Mam alergię na optymizm. Może i w większości przypadków stawianie autodiagnozy nie jest najlepszym pomysłem, ale tego jestem pewna. Mam duszności i dostaję wysypki, a przesyt gotów mnie wpędzić w stan przedrzucawkowy – ale pewnie to negatywne myślenie destrukcyjnie trawi mnie od wewnątrz.
Ale negatywne myślenie jest lepsze!
Kto ludziom nakładł do głów tych bzdur o zakręcaniu się na pozytywach?
Bo to przecież SĄ bzdury.
I to nie dlatego, że osobiście preferuję pesymizm w trzech smakach: nihilizm-tragizm-turpizm.
Z najbanalniejszego powodu na świecie: to tak nie działa, że najpierw ktoś coś sobie wymyśli, a potem powtarza to tak długo, aż wszyscy dookoła niego w to uwierzą, i on sam uwierzy, i brokatowe noso… jednorożce przefruną nad jego głową.
Tak działają media, religie, polityka – jeśli ma się do czynienia z tłumem, to ta metoda ma spore szanse powodzenia. Tłum jest bardziej zajęty sobą niż słuchaniem – tu się pokłóci, tam pobiegnie kogoś zlinczować – całkiem sporo można przed nim ukryć, coś zakłamać, coś uładzić.
Ale jedna osoba? Co może zrobić JEDNA osoba, non stop sama ze sobą?
Jedna osoba powtarzająca sobie z uporem maniaka, że powinna myśleć pozytywnie, bo dzięki temu będzie szczęśliwa?
Jej myśli nie będą dobre.
Niedorzecznością byłoby zakładanie, że na pomysł zafiksowania na optymizmie mógłby wpaść ktoś zadowolony z życia, spełniony i radosny (przynajmniej chwilami) – bo takiemu człowiekowi negatywne myślenie niestraszne (przychodzą i odchodzą, nie poświęca im wiele uwagi), natłoku świeżych pozytywów też nie potrzebuje, bo ma własny zestaw.
To będzie jedna osoba, udręczona, smutna, skrzywdzona i wpadająca na pomysł, że okłamywanie się będzie najlepszym jedynym sposobem na przetrwanie.
Może się okłamywać miesiąc, rok albo dwie dekady, ale potem to rypnie – im dłużej będzie trwało, tym boleśniej w nią uderzy.
W najlepszym wypadku konsekwencje pozytywnego myślenia za wszelką cenę boleśnie uderzą w pomysłodawcę, inżyniera i głównego realizatora tego planu.
I to będzie najlepsze z tego, co on i cały jego “światopogląd” może ofiarować światu.
Szczęśliwe dziwaki i radośni z urodzenia to zupełnie inna kategoria – oni sobie po prostu istnieją, robią co chcą, jak im się podoba i dobrze im. Nie muszą się pilnować, negatywne myślenie nawet nie przychodzi im do głowy.
Pozytywnie nastawieni z wyboru… – tego już nie jestem pewna.
W każdym razie nie widziałam na własne oczy przedstawiciela tej grupy, który byłby nieszkodliwy dla otoczenia.
Taka osoba myśli, kombinuje, kręci, za wszelką cenę próbuje znaleźć wyjaśnienie przykrych zdarzeń, które nie stałoby w sprzeczności z “pozytywnym myśleniem“.
Są ludzie, którzy starają się dostrzegać więcej pozytywów, piękno świata i takie tam duperele – ale oni z kolei nie reagują agresją na każdy przejaw braku entuzjazmu i nie stawiają sobie za punkt honoru, by zmienić życie w słodkopierdzącą maskaradę.
I to agresję nie w ramach reakcji na poczynania jakiegoś potwora, który czyni zamach na ich osobiste, iluzoryczne szczęście – ona pojawia się w odpowiedzi na to, że ktoś bezczelnie śmie tego nie podzielać.
Jeszcze kilka lat temu nawet bym nie podejrzewała…
Albo tych ludzi nie dostrzegałam, albo nie było ich w moim bezpośrednim otoczeniu, albo prawdziwy boom nastąpił później.
Do pewnego momentu sądziłam, że są nieszkodliwi. A później zwróciłam uwagę na to, jak działają ich pozytywnie zakręcone umysły w niezłomnej, bezpardonowej walce, której jedynym celem jest nie dopuszczenie do tego, by negatywne myślenie sprowadziło ku nim odrobinę rozsądku.
Przecież to okrutne. Po co ludzie sami to sobie robią?
Może nie mam specjalnie bujnego doświadczenia w szczęściu – zakładam, że to emocja jak emocja.
A te z reguły nie objawiają się potrzebą ciągłego informowania o tym stanie (nie mylić z słowotokiem na tematy różne i tym, występującym w roli jednej z myśli przewodnich) swojego otoczenia i różnych przypadkowych osób.
Ani siebie samego. Przypominanie sobie, że jest się zakochanym lub zrozpaczonym… wyliczanie sobie, dlaczego warto odczuwać i okazywać ten stan… to to nonsens.
Do pewnego momentu nie zwracałam na to większej uwagi. Ot – wnerwiało mnie, ale na niemal znośnym poziomie.
Po raz pierwszy wnerwiło mnie na nieznośnym poziomie, kiedy
Nigdy nie myślę pozytywnie. Nigdy. I dobrze mi.
Negatywne myślenie foreva.
Ta szklanka nie tylko jest w połowie pusta, ale i pewnie zaraz się stłucze.
Wstaję rano i zastanawiam się, co tego dnia może się spier… niefortunnie ułożyć. Spodziewam się jakiejś bonusowej niespodzianki.
A potem jak nie zginę po pierwszych piętnastu minutach w łazience to już mam udany dzień.
Pozytywne myślenie może tylko skrzywdzić. Za to negatywne…
“Mam coś do zrobienia. Nie umiem. —> Na pewno mi się nie uda.”
Nie do końca rozumiem, na czym dokładnie opiera się ciąg skojarzeniowy prowadzący do “no to nie ma nawet sensu próbować“. Skoro nie ma nic do stracenia, to nic tylko próbować!
Pozytywne myślenie:
Udaje się: | Nie udaje się: | |
Nie umiem? Nauczę się! | No. Nauczyłam się. | Borze, jaka ja jestem głupia… |
Na pewno mi się uda! | No. Mówiłam. | Borze, znowu porażka… |
Będzie dobrze. | Ufff. | Chlip, chlip. |
Nie udało się, ale postaram się dostrzec w tym jakieś pozytywy. | Potraktuję to jako lekcję, na pewno mi się przyda. | Borze… co robić? To jakiś koszmar. |
Na pewno uda mi się go przekonać. | No. Fajnie. | W głębi serca czułam, że to się nie może udać… |
vs. negatywne myślenie:
Nie udaje się: | Udaje się: | |
Nie umiem? I tak się nie nauczę… | Miałam rację! | Borze, jaka ja jestem genialna… |
Na pewno mi się nie uda! | Miałam rację! | Borze, udało się! |
Nie będzie dobrze. | Ufff. Nie było, ale już po wszystkim. | Jupiii! |
Nie udało się, ale postaram się dostrzec w tym jakieś pozytywy. | Czemu miałoby się udać? Przecież wiadomo, że to beznadzieja. | Skoro już i tak nic z tego, to może przynajmniej… |
Na pewno nie uda mi się go przekonać. | Miałam rację! | W głębi serca czułam, że to się może udać… |
Negatywne myślenie w praktyce:
Rozwalę sobie kolano – ale za to drugiego nie! Boli, cholera… na pewno dożyję jutra, żeby rozwalić sobie i drugie. Rzepka mi pęknie, a potem dożyję dziewięćdziesiątki i przez cały czas będzie mnie w nim reumatyzm napierniczał.
Zapomniałam kremu z filtrem. Dżizys, dostanę raka. – ale może to nie tak źle, leczą coraz lepiej, to może będzie dobrze; a jak nie, to przynajmniej krócej się będę użerać z reumatyzmem.
Autobus mi uciekł. Kurde, znowu się spóźnię. Dlaczego ja zawsze się spóźniam? Może by tak stopa złapać… chociaż nie, znowu się nie ubrałam jak człowiek, jak nic jakiegoś świra wyrwę. Poczekam na kolejny. UNIKNĘŁAM ŚMIERTELNEGO NIEBEZPIECZEŃSTWA!
I tak dalej… i tak dalej…
Głupie może to i jest, ale za to ile okazji, żeby się z siebie pośmiać!
Btw. zabawne. Jakieś 90% tej notki napisałam kilka tygodni temu, po głębszym wczytaniu się w kilka tak pozytywnie zakręconych blogów, że niemal wpadłam w otępienie, spowodowane toksycznym stężeniem smętu.