Strasznie irytowały mnie foty, które w pewnym momencie zalały internet. Występowały pod nazwą “bubble nails” – choć nie jestem pewna, czy jest prawidłowa, bo podpinano pod nią i takie, rozszerzające się w kształt wachlarzy, i takie, w których na płytce formowano półkulki, nadające palcom bardzo “kosmicznego” looku.
Uparcie nazywano to “trendem” i łamano ręce nad zepsuciem dzisiejszego Świata, w którym to kobiety pozwalają sobie na bawienie się odjechanymi pomysłami na zdobienie paznokci.
Banda bigotów, ignorantów i nudziarzy.
To nigdy nie był trend!
To był lokalny folklor, który nie miał szans na wielką skalę w środowiskach, gdzie większość kobiet w ogóle nie zdobi paznokci, a te które to robią, trzymają się trzech najpopularniejszych kształtów, średniej długości i jeśli w ogóle szaleją na tym froncie, to z jakimś ciemniejszym kolorem; neonem, brokatem albo holo.
Ale tam, gdzie bez fikuśnych paznokci wygląda się dziwnie, bo urosły do rangi “podstawowej” biżuterii i kobiety są bardziej skłonne do rezygnacji z innych ozdób (kolczyków, naszyjników, pierścionków i bransoletek) niż z odpicowania paznokci… tam więcej doświadczenia z robieniem ich (bo klientek multum), noszeniem ich*, więc i potencjał i chęć ekstrawagancji i społeczna akceptacja dla nawet najbardziej “szalonych” paznokci znacznie większa.
* (bo to jak z obcasami: nosisz regularnie 9-centymetrowe szpile – poradzisz sobie i w szesnastkach na platformie, choć będzie ciężko;
chodzisz tylko w trampkach i balerinach – nie dotrwasz końca dnia…
nosisz regularnie centymetrowe szpony: nie masz problemu z codziennymi czynnościami, bo już dawno nauczyłaś się wszystko robić z nimi;
jesteś przyzwyczajona do krótkich: zamęczysz się z długimi tipsami; raczej zrobisz sobie krzywdę niż rozwiesisz pranie)
U nas? Litości.
Nawet takie banały jak wstążeczki czy cyrkonie – które niekoniecznie przyćmiewają wszystko, jak tylko ktoś z nimi wejdzie do pomieszczenia; nawet z użyciem bardzo połyskliwych i “dyskotekowych” ozdób można stworzyć całkiem stonowaną kompozycję – wydaje mi się, że na pięć kobiet, którym się to podoba i “chciałyby”, na zrobienie ich decyduje się najwyżej jedna… bo praca, bo “co ludzie powiedzą” i tak dalej.
Pod byle czarnym lakierem brokatowym nietrudno znaleźć komcia z zachwytami nad tym, jakie to ładne i ubolewaniem, że niestety, ale autorka tej opinii nie może sobie na to pozwolić, bo są “zbyt krzykliwe” czy coś w tym guście.
W takich warunkach zasadnym było lamentowanie nad “ryzykiem”, że bubble nails mogą nagle znaleźć się na topie?
Niemożliwe, by osoba, która choć w marnym stopniu (ale jednak!) interesuje się modą i kosmetykami mogła to uznać za prawdopodobne. Jeśli otworzyła mordę szerzej niż na uświadomienie wszystkich dookoła o tym, jak bardzo ta forma zdobienia paznokci nie jest w jej guście, to chodziło tylko o znalezienie sobie pretekstu do pojeżdżenia po kimś i przedstawienia siebie w dobrym świetle.
Tzn. “dobrym”. Jeśli uznamy “aaa, ja to jestem taka krejzolka, ale bez przesady, takie dziwactwa to nie dla mnie” vel. “jestem za a nawet przeciw” vel. “mam osobowość szczura, zapędzonego w ślepy zaułek, ale nie wygryzę sobie drogi do wolności przez beton, więc profilaktycznie zwykłam przyjmować poglądy ostatniego rozmówcy” za dobre światło.
Po rozbiciu na czynniki pierwsze to nie ma najmniejszego sensu.
Jakaś lasencja zrobiła sobie kosmicznie dziwne pazury. Dumna i zadowolona, że ho ho.
Opcja A: kompletnie mi się te paznokcie nie podobają, nie robiłabym sobie takich.
Opcja B: ta ździra wyczynia jakieś głupoty i jeszcze śmie mieć z tego ubaw i satysfakcję? DOBRZE się z tym czuć? Majtać tymi pazurami i obfotografowywać je jakby miała tam coś ciekawego (a przecież ma), Nie powinna! Są przecież jakieś granice przyzwoitości: nie można sobie pozwalać na sprawianie sobie przyjemności bzdetami, które nijak nie dotyczą nikogo poza nosicielką pazurów… i wybitnie wrażliwymi posiadaczkami silnie rozwiniętego zmysłu estetycznego spod znaku “wszyscy powinni robić wszystko tak, jak ja uważam za słuszne, to wszyscy robiliby dobrze hue, hue“.
Często to te same gnidy, zdolne powiedzieć osobie na wózku, że lepiej by zrobiła, jakby siedziała w domu zamiast męczyć ludzi swoim widokiem i psuć im samopoczucie. Albo jeszcze gorsze gnidy, które nieestetycznie w jej mniemaniu wyglądającym chorym czy okaleczonym łaskawie odpuści, bo i tak nie mają innego wyjścia, mutanty… a czepią się tych, którzy z własnej woli ubierają się, zdobią, albo zmieniają swój wygląd, żeby mieć z tego frajdę i satysfakcję bo oni mają wybór i mogą z tego zrezygnować w imię cudzego, autorytarnego widzimisię, a skoro tego nie robią, to warto im przypomnieć, że powinni mogliby!
Mam irytujące wrażenie, że gdyby którakolwiek z co bardziej płomiennych krytykantek bubble nailsów miała choć ułamek pewności siebie właścicielki dłoni, nad zdjęciem których się tak emocjonalnie uniosła, to w ogóle by nie miała większości problemów, z którymi się truje na co dzień.
To nie jest żadna wielka filozofia.
Nawet, jeśli ktoś wygląda jak potwór z moczarów i teoretycznie nie wpasowuje się w to, co większość określiłaby jako atrakcyjne, to jeśli będzie się konsekwentnie upiększał w sposób, który sprawia mu frajdę, to będzie się czuł lepiej. Jak będzie się czuł lepiej, to będzie pewniejszy siebie. A jak będzie pewniejszy siebie, to będzie się jawił jako atrakcyjniejszy nawet tym zmatolonym mędrcom spod znaku “och, byłabyś taka ładna, gdybyś tylko nie (…)” (i w 99% przypadków w miejsce kropek można wstawić “robiła ze sobą tej rzeczy, która w zasadzie mi się nie podoba i chętnie cię za nią zgnoję, choć realnie była jedynym powodem, dla którego zwróciłem na ciebie uwagę i dostrzegłem, że w sumie to ładna jesteś”).
I to się odnosi do wszystkich. Tych wybitnie urodziwych z natury również. Jeśli ktoś jest wybitnie urodziwy z natury i nie robi wiele, żeby się upiększać – to albo jest świadomy swej atrakcyjności i ma wywalone (rzadziej), albo wcale nie czuje się atrakcyjny (częściej).
Long story short…
Ludzie czują się źle ze swoimi ciałami, więc zachowują się jak zrzędliwe małpy i próbują zgnębić wszystkich, których podejrzewają o nieco lepsze samopoczucie, żeby móc pokrzepić się tym, że tamci też czują się źle i nie musieć nic robić… chociaż te smęty pochłaniają więcej czasu, energii i pieniędzy, niż wpakowaliby w robienie sobie dobrze.
Taa, odpicowanie się na Kylie Jenner kosztuje fortunę, ale zgnębienie i olanie tematu, bo choć by się chciało to “przecież nie ma sensu” też nie jest jakoś szczególnie opłacalną opcją.
Klasyczną reakcją na widok długich paznokci – nie daj borze męskich (nie że wymanikiurowanych, czy pomalowanych, po prostu trochę dłuższych, nie oberżniętych równo z mięsem) jest pytanie lub sugestia, że nosiciel na pewno nie radzi sobie zbyt dobrze w toalecie.
Tak, jak każdy, absolutnie każdy posiadacz kolczyka w nosie musi usłyszeć pytanie o to, czy mu smarki przez tą maleńką dziurkę, szczelnie zatkaną kolczykiem smarki nie wylatują (i zadumać się na moment, co tam się musi dziać przy przeziębieniu, skoro autor pytania obawia się ataku flegmy pod takim ciśnieniem, że szukałaby ujścia wszędzie… a przecież zaraz obok są kilkadziesiąt razy większe, naturalne dziurki od nosa), tak każda osoba, nosząca długie paznokcie musi usłyszeć coś o podcieraniu i kupie pod paznokciami.
Zostawiając już kwestie kultury i oryginalności…
Cudowny jest ten aspekt pomijania roli przyzwyczajenia, nauki i doświadczenia w tak banalnych kwestiach jak długie pazury – mimo, że to ten sam mechanizm co wszędzie.
No i dostaję rzutów depresji od tego tonu: “nie podoba mi się to! oby nie stało się modne, bo nie chciałabym musieć tego nosić!“.
To Ty grama wolnej woli babo nie masz?
Ludzie mają kpić i piętnować robienie czegoś (czego nie chcesz robić), bo jak to zaakceptują, to poczujesz się zmuszona żeby to zrobić… więc aprobujesz robienie przykrości tym, którzy by chcieli… w nadziei że tego nie zrobią… żebyś Ty nie musiała też tego robić?
Bo liczy się tylko Twoja własna, bezwolna dupa?
Koncepcja robienia ze swoim wyglądem tylko tego, co Ci się podoba, to zbyt odległy kosmos?
Ale to kuloodporne założenie, że długie paznokcie = problemy z zachowaniem higieny po wizycie w toalecie!
Nie przeczę, że może to być problematyczne* przy naprawdę długich szponach, ale na tym się nie kończy, bo te osoby deklarują coś znacznie ciekawszego.
*- “problematyczne” nie znaczy, że tam jest jakaś przepaść nie do przejścia, kompletnie uniemożliwiająca zrobienie czegokolwiek, tylko że coś jest nieco bardziej skomplikowane niż standardowo.
Wygląda to tak, jakby chcieli forsować przekonanie, że kobieta skłonna poświęcać czas, pieniądze i energię na upiększanie się chętnie się nie domyje!
Tak jakby na każdym rogu, w barze siedziała panna, zajadała się żeberkami w sosie i umorusana nim po policzki nawet nie przetarła się ręką, tylko zaczynała nakładać fluid na resztki obiadu.
Nie siedzi.
Nawet gdyby którejś naprawdę nie chciało się myć, to i tak to zrobi, bo makeup na czystej twarzy trzyma się lepiej niż na sosie barbecue. Jak jakaś będzie mieć wybitnie wywalone na to, jak aktualnie wygląda to też raczej się umyje niż pomaluje.
Może i zdarzają się wyjątki (zwłaszcza anegdotyczne), ale one nie tworzą reguł:
Trzeba ubrać kurtkę, żeby wyjść na Mount Everest, ale samo założenie kurtki nie jest podstawą do przypuszczenia, że ktoś będzie niebawem Koronę Świata zdobywał.
Jak to mówią – w każdym stereotypie jest ziarno prawdy.
Ale jak weźmiesz takie ziarenko, poobracasz na wszystkie strony, przyjrzysz się i dojdziesz do wniosku, że to chyba nie to… weź kolejne i sprawdź czy to przypadkiem nie tam pies pogrzebany.
Teza wygląda mniej więcej tak:
Długie paznokcie = “problemy z zachowaniem higieny po wizycie w toalecie”.
Choć niewielu jej zwolenników zadowala się eufemizmami.
Mówią o gównie pod paznokciami i osranych rękach, będących domniemanym skutkiem ubocznym noszenia długich paznokci.
Ale to oznacza, że najbardziej oczywistym, logicznym i sensownym rezultatem pojawienia się jakiejkolwiek trudności (np. długich paznokci) jest dla nich zaniedbanie higieny!
I to w najbardziej ekstremalny możliwy sposób.
Żadne tam, że ktoś nie brał prysznica trzy dni i lekko zaśmierdł… chodzi wysmarowany odchodami.
Skąd – jeśli nie stąd – mogłaby się brać obawa, że inni mogą tak postąpić?
no chyba że ktoś nosi koszulę w kratę
Ta, a szeroki uśmiech to podstawa :)
Krata nie była moja, ja się czepiałam niebieskiej, bo nie była brązowa.
no dobrze, w niebieską kratę