1. “A ja to bym na Twoim miejscu…” [KGNPWZNFW]

0
(0)

Jako że zdecydowałam się podzielić ten horror na części, każda z nich będzie się koncentrować na jednym z przerażających motywów. Ta dotyczy bezrefleksyjnej skłonności do mówienia:

A ja na twoim miejscu… zachowałabym się zupełnie inaczej.
To by mi się NIE PRZYDARZYŁO, bo NIE POSTĄPIŁABYM TAK SAMO, JAK TY!

To całkiem normalny – choć właściwszym byłoby nazwanie go “powszechnym”…

To zupełnie powszechny zwrot, który praktycznie nie gości w ustach osób pozbawionych skłonności do narzucania innym swoich, jedynie słusznych poglądów, preferencji i zachowań.
Skrajnie nietaktowny i niestosowny właściwie w każdej sytuacji.

Oczywiście, że można powiedzieć, co by się zrobiło w danej sytuacji, albo co wydaje nam się właściwym/sensownym postępowaniem, czy zachowaniem – jak ktoś nas o to zapyta.
Wtedy jak najbardziej wypada odpowiedzieć, ale w naturalnej rozmowie raczej nie powtarza się treści pytania.

Myślenie o tym, co byśmy zrobili w danej sytuacji jest zupełnie naturalne.
Słyszymy czy widzimy coś i automatycznie przypominamy sobie wszystko, co może nam pomóc w zrozumieniu z czym mamy do czynienia – dopiero jak mniej więcej wiemy, o czym mowa i co się dzieje/stało, możemy przejść do dalszego, z przeproszeniem, przetwarzania informacji. Odruchowo przyporządkowujemy swoje doświadczenia do analogicznych lub trochę podobnych sytuacji, żeby lepiej zrozumieć, o co chodzi – bo dopiero rozumiejąc, przynajmniej część z tego, co do nas dociera możemy odczuwać empatię.
Nie odczuwamy empatii wobec osoby, o której kompletnie nic nie wiemy, nawet czy coś jej się przytrafiło, czy nie, ani kim jest: żadnego punktu zaczepienia. Ale jak np. usłyszymy sygnał ambulansu, to nawet nie wiedząc co się stało i komu możemy się przestraszyć lub zasmucić, bo (co by mnie skłoniło do wezwania karetki? – jakieś nieszczęście: wypadek drogowy, zawał, upadek z drabiny) mamy świadomość, że nic dobrego i że nie wiadomo, czy rzeczony ambulans zdąży na czas i zdoła pomóc.

Trochę za dużo tu tego mojego ględzenia o niczym, ale chodzi mi o to, że samo stawianie się w czyjejś pozycji nie jest złe.

Podejmuję próbę omówienia tego wszystkiego na przykładzie wpisów na forum, więc w wielu przypadkach można uchylić niestosowność tego sformułowania, ze względu na to, że są to reakcje na wypowiedź, w której padły pytania.

W niektórych nie można – np. kiedy autorka wątku wyraźnie prosi o to, by czegoś tam nie oceniać, a skupić się na innym aspekcie, który spędza jej sen z powiek, a w odpowiedzi dostaje grube, solidne akapity peanów autobiograficznych, skrupulatnie wyjaśniających, że osoba pisząca tego posta absolutnie nigdy by się tak nie zachowała, a wszyscy jej najbliżsi znajomi padliby trupem ze zgorszenia na samą myśl o tym, że ktoś mógłby ją o to podejrzewać.

Jak ktoś pyta “co robić w tej sytuacji?“, a inni odpowiadają bazując na sformułowaniu “ja na Twoim miejscu…“, to nie ma w tym nic niewłaściwego – a jak ktoś jeszcze doprecyzuje: czy był w podobnej sytuacji… czy tylko w lekko zbliżonej… czy tylko sobie wyobraża, co by zrobił, gdyby był… – to już w ogóle dobrze.

Jest źle a nawet bardzo źle w momencie, kiedy ten festiwal pt. “A ja to bym nigdy!” odbywa się pod wpisem lub nosem skrzywdzonej, zgwałconej, zdezorientowanej osoby.

W sytuacjach klasy WIEM*, że moje słowa przeczyta zrozpaczona i – sądząc po popularności miejsca, w którym to piszę – prawdopodobnie niejedna ofiara gwałtu, która może może być w najkoszmarniejszym możliwym stanie emocjonalnym i piszę jej, że jest SAMA SOBIE WINNA, bo zachowała się w sposób, który w swoich fantazjach uznaję za niewłaściwy mogę skończyć z krwią na rękach.

Dla wszystkich, które to przeczytają wysyłam jasny komunikat – ŻE SAME BYŁY SOBIE WINNE.
Dla wszystkich, którzy zechcą kogoś zgwałcić lub już to zrobili wysyłam jasny komunikat – że ich ofiary SAME BYŁY SOBIE WINNE – bo tu, oto, porządna dziewczyna zachowałaby się zupełnie inaczej.

Mogę próbować się tłumaczyć jakimś sprzecznym bełkotem spod znaku “och, och, ja wcale nie miałam tego na myśli!“, ale faktem jest, że jedynym na co w takiej sytuacji zasługuję jest:

“A ja to bym na twoim miejscu NIGDY czegoś takiego nie powiedziała!”

A może wypadałoby przestać się łudzić i zacząć powtarzać, że kobiety są tylko nakładkami na fiuty i nie powinny mieć prawa do narzekania, że czasem są tak traktowane?

Ale wyraźnie zaznaczając, że to nie to co myślicie.
To z troski! O te kobiety, o dzisiejszą młodzież. O przyszłe pokolenia!

O dzieci, które mogłyby się wychowywać w piekle przekonania, że kiedy ktoś zrobi im krzywdę to on będzie winny, nie one.

Wszak twierdzenie, że człowiek – który został wykorzystany seksualnie w “ryzykownej” sytuacji – faktycznie został skrzywdzony i jest ofiarą, nie winowajcą żywcem doprowadziłoby do tego, że dzieci zaczęłyby ufnie spółkować z pedofilami w ogródkach jordanowskich.

Absurd?

Chyba jednak nie, bo całkiem sporo ludzi motywuje swoje zdecydowane, agresywne, obwiniające i obraźliwe stanowisko właśnie w ten sposób, który nieprzypadkowo wygląda jak narracja oprawcy:
Wcale nie chodzi im o to, by zdeptać i zgnoić ofiarę najmocniej jak się da – robią to, choć jest im bardzo przykro, żeby odstraszyć wszelkie ewentualne kolejne ofiary przed niewłaściwym zachowaniem, żeby ustrzec je przed nieszczęściem, ocalić!

No przecież jakby tak całą winę przypisać gwałcicielowi, to ta durna ofiara gotowa pomyśleć, że nie zrobiła nic złego, dalej będzie się tak zachowywać, sprowokuje kolejnego gwałciciela i będzie więcej gwałtów.

Tylko że powyższe zdanie nie ma najmniejszego sensu.

Czyli: albo jest kłamstwem, albo fatalnym domysłem.

Domysłem wynikającym z kompletnego braku nawet elementarnej wiedzy w zakresie ludzkiej psychiki, socjologii przemocy, seksualności, zdrowia psychicznego i kultury osobistej.

Częściej to drugie, czasem jednak to pierwsze (czyli czysta, niczym niezmącona chęć zgnębienia ofiary).

Dopiero podczas kopiowania powycinanych screenów zorientowałam się, że te dwa wyszły spod palców tej samej osoby – parę już ładnych lat temu, ale w stosunkowo niewielkim odstępie czasu.

Długo się wahałam, czy zrezygnować z obu tych wypowiedzi, czy usunąć tylko jedną.
Początkowo jeden z nich wylądował w dziale z wypowiedziami, które nie są zatrważające: miał robić za podsumowującą wszystko iskierkę nadziei. Uciekłam do tej iskierki, kiedy nie mogłam już znieść nastroju, w jaki wpędzała mnie praca nad innym rozdziałem, skojarzyłam jedno z drugim i nastała ciemność. Wywaliłam ten rozdział, doszedłszy do wniosku, że dobrze to w tej materii jeszcze nigdy nie było, dopiero ewentualnie być może.

Bardzo stonowany i kulturalny wpis. Dobrze postawione pytania, dobre chęci.

A kilka miesięcy później ta sama osoba skrobnęła coś takiego:

Wisielczy humor każe mi zadać sobie pytanie: Czy tak drastyczna zmiana w podejściu wynika z dysonansu między podejściem do osoby bliskiej i obcej? czy z różnicy w okolicznościach między tymi dwiema sytuacjami? Czy może jest to jest owoc złotych porad, które udało jej się zebrać?
Może wcześniej nie wiedziała i była delikatna, bo kierowała się instynktem, a potem, jak już liznęła trochę tematycznego savoir-vivre’u i chwyciła za kij…

To przykład, pokazujący, że autorami takich “opinii” i osądów nie są jacyś kompletni barbarzyńcy rodem z koszmarnego snu, nie żadni tam psychopaci czy inne bydlęta, których można by się bać w ciemnym zaułku.

Tak mogą wyglądać poglądy osoby, która wydaje się być wrażliwa, troskliwa, delikatna, nawet wspierająca… a w pewnym momencie wyskoczy z czymś takim.

Nie wiem, czy ktokolwiek potrzebuje takiego przykładu – wiem, że ja potrzebowałam.

Ten i mój własny, którego nie udało mi się znaleźć sprawił, że zrozumiałam więcej niż w ciągu długich miesięcy gapienia się na kolejne takie spektakle i nie dowierzania: jak to możliwe? czemu to się dzieje? co ludźmi kieruje?

Nic dobrego.

Bo chociaż i dobre chęci, i namiastkę powiedzmy że pozytywnego przesłania można tu znaleźć – byłoby to: “trzeba o siebie walczyć, niestety nikt za nas tego nie zrobi” to jednak metoda podania niweluje całość szlachetnych intencji. To wciąż może być motywujące… ale do czego? dla kogo?
Znajdowanie motywacji w czymś takim to uczenie się budowania poczucia własnej wartości na gnojeniu innych, znajdujących się w jeszcze gorszej sytuacji.

Rodzice rodzicom nierówni.
Czy faktycznie mogli jej pomóc? Ja bym za to głowy nie dała, że rodzice gwałciciela ruszyliby na pomoc ofierze.
Wydaje mi się, że gdyby dziewczyna czuła, że za ścianą faktycznie śpi jej ratunek, to by pisnęła. Czy zaszczuta i gwałcona – najprawdopodobniej – nastolatka sama nie miała do siebie szacunku i dlatego ją to spotkało? Nie sądzę.

Sądzę, że może czas byłby już najwyższy skończyć z całowaniem po dupie przemocowców i “szanowaniem tych, którzy sobie na to zasłużą”, a zacząć pozbawiać szacunku tych, którzy nie szanują innych.

Osoba powyżej tego nie mówi, ale to dość popularny motyw – taka apoteoza pierdolenia: kozak jestem, bo szanuję tylko tych, którzy sami siebie szanują.
Czyli kogo dokładnie? Tych, dla których byłby nieistotny ze swoim “brakiem szacunku”. Tych, którzy odrzuciliby go razem z jego alternatywnym podejściem. Tych, z którymi warto być w co najmniej neutralnych, jeśli nie dobrych stosunkach.
Esencją tej deklaracji jest: robię to, co mi się opłaca, ale moje poczucie własnej wartości jest ściśle sprzężone z zaspokajaniem potrzeby poniżania osób, które nie mogą mi zaszkodzić.
Czyliii… przechwałka godna miernoty.

Wiele osób wydaje się cierpieć na kompleks Salomona.

To pojęcie chyba nie istnieje – a szkoda, bo przydałoby mi się dla określenia wszystkich tych sytuacji, w których ludzie czują się zobowiązani do wydania jedynie słusznego wyroku i natychmiast są gotowi na przerąbanie jakiegoś dziecka na pół – sądząc, że dzięki temu spektakularnie obnażą, która strona sporu jest perfidnie zła, a która od początku mówiła prawdę.

Nie wiem, co znaczy deklaracja, że nie uwierzyłoby się takiej osobie “tak łatwo”.

Zgaduję, że musiałaby się bardziej postarać, żeby przekonać. Czyli?
Jeśli faktycznie została skrzywdzona (niczym ta kobieta w przypowieści biblijnej, której ukradziono dziecko), to chętnie pocierpi bardziej (nie mogąc z nim być i wiedząc, że żyje z wariatką, która je porwała i bez mrugnięcia okiem zgodziła się by przerąbać je na pół) i potwierdzi swoją wiarygodność nie godząc się na szybkie, kompromisowe rozwiązanie (z połową swojego martwego dziecka i świadomością, że porywaczka jest bezkarna i zachowa drugą połówkę).

A wśród znacznie większej ilości osób pokutuje przekonanie, że kobieta jest bliższa dziecku niż mężczyźnie, w związku z czym na barkach rodziców i całego społeczeństwa spoczywa powinność ciągłego edukowania jej.

Notorycznie zapomina się o tym, że to miecz obosieczny.

Ale zakładając na moment, że tak jest, i że to efektywna strategia:

Najpierw wychowuje się dziecko, przekazuje mu swoje doświadczenia życiowe, przestrzega przed niebezpieczeństwami, żeby mogło dokonywać właściwych wyborów i minimalizować ryzyko, że spotka je krzywda.
Potem, żeńska część tych dzieci dzieli się na dwie grupy: te, które pojęły i przyswoiły wszystkie te cenne nauki, oraz te naiwne, głupiutke, którym trzeba to powtarzać.

Co z męską częścią?
Dorosłej męskiej części wychowanych w ten sposób dzieci nie trzeba niczego przypominać?
Dorosła męska część tych wyuczonych przestrogami przed niebezpieczeństwem dzieci nie zawiera w sobie żadnej naiwnej i głupiutkiej grupy, którym przydałoby się przy każdej okazji powtórzyć wszystkie te cenne nauki?
Bo mężczyźni są bystrzejsi? Bo jak ktoś ich skrzywdzi, to nikomu nie będzie ich szkoda? A może są w jakiś naturalny sposób predestynowani do bycia oprawcami?

No, zapewne po części każde z powyższych. A gdzie przestrogi przed tym, by uważać na to, by przypadkiem kogoś nie skrzywdzić? Gdzie napominanie, by nie stosować siły wobec słabszych?
Byłyby śmieszne, niedorzeczne, bo jeśli tak się zdarzy, że wyrośnie chłop jak dąb, to i tak zrobi, co mu się podoba?

A co, jeśli jeszcze nie wyrósł? Może wyrosnąć, ale jeszcze nie wyrósł.
Na razie dorasta i chłonie te wszystkie przestrogi, często traktujące o tym, że baba powinna na siebie uważać, bo może zostać zgwałcona jak się wpakuje w nieodpowiednią sytuację i będzie mało wiarygodna.
Bo kobiet to nie ośmiesza, a nawet jak ośmiesza to i tak nic nie szkodzi. Ale on nie słyszy, że nie powinien gwałcić, nie słyszy że powinien uważać, żeby nie wpakować się w sytuację, w której wymusi coś seksualnego. Bo to by go ośmieszało? Bo takie gadanie nie miałoby żadnego sensu?

Takie gadanie nie ma żadnego sensu.

Ostrzegać i uświadamiać można, jak najbardziej.
Ale albo lojalnie przestrzega się wszystkich, których to w jakiś sposób może dotyczyć… albo wybiera się tylko część grupy docelowej i już w samym założeniu robi to nieefektywnie. 

O ryzyku gołoledzi informuje się wszystkich potencjalnych użytkowników ruchu drogowego, nie arbitralnie np. tylko brunetów albo samych leworęcznych.
Różnicę w efektywności tego alternatywnego rozwiązania można sobie wyobrazić.

Tak, to różnica. Gwałt w takiej sytuacji nie jest “usprawiedliwiony”, ale ofiara jest mało wiarygodna i stoi niżej na drabince empatii niż napadnięta na ulicy (o ile była mało odludna, dobrze oświetlona, w porządnej dzielnicy i najlepiej w samo południe, i tuż obok posterunku policji).

Nieprzypadkowo takich gwałtów: brutalny atak w skrajnie niesprzyjających gwałcicielowi okolicznościach, maksymalizujących wiarygodność ofiary i ewidentnie obnażających jego winę – jest znacznie mniej niż takich, w których to ofiara stoi na znacznie gorszej pozycji.
Spore ryzyko niepowodzenia, ujęcia i kary – a żadna z tych rzeczy nie jest celem gwałciciela.

Ale oczywiście nie jest tak, że nikomu się nie należy współczucie – o nie!

Niżej widzimy jedną z konsekwencji powszechnie panującego przekonania, że WSZYSCY dookoła uprawiają nieziemskie ilości seksu i bzykają się zawsze, jak tylko straci się ich na chwilę z oczu.

Osoby kompletnie oderwane od rzeczywistości nie mają jak tego zweryfikować (bo nasłuchawszy się tego dochodzą do wniosku, że są wyjątkowe i jedynie wstrzemięźliwe), ale tworzą sobie światopogląd w oparciu o fantazje, domysły i frustracje, że tylko ich to omija.

Z drugim akapitem się zgodzę: na tym forum nie można było powiedzieć, że takie zachowanie – czyli wylewanie tego victim blamingowego szamba to zwyczajny brak odpowiedzialności, a próby zwracania na to uwagi spotykały się z ostrą i zdecydowaną reakcją moderacji częściej niż posty zachwalające ludobójstwo, nakłanianie do brania narkotyków i rzucanie rasistowskimi hasłami razem wzięte.

“Można? Można! Nie pamiętam, co się działo, ale WIEM, że nikomu na nic nie pozwalałam:”

Nawet – a może ZWŁASZCZA jeśli do żadnej problematycznej czy niebezpiecznej sytuacji nigdy nie doszło. I nie jest to w żadnym wypadku argument przemawiający za tym, by ten sprzeczny wtręt przemilczeć.

Nie pamięta, ale pamięta, bo wspomnienia dostosowują się do sytuacji, w których chce ich użyć jako argumentu.

Można? Można! ;)

Zgoda na wiązanie nie jest jednoznaczna ze zgodą na stosunek.

Anegdoty z życia w tamtej konkretnej dyskusji były… – właściwie trudno mi zdecydować, czy mniejszym, czy większym koszmarem niż zwykle.

Rozprawiano na temat sytuacji opisanej w artykule, w którym podmiot liryczny został zgwałcony przez partnera i do końca biła się z myślami: nie dowierzając własnym zmysłom, swojemu prawu do decydowania o własnym ciele i temu, że facet któremu ufała był zdolny tak ją potraktować.

Nie zaznaczono, czy historia była ściśle oparta na czyichś prawdziwych przeżyciach, czy napisana w formie anonimowych przeżyć jakiejś hipotetycznej kobiety, z którą można by się identyfikować.
Potencjalnie mniejszy koszmar – bo nadzieja, że żadna ofiara tym razem nie czyta recenzji swojego dramatu.
A z drugiej strony nawet większy – bo jeśli ofiara była duchem, reprezentującym zgwałcone przez partnerów, to nawet jako duch nie uniknęła standardowej porcji życzliwych stwierdzeń, że sama była sobie winna.

Dobitnie doprecyzowane (na wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości po lekturze poprzednich wypowiedzi):

Szok może trwać chwilę, może utrzymywać się całkiem długo i przejść w równie niemy strach lub rozpacz.

Tu nie było żadnego szoku, “opinie” zostały wyrażone na spokojnie.

Żarcik klasa, ale w tym przypadku chodzi o cytat w poście.

Facet nie powinien być osądzany jako gwałciciel i PONOSIĆ ŻADNEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI po tym, jak zignorował protesty, kontynuował, “przycisnął” i spotkał się z kompletnym otępieniem.
Sytuacja “przykra i nie powinna mieć miejsca”, ale jeśli się zdarzy, to przecież nie wina strony czynnej, bo skąd mogłaby wiedzieć, że coś jest nie tak? No skąd?

Takich gwałcicieli hoduje się właśnie dzięki tej strategii przestrzegania dziewcząt przed wszystkim dookoła, nawet jeśli dziewczę jest już po czterdziestce, a mężczyzn traktuje jako skrzyżowanie goryla z Wernyhorą.

Dziewczyna powinna na siebie uważać, się pilnować, się zadawać z odpowiednim towarzystwem, się jasno wyrażać, ewidentnie się bronić, spektakularnie się sprzeciwiać, a chłopak albo ma być gwałcicielem “i z tym się nic nie da zrobić“, albo ssać wiedzę z powietrza, bo przecież nikt mu nie powie, na co powinien zwracać uwagę, na co być szczególnie wyczulony, bo mogłoby go to wiekuiście znieważyć.

Jak więc jeśli nie gwałtem? Niezaaprobowaną penetracją?

To to samo. Cała różnica w zdjęciu odpowiedzialności ze sprawcy.
Bycie świnią i zachowywanie się jak świnia nie jest przestępstwem, zgwałcenie tak.

Po co mieszać w to Boga?

Ba, stawiać Go sobie za plecami w ramach próby przedstawienia swojej postawy w opowieści jako wzoru do naśladowania?

Nie jest to prawdą.

Pod wpływem pigułki gwałtu można kompletnie stracić świadomość, można ją tracić stopniowo, można mieć przebłyski, można w ogóle wiedzieć co się dzieje, ale nie móc podjąć jakichkolwiek działań.

W roli “pigułki gwałtu” może występować kilka substancji o różnym działaniu – a na ich intensywność wpływają różne czynniki (jak np. waga, wiek, ogólna kondycja organizmu, przyjmowane leki, zmęczenie, fakt lub ilość wypitego alkoholu…).
Warto pamiętać o tym, że osobnik gwałcący otumanioną i obezwładnioną środkami chemicznymi ofiarę nie zawsze jest wobec niej na tyle łaskawy, by podać jej narkotyk ze sprawdzonego źródła, o jasno sprecyzowanym działaniu i niskim ryzyku skutków ubocznych.

Poza tym nawet z samym alkoholem bywa różnie, nawet wytrawnym konsumentom potrafi zafundować doznania, których nigdy wcześniej nie czuli.
Można pięć lat uczestniczyć w piątkowych libacjach ze szwagrem, mieszać wódkę z piwem i wychodzić na własnych nogach, a za którymś razem zaliczyć kompletnego zgona po trzech piwach. Zdarza się.

“Dziewczyna” nie pamiętała wszystkiego i dość wyraźnie to zaznaczyła, wypisując wszystkie zapamiętane i złożone potem do kupy elementy.

Śmiechu było co nie miara.

Szczególnie źle zniosłam wątek, w którym dyskutowano o tym, czy ofiara gwałtu może mieć orgazm.

Stosunkowo szybko pojawiły się posty, wyjaśniające, że orgazm jest reakcją fizjologiczną nad którą człowiek nie jest w stanie zawsze zapanować i nie jest równoznaczny z podnieceniem i przyjemnością. Że zdarza się, że w łóżku wszystko super, partner kochany, seksowny, podniecenie sięga zenitu, a orgazmu jak nie było tak nie ma… ale i w drugą stronę: wszystko źle, partner okropny, podniecenia nie ma, seksu się nie chce, a orgazm jest.

Wstawiono nawet odnośniki do artykułów, dokładniej wyjaśniających tę kwestię. Nic to. Domysły i fantazje nadal szły pełną parą.

Wiedzy… po prostu nie ma. A podsuwanie informacji pod nos… po prostu nie działa.

“Ofiara jest sama sobie winna i głupia, jeśli żyje ze swoim oprawcą.”

Nie jest “sama sobie winna“, jeśli już wcześniej padła ofiarą nieprawidłowych wzorców, została straumatyzowana, skrzywdzona, środowiskowo uwięziona w krzywdzących realiach.
Nie jest “sama sobie winna“, jeśli została osaczona przez socjopatę.

Nie powinno się zrzucać winy na szkołę, system, patriarchat i nie wiadomo co jeszcze – bo tej winy nie trzeba nigdzie “zrzucać”: wina za głęboko zakorzenione przekonanie, że to, co z pozoru wygląda na “dobry dom” nie może być w istocie okaleczającym piekłem spoczywa właśnie tam.
Przekonanie, że kobieta, która w pewnych okolicznościach sprawia wrażenie pewnej siebie nie może być niczyją ofiarą, chyba że sama to na siebie ściąga, lub jest na tyle głupia, że właśnie tego chce również jest patriarchalnym wykwitem.

Parafrazując przysłowie: Coś gdzieś dzwoni, ale nawet nie wiadomo, czy w kościele.

Odpowiedź wyczerpująca w wielu tego słowa znaczeniach.

Reasumując:

Zapoznałam się z przedstawionymi materiałami, przyjęłam do wiadomości, że orgazm może być reakcją fizjologiczną, sprzeczną z wolą, emocjami i odczuciami, ale i tak rąbnę soczystą wizją, w której to jestem zupełnie inna niż te kobiety, które to spotkało, bo moja wola, emocje i odczucia byłyby istotniejsze od mimowolnej reakcji fizjologicznej – choć nie mam i nie mogę mieć całkowitej pewności, że tak by było.

Dużo dobrych chęci i prób wyjaśnienia, że się absolutnie nic złego nie ma na myśli, a myśli się kłębią – tylko cały czas trochę obok.
A coś złego jednak jest na myśli – bo choć ten strumień świadomości nie płynie w tamtym kierunku, to jednak płynie korytkiem, w którym ten pojawiający się wbrew kobiecie orgazm nie jest tak do końca fizjologiczny i być może w przypadku tych kobiet już nie tak oczywisty do wyeliminowania na prawie 100%, może 98, może 95…

Nie. To nie na tym polega, że jak facet jest wrzaskliwy, a kobieta płochliwa i skuli się słysząc krzyk, to on, rozochocony jej reakcją na kolejną rocznicę przygotuje już baterie w skarpecie.
Jak ktoś nie ma skłonności do bycia oprawcą, to nie będzie krzywdził, straszył, bił ani gwałcił.
A płochliwa kobitka jak się przestraszy to ucieknie gdzie pieprz rośnie przy pierwszej okazji i tyle będzie ze znętów.

Jak to się dzieje, że ludzie kończą w przemocowych związkach?

Bardzo różnie. Bardzo podobnie – zależy jak na to spojrzeć. Gdyby wyglądało to tak, jak się wydaje niezależnym obserwatorom, to każdy byłby w stanie tego uniknąć.

Możliwość mieszkania w przedpokoju u nieprzemocowych rodziców lub z wspierającą siostrą to już dość luksusowe warunki. Coś w okolicach szczytu możliwości ofiar przemocy ekonomicznej, które nie mają skąd wytrzasnąć paru tysi na startowanie z życiem od nowa i parunastu w rezerwie – żeby nie oszaleć ze strachu, że nie uda się znaleźć od razu jakiejkolwiek pracy umożliwiającej przetrwanie.

Brawurowe deklaracje, ale według mnie treści żadnej.

Zarywanie lasek metodą “ej, patrz jaki jestem fajny, chodź się bzykać” przestępstwem nie jest.
Skołowanie kogoś tak, żeby nie chcąc wchodzić jednak na moment do tego mieszkania wszedł (żeby nie stać gdzieś na ulicy, gdzie może być niebezpiecznie… ani pod klatką, gdzie prawie nikt nie przechodzi), a potem rzucanie się na niego z aktywnościami seksualnymi na które nie wyraził zgody wyrywaniem lasek nie jest a przestępstwem jest.

Interesująca sprawa swoją drogą.
O w/w panu chodzą same epickie historie – wszystkie oczywiście niepotwierdzone.
Niejednokrotnie dowiódł, że jakakolwiek, choć szczątkowa etyka dziennikarska jest mu obca i bezbłędnie zaraz potem robił z siebie ofiarę.
Swoje podejście do kobiet też publicznie prezentował, tak dobitnie, że do tej pory o tym nie zapomniałam.
Aferę z wykorzystywaniem i gwałceniem młodych kobiet pamiętam… jako jedyną, która została całkowicie wymazana z internetu, zewsząd. Nie ma nic, nawet wpisy na tym forum naruszały dobra osobiste tego pana.
Historie rzekomo wykorzystanych dziewczyn były niesamowicie spójne z tym, co sobą prezentował – cóż, wyjątkowo niefortunne sploty zdarzeń, skoro był niewinny… albo wyjątkowo przygnębiający dowód na to, że miały rację czując, że ich krzywda nic nie znaczy, bo on doskonale wie co robi.

Dureń… wydał grubą kasę na prawników i wizerunek, a mógł mieć ludzką sympatię za darmo, jadąc na starej, sprawdzonej pogardzie wobec kobiet i ofiar, a zwłaszcza kobiet, które są ofiarami.

 

 

Kolejna część:

Wzór do naśladowania.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.