Zakupy w bonprix (post długi jak czas oczekiwania na przesyłkę)

4.5
(2)

Zakupy w bonprix sprawiają, że każdy może się poczuć, jak australijski farmer, który do najbliższego sąsiada ma lekko licząc 60 mil… albo Inuita, mieszkający za kołem podbiegunowym, bo – klękajcie narody – na przesyłkę czasem czeka się tak długo, że sezon zdąży się zmienić.
O ile ludzie, żyjący na naprawdę ostrych zadupiach nie mają innego wyjścia jak tylko czekać, o tyle przeciętny klient, który robi zakupy przez internet jest przyzwyczajony do nieco innych standardów.

Ciuchy można kupić wszędzie.

Zwykle to bardzo przyziemna czynność.
Ot: wchodzisz do sklepu, przeglądasz ofertę… jak mają coś, czego potrzebujesz lub coś, co Ci się podoba, to w ten czy inny sposób sprawdzasz, czy mają odpowiedni rozmiar… i jeśli cena Cię nie dobija, to kupujesz lub zamawiasz… i niesiesz nowy ciuch do domu, albo czekasz aż Ci go przyślą. Czyste nudziarstwo.

Tymczasem zakupy w bonprix to początek pięknej przygody… długiej, emocjonującej i obfitującej w spektakularne zwroty akcji.

Moja przeszłość z nimi… jest niezbyt bujna.

Kilkanaście lat temu ktoś znajomy (już nawet nie pamiętam kto) zamawiał sobie coś z papierowego katalogu i brakowało mu 10 czy 15 zł do darmowej wysyłki, nie chciał nic więcej brać, ale wizja płacenia za wysyłkę w obliczu tak nieodległej bezpłatnej opcji paliła jego trzewia tak boleśnie, że ostatecznie skończyłam przeglądając ten katalog i rozglądając się, czy mają może coś “dla mnie”.

Katalog był niby dość obszerny, ale nic nie przykuło mojej uwagi na tyle, bym zapragnęła to kupować.
Gdzieś na okładce albo w środku tej gazetki była jakaś dziwna promocja typu bluzki, spodnie, piżamy, sukienki i tak dalej za 10, 15 czy 20 zł za sztukę. O wiele taniej niż reszta produktów, bo były to zakupy w ciemno – trzeba było podać rozmiar i zadowolić się tym, co przyszło. Spodobała mi się wizja jakiegoś koszmaru, dorwanego w tak okazyjnej cenie, więc zamówiłam piżamę-niespodziankę.

Chyba nie była najgorsza, choć nie mam pojęcia, jak właściwie wyglądała góra. Zupełnie jej nie pamiętam i nie sądzę, bym kiedykolwiek miała ją na sobie, ale dół stanowiły dość interesujące, granatowe, satynowe szorty.
Z jednej strony o wiele za duże, z drugiej jakoś tak dziwnie skrojone, że ciągle mi spadały, jednocześnie namiętnie wbijając mi się w tyłek – i to tak, że miałam gwiazdy przed oczami.
Tyle zapamiętałam.

Potem długo, długo nic.
Widywałam te katalogi tu i ówdzie, bo zakupy w bonprix były dość popularną opcją zdobywania ubrań w kręgu moich nieprzepadających za sklepowymi warunkami znajomych.
Czasem je wertowałam, nic nie zamawiałam… właściwie to chyba do maja 2019 roku nie zamówiłam tam nic więcej.

Za to widziałam sporo z przeproszeniem “hauli“, jak te paczki z ciuchami przychodziły innym.
Dość lubię ten moment porównywania realnego ciucha do fot w sklepach/katalogach, więc aktywnie próbowałam się na to załapać.

Zwykle wypadało to całkiem nudno.

Bez porywów serca w klimacie “o borze mój, jakie piękne!“, ale i bez jęków typu “co za koszmar, zwracam“.

Ich rozmiarówka jest kompletnie nieadekwatna do jakiejkolwiek innej. Zresztą nierzadko nawet do ich własnej.
Większość ciuchów w bonprixowym “rozmiarze 40” jest dobra na osoby, które w sieciówkach muszą brać 42 lub 44, albo nawet 46.
Ale czy to jest kwestia tego, że bonprix zawyża swoje rozmiarówki, czy tego, że sieciówki pozaniżały swoje w momencie, kiedy coraz większy odsetek klientów zaczęły stanowić nastolatki – nie mam pojęcia.

Własnej rozmiarówki nie znam, bo przyzwyczaiłam się do zakupów w lumpeksach i ciuchy zwykłam oceniać na oko, ew. przymierzać, albo oceniać, czy dana rzecz jest na tyle spektakularna, że będzie mi się chciało bawić w ewentualne poprawki czy nie – w związku z czym na metkach mam chyba wszystkie możliwe rozmiary.

Sporo ludzi na to narzeka na rzekome “zawyżenia”, ale ich tabelki z wymiarami centymetrowymi są dość adekwatne do większości ubrań (tylko “większości”, bo trafiały się i takie modele, w których ów “rozmiar 40” był ciaśniejszy niż 38 z H&M).
Jedyny wyjątek może stanowić dość rozciągliwa bawełna z dodatkiem elastanu, o czym się przekonałam, przymierzywszy sukienkę, która teoretycznie powinna pasować idealnie, a wisiała na mnie jak wór na płocie – i jeszcze mi cycki dekoltem wypadały na zewnątrz.

Generalnie: im bardziej się człowiek wczuje w ich klimat, tym rzadziej się myli.

Każda nieświadoma bida, której się wydaje, że to po prostu kolejny sklep wysyłkowy z odzieżą może się mocno przejechać na rozmiarach, tkaninach, opisach…

Nie zamawiałam od nich aż tak dużo, by mieć o tym nie wiadomo jak wielkie pojęcie, ale doświadczenie każe mi zakładać, że oni nie przeceniają produktów wysokiej jakości.

Można sobie wykupić członkostwo w klubie, dzięki któremu dostaje się 10% rabatu na wszystkie artykuły.
Można poczekać na dość często pojawiające się promocje obejmujące darmową wysyłkę i (sumujące się z klubowym) obniżki o 5, 10, 15 czy nawet 20%.

Z klubowym rabatem sumującym się z 10% obniżką na cały asortyment większość cen wygląda rozsądnie, choć interes stulecia to to nie jest.

Najkorzystniej można kupić fajne rzeczy w koszmarnych kolorach, które nie podobają się większości klientek – jeśli ciuch jest dostępny w kilku wersjach kolorystycznych i wersja czarna kosztuje 90 zł, granatowa 90 zł, a jaskrawożółta 30 zł, to można upolować dobrej jakości żółtka.

Ale już np. super ekstra obniżka na niedostępny już model spodni palazzo, na które z bólem odżałowałam ponad stówę i którymi byłam zachwycona nie miał wiele wspólnego z innymi wersjami kolorystycznymi tego samego modelu.
Oczywiście, że byłam podejrzliwa na widok ceny 30-35 zł za teoretycznie te same spodnie, ale miałam nadzieję, że AŻ taka różnica w cenie moooże wynika z faktu, że były to dwa modele w jaskrawopomarańczowo-błękitne pasy. Było to możliwe – zwłaszcza, że kilka osób ujrzawszy mnie w nich bądź to bezpośrednio poinformowało mnie, że wyglądam jak idiotka, bądź to delikatnie dawało mi do zrozumienia, że zapomniałam się przebrać i hasam po mieście w piżamie.
Niestety nie chodziło o kolorystykę, która była zaiste koszmarna (choć urzekała mnie w swej nietuzinkowej ohydzie). One co prawda były wykonane z dokładnie takiego samego materiału jak te, którymi się zachwyciłam… ale pękły mi w kroku. I to obie pary. Spodnie palazzo w ogóle niespecjalnie mają jak komu pękać w kroku, bo są w tamtych okolicach luźne i szerokie. Zszyłam je uznawszy, że to pewnie dlatego, że na nie nadepnęłam przy wchodzeniu po schodach. Tyle że na te pierwsze nadepnęłam ze sto razy i nic im się nie stało. Druga para rozdarła się w identyczny sposób, zaraz obok szwu – i dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, że dzianina, z której były zrobione została skrojona w poprzek i trochę na skos ściegu… podczas gdy te z których byłam zadowolona wzdłuż.
Te promocyjne nie miały szansy się nie porozdzierać w kroku. Ktoś się pomylił przy drukowaniu tkaniny i nie obrócił wzoru o 90 stopni, a potem kazał krawcowym szyć zgodnie z wzorem, przez co…

A zresztą mniejsza o to. W każdym razie: warto liczyć się z tym, że obniżki cen są nieprzypadkowe.

Bardzo nie polecam kupowania ich ciuchów na allegro czy w jakichś dziwnych sklepach stacjonarnych, obsługiwanych przez czort wie kogo.
Operują towarami ze zwrotów, które wyceniają w oparciu o pełną cenę wyjściową produktu i przerażająco często te rzeczy tam droższe niż w ich katalogu.
Poza tym w zwrotach ląduje – co wnoszę po długotrwałych obserwacjach, związanych z beznadziejnymi próbami znalezienia kurtki, którą mieli w ofercie przez tydzień, a potem już na wieczność wyprzedali ją w moim rozmiarze – jakieś 20-30% rzeczy, zwróconych ze względu na źle dobrany rozmiar lub stwierdzenie, że rzecz jest jednak za droga; reszta to co felerniejsze produkty. Tych fajnych prawie w ogóle tam nie ma, a jakieś absurdalne fasony w idiotycznych kolorach lądują tam masowo.

Jeśli wadą towaru jest kolor, to mają obniżkę w sklepie i te w dalszej odsprzedaży są zwykle droższe.
A jeśli wadą towaru jest to, że się zasadniczo nie nadaje do noszenia: co czasem im się zdarza – to nie jest wart żadnych pieniędzy.

Oczekiwanie na paczkę trwa długo. Czasem naprawdę długo. Tak długo, że człowiek gotów zapomnieć, że w ogóle robił zakupy w bonprix.

Nie kojarzę, by jakakolwiek kiedykolwiek dotarła w czasie krótszym niż tydzień – nie monitorowałam tego z jakąś szczególną dokładnością, ale wydaje mi się, że mniej niż 4 dni robocze byłoby sensacją wartą zapamiętania i odnotowania, a niczego takiego nie kojarzę.

Trudno mi uwierzyć, by była to kwestia aż tak dalece posuniętego zachwytu nad ubraniami – raczej siła przyzwyczajenia – ale zauważyłam, że osoby, robiące zakupy w bonprix mają wiele wyrozumiałości dla tej firmy i bardzo niewiele dla innych.
Fajnie to wygląda z boku. Jakikolwiek inny sklep zwleka z wysyłką drugi dzień = złość i frustracja sięga zenitu. Paczka z bonprixu nie ruszyła tyłka drugi tydzień = cóż, to bonprix, oni tak mają.
Ciuch z jakiegoś innego źródła okazuje się nieadekwatnie wyrozmiarowany = klną na czym Świat stoi.
Bonprix przysyła wielki wór = ojej, zapomniałam, że te ich rozmiary to takie większe są.

Poniekąd to zrozumiałe: jak to ich dziesiąte czy naste zamówienie i sprawa za każdym razem wygląda tak samo – ekstremalnie wolna wysyłka i ich indywidualna rozmiarówka – to można się przyzwyczaić i nie denerwować, skoro konsekwentnie wciąż fundują klientom dokładnie to samo, ale i tak wygląda to dość zabawnie.

Jakość ich ciuchów wydaje mi się dość przyzwoita.

Zamawiać nie zamawiałam (przed 2019), ale od lat widuję ich produkty w lumpeksach.
Nawet używane są w całkiem niezłym stanie. Mam kilka, jestem z nich raczej zadowolona, choć mam wrażenie, że ich kolorystyka jest jakaś dziwna.
Nie, żeby te ich kolory były brzydkie, albo inne od tych w katalogach, czy na stronie, ale za każdym razem miałam wrażenie, że kolor jest jakiś przydymiony, mglisty, rozmyty. Porównywałam ze zdjęciem… i właściwie nie było się do czego przyczepić.
Niby był taki jak na zdjęciu… a jednak za każdym razem łapałam się na tym, że spodziewałam się czegoś nieco innego. Zwykle zanim ktoś sobie coś zamówił, zdążył mi to kilka razy zaprezentować, więc tworzyłam sobie jakąś wizję, która zawsze okazywała się skrajnie różna od tego, co ostatecznie wyszło z paczki.
Nie wiem, czy to zarzut, po prostu te kolory są jakieś inne.
W lumpach nie widząc metki, ale widząc ciuch zwykle jestem w stanie zgadnąć, że ooo, to pewnie jest bonprix.
I to zawsze jest bonprix, choć nie jestem w stanie zdefiniować, o co właściwie chodzi.

W maju 2019 zamówiłam trzy pary majtek.

Od zamówienia do otrzymania towaru minęło sześć dni roboczych. Oczywiście wzięłam zły rozmiar i spadły mi z tyłka natychmiast jak je ubrałam, ale i tak mi się spodobały. Dawno nie czułam się tak szczupła! Żeby mi majtki spadały… łojesu.
Nie chciało mi się ich zwracać… zwężenie trwało krócej niż pakowanie, a zwroty mają na koszt klienta, więc musiałabym sobie za nie dopłacić… po zwężeniu były już dobre.

Potem zaczęła się prawdziwa przygoda pt. “zakupy w bonprix”!

Większość moich legginsów była już tak mocno nagryziona zębem czasu i pozadzierana na łydkach i udach (bo niby czemu miałabym się NIE pakować we wszystkie krzaki, jakie tylko znajdą się w zasięgu mojego wzroku?!), że doszłam do wniosku, że czas kupić nowe.
Niestety, żaden ze sklepów internetowych nie oferował niczego w klimacie mojego ulubionego modelu: metaliczny fluo róż w panterkę, więc – rozczarowana – zaczęłam się rozglądać za czymś innym.

Ze strony bonprix pewnie bym wyszła równie szybko, jak weszłam, ale traf chciał, że MIELI legginsy fluo róż, a chwilę później zauważyłam, że niektóre ciuchy na zdjęciach głównych z innymi wersjami produktu mają wspólny tylko fason. I – o jeżuu, okazało się, że mają naprawdę dzikie wzory na spodniach, a klientki w komentarzach narzekają na zbyt długie nogawki.
Hosanna! Na mnie wszystkie zwykle są za krótkie i kończę, świecąc gołymi kostkami, a nie znoszę tego.
No to dobra: zdecydowałam się na zamówienie.

Wybierałam… chyba ze dwa tygodnie. No, może półtora.

Co prawda byłam gotowa zamawiać po dwóch dniach, ale już wtedy okazało się, że parę ciuchów wyprzedanych i z pożądanego modelu kiecki zostały np. już tylko rozmiary 34 i 56. Więc spore szanse, że ani w to pierwsze się nie wbiję ani tego drugiego nie zwężę tak, żeby było dobrze.
Zresztą status niektórych rzeczy zmieniał się kilka razy dziennie – a to czas oczekiwania 3-4 tygodnie, a to niedostępny, a to dostępny w magazynie… trochę jak ruletka zważywszy na to, że preferowana np. spódnica w rozmiarze 40 “dostępna” za 3-4 tygodnie może być ostatnią sztuką, niedostępną już nigdy… a może być uzupełniona zaraz po zrobieniu zamówienia, co nie przyspieszy czasu dostawy dla frajera, który zamówił wcześniej.

Sporym minusem jest to, że zakupy w bonprix wiążą się z konsumpcją pewnej dozy ściemy.

I jest to ściema w najlepszym gatunku: zupełnie zbędna.

Stali klienci doskonale wiedzą, ile trwa ich wysyłka. Nie zrażają się i biorą poprawkę na to, że mogą otrzymać towar naprawdę późno.

Czyli… albo robią zakupy w bonprix z przyzwyczajenia, albo cierpią na jakąś formę syndromu sztokholmskiego.

W przypadku kiecek okazjonalnych czasem wychodzi z tego mała tragedia:

napatoczy się nowy klient, znajdzie coś ciekawego, wyda na to około 150 zł wzwyż (bo eleganckie sukienki mają mniej więcej w takiej cenie), zapłaci, poczeka, nie doczeka się – i nie dość, że nerwy sobie zszarga, to jeszcze będzie musiał kupić coś innego na szybko, może drożej i to nie mając tej kasy, którą wydał na zakupy w bonprix.

Jeśli chodzi o ich obsługę klienta to nie mogę się do niczego przyczepić – infolinia odbierała telefony niemal natychmiast, nie raczyli mnie piętnastominutowym mixem “Etiudy rewolucyjnej” i “Ona tańczy dla mnie“.
Poza tym mają na stronie czat z konsultantami – wbrew zapewnieniom, że od poniedziałku do piątku są aktywni od 8:00 do 20:00 zwykle nikogo nie było ani przed 8:30 ani 19:30 – ale nawet sprawdzali mi, czy firma ma w planach dostawę konkretnego rozmiaru kiecki w terminie dłuższym niż 4 tygodnie. Mili byli, wszystko fajnie… na tym froncie.

W wielu miejscach na stronie, w katalogach, dołączonych do zamówień papierkach i mailach zapewniają, że czas wysyłki to 3-5 dni roboczych, chyba że na stronie podano inny czas oczekiwania (ten “inny czas oczekiwania” to zwykle 3-4 tygodnie).

Jeśli zamówi się więcej rzeczy, to przyjdą w kilku partiach – te dostępne “od ręki” w ciągu kilku dni, a pozostałe w ciągu 3-4 tygodni.
Tzn. oczywiście: W TEORII!

Praktyka wyglądała tak, że zrobiłam zakupy w bonprix i zamówiłam mnóstwo rzeczy, z których tylko jeden biustonosz miał zaznaczoną wysyłkę za 3-4 tygodnie. Pozostałe towary miały być dostępne.

Żeby było śmieszniej – zamówiłam drugi taki sam, tylko z mniejszymi miskami, bo nie byłam pewna, który będzie dobry, a i tak nastawiałam się na odsyłanie wszystkiego, co mi się nie spodoba.

Po tygodniu przyszedł ten biustonosz. Ten który miał być dostępny za miesiąc! Dotarł jako pierwszy, na dłuuuugo przed resztą, rzekomo “dostępnych” towarów.
12 dnia przyszło 5 ciuchów, które miały być dostępne “od ręki”.
Osiemnastego dnia przyszedł… kolejny taki sam biustonosz. Ten sam rozmiar miski co poprzedni, mimo że w zamówieniu były różne.
24 doby od zamówienia przybyła jedna bluzka solo.
31 dni po przysłali wielką pakę z całą resztą, równo miesiąc od wpłynięcia zamówienia.
Wsadzili to do naprawdę wielkiego pudła, które nie zmieściło się do paczkomatu. Nie dostałam żadnej informacji na ten temat, żadnego alarmu, że coś jest nie tak – zauważyłam, bo regularnie sprawdzałam status przesyłki (mniej więcej co godzinę przez kilka dni) i zdążyłam zadzwonić do inpostu… który już szykował się do zwrotu do nadawcy.
To by dopiero była miłe zakończenie baśni – na szczęście byli otwarci na pomysł przywiezienia mi tego do domu kolejnego dnia.

Klękajcie narody, miesiąc od zamówienia wreszcie dostałam paczkę!

Już aliekspress dochodził szybciej…

Ale może i jest w tym szaleństwie jakaś metoda: wszelka frustracja dawno zdechła, ekscytacja też, nawet wiara w to, że ta przesyłka kiedykolwiek do mnie dotrze zaczęła dogorywać… No i gdyby jeden z tych pięciu ciuchów, które przyszły na początku mi się nie spodobał, musiałabym nadawać dwie paczki ze zwrotem, bo 14 dniowy okres zwrotu dla klienta nie jest już tak elastyczny.

W trakcie tego miesiąca trzy razy pytałam na czacie o to jak długo trwa u nich wysyłka – nawet nie “kiedy wreszcie wyślecie moją paczkę barany?!“, tylko “jaki jest maksymalny czas oczekiwania na wysyłkę“.

Za pierwszym razem – minęło ledwie trzy dni, pani odpisała mi grzecznie, że od 3 do 5 dni roboczych.
Za drugim – kiedy minęło 5 dni roboczych, inna pani odpisała mi równie miło, że maksymalnie do 8 dni roboczych.
Za trzecim – jak już minęło 10 dni roboczych, a i jedenasty chylił się ku zachodowi, moja cierpliwość nieco osłabła i zaczęłam się domagać konkretnej odpowiedzi: ILE?! Wtedy padła nieco zabawniejsza liczba 14 dni roboczych, ale że dopytywałam, czy na pewno tyle i nie więcej, to dowiedziałam się, że… może być więcej, bo wszystko zależy od ilości zamówień jakie zebrali, a jako że realizują je po kolei to…

Czyli generalnie: sky is the limit!

Pewnie mogliby zredukować ten czas zatrudniając więcej pracowników i podnosząc ceny, żeby mieć ich czym opłacić… ale te rzeczy u nich nie są ani super tanie, ani jakieś wspaniałe, cudowne i wyjątkowe… na dodatek mają naprawdę dużo ostro wyczillowanych klientów, których czekanie nie zabija, więc nie sądzę, żeby coś na tym froncie miało się zmienić. Od kilkunastu lat się nie zmieniło, firma chyba ma się całkiem nieźle – może nie widzą potrzeby?

Ale naprawdę, dodanie gdzieś informacji, że czas wysyłki “przeważnie” zamyka się w iluś tam dniach roboczych, ale może się wydłużyć ze względu na ilość zamówień chyba by ich nie zabiła. Albo jakiś kurde bot, który aktywowałby się po promocjach: łoo, mamy 30% więcej zamówień niż zwykle; czas wysłać klientom info, że wysyłka potrwa dłużej.
Przecież to niemożliwe, by nie wiedzieli O ILE DŁUŻEJ potrwa! Muszą wiedzieć, ile zamówień dziennie są w stanie przetworzyć, realizując wszystkie po kolei już w momencie otrzymania kolejnego na pewno są w stanie mniej więcej określić ile to potrwa. Albo “byliby”, gdyby im na tym zależało.

Fakt, po jakichś 18 dniach roboczych od zamówienia DOSTAŁAM maila z informacją, że wysyłka się opóźni, ale w tamtym momencie już sama na to wpadłam.

Wiem, wiem, że strasznie biadolę nad tym czasem wysyłki, ale jak w mordę strzelił – MIESIĄC oczekiwania, bez informacji, kiedy konkretnie odbędzie się uroczystość nadania przesyłki to JEST dla mnie problem.

Na dodatek później okazało się, że wcale nie wysyłają zgodnie z kolejnością wpływania zamówień.
Trzy – TRZY cudze zakupy w bonprix; zamówione po 2-3 ciuchy złożone odpowiednio 2, 5 i 8 dni po moim zamówieniu, oraz moje własne (w tym kontekście czwarte) dotarły do klientów kilka tygodni wcześniej niż moje “dostępne”.
Byłam przy składaniu zamówień i specjalnie zwracałam uwagę na to, czy jakaś rzecz nie jest przypadkiem dostępna za 3-4 tygodnie. Żadna nie była.

Nie wygląda to na wypadek przy pracy czy ewenement, bo jak już wszystko przymierzyłam i odesłałam połowę, to złożyłam kolejne zamówienie, na – mam nadzieję – bardziej adekwatne rozmiary.
Żaden z produktów nie znajdował się w kategorii dłuższego oczekiwania… i znowu to samo. Ponad dwa tygodnie a paczki ni widu ni słychu.
Wszystkie cztery zamówienia, wspomniane przed chwilą, złożone PÓŹNIEJ zostały dawno dostarczone. Ja dostałam maila z informacją, że “paczka” została wysłana. Nie dowierzałam… i słusznie.
W “paczce” idzie para majtek, reszta zamówienia jest kompletowana.

Tam chyba po prostu nie wypada zamawiać za wiele.

Skonfrontowałam w tej sprawie jakiegoś Bogu ducha winnego pracownika obsługi klienta, który grzecznie wyjaśniał mi, że nie mam racji, bo wcale nie wysyłają mniejszych zamówień wcześniej. Pofatygowałam się nawet i podałam numery, ale konsultant tak długo coś tam sobie sprawdzał, że aż rozlączyło nam rozmowę.
Nie próbowałam znowu, bo… bez przesady. Dopiero wtedy mnie olśniło, że pewnie nagrywają nieszczęśników.

W ramach miłego bonusu – oferują opcję wykupienia sobie członkostwa w klubie – za trzy dychy dostaje się 10% obniżki na zakupy w bonprix przez pół roku. Wykupiłam, odliczyło ładnie kwotę przy pierwszym zamówieniu… ale miesiąc później, jak chciałam złożyć kolejne, status klubowicza wyświetlał się w profilu klienta jako “nieaktywny”.
Zadzwoniłam na infolinię, gdzie zapewnili mnie, że powinnam kliknąć zamówienie, a na dalszym etapie rabat mi się pojawi.
Nie byłam pewna, ale uparłam się, że tego nie zrobię, bo zamówię, a rabatu nie będzie, bo skąd ma się wziąć – wszak status mam “nieaktywny”, a poprzednio tak nie było.
Przekierowali mnie do jakiejś centrali, gdzie przez 10 minut słuchałam czyjejś dyskusji na ten temat… zwieńczonej stwierdzeniem, że oni nie wiedzą, co zrobić, bo jestem członkiem klubu i powinnam mieć ten rabat.
Jako jedyne rozwiązanie zaproponowano mi wykupienie członkostwa w klubie po raz kolejny i zwrot jednej z opłat.

Zwrócili, ale nie spieszyli się z tym – i to też była osobna przygoda, bo o ile na czacie i przez telefon odpowiadają na bieżąco, o tyle na maile odpisują przez 2-4 dni (robocze oczywiście).

Zauważyłam, że mają na stronie opcję współpracy z blogerami.

To by wyjaśniało ten pełen entuzjazmu ton, jaki zastałam na blogach z bonprixowymi haulami, radosne odpisywanie na każdego komcia pod spodem – chyba że akurat został zostawiony przez kogoś, kto szaleje z nerwów, bo zaczyna tracić wiarę w to, że kiedykolwiek dostanie swoje zakupy i traktowanie tych przypadków dyplomatyczną ciszą lub enigmatycznym zapewnieniem, że kiedy haulująca robi zakupy w bonprix to zawsze są udane.

Szperałam w nadziei, że znajdę kogoś kto na zamówione zakupy w bonprix czekał jeszcze dłużej niż ja, ale albo zmarł ze starości zanim dostał paczkę, albo pobili własne, wyśrubowane rekordy ze mną, albo takie negatywne nastawienie jest z blogów kasowane (bo np. na ceneo coś w tym klimacie już się znajdzie).

Recenzje produktów na stronie sklepu są moderowane – bez zbytniej zawziętości, ale trzeba brać poprawkę na to, że te, pełne rozczarowania opinie w większości po prostu nie są publikowane.
Sprzedaż mają chyba dość sporą, o czym świadczyłby fakt, że te opinie tam . I to licznie. Nie śmierdzą fejkiem na kilometr i pomagają w stwierdzeniu, czy dany zakup to w naszym kontekście naprawdę dobry pomysł czy nie.

Kilka ciekawostek technicznych:

Nie wiem, czy to kwestia jakiejś powalającej liczby klientów, czy tego, że na stronie automatycznie wyświetlają się produkty, które mają tylko w jednym egzemplarzu, ale oczekując na tę przeklętą przesyłkę przeglądałam ich stronę dość często: sukienki i legginsy praktycznie codziennie, bo i prawie codziennie pojawiało się coś nowego.
Nowe produkty były opisane jako “nowość”, dostępne w kilku rozmiarach, kolorach i tak dalej.

Jednego dnia w dział z sukienkami wskoczyła kiecka, która nie była nowością, była dostępna w dwóch kolorach – nie było jej tam wcześniej, na pewno jej nie było, bo gdyby była, zaraz wpakowałabym ją do koszyka. W interesującym mnie kolorze był tylko jeden rozmiar, za duży, ale przy tym fasonie to mogło nie mieć znaczenia… nie dowiedziałam się, czy nie ma. Kilka godzin później była już wyprzedana na zawsze.
Nie była chyba aż taka piękna, by wszyscy się na nią rzucili… może to jakiś starszy model, który znaleźli gdzieś za regałem?

Nie wiem.
Budziło to we mnie pewne wątpliwości, bo przy składaniu zamówienia miałam problem ze stronami produktów: były dostępne w różnych rozmiarach i kolorach, ale na moim komputerze wyświetlało się to tak, jakby był tylko jeden kolor i rozmiar… ale na innym komputerze, stojącym pół metra dalej była już pełna oferta kolorów i rozmiarów. A potem inny ciuch wyświetlał się tak na tamtym kompie, za to u mnie prawidłowo…
A aplikacja, po ustawieniu takich samych kryteriów wyszukiwania pokazywała mi całe mnóstwo ciuchów, których na stronie internetowej jakby nie było… choć po wpisaniu numeru seryjnego okazywało się, że jednak są.

Btw. Czat nie zawsze jest dostępny.
Zwykle ikonka jest na stronie z dowolnym ciuchem, zaraz pod opcjami z kolorem, rozmiarem, koszykiem i lajkami – w odpowiednich godzinach opcja wejścia w czat; w nieodpowiednich informacja o tym, kiedy pojawią się konsultanci… ale zdarza się, że czasem po prostu nic tam nie ma – w dni robocze, wtedy, kiedy teoretycznie powinno być.

Generalnie ubaw po pachy. Może ich ciuchy nie są jakieś szałowe, ale zakupy w bonprix zakrawają o sporty ekstremalne.

Połowę rzeczy zwróciłam.
Nie żeby coś było z nimi nie tak, ale tak się sfrustrowałam tą opóźnioną wysyłką, że zamówiłam materiały i w desperacji podniosłam swoje umiejętności obsługi maszyny do szycia o kilka poziomów.
A potem wywindowałam je całkiem w kosmos, rozkręcając ją, skręcając, czyszcząc, oliwiąc i z rozpędu zabierając się nawet za overloka, który w tamtym momencie nawet nie był mój, ale się szybko stał, jak się nieoczekiwanie okazało, że jestem jedyną osobą, która umie go obsługiwać.

Zalatuje to lekką profanacją, bo nie jestem ani nigdy nie będę jedną z tych, które tak wszystko ładnie i równiutko… musiałabym żyć ze 200 lat, i rozwój techniki musiałby ostro przymulić, żeby maszyny do szycia w ogóle były w użyciu w 2219 roku, bo jestem w ewolucji ledwo parę lat za wywaleniem podszewkowych szwów na prawą stronę i stwierdzaniem, że pierdolę, nie pruję, dość się już namęczyłam, a właśnie, że TAK będę chodzić!

Ciuchy z bonprix są w porządku. Niektóre bardzo fajnie skrojone, inne tak sobie – chyba jak wszędzie.
Nie mają w ofercie metalicznych fluoróżowych legginsów w panterkę – a to już ogromny minus.

Powiedziałabym, że ten sklep to raj dla ludzi, którzy noszą rozmiary tak od 44 w górę i koszmar dla tych, którzy potrzebują mniejszych, bo te różnice w rozmiarówce z sieciówkami bywają żadne, a bywają ogromne.

Zwroty są na koszt klienta… a że trwa to tygodniami to w momencie uzyskania zwrotu pieniędzy wybranego produktu może już dawno nie być w ofercie.
Przy rozmiarze 38, 40 czy 42 i po wybraniu kilku ciuchów zabawa ze zwrotem gwarantowana – jak na mój gust to nie ma mowy, żeby wszystko co przyjdzie było dobre (a zamawianie “o rozmiar czy dwa niżej” to też loteria).
Zakupy w bonprix to dobra zabawna na długie, zimowe wieczory. Trochę kosztowna, ale hazard zawsze kosztuje.

Mają duże rozmiary, naprawdę duże rozmiary.

I nie chciałabym być niegrzeczna, ale pozostaję sceptyczna wobec zapewnień pań, twierdzących, że kupiły sobie rajty w rozmiarze 54 i leżą na niej “idealnie”. Tzn. w to, że leżą nie wątpię, tylko w to, czy ta pani, która je sobie zamówiła i jest zadowolona wlazłaby w średnie, europejskie, nieelastyczne “54”.
Nie trafiłam na ani jedną opinię, w której ktoś kupiłby sobie 46+ narzekał, że jest na niego za duże i musiał wymienić na mniejsze. Przy 38-42 jest tego multum. Czyli… albo od rozmiaru 44 ich rozmiarówka staje się adekwatna, albo ludzie się po prostu cieszą, że wreszcie wcisnęli w coś dupę i zachwalają, ale ich rekomendacja, że “pasuje idealnie” jest nic nie warta.
No bo co Ci człowieku z informacji, że jakaś Bożena czy inna Zofia fajnie się mieści w rozmiar xx… skoro nie wiesz, jak wygląda, ile ma w biodrach i czy się wymierzyła z tabelą przed zamówieniem?

Jak ich ciuch jest za duży, to wisi jak wór, wygląda strasznie i noszenie go nie ma najmniejszego sensu – chyba że ktoś szuka outfitu na pątniczą wyprawę do Lourdes…
Jak jest adekwatnie dobrany to zwykle jest ok. + mają na stronie komentarze, które można przeglądać pod kątem konkretnego rozmiaru i wybadać, czy inni dostali za duże, za małe, czy dobre i zasugerować się tym w zamówieniu (ale im większy rozmiar, tym większe ryzyko, że ta Renata, która go zachwala nie wie, jaki realnie nosi i nie może ocenić, czy jest adekwatny, czy nie).

Mają przyzwoite garnitury w dużych rozmiarach – i to takich nie-wiem-czy-dostępnych gdziekolwiek indziej, więc to na plus.

Jak komuś się ewidentnie nie spieszy, to można się skusić na zakupy w bonprix, ale “kompletowanie zamówienia” może trwać… i trwać… i trwać..

Zwróciłam nietrafioną część swojego zamówienia, zrobiłam nowe… a dwa dni później okazało się, że jedna z kiecek, którą odesłałam, i której nie było w takim rozmiarze, jaki chciałam nagle wróciła do oferty. Odpalili mi kod rabatowy na darmową wysyłkę, zamówiłam ją (i jeszcze jedne różowe legginsy – żeby mi nie zabrakło; wiadomo, zbyt dobrze pamiętam swą rozpacz po tym, jak wyszły z mody końcem lat ’90… straszny czas)… i wysłali ją kolejnego dnia.

Poprzednią nadal “kompletują”. W sumie mogłam jakieś kurtki na jesień przejrzeć, pewnie by nadeszła przed przesyłką.

A tak w ogóle to internety wygrywa pani Danuta, która skomentowała kurtkę przeciwdeszczową słowami “warto taką mieć np. na wypadek wycieczki do wodospadów”.

Ciekawe, czy szykowała się na deszcz, a po zakupie trafiła jej się nieoczekiwana wycieczka, czy kupiła w nadziei, że się na wycieczkę nad jakiś wodospad…

Post pisany dla zabawy, z przymrużeniem oka i w większości na przełomie czerwca i lipca 2019.
Poprawiony i uzupełniony w kwietniu 2021. Czas wysyłki bardzo im się poprawił, oferta kolorowych legginsów zubożała, ale piękne wspomnienia pozostały…

PS. Ich oferta obuwnicza to (prawie) kompletny szajs.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4.5 / 5. Wyniki: 2

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.