Otwarte pastwienie się nad otoczeniem nie jest gwarancją sukcesu. Faktyczne niszczenie ludzi (zwłaszcza bliskich) wymaga finezji – największe sukcesy osiągają zawoalowani sadyści, przyjmujący tę postawę czasowo (do momentu osaczenia ofiary) lub trwale – umożliwiając sobie żerowanie na jej słabościach przez długie lata.
Zawoalowani sadyści i podstawowe metody ich działania
Ich nieoczywista i niby to trudna-do-interpretacji postawa, oraz to, że dbają, by nie pozwalać sobie na zbyt wiele przy świadkach zostawia im otwartą furtkę na najgorsze świństwa. Niektórzy korzystają z jednej, sprawdzonej metody, inni komponują własne dzieła, korzystając z dobrodziejstw kilku (jednocześnie lub działając wieloetapowo).
Nie wiem, czy udało mi się wymienić wszystkie typy – najprawdopodobniej nie, wypisałam tylko te, które udało mi się świadomie zaobserwować.
Zawoalowani sadyści “współczujący”:
Czekają na moment, kiedy bliska im osoba dozna krzywdy z ręki kogoś innego.
Są zawsze gotowi do działania i z braku laku chętnie korzystają z każdej, nadarzającej się okazji – choćby to było banalne nie zdanie egzaminu na prawo jazdy, spóźnienie się na ważne spotkanie, czy stłuczenie talerzyka. Człowiek idący normalnym trybem – nawet histeryk, porozpacza trochę, a potem machnie ręką i wyjaśni spóźnienie, zmiecie okruchy, wróci do nauki i ćwiczeń – nawet jeśli przez jakiś czas będzie mu smutno, to prędzej niż później dojdzie do równowagi, a to zdarzenie nie dotknie go w żaden sposób.
Jeśli mogą liczyć na wsparcie współczującego sadysty, ten drobiazg może się stać kolejnym punktem wielkiego pasma porażek w życiu marnującego tlen nieudacznika. Prymitywne, brutalne wyzwanie od nieudaczników obudzi instynkt samozachowawczy i może łatwo doprowadzić potencjalną ofiarę do popukania się w czoło i zmiany towarzystwa.
Udawana empatia i troska, zapewnienia o pełnym wsparciu i współczuciu, przetykane smutnymi westchnieniami:
- że w sumie to można było się tego spodziewać…
- że to nie pierwszy raz, kiedy źle organizują sobie czas (to działa najlepiej, jeśli spóźnienie było spowodowane jakimś trudnym do przewidzenia czynnikiem zewnętrznym),
- że niektórzy ludzie po prostu nie są w stanie żyć bez niszczenia cudzych rzeczy lub zasyfiania domu tłuczonym szkłem…
- że “tak to już z tobą jest, że nic ci się nie udaje…”
- że gdyby nie machnęła łokciem, umówiła się na inną godzinę, albo więcej uczyła, to do nieszczęścia by nie doszło…
Nic spektakularnego: drobiazgi – zupełnie nieskuteczne w przypadku jednorazowej aplikacji, ale bardzo perspektywiczne w odniesieniu do ludzi, z którymi ma się stały kontakt. Oczywiście trzeba mieć instynkt łowcy i poprawnie zidentyfikować najsłabszą antylopę w stadzie, lub poczekać na chwilę słabości u silniejszej – nie każdego można tym zaatakować, ale współczujący sadyści z reguły nie mają z tym najmniejszego problemu.
Największe gnojki nie czekają cierpliwie na swój sukces i nie szukają sobie ofiar. Czekają aż jakaś sama do nich przyjdzie i serwują jej pocieszanie metodą przykro mi, że cię to spotkało, ale musisz wiedzieć, że to poniekąd twoja wina, a potem nie pozwalają jej odejść. Ani na moment nie wychodzą z roli cieplutkich i milutkich empatów.
Zawoalowani sadyści “udręczeni”:
To ulubiona metoda toksycznych mamusiek, ale każdy sadysta, któremu zależy na wymiernych efektach swojej działalności bierze pod uwagę tę taktykę.
Wielu z tych, dążących do sytuacji w której będą mogli wyładowywać fizycznie swój gniew i frustrację – nie jest łatwo osiągnąć ten stan. Naturalną reakcją na agresję jest obrona lub ucieczka – nawet rośliny działają w ten sposób (choć z oczywistych względów nie mogą daleko uciec).
Kobiety i mężczyźni trwają w związkach z agresywnymi partnerami tylko po udanym praniu mózgu. Gdyby byli w stanie jasno myśleć, ewakuowaliby się z tego natychmiast. Pierwszym i najważniejszym zadaniem udręczonego sadysty jest doprowadzenie do sytuacji, w której ofiara nie będzie do tego zdolna. Prawdziwi wirtuozi dbają o to, by nikt nie śmiał podejrzewać ich o nic zdrożnego – ba! żeby sama ofiara bała się tak pomyśleć.
Podstawą są dobre kontakty z otoczeniem, konsekwentne negowanie faktów:
- “Ja cię okłamałem? Chyba żartujesz… przecież mówiłem, że nie wrócę na noc, bo mam dużo pracy. NA PEWNO o tym mówiłem, musiałaś zapomnieć. Wypruwam sobie żyły, żeby nam się żyło lepiej, a ty oskarżasz mnie o jakieś kłamstwa?!“;
- “Jaka kłótnia w zeszłym tygodniu? Jakie wyzwiska? NIGDY cię tak nie nazwałam. Musiałeś to sobie wymyślić… pewnie ci się przyśniło, bo sam podświadomie tak o sobie myślisz i zarzucasz mi wszystko co najgorsze. Ja się tak staram a ty? Wymyślasz jakieś niestworzone historie…“;
- “Jak możesz to wywlekać? Wcale cię wtedy nie uderzyłem. Machnąłem ręką, a ty byłaś obok. Przepraszałem, wiesz jak bardzo żałuję, że do tego doszło, a ciągle próbujesz mnie wpędzić w poczucie winy. Po co? Dlaczego? Przecież wiesz, że nie chciałem… Czemu to robisz? Dzień w dzień widzę to twoje spojrzenie pełne pretensji to nerwy mi puszczają, a ty co? Zamiast odpuścić chociaż na chwilę, znowu wywlekasz tamtą sytuację, żeby mnie zgnębić. A może uderzyć cię jeszcze raz, żebyś mogła znowu zrobić ze mnie potwora? Chcesz tego? Żebym nie mógł patrzeć na siebie w lustrze wiedząc, że znowu nie wytrzymałem?“;
- “To już nawet zjeść w spokoju nie mogę? Specjalnie przesoliłeś ten obiad, żeby zrujnować mi popołudnie. Żadne tam przypadkiem. Normalnie ci się to nie zdarza, jak przyjechała twoja mamusia to co… obiad był przesolony? Oczywiście, że NIE. A mnie chcesz otruć, masz mnie dość i chcesz się mnie pozbyć. Nie wywlekaj mi jakichś bzdur, że niby chciałeś mi zrobić przyjemność PRZESOLONYM spaghetti“;
- “Nigdy mnie nie kochałeś; wcale ci na mnie nie zależy; zaczynam myśleć, że KAŻDĄ kobietę wolałbyś ode mnie; robisz wszystko, żeby mnie zranić; w ogóle się ze mną nie liczysz; złośliwie sprawiasz mi przykrość; zależy ci na tym, żebym była nieszczęśliwa; w zeszłym tygodniu poszedłeś niby do sklepu a nie było cię całą godzinę, pewnie oglądałeś pornosy w parku; każda okazja jest dobra, żeby mnie zdradzić, prawda?“;
i zachowanie luźnej inspiracji sinusoidą – popadanie w obojętność po ataku, miłe chwile, znowu trochę spokoju i kolejny atak.
To wymaga czasu, konsekwencji i wyczucia. Nie wytacza się ciężkich dział na samym wstępie – dopiero jak ofiara zgłupieje i przestanie wierzyć w swoją percepcję.
Potem to już hulaj dusza, piekła nie ma – udręczony sadysta nie tylko będzie się krył przy świadkach, ale wręcz wykorzysta tę okazję na zgromadzenie dowodów, że to on jest stroną pokrzywdzoną! On się męczy, on poświęca, on jest niedoceniany – i mimo samych dobrych intencji pada ofiarą niewdzięczności, podejrzeń, pretensji, nerwowych wrzasków, być może świadczących nawet o chorobie psychicznej.
Prawdziwy wirtuoz może nawet przekonać otoczenie, że śliwa pod okiem to nie dowód pobicia, a wyjątkowo rzadkie schorzenie skutkujące samoistnym pojawianiem się na ciele siniaków, efekt przypadkowego uderzenia o szafkę w kuchni, albo wręcz samookaleczenia podjętego celem zrujnowania mu opinii.
Zawoalowani sadyści “kochający”:
Zagłaskiwanie kotka na śmierć, o którym pisałam w “Tak bardzo cię kocham, jesteś całym moim światem” – najbardziej nieprawdopodobne i trudne do wyobrażenia dla otoczenia, bo jego zwolennicy teoretycznie nie robią nic złego.
Są czuli, zaangażowani, zainteresowani, wspierający, troskliwi i zawsze stoją murem za swoim partnerem.
ZAWSZE – nie tylko wtedy, kiedy są potrzebni. Wiedzą o każdej sytuacji i za każdym razem są na miejscu, bo nie upoważniają partnera do samodzielnego… czegokolwiek. Zdarza im się korzystać z dorobku intelektualnego udręczonych, ale kochający sadyści najchętniej sięgają po głaskanie, przytulanie, pocałunki, inne czułości, pomoc w codziennych czynnościach, niespodzianki, prezenty, spędzanie wspólnie czasu bez chwili spokoju oddechu.
Przeważnie znajdują sobie kogoś, komu czułości i bliskości brakowało – więc początkowo jego zachowanie wzbudza zachwyt, radość; ofiara wreszcie czuje się doceniona, ważna, zaopiekowana. Z czasem zaczyna się czuć tym trochę zmęczona, potem bardziej, bardziej i bardziej… aż w końcu przebąkuje coś nieśmiało o własnej przestrzeni – choćby po to, by pooglądać film ze świadomością co dzieje się na ekranie, bez dziesięciu przerw na zapewnienia o dozgonnej miłości.
Wtedy kochający sadysta robi smutne oczy, wznosi je ku niebu z żalem i udawanym poczuciem niesprawiedliwości – bo za to serce na dłoni i wszystko co najlepsze, dostaje ODRZUCENIE, OBOJĘTNOŚĆ, BEZDUSZNOŚĆ…
Po pewnym czasie ofiara zaczyna podejrzewać, że być może nie zasługuje na miłość.
Skoro “dostawszy” ją nie czuje się szczęśliwa i nie umie sprawić, by partner poczuł, że naprawdę go kocha i docenia to wszystko, co dla niej robi…
Coraz więcej uwagi poświęca zachowywaniu się w sposób, który nie urazi i nie zrani partnera, który przecież tak się stara, że wszystkie wspólne czynności ewoluują z przyjemnych w męczące, z męczących w przykre, a z przykrych w regularne tortury. Po pewnym czasie, mimo starań nie da się już udawać, że tortury nie są torturami – a ukochany coraz częściej zaczyna tracić cierpliwość, zaliczając jedną z tych sławnych zmian o 360°.
I to naprawdę są zmiany o 360° stopni – sadysta, który był sadystą nadal nim jest; wszystko wygląda z grubsza tak samo, ale po zaliczeniu pełnego obrotu i rozejrzeniu się po okolicy człowiek już mniej więcej wie, gdzie się znajduje i co się dzieje dookoła.
Kochający sadyści chętnie korzystają z możliwości jakie daje bycie udręczonym, ale ich priorytetem pozostaje “miłość” – to na niej się skupiają, i nawet jeśli ofiara przejrzy na oczy i ucieknie, to i tak starają się jej dopiec jak tylko mogą – choćby we wspomnieniach, jakie to straszne podłości spotkały ich z ręki osoby, którą tak kochali…
Zawoalowani sadyści “bezwolni”:
Tacy, co to nie mają innego wyjścia, biedactwa. Milion lat temu ktoś ich zranił, więc teraz są ŹLI.
Wychodzą z założenia, że jakaś archaiczna zadra usprawiedliwia ich gorycz i złość do całego świata na dziesięć pokoleń wprzód, a niekończące się rozważania niezmiennie prowadzą ich do stwierdzenia, że świat jest zły, ludzie podli, a wypadki się zdarzają – więc w ostatecznym rozrachunku ich działalność nie zrobi większej różnicy światu, ani innym, za to im samym może w końcu przynieść ukojenie.
Ale nie przyniesie, bo oni wcale nie szukają ukojenia.
Nie mają pomysłu na to, co mogliby z nim zrobić – nie potrzebują go, bo wiedzą, że zawsze będą na tym samym etapie. Finezja też nie jest im potrzebna. Rzadziej bywają podstępni, sporadycznie bawią się w jakieś gry niedopowiedzeń w stylu udręczonych czy kochających.
Żerują na dobrej woli, chęci pomocy i pocieszenia po tej złej rzeczy, która ich spotkała.
Ich zachowania są trudne do przeoczenia, ale nie zawsze łatwe w interpretacji, bo wszyscy chłopcy i dziewczynki z bagażem trudnego dzieciństwa zachowują się w ten sam sposób.
Bezwolnych sadystów wyróżnia to, że przeszłość nie jest dla nich problemem, ani zażegnanym (lub wciąż nie zażegnanym) etapem, a usprawiedliwieniem, z którego postanowili skorzystać i niejako zaadaptować je na swoje potrzeby.
- lata mijają, a w ich zachowaniu nic się nie zmienia: nie idą dalej – nawet nie próbują iść dalej i niczego zmieniać;
- często opowiadają o swoich złych doświadczeniach – najchętniej bezpośrednio po tym, jak zrobią komuś krzywdę;
- są w stanie racjonalnie wytłumaczyć i sypną garścią argumentów na poparcie ludobójstwa, eugeniki, niewolnictwa, apartheidu, tortur…
- żywią głębokie przekonanie, że nacierpieli się bardziej niż inni…
- … i mają na podorędziu listę argumentów na poparcie tej tezy;
- wierzą w predestynację, bo jest podstawą ich istnienia (nawet jeśli nie znają/nie rozumieją tego słowa).
W przeciwieństwie do reszty zawoalowanych sadystów bardziej gustują w szukaniu dla siebie usprawiedliwień niż w negowaniu, że zrobili komuś coś złego; a z każdym kolejnym razem opracowują coraz lepsze uzasadnienia.
Zawoalowani sadyści “przypadkowi”:
Nie wiedzą, co robią. To jakoś tak samo im wychodzi. Udają niemoty i debili z jak najlepszymi intencjami.
Nie wiedzieli, nie zdawali sobie sprawy, nigdy by nie pomyśleli że, nawet nie mieli świadomości że… – nudnym, niemrawym pitoleniem z zerową wartością merytoryczną, wspartą oślim uporem wypracowują sobie tolerancję otoczenia na ich nawet najbardziej podłe akcje.
Za które nie ponoszą ani grama winy. Bo są debilami i nie są w stanie dostrzec nawet najprostszej zależności pomiędzy swoim działaniem a czyimś bólem – tyle tylko, że nikt nie jest AŻ TAKIM debilem.
Ze względu na konieczność nieustannego udawania mentalnego warzywa, przypadkowi sadyści nie są zdolni do prowadzenia długofalowych działań na własną rękę; poszukują i potrzebują wsparcia innego zawoalowanego sadysty – najchętniej współczującego, ale nie pogardzą i udręczonym czy bezwolnym.
W takim tandemie (lub po sformowaniu większej grupki: kilku bezwolnych + współczujący, współczujący + bezwolny + udręczony) zajmują się wyszukiwaniem najbardziej bezbronnych, podatnych i nieświadomych ofiar, usprawiedliwiając się nawzajem i doprowadzając te biedactwa do obłędu.
Czekają na okazję, nie przepuszczą żadnej, choćby ich poczynania nie zachowywały jakiegokolwiek ciągu logicznego.
Ich bronią są plotki, docinki, intrygi inspirowane życiem dworskim w XVIII-wiecznym Wersalu (marzy im się ostatnia dekada, ale z konieczności ograniczają się do pierwszej połowy), złote porady, oczywiste uwagi i niezwykły upór w twierdzeniu, że najlepszą metodą rozwiązania absolutnie każdego problemu jest podróż w czasie.
Okazjonalnie aspirują do bycia sadystą współczującym, ale akurat na to faktycznie są zbyt głupi – pamiętają, żeby ranić, ale zapominają o udawaniu współczucia. Na dodatek zbyt otwarcie cieszą się z cudzego nieszczęścia, więc nikt nie pędzi do nich po pocieszenie, ani nie uważa ich zdania za dość istotne, by pozwolić im na długotrwałe, samodzielne żerowanie. Są pierwsi do negowania podłych intencji innych zawoalowanych i otwartych sadystów w nadziei, że któryś zaprosi ich do wspólnej zabawy.