22. Kłusownik i foch [KGNPWZNFW]

4
(1)

Najwyraźniej tak się kiedyś postrzegało “molestowanie”. Jako jednorazowy akt.

Można by to uznać za wyjątkowo niefortunną metodę przekazania komunikatu klasy “od Ciebie zależy, jak szybko się z tego wydostaniesz, to bardzo zła sytuacja i rokuje tylko gorzej“, gdyby nie to, że doprecyzowywania myśli było aż nadto.

Jakiś tam szczątkowy sens w tym jest. “On Cię też bardzo kocha” wydaje się być ironicznym… choć po przeczytaniu tego tekstu kilkanaście razy i tak bym głowy nie dała, że faktycznie taka jest wymowa.

Już, już wydawałoby się, że tak: że jednak ironia… a jednak nie, bo pojawia się WIZJA w której chłopak na pewno jest zagubiony, nie rozumie sytuacji, cierpi z powodu płaczu dziewczyny, na której wymusza seks – to są emocje, które można by przypisać normalnemu, choć wybitnie tępemu emocjonalnie facetowi.

Tyle że normalny facet, jak tępy emocjonalnie by nie był traci usprawiedliwienie swojej postawy w momencie, kiedy dostaje jasny komunikat “nie podoba mi się to“, “źle się z tym czuję“, “nie chcę, żebyś się tak zachowywał“.
Ten z opisu podobno wszystko to i wiele więcej już dostał i zareagował na to… wprowadzeniem nowych technik manipulacji – co powinno nas pozbawić wszelkich podstaw do wyrozumiałej interpretacji na jego korzyść.

Kompletnie nie rozumiem, o co tu chodzi. To wszystko pisze ta sama osoba, w tym samym wątku i jednego wieczora.
To opis tego, jak zachowywałby się “normalny” facet?
Czy najpierw próbowała po dobroci, a dopiero potem przeszła do właściwych treści?

Terapia to nie magiczna różdżka, zwykle skupia się na jednym, konkretnym problemie i to, że pacjent ma inne nie jest wyznacznikiem nieefektywności tejże.
Wygrzebanie się z traumy po gwałcie nie daje gwarancji, że nie przypląta się oprawca z nieco innym stylem działania, który stare rany rozgrzebie a i nowych dołoży.

Czy można? Oczywiście!

To, że ofiara przemocy nie czuje się urażona kolejną dawką przemocy nie jest wyznacznikiem stosowności takiego zachowania.

1. Nie widzi.
2. Ale po co? Od pierwszego tekstu autorki jasnym było, że cukiereczek na tym nie poprzestaje, nie jest nieświadomy?
Po co wyjaśniać postawę człowieka, który nie jest bohaterem historii… sugerując że jest, choć nie ma z nim nic wspólnego? Nie podkreślając, że to niezwiązany z niczym wtręt?
3. Raczej nieumiejętność pisania z sensem. W najbardziej optymistycznej opcji to. No chyba, że CAŁOŚĆ to niespuszczająca z tonu i niezbita z tropu sygnałami, że zupełnie nikt nie umie jej zlokalizować ani wychwycić.

Po co abstrahować od kontekstu?

Ach w ten sposób… no to już przerzucanie winy na ofiarę w czystej formie.

Gotowość na wejście w związek z przestępcą seksualnym nie przychodzi nigdy.

Facet, zdolny do wymuszeń i manipulacji z partnerką o “niższym libido” (które na peeewno w żadnym stopniu nie jest skutkiem ubocznym jego zachowania, bo jakże by być mogło) nie byłby super ekstra idealnym partnerem dla kobiety, która miałaby ochotę na seks równie często lub częściej niż on.
Możliwe, że później by z niego wylazło, co w nim siedzi i miałaby szansę na pretensje jakimż to cudem nie zorientowała się wcześniej.

Żadna inna bajka z połogowymi gwałtami.
W latach kiedy Wisłocka zbierała doświadczenia do swojej książki koncepcja kobiecej przyjemności z seksu była dla wielu absurdem, kobiety często nie miały pojęcia, że mogą powiedzieć “nie”, a nawet jeśli to robiły, to olanie ich sprzeciwu nie było nazywane gwałtem, a będąc w połogu były całkowicie uzależnione ekonomicznie od mężów. Takie podsumowywanie ich sytuacji, z kompletnym pominięciem kontekstu kulturowego, społecznego, ówczesnego prawa to rażący przejaw ignorancji.

Dalej już WIZJE.
Chłopak o którym mowa nie słyszał “tak” i nie musiał się niczego domyślać, skoro wielokrotnie z nim o tym rozmawiała i dostosowywał swoje manipulacje do zdobytych w ten sposób informacji.
I to się ma nijak do tego, co ta sama osoba pisała wcześniej.

Najpierw, że wina dziewczyny, która zwala winę na chłopaka.
Potem niezrozumienie dlaczego tkwi w toksycznym związku. Podły, niedobrty chłopak. Głupia dziewczyna, pozwala się tak traktować!
Następnie opowieść o tym, jak to jest z normalnym chłopakiem, krzywdzonym przez partnerkę, która ma ochotę na seks.
Pretensje o to, że została źle zrozumiana.
Stwierdzenie, że NIE można uznać wymuszeń za usprawiedlione “dużymi potrzebami”.
Powrót do motywu w którym to zmuszana do seksu i szantażowana emocjonalnie przez chłopaka dziewczyna postępuje wobec niego nie w porządku.
Upatrywanie przyczyny takiej sytuacji w jej problemach psychicznych.
Obwinianie kobiet, które rodząc w latach ’70 nie umiały serwować przemocowym mężom dobitnego “nie”.
I na koniec WIZJA w której chłopak nie wie, że dziewczyna cierpi, bo jest przez nią okłamywany.

Tak, tak, tak, w ferworze dyskusji można się zagmatwać. Tyle że jedyne obecne tu “zagmatwanie” to próba wciskania kitu, że komunikat jest inny niż w rzeczywistości.

Albo znowu to samo – i dzielenie się efektami rozmyślań na temat sytuacji z własnej głowy, albo świadome walenie ściemy.

Z jakiegoś powodu nie można, choćby skały srały, NIE MOŻNA, choć dla zabawy, ani na moment uznać, że wartą rozważenia jest ta najbardziej absurdalna, niedorzeczna, nieprawdopodobna opcja, w której ofiara nie ściemnia i nic jej się nie wydaje.

Po przedyskutowaniu cudzych WIZJI czas najwyższy byłby wziąć pod uwagę stanowisko chłopaka… a jej czas kiedy?
Nigdy?

Jest gwałcicielem i to notorycznym.

Jak i w latach ’70 durne baby były same sobie winne i w 2013 durne baby są same sobie winne, to, że dla niektórych czasy się zmieniły nie wydaje się mieć większego znaczenia.

Zupełnie nic mu nie brakuje do gwałciciela. Można z gwałcicielem chodzić do łóżka i przez 30 lat. Można też gwałciciela kochać i pożądać, jeśli akurat chwilowo nie gwałci i człowiek jeszcze ma nadzieję, że wcześniej może nie rozumiał co robi i jeszcze będzie dobrze.

Wszystko jest znacznie prostsze jeśli będzie się patrzeć na ludzi przez pryzmat idiotów, którzy sami się proszą o cierpienie i tych mądrych, którzy pewnych form cierpienia unikają.
Tyle tylko, że to działa na krótką metę i jest formą kręcenia bata na, z przeproszeniem, i własną dupę, bo cierpiący idioci dadzą sobie radę, sfiksują, zwyrodnieją, ale w większości przetrwają, a swój ból przekują w złość i frustrację, którą chętnie obdarzą innych, zwiększając nie tylko pulę idiotów ale i ich stwórców.

Świadoma i trzeźwa zgoda sprawcy na wyrządzenie krzywdy, którą sam zadaje nie jest wymagana. I może być okolicznością łagodzącą tylko jeśli sprawca nie miał wpływu na to, że tej świadomości lub zgody mu brakło.

Dziewczyna zaciągnięta do pokoju przez jakiegoś łebka i tamże zgwałcona: “ludzie no zdarzyło się“.

Cenna lekcja. Rada, by odpuścić gnojowi zgwałcenie i uznać to za wypadek losowy jest cenną lekcją.
Zgwałcił, ale przeprosił i chciał kontynuować znajomość, więc to na pewno porządny człowiek.
A dziewczyna, która ledwo się trzymała i wspomniała o tym, jak bolesne dla niej było usłyszeć od wspierających ją przyjaciół, że “teraz ma nauczkę”… czyta sobie jeszcze od obcych ludzi, że to co ją spotkało było cenną lekcją.
A “konsekwencji” nie ma, bo choć jest cała w strzępach, to “konsekwencji” nie ma, bo nie zaszła w ciążę.

Jak można nie rozpamiętywać czegoś, co człowiekowi nie daje spokoju?
No ekstra rada, idealne rozwiązanie, gdyby to się w ogóle dało zrobić, ale “nie myśleć o czymś” to nie jest postanowienie klasy “od jutra zaczynam się uczyć hiszpańskiego”.
Zwłaszcza, że jednocześnie ma to potraktować jako cenną lekcję. O cennych lekcjach się nie zapomina – wszak są lekcjami, i są cenne.

Studentka, która idzie z klientem za perfumki też raczej w najlepszym stanie psychicznym nie jest, niczym okulawiona gryfica.

To jest przepis na katastrofę.

Idź, pogadaj z gościem, który próbował Cię zgwałcić – może po prostu źle odczytał sygnały i sprzeda jakieś ekstra wyjaśnienie, dlaczego będąc nawalony w trzy dupy zaczął się dobierać do narzeczonej najlepszego kumpla, i to tak, że ledwo mu się wyrwała.
Narzeczony na pewno nie będzie skonsternowany tym, że po czymś, co odebrałaś jako atak poleciałaś sobie z gościem pogadać – bo oczywiście się o tym nie dowie, zrób sobie z tego słodką tajemnicę z napastnikiem.

Gwałciciele kontrolują swoje pragnienia.
A tekst chłopaka wspaniały.

Nikogo nie “trzeba” analizować, ale jak się chce zrozumieć problem, to nie można się ograniczać do stwierdzenia, że ci to niedorobione półmózgi i zapewne nic szczególnego nie miało wpływu na to, że się nimi stali i gwałcą.

Świadomość seksualną mamy żadną. Zerową. Ujemną. To, że 5-letnia dziewczynka nie wie… – trudno, żeby wiedziała.

Ale i dorosła nie wie, że jeśli nie ukończyła 30 lat, to sprawa się nie przedawniła.
Nie ma świadomości, że “zgoda” uzyskana podstępem, i to od tak małego dziecka nie znaczy nic.
Nie dowiedziała się tego w momencie, kiedy zorientowała się, co jej zrobili.
Nawet gorzej: dowiedziała się, że mieli prawo jej to zrobić, bezkarnie, i bezkarnymi pozostać.
Co wie, czego się w ciągu tych lat dowiedziała i nauczyła?

Kiedy będzie sama sobie winna, choć to nie będzie jej wina…
Że powinna mieć umiar w żądaniu respektowania podstawowych praw człowieka…
Że obecność gwałcicieli w środowisku tworzy konieczność podporządkowywania się ich istnieniu…
Że ofiary gwałtów czasem pomagają sprawcom, choć to “nie ich wina”, choć w sumie to jednak ich…

A czy potrzeba dowodów?
Prawdopodobieństwo tego, że trójka nastolatków ze skłonnościami pedofilskimi, zdolnych do zrobienia czegoś takiego razem, nigdy więcej niczego takiego nie zrobiła jest minimalna, więc i szanse na pomoc w ukaraniu ich nie są zerowe.

A teraz: kłusownictwo.

Da się spać podczas seksu.

Nie jest to częste, nie każdemu się zdarza, ale nawet bez alkoholu i innych środków, jest możliwe jeśli ktoś jest np. skrajnie wyczerpany, długo nie spał, albo odbiera bodźce fizyczne jako element koszmaru, który właśnie mu się śni.
W przeciwieństwie do przespanego seksu – który wymaga obecności przestępcy seksualnego, skłonnego do podjęcia próby odbycia stosunku seksualnego z osobą nieprzytomną (ew. partnera świadomego, że aprobujemy takie praktyki) – prawie każdemu zdarzyło się np.:

 – odkryć, choć było wybitnie zimno, nie poczuć tego i obudzić skostniałym i zdrętwiałym z bólu i zimna;
– przespać całą noc na niefortunnie ułożonej dłoni, która – pozbawiona przez wiele godzin swobodnego przepływu krwi – rano nie nadaje się do użytku, jest zdrętwiała, boli jak jasna cholera i zaczyna normalnie funkcjonować dopiero w okolicach popołudnia;
– zasnąć w ekstremalnie niewygodnej, bolesnej pozycji, w której normalnie nie wytrzymałoby się pięciu minut.

Owszem, nie są to doznania porównywalne z tymi, towarzyszącymi aktom seksualnym, ale są to rzeczy, które w 99,9% sprawiają, że się człowiek przebudza, sprawdza co go tam uwiera i mości się w inny sposób, żeby było mu wygodniej.
No a w 0,01% przypadków budzi się obolały i nie dowierza, jak to się mogło stać, że się nie zorientował wcześniej.
Spożycie alkoholu ogromnie ryzyko takiego nieprzebudzenia w porę zwiększa.

Co więcej można jakieś, nawet ekstremalne wydarzenie przespać i coś tam pamiętać.

Bez alkoholu czy z alkoholem: jest to możliwe.
Np. człowiek sobie śpi i otwiera oko, bo wydaje mu się, że słyszy walenie do drzwi.
Nasłuchuje przez moment, nic nie słyszy, wraca do spania.
Jeśli w niedługo po przebudzeniu nie wydarzy się nic, co mu o tym przypomni, to zapomni o sprawie – ale jak np. zerknie w telefon i zauważy 10 SMSów o treści “otwieraj, zgubiłem klucze”, to zorientuje się, że to nie był element snu, że najpewniej walenie w drzwi naprawdę usłyszał.

Niektórzy mają na koncie nawet własne badania kliniczne w tej materii.
Jeśli np. ktoś często sypiał grupowo – czy to na biwaku w jakimś większym namiocie, czy w jakiejś szkole podczas pielgrzymki, czy na podłodze i po kanapach w mieszkaniu po imprezie, czy to w schronisku/hostelu/akademiku/noclegowni – gdziekolwiek, gdzie miał dostęp do wielu śpiących osób.
I jeśli ta osoba, sypiająca grupowo miała skłonność do robienia towarzyszom głupich dowcipów typu: pomalowanie komuś twarzy, przywiązanie do łóżka, wyciągnięcie kasy z portfela w kieszeni piżamy czy wyniesienie kogoś razem z materacem na korytarz – to wie, że ludzie przeważnie się budzą, ale im lepiej się taką osobę “wyczuje” przed akcją, tym większe szanse na to, że głupi dowcip się uda.

I rzadko, bo rzadko, ale zdarzały się sukcesy klasy: rozebranie kogoś do majtek i wysmarowanie go pastą do butów.
Gorsze rzeczy również, zwłaszcza gdy motywem nie był głupi, chamski dowcip wymierzony w osobę, która chętnie w stosownych okolicznościach odpłaci czymś podobnym, a o prześladowanie i znęty nad pogardzanym kolegą np.

Że mało prawdopodobne – to prawda.

Ale trzeba brać poprawkę na to, że najbardziej prawdopodobną opcją jest… że nic się nie wydarzy.
Zaraz potem, że prześpi się coś mało spektakularnego – typu zdrętwiała ręka czy przemrożony tyłek.
A przede wszystkim o tym, że w momencie, kiedy ktoś opowiada nam o zdarzeniu – może i nie wiemy, czy mówi prawdę czy kłamie – ale prawdopodobieństwo, że do tej sytuacji doszło jest znacznie większe niż gdy wyobrazimy sobie tzw. przeciętnego człowieka i zaczniemy zastanawiać nad tym, jakie są szanse na to, że będzie uczestnikiem zdarzeni jak z opowieści.

Pokrętne. I chyba aż nazbyt skomplikowane.
Nieco ofensywne dla osoby, której intelekt obdarzamy wątpliwością, czy aby na pewno ma świadomość, że ryzyko wypadnięcia za burtę jest dla przeciętnego Kowalskiego praktycznie zerowe, ale tak zdrowo ponad tysiąc razy większe dla osoby która jest w tym momencie na statku lub innej jednostce pływającej, która ma burty.
Ale jak inaczej to wyjaśnić? Perfidią? Sadyzmem? Wewnętrzną potrzebą chronienia gwałciciela? Przerośniętym ego, które każe ludziom zakładać, że cokolwiek nie przytrafia się im, nie może spotkać nikogo innego? Domniemanie pewnego braku refleksji jest z wielorga złego najbardziej wyrozumiałą opcją.

Dobrze jest – próbując ocenić prawdopodobieństwo jakiegoś zdarzenia ograniczyć się wyłącznie do konkretnych okoliczności.
Czyli – w tym przypadku – nie zgadywać, jak wielkie szanse są na to by dowolnej osobie zdarzyło się przespać akt seksualny od początku do końca, tylko zastanowić się nad tym:

 – czy rzekomo analogiczna sytuacja, która sama mi się nasuwa rzeczywiście jest analogiczna, czy to tylko kwestia luźnego skojarzenia?
– czy, patrząc przez pryzmat x znajomych mi osób rzeczywiście uważam, by sytuacja klasy “ktoś zrobił coś wbrew ich woli -> wysłali do tej osoby wiadomości przepełnione złością i frustracją, być może pogróżkami” jest istotnie nieprawdopodobna: nie wyobrażam sobie by ktokolwiek z nich… czy może raczej: właściwie to całkiem możliwe, by ten czy ten mógł tak zareagować;
– czy sytuacja o której mowa może być nieporozumieniem?
– co zdarza się częściej: kłamstwo na temat sytuacji x, czy sytuacja x?

Bo mam wrażenie, że podejrzanie często “ja sobie nie wyobrażam!” nie jest owocem chwilowej zadumy, tylko jej substytutem.

To, na ile zasadnym, stosownym czy adekwatnym jest ocenianie prawdopodobieństwa jakiegoś zdarzenia i ferowania wyroków na tej podstawie jest zupełnie inną kwestią.

Czyli to takie rzeczy się wyprawiało na studiach? Bzykało facetów po pijaku i zrzucało na nich odpowiedzialność, wymyślając, że nie było seksu tylko gwałt?
Chyba nie, bo taki scenariusz nie brzmi jak opis nierozsądnego człowieka-imprezy, tylko kartka z pamiętnika socjopaty.

Większość gwałtów nie jest zgłaszana, więc to nie jest najbardziej prawdopodobna opcja.

Czego mogłaby oczekiwać taka dziewczyna?
Niczego. Wyładowania własnej złości. Zakomunikowania gościowi, że wie co zrobił i go za to nienawidzi.

Wspomnienie o “seksualnym kłusownictwie” cztery lata temu wypaliło mi dziurę w mózgu.

Nigdy wcześniej nie słyszałam tego określenia, a wycieczka z wujkiem google zaoferowała mi pewien dualizm interpretacyjny.

Było to albo “seksualne kłusownictwo” polegające na wykazywaniu szczególnego zainteresowania osobami będącymi w związkach i uwodzenie tychże, połączone z postrzeganiem ich jako atrakcyjniejszych od singli.

W przypadku kobiet płynęło to w kierunku szukania potwierdzeń własnej atrakcyjności, ale rzekomo miało być domeną mężczyzn, zainteresowanych rozprzestrzenianiem swojego nasienia i atawistyczną żądzą pozostawienia po sobie jak najliczniejszego potomstwa – ze względów pragmatycznych zredukowaną do pragnienia bzykania największej możliwej liczby partnerek, nie zważając ani na własny związek, ani na związki tychże potencjalnych partnerek (które niekiedy uwodzą, karmiąc je złudzeniem możliwości wejścia z nim w długotrwałą relację, która zakończy się bezpośrednio po stosunku/ach).

Mniej “zachowawcza” definicja mówiła o korzystaniu z każdej okazji do seksu: czyli mniej istotne czy ma się do czynienia z singielką, czy zajętą, chętną czy potencjalnie niechętną – zgwałcenie nieprzytomnej, lub stawiającej nie dość ekspresyjny opór kobiety (albo i nie-kobiety) było tam jedną z sugerowanych opcji kłusowniczych.

Sam fakt uderzania z podrywem do osoby zajętej, albo uwodzenie innych będąc w związku jest już dość nieelegancki, a przy kłusownictwie wchodziło w grę nie “tylko” to, ale i zakrojone na szeroką skalę działania, nastawione na podstępne zmanipulowanie osoby będącej w związku mające doprowadzić do seksu z tąże osobą lub do odbicia jej obecnemu partnerowi lub partnerce.

Nie klasy “ooo, patrz jaki jestem atrakcyjny i w ogóle, choź do wyra!“.
Klasy zaprzyjaźniania się z kobietą wyłącznie w celu zbliżenia się do jej partnera, który wcale taki hop siup chętny na zdradzanie jej nie jest; podsuwanie fałszywych dowodów na zdrady czy nieuczciwość partnerki, szpiegowanie i spiski.
S_p_i_s_k_i.
Autentyczne, realne, prawdziwe spiski – czyli np. umawianie się ze znajomymi na to, że potwierdzą, że widzieli małżonkę, obściskującą się na ulicy z jakimś nieznajomym panem, podczas gdy ona była na zakupach, ale ma 0 świadków na to, że obścisków nie było.
Ostatecznie zakłamana, zdradzająca zdzira zostaje porzucona, a upatrzony kąsek jest gotowy na odnalezienie pocieszenia w ramionach porządnej kobiety, która NIGDY by go tak nie potraktowała i jest w najwyższym stopniu zdegustowana zachowaniem byłej przyjaciółki, z którą nie chce mieć już nic wspólnego.
“Kłusownictwo”.

Czyli generalnie filozofia-petarda.

Nie przyszłoby mi do głowy, żeby coś takiego tak nonszalancko wtrącić w wypowiedź – i to jeszcze w kontekście, że to ma świadczyć na korzyść osobnika kłusującego jako taki tam, wybryk młodości.

W wersji że się tak wyrażę “light” czyli podrywania zajętej koleżanki to faktycznie jest zachowanie nieładne, ale nie zbrodnia.
Ale w opcji “jazda dowolna bez trzymanki” to już niekoniecznie taka wielka różnica między rozmiarem destrukcji i szkód emocjonalnych wyrządzanych przez “kłusownika” i gwałciciela.

Z tego też powodu padały tam dość agresywne żądania sprecyzowania, co właściwie autorka tych wypowiedzi rozumie przez kłusownictwo seksualne.

Spodziewałam się, naiwnie, że wyjaśnieniem będzie: podrywanie osób będących w związkach i początkowo moje zgorszenie domniemywało, że najbardziej bulwersującym elementem było tu zastosowanie mało popularnego określenia o nieoczywistym znaczeniu, które zgodnie z dostępnymi definicjami może być zinterpretowane w niewłaściwy sposób… ale potem już zgłupiałam.

W “takich opowieściach” – w jakich opowieściach?

Tam nie było żadnej opowieści.
Były pozbawione kontekstu wiadomości, których nieprzytoczona dalej treść sprawiła, że obecna dziewczyna przeraziła się, że jej facet mógł tę dziewczynę zgwałcić.

Pewne rzeczy się wykluczają, inne niekoniecznie.

Można spać i być nieprzytomnym w czasie seksu.
Albo nie pamiętać nic poza tym, że się z kimś było w pokoju a potem, po przebudzeniu czuć jednoznaczny ból w pewnych partiach ciała i znaleźć w szklance trzy kiepy z fajek, które palił tylko jeden z uczestników imprezy…

Autorka tego wątku została mocno pokrzywdzona tym, że dyskusja bardzo szybko przeszła z hipotez dotyczących jej sytuacji do generalizowania na temat ogólnej niewiarygodności ofiar i sporów o niektóre przytaczane “oczywistości”.

A ja i owszem, zakładam, że każda osoba, która twierdzi, że została zgwałcona, faktycznie została zgwałcona.

Nie mam możliwości ani nawet chęci przeprowadzania śledztwa w tej sprawie.
Nie zakładam, że każda osoba oskarżona o zgwałcenie powinna zostać natychmiast zlinczowana, trwale odizolowana, wykastrowana, odstrzelona wraz z rodziną – czy co tam ludziom zdarza się sugerować.
Nie zabieram się za wymierzanie sprawiedliwości, więc nie widzę problemu: moje założenie nie jest wyrokiem, a osąd mogę zmienić jeśli w jakiś sposób uzyskam informacje, które sprawią, że skłonię się ku innemu założeniu.

Jeśli chodzi o zgłaszane gwałty, to statystyki namalowały mi taki mniej więcej obraz sytuacji:

Ten maleńki, czerwony trójkącik ma uzasadniać automatyczne domniemanie winy wobec osoby, która twierdzi, że została zgwałcona?

Błękit jest niepokojący.
Nie udało mi się rozwikłać, czy to były sytuacje typu:

  • zasądzono karę symbolicznej grzywny albo 60 godzin prac społecznych?
  • wnosząca oskarżenie działała pod presją zagrożenia życia (ze strony szurniętej rodziny np.) i to nie ją ukarano?
  • stwierdzono, że zgłaszający zgwałcenie cierpi na zaburzenia psychiczne?
  • błędnie wskazano/rozpoznano sprawcę?
  • coś w stylu “nie mamy dowodów na to, że do przestępstwa doszło, mamy pewne dowody na to, że coś tu się nie klei w zeznaniach różnych osób; możemy stwierdzić, że X najprawdopodobniej nie dopuścił się zgwałcenia, ale nie możemy ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że oskarżenie było efektem złej woli“?

Niestety nie mam nawet bladego pojęcia, a mieć bym je bardzo chciała: jak to by się orientacyjne rozkładało w temacie opowieści i przestępstw niezgłoszonych.

To by chyba wymagało jakiejś obszernej ankiety, przeprowadzonej na dużej grupie ludzi. I odpowiednio skonstruowanych pytań, które pozwoliłyby na wychwycenie pewnych trendów.
Kilka kwestii niezwykle mnie nurtuje.

Czyli np. czy te historie o niewinnie skazanych za gwałty nie pochodzą przypadkiem… od skazanych, którzy na dowód swojej niewinności mają własne słowa?
Czy przekonanie o powszechności fałszywych oskarżeń wynika z przekonania, że te prawdziwe są przekazywane policji?
Czy fałszywe oskarżenia są owocem ludzkiej perfidii, podłości, patologicznego środowiska, zaburzeń emocjonalnych, chorób psychicznych czy narracji z drugiej i trzeciej ręki?
Jak często przekonanie o fałszywości zgwałcenia wynika z indywidualnej definicji, zgodnie z którą zdarzenie o którym mowa jest jedynie “wykorzystaniem okazji“, “nieeleganckim zachowaniem“, “problemem z komunikacją“?

No ale na to niestety nie mam szans.

Nie mam powodu by wątpić w ludzką podłość czy braki w percepcji, ale żeby stawiać to na pierwszym planie musiałabym zignorować wszystko, z czym się kiedykolwiek zetknęłam.

Nie wiem jak było naprawdę w którymkolwiek z przypadków o których była tu mowa… ale wiem, jak wyglądały teksty źródłowe i jak często własne WIZJE przyćmiewały ludziom znajdujące się tam informację.
Wypowiadali się nie w ramach teoretyzowania jak by mogło być, gdyby wyglądało to trochę inaczej, tylko w ramach “oskarżeń” rzucanych w oparciu o to, co pojawiło się… wyłącznie w WIZJACH, nierzadko ich własnych.

Właściwie każdy, kto twierdzi, że ma doświadczenie zawodowe w kontaktach z ofiarami gwałtów i kobietami, zgłaszającymi przemoc seksualną wypowiada się jak bandyta i śpiewa jednym głosem z osobami, które w co drugim zdaniu rozkwitają ignorancją. Ciekawe, czy wszyscy minęli się z powołaniem; czy ci, którzy się nie minęli nie machają nim w tego typu dyskusjach; czy ściemniają z tym “doświadczeniem”.

Generalnie nie widzę różnicy: postrzeganie ofiar przemocy seksualnej nie zmienia się wraz ze zdobyciem doświadczenia – czyli kontaktem z taką osobą lub z przemocą. Obowiązująca narracja ma większy wpływ na postrzeganie niż doświadczenie, bo to drugie nie ma magicznej właściwości otwierania oczu i zwykle jest pod silnym wpływem tego pierwszego.

Tak formalnie to pewność że do gwałtu doszło, to ma zwykle gwałciciel, ofiara… i to by było na tyle, czasem może jeszcze świadek zdarzenia. Osoba dyskutująca na temat nigdy nie będzie mieć pewności czy doszło do zgwałcenia, tak jak nie będzie mieć pewności względem jakiejkolwiek innej rzeczy, której osobiście nie doświadczyła.

MNÓSTWO urzędników i policjantów wmawia zgwałconym kobietom, że nie zostały zgwałcone? Nie wierzę. Ktokolwiek to robi, powinien stracić pracę i ponieść karę – i to nie w ramach mojego pobożnego życzenia, prawo zakazuje im takich praktyk. Żeby “mnóstwo” urzędników i policjantów wmawiało zgwałconym, że nie zostały zgwałcone, musieliby mieć w tym jakiś interes. Jaki interes mogliby w tym mieć, skoro mają narzędzia do radzenia sobie z “mało wiarygodnymi” czy trudnymi do udowodnienia sprawami – i przysługuje im z tego tytułu stosowne wynagrodzenie, a za “wmawianie” mogą mieć oczywiste kłopoty, których widmo rekompensują sobie… czym? Ideą walki w słusznej sprawie? Poczuciem obowiązku obrony przestępców seksualnych? Gwałciciele im za to płacą? 

Hipotetyczny scenariusz w którym pijana kobieta jest na tyle nieprzytomna, że przesypia gwałt jest “trudny do wyobrażenia“, a systemowy, instytucjonalny gaslighting wymierzony w ofiary gwałtu i działający na skalę masową, w Polsce… ot tak mieści się w głowie?

Wiem, wiem – sporo dywagacji jak na wypowiedzi jednej osoby, ale to rzekome “racjonalne”, rozsądne, sprawiedliwe podejście obfituje w takie kwiatki.
A skoro mowa o kwiatkach…

Historia petarda… ale jak na anegdotę, która powinna zainspirować do większego sceptycyzmu wobec twierdzeń (rzekomych) ofiar, to niezbyt adekwatna.

Formalnie to dowodu na jej kłamstwo nie widzę.
ZaprzeczaŁO-BY – dlaczego nie “zaprzeczyło”?
Bardzo dziwny dobór słowa zważywszy na to, że intencją było podkreślenie perfidii dziewczyny, która chciała i zniszczyła chłopakowi życie. Osobiście nie użyłabym trybu przypuszczającego w kontekście sytuacji, która byłaby dla mnie jasna – ale niech będzie, złożę to na karb wrodzonego czepialstwa, nie implikacji czegokolwiek.

Sam fakt obecności błony dziewiczej nie znaczy jeszcze, że żadnego penisa tam nie było, no ale… odsuwając na bok i ten drobny detal.

W tym, że jej uwierzyli nie było ani nic złego, ani szkodliwego. Do tego momentu postępowali słusznie.

Ale już rozwój sytuacji cokolwiek dziwny.
Ostra balanga, po której dziewczyna twierdzi, że została zgwałcona. Nie chce tego zgłaszać, znajomi przekonują ją do złożenia zeznań… – bardzo ładnie się zachowali.

“Nagle” znaleźli się świadkowie. Liczba mnoga. Czyli więcej niż jedna osoba.

Więcej niż jedna osoba widziała lub/i słyszała, że koleżanka jest gwałcona… ale nie wykrzesali z siebie żadnej reakcji?

Jeśli chłopak tego NIE zrobił, nie mogli widzieć i słyszeć jak ją gwałci.
W najlepszym razie mogli “coś” usłyszeć i “coś” zobaczyć – “cosie“, które zinterpretowali dopiero dowiedziawszy się o zgwałceniu.
Ale jeśli nie było penetracji pochwowej, o której podobno była mowa… to nie mogli widzieć czegoś, do czego nie doszło.
Widząc “cokolwiek“, co nie było dla nich w tamtym momencie alarmującym nie byliby w szoku, więc…

Jakim cudem ich zeznania nie okazały się niespójne i sprzeczne?
Gdyby to była tylko kwestia tego, że komuś się coś wydawało, że słyszał, a komuś, że widział, to spójność poszłaby w cholerę na etapie pierwszych kilku pytań o detale.
Doznali zbiorowej halucynacji, postanowili dopomóc “sprawiedliwości” ustalając zeznanka… czy nie kłamali, a “wyszli na idiotów” bo w ogóle zgodzili się złożyć zeznania w sprawie, z której powódka się wycofała?

Zakładając, że było właśnie tak, jak zostało to opisane: nie wierzę w realność takiego scenariusza, przy założeniu, że jedyną złą bohaterką jest tu dziewczyna i nie widzę tu morału pt. “nie można wierzyć ofiarom“.

No, po kolei:

Dziewczyna chce zniszczyć chłopakowi “życie” opowiadając fałszywą historię o gwałcie.
Nie chce mieszać w to policji, ale gada.
Zgorszeni i przerażeni znajomi chcą jej pomóc, skłaniają do walczenia o sprawiedliwość.
Okazuje się, że kilku z nich coś widziało, mogą i są gotowi zeznawać.
Ona ulega, bo mniej obchodzi ją los chłopaka niż wyjście na kłamczuchę.
Znajomi zeznają co tam im się wydaje, że widzieli i słyszeli; stosują ostracyzm wobec rzekomego gwałciciela.
Nagle dowiadują się czegoś, co pozwala uznać gwałt za niebyły, dziewczyna się wycofuje, świadkowie wychodzą na “idiotów”, wygląda na to, że chłopak jest niewinny i… nic?

Człowiek z minimum honoru i jakiejś elementarnej przyzwoitości poczułby w tym momencie silną potrzebę błagania gościa o przebaczenie. Przeprosin? Próby naprawienia sytuacji?
Toż to patologia lvl kosmos: uwierzyć, że był niewinny, zorientować się, że został perfidnie wrobiony i nic nie zrobić w związku z tym.

Jak na mój gust to albo wykończenie gościa było kwestią istotną dla co najmniej kilku osób z tego grona i padł ofiarą spisku, będącego przykładem bezlitosnej egzekucji “kłusownictwa seksualnego” w wydaniu ekstremalnym…
Albo jego niewinność nadal nie była dla nikogo tak jasna i oczywista, choć okoliczności przemawiały na jego korzyść, a dziewczyna się wycofała… aż tak bardzo nie chcieli mieć do czynienia z osobnikiem, który teoretycznie mógł się dopuścić zgwałcenia, że kompletnie olali bardzo prawdopodobną na tym etapie możliwość, że kończą psychicznie niewinnego gościa?

Morał z tego taki, że nie warto się zabierać za wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę.
Nie dawanie wiary ofiarom, twierdzącym, że zostały skrzywdzone nie jest efektywną metodą obrony przed działaniami socjopatycznego manipulanta, jedyne przed czym to chroni to ujmowanie i karanie sprawców. Ofiary przemocy seksualnej gdzie są, tam będą, a manipulanci zaadaptują się do dowolnej sytuacji.

Nie ma żadnych skrzywdzonych w drugą stronę. To krzywdzenie w dokładnie tę samą stronę.

Nie ma żadnych skrzywdzonych twierdzeniami, że ofiara może nie być w stanie się bronić, być nieprzytomna, spać – zwłaszcza, jeśli jest po alkoholu; nie wiedzieć, co się z nią dzieje, nie pamiętać wszystkiego… Takie są fakty i nie czynią one niczyjej historii niespójną, niewiarygodną, ani nawet “mało prawdopodobną”. 
Nawet skrajnie nieprawdopodobne historie mogą być prawdziwe. To, że coś brzmi spójnie i wiarygodnie nie znaczy automatycznie, że jest prawdziwe.
Istnieje jakaś zależność typu: ludzie częściej kłamią na temat doznanej krzywdy malując wysoce nieprawdopodobne okoliczności, rzadziej w momencie, kiedy ich opowieść jest bliższa popularnej wizji takiej krzywdy? Żeby uzasadnić strategię chronienia męskich żyć przed mało prawdopodobnymi scenariuszami powinna istnieć.

To jest aplikowanie domniemania winy wobec osoby, która twierdzi, że została skrzywdzona.
Czyli maksymalizowanie szans na to, że niewinny/a dostanie dodatkowy łomot.

Jasne, że to nie jest łatwe: trafnie orzec kto jest winny, skoro mamy przed sobą dwie (albo i więcej) różne wersje.
Tyle że to wcale nie ma być łatwe, nigdy nie było łatwe.
Dlatego mamy policję i sądy – które, mają swoje wady, ale są wielokrotnie efektywniejsze od ludzkich domniemań, zgadywanek i linczów.

Istnienie osób zdolnych i skłonnych rzucać fałszywe oskarżenia nie powinno występować w roli argumentu, przemawiającego za tym, by rzucać jeszcze więcej potencjalnie fałszywych oskarżeń na osoby twierdzące, że są ofiarami – zwłaszcza jak się lamentuje nad… potencjalnie tragicznymi konsekwencjami fałszywych oskarżeń.
Jest argumentem przeciwko.

W jaki sposób TAKI przykład miałby robić za argument za tym, by ofiarom gwałtu nie wierzyć?

Oczywiście, że wierzyć.
I potencjalnym ofiarom fałszywych oskarżeń też wierzyć.
Ale w swoje, niby to przyrodzone prawo do kreatywnego dopomagania wymiarowi sprawiedliwości i egzekwowania jej zgodnie z własną fantazją – nie wierzyć.
Jeśli to możliwe, trzeba próbować dociec prawdy.
Jeśli nie…
Nie zawsze jest to możliwe.
W takim wypadku człowiek zostaje z własnym zdrowym rozsądkiem, własnymi doświadczeniami i własną intuicją, która pomoże mu jak może: ocenić, co wydaje mu się bardziej prawdopodobne; w co wierzy; i z jakimi wątpliwościami będzie mu łatwiej żyć.

Ten zdrowy rozsądek, doświadczenia i intuicja nie powinny być karmione bzdurami, mitami, legendami ludowymi i innym szajsem, który zwiększa ryzyko dokonania niewłaściwej oceny.

Bardzo słuszne spostrzeżenia – w ideale powinny się pojawić przed lub zamiast opowieści o tym, że baba to lubi sobie coś ubzdurać, a takie i siakie okoliczności sprawiają, że lasencja jest niewiarygodna.

Kobietę albo spotyka przemoc seksualna, która nie ma żadnego jasnego źródła ani konkretnych sprawców – wszak mówienie o mężczyznach krzywdziłoby mężczyzn, którzy przemocy seksualnej się nie dopuszczają.
Wyłącznie w gestii kobiety leży obronienie się przed ową przemocą… i przed bezlitosnymi recenzjami, jeśli jej się to nie uda. Zresztą nawet jeśli jej się uda, lub gdy zechce dochodzić sprawiedliwości, musi się liczyć jeszcze z tym, że zrujnowane męskie życia mają jasne źródło i konkretnych sprawców – wszak mówienie o kobietach jako o rzucających fałszywe oskarżenia intrygantkach nie krzywdzi kobiet… ono chroni mężczyzn.
Których mężczyzn dokładnie chroni? Bo przecież jak się który stanie ofiarą, to poleci w jego kierunku cały bukiet inwektyw – miękka faja, frajer, słabeusz, idiota… coś ze stałego repertuaru zarezerwowanego dla osób krzywdzonych.
Sprawców chroni. Nikogo więcej.

O ile pamiętam z “bandyckimi teoriami” chodziło o wypalające mi dziurę w mózgu “kłusownictwo seksualne” występujące w roli etapu dojrzewania czy czegoś z czego można wyrosnąć i z miejsca przestanie być problematycznym, że się je wcześniej aktywnie praktykowało.

A z ocenianiem o to, jakie to rzekomo nierealne by odgrażać się oprawcy w wiadomościach, przespać gwałt czy zorientować się kto, co zrobił mimo nieprzytomności w trakcie.
Poza tym zabiła mnie anegdota, wraz z kontekstem.

Istnieje opcja, że wiem najlepiej co wszyscy inni myślą – bo owi inni mówią i piszą, nie wróżę sobie z fusów.
Z tym, że wiem takie rzeczy “zawsze” bym nie szarżowała.
Ale że myliłam się w tamtym przypadku to nadal nie mam przekonania.

Niedługo dane mi było pławić się w luksusie niepewności.

“Więcej niż 91% Polek” bywało niemyślącymi laskami na imprezach – i żeby nie było: “więcej niż 91% Polaków” bywało niemyślącymi facetami na imprezach.

Nawet nie zaryzykowałabym stwierdzenia, że ponad 90% Polek i Polaków w ogóle kiedykolwiek było na imprezie, na której się schlali i mieli okazję zachować bezmyślnie.
Podobno jakieś 5% nie pije go w ogóle, a nie każdy pijący bywa na imprezach. Obalenie piwa na kilkuosobowym grillu czy flaszki za stołem z ojcem i szwagrem to jeszcze nie “impreza”.

WIZJE w stylistyce “jazda dowolna spod kamienia” mi się z tym kojarzą.

Podsumowując sytuację z wątku (nie tę z anegdoty) czytelnicy zostali z kilkoma możliwościami:

(Dla przypomnienia: dziewczyna trafia na wiadomości, z których można wywnioskować, że jej facet mógł kogoś zgwałcić i zastanawia się, co dalej robić)

A) Cała sytuacja to nieporozumienie/pomyłka.
B) Zgwałcił ją.
C) Dążył do seksu ze świadomością, że dziewczyna na trzeźwo nigdy by się nie zdecydowała na seks z nim.
D) Oboje byli zbyt pijani na jakąkolwiek świadomość.
E) Dziewczyna mylnie założyła, że on w tamtym momencie bardziej trzeźwo myślał.
F) Chętnie bzyknęła, a dopiero potem pożałowała – miała pretensje i do siebie i do niego: sama swoje znała więc i jego o nich poinformowała.
G) Bzyknęła podstępnie, korzystając z tego, że chłopak był bardzo pijany.
H) Nie bzyknęła i oskarża.

Autorka zbadawszy sprawę uznała, że chodziło o “D“, ewentualnie “E“, w najgorszym przypadku “C” lub “F“.

Trzeźwo myślące recenzentki ucieszyły się, że miały rację dopuszczając/zakładając niewinność chłopaka – czyli “C” lub “G“.
Dość niepokojące, zważywszy na to, że niewinność chłopaka to wersje: A, D, E, F, G i H.

B” to gwałciciel, “C” kłusownik seksualny (czyli też gwałciciel), “G” to kłusowniczka seksualna, i przy tej opcji, podobnie jak w przypadku “H “, chłopak nie tylko byłby niewinny, ale i pokrzywdzony.

Niemyśląca laska to nie laska perfidna, podstępna i pełna jak najgorszych intencji, tylko postępująca nieroztropnie, nierozważnie, nie przewidująca konsekwencji.
Niemyślący facet to też nie gwałciciel, manipulant, kłamca, tylko jw. postępujący nieroztropnie, nierozważnie, nie przewidujący konsekwencji.

Bezmyślnością można skrzywdzić, dlatego nie można jrj traktować jako okoliczności łagodzącej dla wyrządzonej krzywdy – acz nie należy traktować osoby, co do której mamy uzasadnione podejrzenia, że działała bezmyślnie na równi z bandytą, którym kierowała premedytacja.

Osobę działającą bezmyślnie należy bezzwłocznie uświadomić, żeby nie wpakowała się w ten sam ambaras ponownie – jeśli wydaje się nie dostrzegać problemu.
Jeśli wyrządziła krzywdę, to ukarać – wprost proporcjonalnie do wyrządzonych szkód, ale i znacznie łagodniej niż perfidnego bandytę.

I to jest ten moment, w którym ludzie dochodzą do ściany z konsternacją: i tak źle, i tak niedobrze…

Bo chcieliby mieć nie tylko zawsze rację, ale mieć ją ot tak, bez wysiłku, natychmiast i jeszcze, żeby to było proste i przejrzyste – najlepiej konkretnie dla nich, nie dla wszystkich.

Jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, że wymiar sprawiedliwości już wymyślono i byli dopiero na etapie szlifowania ogólnej koncepcji.

Jak ktoś komuś zrobił krzywdę nieumyślnie, to może lepiej by go nie karać… bo skoro niespecjalnie…
Ale jak ktoś doznał krzywdy bo zachował się bezmyślnie, to no… na dobrą sprawę dostał słuszną karę, niech mu będzie przestrogą…
A ten pierwszy co? Cudza krzywda mu będzie przestrogą?
No przecież nie można go stawiać na równi z jakimś bandytą… bo bandytę trzeba traktować z największą surowością… chyba, że są jakieś delikatne wątpliwości co do winy, to wtedy nie, żeby nie skrzywdzić…

I nie widzieli, że brnąc przez chaszcze sami rzucają sobie pod nogi kłody, o które się potykają – chociaż obok jest ścieżka.

Naturalnym, zbyt naturalnym jest pouczanie ofiary

Ofiara z zasady ma przyjmować i krzywdę i pouczenia, a sprawca dostawać usprawiedliwienia z automatu... żeby nie ukarać go niesłusznie ze zbytnią surowością, której pragnienie wynika ze zbytniej pobłażliwości wobec sprawców, niskiej karalności i złej sytuacji ofiar.

Mam stosowny graf!

Cztery lata babrania się w tym dziadostwie i eureka! Umiem to wszystko podsumować na jednym obrazku:

Victim blaming przygnębia, niska karalność frustruje, niskie kary prowokują złość, która budzi pragnienie wymierzania sprawcom surowszych kar.
Jednak widmo (surowych) kar budzi obawę przed niesprawiedliwością tychże, a nawet strach przed tym, że będą niesłuszne – to z kolei prowokuje niechęć do wyrządzania krzywdy, której próbuje się uniknąć, szukając usprawiedliwień dla sprawców i stosując victim blaming.
Victim blaming prowadzi do niskiej karalności i niskich kar, które budzą frustrację i złość, owocującą victim blamingiem.

“To” nie był gwałt, bo nie było opisu żadnej konkretnej sytuacji, którą można by tak nazwać.

Były informacje, że gość naciska na nieodpowiadające jej formy seksu, ignoruje jej sprzeciwy, wymusza na niej różne rzeczy, krytykuje ją za brak wprawy w wymuszanych na niej aktywnościach, obraża się, strzela fochy, szantażuje emocjonalnie i próbuje brać na litość, ma w dupie jej zdanie, przyjemność i seksualność.

Wszystko jest względne” – jak mawiają.
Jakby mnie konkubent zawołał do wyra, usłyszał, że później przyjdę, a po moim pojawieniu się piętnaście minut później stwierdził, że teraz to on już nie chce, bo go już tak nie pożądam, skoro minęło całe piętnaście minut to bym to chętnie określiła mianem “strzelania focha“, ale tamto?

Pretensje. Do partnerki. Że jej seks oralny nie wychodzi tak, jak by sobie życzył.

Pretensje i zdenerwowanie na partnerkę, która choć nie miała wielkiej albo i żadnej ochoty na zaspokajanie go w sposób x to spróbowała, starała się, nie wyszło jej… sprowadzone do “strzelania focha”.

Czy to pojęcie “strzelania focha” naciągnięte do poziomu “oczywistej, agresywnej formy przemocy psychicznej”, zamiast irytującego zachowania, okazjonalnie nieszkodliwego, często pełniącego funkcję próby wymuszenia?
Nie wygląda na to.

A tu też przydałby się graf…

Zupełnie inaczej rozumiem zgwałcenie dla mnie to wymuszenia osiągnięte na drodze szantaży emocjonalnych nie są przemocą seksualną.
Jeśli jednak są przemocą seksualną to nie dlatego, że sprawca stosuje przemoc i gwałci – spowodowane jest to chorobą psychiczną ofiary, przejawiającą się nieumiejętnością wyrażenia sprzeciwu.

Skoro szantaż emocjonalny nie może być formą wymuszenia seksualnego, będącego gwałtem, to doprowadzenie do obcowania płciowego metodą szantażu emocjonalnego może dojść wyłącznie:

a) na zasadzie akceptacji, motywowanej pragnieniem, by wymuszający się odwalił,
b) na zasadzie wymuszenia, które jest skuteczne i owocuje gwałtem wyłącznie ze względu na chorobę psychiczną ofiary, która nie umie wyrazić sprzeciwu.

Sporo się napatrzyła na kobiety, które mają nierówno pod sufitem jeśli chodzi o zgłaszanie gwałtów – ale jednocześnie twierdzi, że tylko choroba psychiczna może doprowadzić do sytuacji, w której niezgadzająca się na stosunek kobieta nie jest zdolna do wyrażenia efektywnego sprzeciwu.
Czyli… zgłaszają, bo są gwałcone przez gwałcicieli, którzy nie uznają ich protestów i w związku z tym uznawane za chore psychicznie?
Czy są chore psychicznie i gwałcone, bo nie umieją się sprzeciwić, ale traktowane lekceważąco, bo mają nierówno pod sufitem… w przeciwieństwie do facetów, którzy po przedstawieniu swoich punktów widzenia ewidentnie wychodzą na jedynie istotnych tych, których zdanie warto brać pod uwagę.

Ja bym sobie bardzo życzyła, by powyższe występowało w roli hiperboli, ale określenie tego o czym była mowa w wątku mianem strzelania focha było hiperbolą, w związku z czym to… jest tylko przesunięciem o wektor.

 

 

Ostatnia część:

Zakończenie

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.