Anatomia kociego horroru

0
(0)

Dobra dyskusja na forum porusza nawet po kilkunastu latach – link, który niedawno dostałam zapewnił mi niejeden emocjonujący wieczór (no bo czemu miałabym dać sobie spokój, skoro mogę rozbić na czynniki pierwsze i zrobić zupełnie bezużyteczną wiwisekcję?)

Pozwolę sobie pozbawić tej historii elementu zaskoczenia:

Dziewczyna próbuje ustalić, co jest przyczyną “dziwnego” zachowania jej kotów.

Przyczyną jest jej facet, który się nad nimi znęca – bije rękami, tłucze kijem od mopa, kopie, straszy (dzień w dzień odkąd razem zamieszkali i przy każdej możliwej okazji na długo wcześniej); i który ją terroryzuje – stopniowo w coraz mniej subtelny sposób.
Na swoje nieszczęście chyba nie dostrzegła tego drugiego w żadnym momencie. Na wielkie nieszczęście kotów zaakceptowanie, że to, co od początku podejrzewała jest właściwym rozwiązaniem dopuściła do siebie dopiero po trzech latach koszmaru zwierząt (ale kto wpadłby na to, że jego wybranek lub wybranka korzystając z chwil sam na sam atakuje koty, żeby dowieść, że są zbyt kłopotliwe, by je zatrzymać?).

Gdybym była w stanie wszystko to zrobić szybko – poukładać, pogrupować w parę chwil i trzasnąć soczysty komentarz, to na pewno wyglądałby zupełnie inaczej; wydaje mi się, że gorzej. Poświęciwszy temu więcej czasu zwróciłam uwagę na zupełnie inne rzeczy – nie wspominając już o tym, że po paru godzinach przestało mi zależeć na oddaniu emocji, jakie to we mnie wzbudziło, a zaczęło na tym, żeby to jednak jakoś wyglądało i na oddaniu wszystkich okropnych aspektów tej historii – a jest ich sporo.

To wielowątkowy horror – ale po kolei: zaczęło się dość niewinnie.

Kot 3 lata, kotka 4,5 roku, związek z misiaczkiem trwał już ok. półtora roku.
Dziewczyna opisuje, że kotka “zaczęła” sikać poza kuwetą… a zaraz w kolejnej linijce okazuje się, że ten problem występował już wcześniej (ale i misio już wcześniej pojawiał się w jej mieszkaniu).

Związek z oprawcą już trwał, niewykluczone (a nawet całkiem prawdopodobne) że “problemy” wynikały z tego, że kotka była pobita i miała uszkodzony pęcherz, a potem albo ten świr uszkodził go ponownie, albo zwierzę było w takim stresie, że przestało nad nim panować.

Minęło pięć miesięcy – dziewczyna zaczyna próbuje rozgryźć tę “zagadkę”. Niewykluczone, że to jedyne koty, z którymi kiedykolwiek miała do czynienia (pisze, że to jej pierwsze), żyje w bańce i nie ma pojęcia o zwierzętach.
Jest jeszcze na etapie szukania odpowiedzi – opisując sytuację wspomina, że jego sprawstwo przeszło jej przez głowę, ale stara się je od siebie odsunąć. Powiedzmy, że to dość ~naturalna reakcja (tak to, że ją odsuwa jak i to, że nie bierze pod uwagę, że facet mógł mieć złe intencje).

Znów pojawia się wątek kotki sikającej gdzie popadnie – tym razem ewidentnie ma to związek z misiaczkiem.
W tym momencie jeszcze nawet ze sobą nie mieszkają – co znaczy, że przychodził do niej i atakował jej koty, kiedy nie widziała.
I nie była to kwestia krzyków, “zepchnięcia ze stołu” czy “trzepnięcia zwiniętą gazetą”- m.in. takie metody wychowawcze przewijają się w opowieściach innych forumowiczek, które zaznaczają, że nawet koty traktowane w ten sposób nie reagują AŻ TAKIM lękiem.

Mimo tych wszystkich wskazówek, które mogą nie być oczywiste dla osoby, która po raz pierwszy ma do czynienia z kotami, ale powinny być hiper alarmujące dla ich wytrawnych znawczyń większość odpowiedzi jakie dostaje kieruje ją na manowce:

To niepokojące“… ale jeśli zaczniemy kombinować jak koń pod górę i na wszelki wypadek odsuniemy od siebie najbardziej prawdopodobną i stosunkowo łatwą do zweryfikowania przyczynę i zaczniemy tworzyć inne fantastyczne hipotezy, to otrzymamy coś takiego:

Trochę jakby policja, zastawszy na miejscu zbrodni zadźganego nożem trupa zaczęła sprawdzać czy denat nie utonął, nie został otruty lub nie zmarł ze starości, odsuwając na dalszy plan możliwość ataku przy użyciu noża (bo ta wersja jest zbyt brutalna!) i ignorując podejrzanego – który co prawda nigdy nie zaatakował ofiary przy świadkach, ale dał się poznać jako jedyna osoba, która miała duży “problem” z ofiarą – zaczęła badać sprawę pod kątem ewentualnego samobójstwa…

Oczywiście ciąg dalszy nastąpił – autorka po roku wróciła na forum:

Minął rok wspólnego mieszkania. Przerażone koty kryją się po kątach, obserwują go i boją się jego ruchów. Kiedy zostają z nim same, boją się tak bardzo, że nie wychodzą do kuwety – srają i szczają pod siebie a potem w tym siedzą aż tyłki je pieką.

!Żaden kot w nawet “umiarkowanie” normalnych warunkach nie zdecydowałby się na coś takiego, to bardzo czyste stworzenia, a skalę ich emocji można sobie wyobrazić znajdując odpowiedź na pytanie: jak bardzo musiałbym się bać, żeby nie ryzykować wyjścia z kryjówki, nie wytrzymać, zrobić kupę pod siebie i siedzieć w tym ze strachu, że to, co poza kryjówką jest jeszcze gorsze.

Dziewczyna stara się rozwiązać problem szczerymi rozmowami – miś ma tę kwestię głęboko w dupie, ale ona stara się optymistycznie odgonić od siebie rozsądek i wmówić sobie, że tylko tak jej się wydaje.
Dwa tygodnie przed napisaniem tych postów odkryła, że kot ma wybite zęby – pyta o to (na forum) i dostaje tylko jedną odpowiedź: że kły zostały wybite w trakcie pobicia, dokonanego przez jej partnera. Na tamten wątek już nie wraca, pisze dalej tam, gdzie moderatorki dbają o to, by nie rzucać “bezpodstawnych” oskarżeń, bo są zbyt poważne i bolesne (we właściwym tonie wyrażają się tylko znawczynie kotów, podejrzewające, że koty srają pod siebie i siedzą w gównach bo ktoś na nie “psika” – straszy dźwiękiem “pssssss!”, pachnie psem, używa niewłaściwych perfum, albo ma nadwagę…)

Weterynarz poinformował ją, że przyczyną takiego a nie innego zachowania kotów może być regularne bicie – starała się odsunąć tę ewentualność i skupiła się na próbach wymyślania argumentów, które miałyby przekonać misiaczka do polubienia kociaczków (mimo, że misio wyraźnie jej powiedział, że NIE LUBI i NIE POLUBI – ale z drugiej strony chętnie brał udział w próbach “oswajania” kotki, do których zachęcała go dziewczyna).

Ciężko jej uwierzyć, że funduje tym zwierzętom horror – widzi jak się boją, ale wciąż uważa rzucanie jakichkolwiek podejrzeń na misia za “paskudne”.
W głowie jej się to nie mieści, więc kontynuuje szukania winy we Wszechświecie, Opatrzności, kotach i sobie – byleby uniknąć paskudnych myśli na temat misia – chociaż na tym etapie zebrała już całe mnóstwo dowodów na to, że jej koty nie boją się ani hałasów, ani zapachów, ani ludzi: nikogo ani niczego poza jej partnerem, który na tym etapie znacznie mniej się krył i zaczął urządzać festiwale “pasywnej” agresji w jej obecności.

Mimo to – jak w jakimś ponurym żarcie:

 Koszmar trwa dalej:

Dwa dni później nadal o tym myśli i nadal kombinuje, zastanawiając się, czy u kotów można zaobserwować zbiorową, zaraźliwą i nieuzasadnioną histerię.

Misiaczek zbywa ją, lekceważy i tresuje, dając jej do zrozumienia, że nie zamierza dyskutować na temat kotów.

Nie wiem, do jakiego stopnia ta osoba jest ślepa z wyboru, a do jakiego zmanipulowana i wytresowana, by bardziej wierzyć cudzym słowom niż własnym oczom. Może nie ma pojęcia, że związek nie musi tak wyglądać?
Powiedzmy, że ~zrobiła co mogła, by naprawić sytuację. Trochę zrobiła:

– opowiedziała o problemie,
– zapytała o rady,
– woziła koty do weterynarza,
– starała się chemicznie skłonić je do polubienia swojego oprawcy,
– próbowała oswoić koty z misiaczkiem,
– podjęła pierwszą nieudaną próbę nagrania tego, co misiaczek wyprawia pod jej nieobecność.

Jedyne, czego nie zrobiła, to nie uwierzyła, że żyje pod jednym dachem z potworem – bo przecież jest wierzącym, praktykującym, katolikiem, miłym domatorem, przepadającym za dziećmi… (tak jakby słowa “praktykujący katolik, dobry człowiek” kiedykolwiek pojawiały się w opisach ludzi, którym nad głową nie wisi wielkie, mroczne ALE… i jakby sympatia wobec pewnej grupy ludzi miała jakikolwiek związek z byciem lub nie byciem oprawcą dla zwierząt).

Ponadto ewidentnie nie miała świadomości, że “rozmowy” z sadystycznymi psycholami nie tylko nie mają szansy doprowadzić do czegokolwiek “dobrego”, a wręcz pogarszają sprawę – bo dla “człowieka”, który nie traktuje swojego rozmówcy jako równego sobie gadanie nic nie znaczy, a dla pozbawionego skrupułów manipulanta jest ni mniej ni więcej jak tylko bardzo pożądanym newsletterem, dzięki któremu dokładnie wie kiedy i w którym miejscu jego poczynania wymagają jeszcze jakichś korekt.

Tymczasem na forum pojawiają się głośniejsze głosy rozsądku – zachowawcze i ostrożne do bólu – ale mimo to NADAL:

Więc koszmar trwa dalej a autorka przestaje się kryć z tym, że dokonuje zupełnie świadomego wyboru, wie co leży na szali, a mimo to chciałaby sprawdzić wszystkie, nawet hiper-skrajnie-niemal-zupełnie-nieprawdopodobne możliwości ZANIM rozważy możliwość, że olewający, agresywny misio robi cokolwiek nie tak.

Bo chce mieć świadomość, że spróbowała wszystkiego zanim ostatecznie dokona tego straszliwego testu na niewinność misiaczka – nie bacząc na to, że każdy kolejny dzień jej rozmyślań to kolejne butowanie kotów – ale jednocześnie żąda, by jej postawa była oceniana jednoznacznie i pozytywnie (bo przecież robi wszystko dla koteczków).

Niestety nie wiem, czy 11 lat temu “szczere rozmowy” jako panaceum na wszystko też atakowały z każdego zakamarka, ale dziewczyna faktycznie zrobiła co mogła, żeby ocalić swój związek i nie skrzywdzić Misia podłymi podejrzeniami.
Kotom też próbowała pomóc – walcząc z wypieraniem level milion – ale próbowała.

I dalej – uporczywe sugestie, że może jednak coś nie tak z kotami:

I (chyba), że rolą behawiorysty jest przyzwyczajanie zwierząt do tego, że są regularnie bite:

(Tak, wiem, że autorka sama prosiła o namiary na dobrych behawiorystów, ale zakładając temat na forum prosiła też o spojrzenie na problem z boku, nie o “empatyczne” wczuwanie się w jej sytuację i wymyślanie większych ilości tego, co sama miała w głowie.)

Aż w końcu:

Tylko nie rozumiem, czemu dwukrotnie… raz to za mało? Wciąż mogłoby dojść do jakiegoś “nieporozumienia” i niesłusznego skrzywdzenia dobrego człowieka bo-może-on-tak-tylko-raz-im-wpierdolił?

Wbrew “optymistycznemu” wydźwiękowi ostatniego posta… tak naprawdę nic się nie zmieniło.
Być może chwilowo nikt ich nie lał, ale sama wcześniej pisała, że zachowywały się dokładnie tak samo, kiedy były bite – w przerwach pomiędzy kolejnymi atakami.

“Chwilowo”, bo jak na mój gust istnieją tylko trzy możliwe wyjaśnienia tamtej sytuacji:

a) właścicielka kotów doskonale wiedziała, co się dzieje, niewykluczone, że też lubiła się nad nimi pastwić lub w pełni to akceptowała, a doroczne zrywy i “próby rozwiązania problemu” były makabryczną kpiną i próbą sprawdzenia, gdzie jest granica ściemy, którą można wciskać otoczeniu, zwracającemu uwagę na to, że coś złego dzieje się z kotami (i proszę bardzo: nie jedna i nie dwie zatwardziałe wielbicielki kotów były skłonne uwierzyć w to, że koty srają pod siebie i siedzą w tym godzinami, bo są szurnięte, albo mają postprenatalną traumę a potrzebują dobrego ćpania i behawiorysty) dzięki czemu mogła im podsunąć argument “o, patrzcie, znawczynie kotów uważają rzucanie takich podejrzeń za wysoce niestosowną podłość i dopuszczają, że wina leży po stronie kotów, którym nie dzieje się żadna krzywda;
b) właścicielka kotów była autentycznie zatroskana sytuacją kotów, ale została zredukowana do poziomu trzeciego zwierzęcia w domu i zmanipulowana poza granice, w których była zdolna do decydowania o sobie – z oczywistych względów nie mówiła zbyt wiele na temat swojego związku (na forum o kotach), ale wspomniała, że rozmawiając z partnerem na problematyczne tematy zaczynała podejrzewać u siebie urojenia – co wyjaśniałoby jej ekstremalnie powolne reakcje i trudności w kontaktach z rzeczywistością (ale nie wróżyły absolutnie niczego dobrego na przyszłość: nikt nie wpada w takie bagno z marszu, a Misiaczek nie wybrałby jej sobie na ofiarę partnerkę, gdyby już wcześniej nie miała skłonności do pokładania większej wiary w cudzych słowach niż własnych myślach – póki nie była tego świadoma, miała ogromne szanse na to, że uciekłszy od jednego świra szybko trafiła pod objęcia kolejnego;
c) właścicielka kotów nie widziała w nich żywych istot – raczej coś pomiędzy dzieckiem a meblem, ale znacznie bliżej mebla – lubiła je, dbała o nie, ale pewnie dbała tak o wszystko: buty, talerze i dywany również.

Żadna z tych opcji nie wróżyła kotom szczęścia i dobrobytu – chociaż w drugim przypadku szanse na to, że trafi na kolejnego kociego sadystę nie są aż tak wielkie.

Wściekłość na nią wydaje mi się być naturalną reakcją, ale po przeczytaniu tego dziesięć  razy i przyjrzeniu się całej dyskusji widzę parę rzeczy, które przerażają mnie bardziej niż jej postawa i opisy koszmaru kotów.

Ostatecznie – od momentu w którym zyskała “dowód” na to, że kot najprawdopodobniej został okaleczony, a uraz którego doznał raczej nie pojawił się samoistnie (po wizycie u weterynarza “przed Sylwestrem” 2006 roku) zaczęła intensywnie myśleć, analizować, i wróciła do tych pożal się Boże ekspertek, które – kiedy pytała rok wcześniej wymyślały cuda na kiju, próbując “wytłumaczyć” zachowanie kotów i wybielając misiaczka z większym zaangażowaniem niż w którymkolwiek momencie robiła to autorka.

Ich zdaniem problemem mógł być “zapach!” Nieodpowiedni “zapach” może budzić w kotach “przeraźliwy strach”, ciągłą potrzebę ucieczki, chowanie się, czołganie i szczanie pod siebie!

Wiadomość z ostatniej chwili – uwaga – NIE MOŻE i NIE BUDZI. Wszystkie opisane przez tą dziewczynę objawy współistnieją tylko z doznawaniem przemocy ze strony osoby, która budzi w nich taki lęk.
Jeden czy drugi może się pojawić w innych okolicznościach, u stworzeń po ciężkich przejściach, które dopiero się aklimatyzują w nowych warunkach, w których nie są maltretowane, ba! – różne dziwne rzeczy mogą być cechą osobniczą nie świadczącą o niczym złym… ale w tak monstrualnym combo… – litości.
Zapach może budzić niechęć, fascynację, rezerwę, niepokój – ale nie trwały i narastający lęk. 

To nie wszystko (niestety) – jest jeszcze parę odcieni makabry, które wbiły mnie w fotel.

Pani, która najprawdopodobniej ma podobny problem “z kotem”:

Kontrowersja, której nie rozumiem:

Nie wiem, czy to specyfika tego konkretnego forum, czy kwestia minionych jedenastu lat – kiedy zobaczyłam to po raz pierwszy ciężko się zgorszyłam, że pasjonatka kotów sugeruje ich uśpienie żeby misiaczek był zadowolony. Za drugim też. I za trzecim.

Za czwartym… Jezus Maria – chyba dla niej opcją “nie do przełknięcia” jest wypowiedzenie na głos myśli o rozstaniu z gnojem, który znęca się nad zwierzętami.
Tak by wynikało z późniejszej części dyskusji.
Ja nie mam pojęcia, nie mam nawet podejrzeń – zważywszy na tematykę tego forum kompletnym kosmosem “nie do przełknięcia” wydaje się być uśpienie kotów. Bo dlaczego, na Boga rozstanie z oprawcą miałoby być “nie do przełknięcia” i sprowokować napad współforumowiczek?

A co TO ma być to już kompletnie nie mam pojęcia – a gdyby misiaczyna lał koty (i opcjonalnie też inne zwierzęta), ale dzieci nie, to automatycznie stałby się dobrym i akceptowalnym materiałem na ojca?

Tylko strach przed tym, że rozwinie skrzydła jest czynnikiem “budzącym wątpliwości” względem brania sobie takiej gnidy na partnera życiowego?!

No… nie można się spodziewać, by zareagowała szybciej niż po TRZECH LATACH! Przesada, nierealne oczekiwania.

TRZY LATA. Koty były maltretowane przez TRZY LATA i milion oczywistych symptomów to było za mało, żeby autorka nabrała pewności, że to misiaczek zarządza tym piekłem, ale w momencie, kiedy wreszcie dojrzała do sprawdzenia gada złym pomysłem byłoby faktyczne zrobienie tego i udowodnienie sobie ponad wszelką wątpliwość, że to agresywny, sadystyczny śmieć, manipulant i kłamca.

Dlaczego? Bo autorka powinna już wiedzieć, że  to agresywny, sadystyczny manipulant i kłamca!

Co więc powinna zrobić? SZCZERZE porozmawiać z KŁAMCĄ. Szczerze POROZMAWIAĆ z manipulantem. Zadać kilka podstawowych pytań SADYŚCIE, KŁAMCY i MANIPULANTOWI.
Myślmy pozytywnie ;-) może tym razem będzie w nastroju na kompletną zmianę osobowości – kto wie ;-)
Co prawda nawet w najbardziej brawurowej literaturze social-fiction nie ma AŻ TAKICH zwrotów akcji, ale Ty, ofiaro manipulanta i właścicielko kotów, które ten psychol od lat torturuje nie masz innej opcji, jak tylko SZCZERZE z nim porozmawiać.

Przecież to jest taki absurd, tak niedorzeczna, makabryczna kpina, że dawanie takich rad nie może być niczym innym jak podpuszczaniem tej nieszczęsnej kobiety, żeby wpakowała się w to bagno jeszcze głębiej. To jakieś koło sympatyków sadyzmu i socjopatek?

Wypowiada się osoba ewidentnie świadoma istnienia i skali problemu… ale jakimś cudem nieświadoma, do czego prowadzą “szczere rozmowy” z pozbawionymi skrupułów sadystami? Nie mająca pojęcia, że ci “faceci, którym pasuje wszystko oprócz dziecka” nie widzą kobiet, które osaczają jako ludzi? I że zrobią wszystko, żeby wykorzystać to przeciwko nim? Jaka “szczera rozmowa”?!
Wolne żarty…

Nie można też wykluczyć, że biedny, zagubiony chłopiec jest po prostu niedopieszczony!

Nie czuje się dość ważny, więc od trzech lat spuszcza regularny łomot bezbronnym istotom. Urońmy łzę nad jego dramatem.

A TO nie jest dowód na to, że dziwne rzeczy się zdarzają, kosmici istnieją, a zwierzęta świrują bez powodu, więc nie można ufać ich reakcjom:

To dowód na to, że ultradźwiękowe odstraszacze psów istnieją i istniały też dwadzieścia lat temu grzejąc ciepłą miejscóweczkę w kieszeni owego znajomego.

Na deser prawdziwy miód na duszę.

Dziewczyna zrobiła jedyną rzecz, którą umiarkowanie zdrowy psychicznie człowiek mógł w takiej sytuacji zrobić – pogoniła go i odeszła z kotami w kierunku zachodzącego słońca.

Można dyskutować o tym, na ile była odpowiedzialna za piekło w którym żyły koty i różnie to ocenić – ostatecznie pod pewnymi względami byli całkiem nieźle dobrani: ona chciała go podstępem skłonić do polubienia kotów – on chciał ją podstępem skłonić do pozbycia się tych śmierdzieli; ona zaakceptowała, że nie akceptuje jej takiej, jaką jest; on był gotów na tresowanie, jej odpowiadało traktowanie jej jako istoty podrzędnej, on chętnie ją tak traktował.
Mogła zrobić to wcześniej.
Dla wszystkich byłoby lepiej gdyby zrobiła to wcześniej.
Może by zrobiła, gdyby od początku zamiast delikatnych sugestii (żeby-broń-borze-nie-rzucać-tak-potwornych-podejrzeń-na-Misiaczka) i jakichś bredniach o kotach, które boją się perfum, nadwagi i bywają wiekuiście uprzedzone do dzwonków w telefonie przeczytała to, co pojawiło się dopiero po kolejnym ROKU cierpienia kotów (mimo, że już wcześniej symptomy były ewidentne) i wciąż było dość enigmatyczne i niepewne, by autorka zastanawiała się kolejnych kilka tygodni.

Świat by się skończył, jakby już na samym wstępie niekulturalnie zaatakowały misiaczka i poradziły w pierwszej kolejności sprawdzić, co robi kotom pod nieobecność autorki?! – bo że COŚ robi nie tak wiadomo było od pierwszego postu; że ewidentnie robi KRZYWDĘ kotom, z premedytacją było wiadomo od stycznia 2006.
Nie wiem, czemu miała służyć to ważenie słów, żeby przypadkiem nie wyrazić się zbyt dosadnie. Że niby byłoby gorzej, gdyby nie były milusie i nie rzucały podejrzeń na szurnięte koty, tylko na autorytarnego misiaczka, bo autorka by się obruszyła, poszła sobie i na złość podłym babskom z forum nigdy przenigdy nie pomyślała, że mógłby zrobić im coś złego? I jakimś cudem pozostała bierna jeszcze dłużej? Bardziej ślepa? Zrobiłoby jej się przykro?!
Przecież gdyby facet był niewinny, to w interesie wszystkich byłoby jak najszybsze wyeliminowanie go z kręgu podejrzanych i zajęcie się poszukiwaniem mniej prawdopodobnych przyczyn.

A tak, dzięki miłej atmosferze i zachowawczości przekraczające wszelkie granice nie było jej przykro i nieświadomie (jeśli nieświadomie) dręczyła te biedne koty, podsuwając je pod nos oprawcy… bo przecież było tyyyyyle możliwych przyczyn, że nawet po połamaniu zębów i z opinią weterynarza warto było doradzać behawiorystę i odradzać kamery.

W epilogu znajdujemy ostatni akt tego horroru – chyba nawet bardziej przerażający niż wszystko, co nastąpiło wcześniej – tony gratulacji, wyrazy podziwu i jakieś brednie, sugerujące, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo DZIĘKI TEMU, że koty były tak długo skazane na tortury, autorka uniknie marnowania sobie życia z potworem…

I


Wszystko to sprowadza się do:

Zapomnij o kotach! Ciesz się, że Tobie nie przylał!
Podjęłaś słuszną decyzję (i zapomnijmy o tym, że do końca sugerowałam Ci coś zupełnie przeciwnego)!
Teraz używaj kotów jako testera – jak Misiaczek zacznie je lać to znaczy, że nie jest zbyt dobrym materiałem na partnera (i zapomnijmy o tym, że spora reprezentacja tutaj brałaby takiego jełopa pod uwagę)!
Ocaliłaś koty… przed piekłem, w które sama je wpakowałaś! Brawo! – bez cienia ironii.
Rozstanie z sadystą to taka trudna decyzja… gratulujacje!

II


Współczuję, że musiałaś odejść od tego uroczego oprawcy!
Może dobrze, że się dowiedziałaś… a może nie – mogłaś oddać koty i żyć z nim szczęśliwie przez długie lata… cóż, nie dowiemy się już.
Kto by się spodziewał… i mniejsza o koty, ważne że sama nie oberwałaś!

III


Wow, zdobyłaś się na odejście od sadysty!
Ciesz się, że nie oberwałaś, zawsze lepiej, że koty niż Ty!
Koty Cię uratowały… szkoda, że nie posłuchałaś mojej rady i nie wystawiłaś się na kolejne manipulacje, może związek wciąż by kwitł – no, trudno…
Gratuluję! Gratuluję! Gratuluję!
Miałaś szczęście!
Możliwe, że wcale nie lubił ich bić codziennie, może po prostu ma taki styl komunikacji… nie umiał wyrazić emocji…

Autorka uniknęła trwania w związku z sadystą nie DZIĘKI temu, że bił koty tylko dlatego, że wreszcie zrobiła to, co powinna, a większość tych tekstów po prostu śmierdzi.

Są niesmaczne. Niestosowne. To, że koty podobno dostały swój happy end nie zmienia faktu, że niektóre forumowiczki mogły się znacząco przyczynić do wydłużenia ich cierpienia tymi wydumanymi “tłumaczeniami” i hipotezami, które w tej konkretnej sytuacji (i niestety wielu podobnych) nie miały racji bytu.
Ani słowa o tym, że niektóre “trochę” przesadziły z fantazjami, sama ulga i gratulacje. Które znaczą… co właściwie?
Że są tak bezkrytyczne wobec siebie, że brak im jakichkolwiek hamulców?
Że same mają u boku tak zacnych misiaczków, że osiągnęły maestrię w wymyślaniu usprawiedliwień?
Że same leją swoje koty i lubią to bagatelizować?
Że od początku WIDZIAŁY, że wszystko świadczy o premedytacji i sprawstwie faceta autorki, ale pisały te bzdury, bo bardziej zależało im na sprawianiu miłego wrażenia i dalszej konwersacji niż pisaniu niechcianej prawdy o swoich podejrzeniach i myślach – ale z szansą na to, że ktoś, kto będzie to czytał dowie się czegoś, czego nie wie, wychwyci niepokojące sygnały i może uratuje jakieś stworzenie (albo i siebie) przed oprawcą?

I jak niskie trzeba mieć standardy, żeby “docenić” partnera za to, że nie jest perfidnym, sadystycznym oprawcą?

Czy to pozytywne zakręcenie musi sięgać tak daleko?
Brak krytyki postępowania autorki i życzenia szczęścia na nowej drodze życia nie byłby dość pozytywny?
Po co te gratulacje, dające do zrozumienia, że zrobiła coś wyjątkowego i heroicznego?
Nie zrobiła – co nie znaczy, że się nie nacierpiała i nie było to dla niej trudne – ale gloryfikowanie tego obniża “normę” do poziomu szamba. Bierność w tamtej sytuacji byłaby szambem.

A te insynuacje, że cierpienie kotów nie było tylko i wyłącznie okrucieństwem, bo “dzięki temu, że koty cierpiały…” nadają się tylko do wywoływania wymiotów.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.