypełniony wyłącznie cudzymi opowieściami na temat tamtych okolic.
Jakie to opowieści? Że bryczki kursują non stop, podwożą i odwożą każdego na miejsce; że praktycznie nie ma różnicy między spacerkiem tam a przechadzką po Krupówkach; że to praktycznie nie góry a przedmieścia Zakopanego – nudy, komercja i banał; że nie ma łatwiejszej trasy i każdy da sobie radę.

Gdybym polegała tylko na wiadomościach zebranych w głuchym telefonie…
No niech mnie szlag: jestem w stanie sobie wyobrazić, że wpadam w panikę, kiedy nagle okazuje się, że wszystko tam wygląda zupełnie inaczej niż się “spodziewałam”, że okolica nie wygląda jak park miejski, że jest ciemno, zimno i się boję… i piszczę, żeby ktoś mnie stamtąd zabrał, bo nie wiem co począć.

Jeśli akurat tamtego dnia spotkały się tam dwie grupki takich zdezorientowanych frajerów, to zebranie się w AŻ TAK licznej grupie przestaje się wydawać tak nieprawdopodobne. Gdyby nikt nie zaczął się awanturować i domagać dostosowania rzeczywistości do jego wyobrażeń, to pewnie 30 osób przełknęłoby ślinę, podkuliło ogonki i podreptało po omacku w kierunku parkingu z duszą na ramieniu, a następnym razem już takiej głupoty nie zrobiło i nie polazło w góry pod wieczór.
Ale jeśli ktoś zaczął, znalazł zwolenników… to właściwie nic dziwnego, że grupa osiągnęła tak absurdalne rozmiary.

Tak media, jak i bezlitośni kontestatorzy rzeczywistości, “dyskutujący” w komentarzach i życzący turystom powolnej i bolesnej śmierci skupili się na efektach, nie na przyczynach.

Zdecydowałam się za to zabrać z tak wielką obsuwą, że powiedziano już wszystko, co tylko można – jeśli chodzi o rzeczy, które spokojnie można było sobie odpuścić lub wręcz takie, których lepiej byłoby nie mówić.
Czas mnie nie goni, a echa całej tej historii już dawno ucichły, zmieniając się w okazjonalne drwiny na marginesie – nie wspominając o tym, że

Darowałabym sobie, gdybym nie odkryła, że do takich sytuacji dochodziło już wcześniej… a dochodziło.

Podobna afera “wybuchła” już zimą 2011 roku, ale – o ile pamiętam – media i serwisy społecznościowe nie zachłysnęły się tym newsem tak mocno, jak teraz.

Mimo, że cała historia wydaje się niedorzeczna… wygląda na to, że ludzie mają w zwyczaju żądać, by ktoś wywiózł ich z Parku Narodowego po zmroku, bo boją się wracać nieoświetloną drogą i cierpią (albo i nie) na kompletne oderwanie od rzeczywistości.

Można skwitować to uwagami na temat ich rzekomej głupoty, ale… na litość. Nikt nie jest AŻ TAK “głupi” i nikt nie chce robić z siebie pośmiewiska.
Nawet osoby z poważnymi deficytami poznawczymi, silnymi lękami czy cierpiące z powodu chorób psychicznych kierują się JAKĄŚ logiką. Ich tok myślenia bywa niezgodny z tym, co przeciętnemu człowiekowi wydawałoby się “naturalnym” czy “rozsądnym” zachowaniem – nie wspominając o tym, że w niektórych przypadkach nie sposób wejść w ich świat na tyle, by zrozumieć, co determinuje ich działania, ale… jeśli jest to możliwe, to po poznaniu motywów można (przynajmniej do pewnego stopnia) przewidzieć jak zareagują na daną sytuację.

Ludzie, którzy “utknęli” nad Morskim Okiem nie zmagają się z takimi problemami – a przynajmniej nic o tym nie wspomniano.

Więc co? CO sprawiło, że tam poszli, a potem nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić?

To nie kwestia jednorazowego wybryku jednej grupki czy nawracającego problemu jednej osoby… – a nie jest tak.
Skoro do takiej sytuacji doszło nie raz, a CO NAJMNIEJ dwukrotnie – i CO NAJMNIEJ dwukrotnie zebrały się spore grupki… a “już” w 2011 dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego wypowiadał się w pełnym rozgoryczenia i zniecierpliwienia tonie…
Gdyby miał do czynienia z czymś takim po raz pierwszy, byłby zdumiony i skonsternowany. Nie był, co – w połączeniu z ostatnimi doniesieniami – daje podstawy do przypuszczeń, że do takich sytuacji dochodzi często (nagminnie?). I że to nie kwestia czyjejś głupoty, a faktyczny problem.

Skoro ludzie NIE WIEDZĄ, że Morskie Oko to góry; że po zmroku jest ciemno; że w zimie jest zimno; że jak spada śnieg, to robi się ślisko; że wychodząc na szlak popołudniu będą musieli wracać wieczorem, to trzeba im o tym powiedzieć.
Nie ma innego wyjścia.

Upokarzanie nie jest skuteczną metodą pedagogiczną. Jedyną nauką, jaką ludzie z tego wynoszą jest poczucie, że upokarzanie jest ok.
Karanie też nie. Nie na dłuższą metę i nie… właściwie w żaden sposób.
Jeśli widmo kary jest jedynym, co powstrzymuje ludzi przed robieniem czegoś, to sięgną po to natychmiast, kiedy tylko poczują, że nikt ich nie pilnuje.
A jeśli nie mieli złych intencji i pognały ich tam jakieś nierealne wizje… to już się na własnej skórze przekonali, że to nie wygląda tak, jak sobie wyobrażali, czy wydumali… karanie ludzi za to, że nie wiedzieli, że czegoś nie wiedzieli nie rozwiąże problemu.

Tzn. problemu, zgodnie z którym komuś może się stać coś złego w efekcie trwania w monstrualnej niewiedzy. 
Bo jeśli chodzi o problem jakim jest naciąganie służb porządkowych i ratowniczych na “zbędne” akcje, to mam mieszane uczucia. Chętnie dołączyłabym do kpin, drwin i popisów spod znaku co-to-nie-JAA, ale (chwilowo?) nie umiem.
Myśl o tym, że część tych ludzi naprawdę mogła być w niebezpieczeństwie wierci mi dziurę w brzuchu. A mogli być. Nawet, jeśli tysiące ludzi bezpiecznie tamtędy wędruje w tę i z powrotem, droga jest szeroka a trasa oczywista… to wciąż noc w górach zimą – nie aż tak niebezpieczna dla tych, którzy mają pojęcie, z czym się to wiąże; są oswojeni z takimi warunkami – dla ludzi, którzy nie byli na to przygotowani, spodziewali się czegoś zupełnie innego, zostali zaskoczeni przez ciemność i zimność zimy może stanowić zagrożenie.

Czort wie, co może przyjść do głowy takiemu pacanowi, który pędzi w góry, nieświadomy co może go tam czekać i zostawiony sam sobie, przerażony wszystkim dookoła zacznie z wolna dreptać tam, gdzie – jego zdaniem – powinien się udać.
A jak polezie jakimś skrótem i się zgubi? Albo wpadnie na osieroconego niedźwiadka czy turystę w burej puchowej kurtce i zatłucze na śmierć “w samoobronie”? Albo wpadnie na jakiś inny, kompletnie absurdalny i trudny do przewidzenia pomysł, który mógłby się zrodzić tylko w głowie osoby, cierpiącej na dziwne wyobrażenia nt. Świata?

A co się NIE WYDARZYŁO nad Morskim Okiem?

Ciężko mi zakładać złą wolę ludzi, którzy zażądali transportu powrotnego z Morskiego Oka – nie dlatego, że cierpię na nadmiar własnej, dobrej.

Dlatego, że to się nie klei. Po prostu.
Poszli tam bo… chcieli zobaczyć Morskie Oko. Nie widzę innych opcji.
Chcieli też sobie stamtąd wygodnie i bezpiecznie wrócić, płaszcząc dupcie na wozach. Gdyby wiedzieli, że tych wozów tam nie będzie… miłujący wygodę i brak wysiłku cwaniacy świadomi, że nikt nie będzie na nich czekał nie zafundowaliby sobie sterczenia na zimnie przez półtorej godziny. Ani przez dziesięć. Sama konieczność domagania się czegokolwiek jest niewygodna – gdyby to wygodnictwo było ich głównym motywem… to nie ma sensu.
Jeden, dwóch, może dziesięciu gnojków gotowych na wszelkie poświęcenia, byle tylko skłonić kogoś do skakania wokół nich może się trafić wszędzie… ale nie CZTERDZIESTU PIĘCIU jednego wieczora, na jednej kupie i w dodatku nie pierwszy raz tak.
Zresztą te rodziny z dziećmi… przecież sterczenie gdzieś po ćmoku, w zimnie, w śniegu, z małymi dziećmi nie jest ani fajne, ani wygodne. Opcja nieskomplikowanej i wygodnej wyprawy tam istniała – wystarczyłoby wybrać się tam wcześniej.

Wyszło jak wyszło, bo NIE WIEDZIELI jak to będzie wyglądać, NIE WIEDZIELI jak to funkcjonuje – a to, czy prywatnie są dupkami, nieodpowiedzialnymi opiekunami, manipulantami, cwaniakami czy zagubionymi niemotami ma drugorzędne znaczenie. Możliwe, że pasują do któregoś z tych określeń, możliwe, że nie.
Bycie dupkiem, manipulantem i cwaniakiem jest nieuleczalne, ale i w żaden sposób nie związane konkretnie akurat z Morskim Okiem, turystyką czy jakąkolwiek inną aktywnością. Z nieodpowiedzialności i zagubienia można ludzi wyprowadzić – ale to też problem, który występuje wszędzie.

Znalazłam artykuł o sprawie z 2011 roku: “Awantura o fasiągi, których zabrakło

Dość dziwny – nie wiem, czy to kwestia tego, że został napisany w specyficzny sposób, czy w pełni oddaje stosunek do turystów.
Autorka zaczyna od podkreślenia GŁUPOTY turystów.
Potem przytacza wypowiedź dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego, który stwierdza, że turyści są “sami sobie winni”, bo zbyt późno wyszli w góry.
Dopiero później wspomina – niby to na marginesie – słowa prezesa Stowarzyszenia Przewoźników do Morskiego Oka… który wyjaśnia, że bezpośrednio PRZED sytuacją z awanturującymi się turystami, którzy nie umieli wrócić spod Morskiego Oka w życie weszły nowe przepisy… wozy, które wcześniej tam podjeżdżały nagle się nie pojawiły. Brak informacji o tym, czy i jak zawzięcie – jeśli w ogóle – turyści byli informowani o tej zmianie.
Czy to mogło mieć jakiś związek z tym, że podjechali nad to Morskie Oko, pognali “w góry” i niedługo później wrócili, oczekując załapania się na transport powrotny, który się nie pojawił, bo zaczęły obowiązywać nowe przepisy? Czy może wiedzieli o zmianie, mieli świadomość, że nikt po nich nie podjedzie, ale walnęli sobie po piwku na odwagę i zdecydowali się rozkręcić awanturę?
Któż to wie…

Może mimo braku wzmianek w mediach tym razem też doszło do przemilczenia pewnego niuansu? Może wcale nie chodziło o zaskoczenie zimą czy ciemnością a np. o to, że wozy wydawały się jeździć jak zwykle, a na ostatnim kursie pojawiło się ich znacznie mniej? Albo nie przyjechały wcale?
Z tego co widzę nie ma oficjalnego cennika, rozkładów jazdy, ani możliwości przewidzenia czy, kiedy i ile tych wozów się tam pojawi… co wydaje się prostą drogą do właśnie takich absurdów, kiedy to ludzie okazują się bardziej skłonni do podejmowania ryzyka (jakieś “ach, nie wracajmy jeszcze, najwyżej wrócimy bryczką”) i zostawiania sobie większego marginesu błędu, jeśli chodzi o planowanie powrotów).

Nawet jeśli nie… niewiedza nie czyni ich postępowania niegodnym krytyki, ale niewiedza o ich postępowaniu czyni niegodną krytykę

Jeśli są powody, by sądzić, że ludzie NIE WIEDZĄ, z czym się wiąże wychodzenie w góry popołudniu, to nie pozostaje nic jak tylko trzasnąć kampanię informacyjną na ten temat – gorzej niż z królikami zachęcającymi do bzykania się ze wszystkimi dookoła do utraty przytomności w ramach zdrowego planowania rodziny nie będzie.

a) Eskortować ich za każdym razem i wlepiać mandaty awanturnikom.
b) Olać wołanie o pomoc wychodząc z założenia, że powinni sobie dać radę sami i raz na jakiś czas wyruszać na poszukiwanie trupa.
c) Spróbować nadrobić braki w ich edukacji.

Obie opcje najprawdopodobniej nie pociągną za sobą spektakularnych sukcesów, ale wydaje mi się, że trzecia rokuje nieco lepiej.
Jeśli faktycznie istnieje grupa ludzi, która potrzebuje powtórki lub uzupełnienia braków w wiedzy na poziomie przedszkola… to cóż. Trzeba uzupełnić.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 2 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

3 thoughts on “Co się nie wydarzyło nad Morskim Okiem?

  1. Eh, nie. Nie zgodzę się tym razem… Ludzie to leniwe kutasy cytując Food Emperora. Byłam 3x nad Morskim Okiem, raz końcem marca, gdzie na samej górze było sporo śniegu, zimno, a samo jezioro było zamarznięte. Wiedząc o tym wcześniej prawie dostatecznie się przygotowałam (prawie, bo buty niestety nie zdały egzaminu i przemokły już w drodze do) i nie wyobrażam sobie żebym miała odpierdalać takie cyrki jak tamtych 45ciu debili(bo inaczej ich nazwać nie mogę). Na drodze do Morskiego Oka jest podana dokładna odległość, więc można sobie łatwo obliczyć, czy kurwa zdążę zejść przed zmrokiem, a w internecie mogę sprawdzić jaka jest aktualnie temperatura na samej górze i ogarnąć jak się ubrać żeby nie było mi zimno.
    Pod czas tej wyprawy spotkałam matkę z 2ką małych dzieci(na oko 3-5lat), na których widok mój niespełna 8 letni syn przestawał marudzić, bo było mu wstyd, że słabsi dają radę… Z zejściem też nie było problemu, nawet mimo mokrych butów i poturbowanych tyłków po poślizgnięciu się schodząc skrótami. A dodam, że nie mam dobrej kondycji, po prostu nie brakuje mi chęci.
    Wracając do leniwych kutasów, nie chce Ci się chodzić, to nie decyduj się na takie wycieczki(jak np zrobił mój mąż i został grzejąc dupsko przed komputerem). O ileż przyjemniejsze były by takie miejsca jak Morskie Oko, które nie były by pełne zasranych i nieświadomych turystów, którzy nie potrafią się zdobyć na tyle żeby użyć swoich nóg, a wcześniej mózgu!!! Nie wspomnę już o niehumanitarnym traktowaniu koni ciągnących bryczki.
    Edukacja edukacją, ale nie zapominajmy po prostu myśleć.

    1. Przyjemniejsze by były bez zadufanych w sobie Prawdziwych Turystów, motywujących słabszych uczestników wycieczki jakimś idiotycznym poczuciem wstydu, patrzących z góry zarówno na tych, którzy zostali w domach, jak i na tych, którzy też poszli i chcieli zobaczyć, ale coś poszło nie tak, jak planowali.

    2. Nie da się wymyślić czegoś, czego się nie wie. Dorośli ludzie powinni mieć tę świadomość, ale jak nie mają to muszą ją jakoś zdobyć.
      Wątpię, żeby to za każdym razem byli ci sami ludzie, bo jak ktoś lubi wygodę, nie ma kondycji, nie łazi po górach to nie pcha się w sytuacje, które skończą się dla niego przemoczeniem, zmęczeniem i dezorientacją po ćmoku – chyba, że nie wie, w co się pakuje, bo wydaje mu się, że jest łatwiej, że skoro znajomy znajomego był tam z dziećmi latem to on da sobie doskonale radę i zimą… a potem wychodzi różnie.
      Raz się natnie to się nauczy – w mało przyjemny sposób.
      Tylko czego się nauczy? Jedna opcja to coś w stylu: nie łaź w góry zimą bez odpowiedniej odzieży, nie wybieraj się tam wieczorem, a jak chcesz się gdzieś wspinać to trochę potrenuj, bo nawet takie rzekomo mało skomplikowane miejsce jak Morskie Oko może się okazać wyzwaniem dla początkującego.
      Ale jest też inna: czujesz się zagrożony, nie dajesz rady, wszystko cię boli, nie masz siły, nie wiesz co robić = nie wołaj o pomoc, bo wyjdziesz na idiotę. W stu albo i nawet tysiącu przypadkach okaże się, że faktycznie – strach miał wielkie oczy, a ludzie dali radę. A sto pierwsza lub tysiąc pierwsza zginie, bo wbije sobie do głowy, że musi dać radę choćby nie wiem co. A to tak nie działa, że egoistyczne dupki z roszczeniową postawą, które mają wszystkich i wszystko gdzieś będą pierwsi do refleksji i poprawy swojej postawy – oni się najprawdopodobniej nie zmienią, ucierpi na tym ten, kto się przejmuje, nie chce robić kłopotu i ma tendencję do zwalania winy na siebie. To taki nie zawoła o pomoc kiedy będzie jej potrzebował, bo do takiego ta afera medialna i jej morał “trafi”.

      A to zostawia nas z wyborem: czy wolimy uganiać się po górach za bandą nieświadomych egoistów i tym jednym na stu, który zaniemógł, czy olewać wszystko jak leci, bo “wydaje nam się”, że warunki nie są dobre i “każdy” da radę a potem szukać zwłok jakiegoś nieszczęśnika, którego dałoby się uratować.

      Większość życia spędziłam mieszkając u podnóży gór. Często tam łaziłam, byłam do nich przyzwyczajona, mniej więcej znałam warunki i swoje możliwości. Wędrówka na szczyt i z powrotem nie była dla mnie wyzwaniem, nieraz wyłaziłam tam w podkoszulku i z gołą głową, chociaż wiało i bywało zimno. I nic. Myśl o tym, że ktoś mógłby mnie stamtąd sprowadzać i ratować… no, równie dobrze mogliby mnie ratować na spacerze w parku, jakbym akurat miała tego dnia w nogach kilkadziesiąt kilometrów, bo byłabym porównywalnie zmęczona. I świadczy to zupełnie o niczym, ludzie ginęli na tej górze, bo idiotom wydawało się, że to nic takiego i jak zostawią ich przy szlaku i pójdą dalej, to spokojnie zgarną ich w drodze powrotnej, bo ta górka to kaszka z mleczkiem i w ogóle śmiech na sali. A w drodze powrotnej zastawali zmarłego z wyziębienia trupa.
      To nie zawsze kwestia braku kondycji, złego przygotowania, niewiedzy i tak dalej. Miliony ludzi pakuje się w góry bez przygotowania, kondycji i dostatecznej świadomości tego, na co się piszą. 99,9% z nich wraca cało i zdrowo. Giną i odnoszą uszczerbek na zdrowiu ci, którzy mają pecha i z jakichś względów, nie zawsze możliwych do przewidzenia wcześniej dla kogokolwiek (i zdecydowanie nie do przewidzenia dla nich – bo gdyby wiedzieli, to by tam nie szli) ich stan fizyczny był tego dnia gorszy niż zwykle.

      Pracownicy parku wypowiadają się jak się wypowiadają – są zmęczeni tysiącami nieodpowiedzialnych turystów, przez których ich praca jest cięższa niż by być mogła, ale i bez których by jej nie mieli. Powinni być mądrzejsi od bandy kozaków, która zaczyna moralizowanie od sławienia własnych przymiotów i dokonań.
      Tzn. “powinni” – gdyby celem było zwiększenie świadomości, bezpieczeństwa ludzi w górach i tak dalej. Ale nie było. Banda frustratów chciała sobie ulżyć i szukała pretekstu do zmieszania kogoś z błotem i przypisania temu szlachetnych pobudek, nie dbając o konsekwencje, które poniosą inni – mniej więcej tak samo jak ci, którzy idąc w góry spodziewają się, że ktoś im czerwony dywan rozwinie jak będzie ślisko. Nie mam nic przeciwko laniu frustracji – bo jakże bym mogła – ale ze szlachetnością to nie ma nic wspólnego. A jeśli wymaga dorabiania ideologii (aaa, ja tak ostro z nimi żeby zapamiętali i się nauczyli) to znaczy, że tej ideologii nie ma.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.