Rozglądając się nerwowo w poszukiwaniu jakiegoś tematu, który nie wisiałby na liście (aktualnie już) ponad stu napoczętych i wciąż niedokończonych wpisów zapragnęłam coś zrecenzować.
Zdecydowałam się wspomnieć na marginesie o jednej ze swoich spektakularniejszych zakupowych pomyłek i trzasnęłam na ten temat osobnego posta – więcej w nim namiętności niż informacji na temat tego gów… produktu, ale w końcu mi się ulało.
Zamarzyło mi się coś obciachowego i potencjalnie kompromitującego… – no to sru:
Profesjonalny zestaw do lewatywy vs. gruszka vs. inne metody oczyszczania odbytu na okoliczność seksu analnego.
Póki co mam mieszane uczucia odnośnie dzielenia się fotografiami przedmiotów, co do których wiadomo, że albo już bywały tu i ówdzie, albo niedługo tam powędrują.
Pruderia pół na pół z czymś, o czym nie będę się teraz rozpisywać, bo nie ma to związku z tematem – w każdym razie zdjęć nie będzie, ufam że każdy wie, jak wygląda gruszka i zestaw do lewatywy wielokrotnego użytku (tj. wiadomo, że wygląda różnie, bo na rynku jest sporo modeli, ale budowa i sposób działania są wszędzie takie same).
Jeśli chodzi o seks analny, to (nie licząc osób, które mają ku temu medyczne przeciwwskazania) są z nim dwa problemy.
Pierwszym są ludzie, żywiący głębokie przekonanie, że im ostrzej tym weselej, im szybciej tym lepiej, a “na początku” (czy to każdego aktu seksualnego czy aktywności związanej z tą formą współżycia) boli, bo musi boleć, a co o tym sądzi partnerka ma mniejsze znaczenie.
Znacznie łatwiej przegonić takiego gnoja z własnego łóżka niż naprawić szkody, wyrządzane przez rzesze głupków, którzy nie mając o niczym pojęcia karmią innych swoimi fantazjami, wmawiając im, że to ich faktyczne doświadczenia lub prowadzą krucjatę, której jedynym celem jest przekonanie samych siebie, że cokolwiek robią, robią tak zajebiście, że wszyscy powinni się nimi zachwycić i zacząć robić dokładnie tak samo.
Drugim jest unikanie kontaktu z kupą – którą wytrawni koneserzy chętnie witają w swoich łóżkach, ale której cała reszta wolałaby nie oglądać bez względu na to, jak gorące są zapewnienia tej pierwszej grupy, że luźne podejście do odchodów jest symptomem dojrzałego związku i zdrowego podejścia do cielesności.
Dla kogo jest, dla tego jest. Nie dla każdego jest i zaryzykowałabym stwierdzenie, że znaczna mniejszość życzy sobie, by kiedyś było.
Istnieje kilka metod oczyszczania odbytu: żadna, symboliczna, skuteczna i profesjonalna.
“Żadna” ogranicza się do wypróżnienia przed stosunkiem.
Jej jedynym plusem jest to, że decydując się na nią teoretycznie można uprawiać seks analny codziennie, nie rozregulowując sobie organizmu (codzienne stosowanie lewatywy czy innych form płukania odbytu lub jelit zabija florę bakteryjną i osłabia perystaltykę, w konsekwencji prowadząc do permanentnych zatwardzeń i trudności z wypróżnianiem się bez lewatywy), poważnym minusem to, że nie działa.
Fakt, że kupa nie czeka w odbycie z zamiarem zasygnalizowania organizmowi potrzeby wypróżnienia w perspektywie kilku godzin, ale osoby zapewniające, że przez większą część doby odbyt jest “czysty” mają naprawdę niskie standardy higieny.
Jest równie “czysty”, jak wierzchni liść papieru toaletowego po drugim pociągnięciu – czyli niespecjalnie.
Jeśli ktoś jest tego świadomy i tyle mu wystarcza, to nie ma problemu. Problem pojawia się, kiedy ktoś nie jest tego świadomy, zapozna się z nieprawdziwym zapewnieniem tego typu i zaliczy traumatyczną przygodę z kupą, której obecności sobie nie życzył i na którą nie był gotowy.
Na dłuższą metę, po dokładnym zapoznaniu się ze swoim ciałem można się nauczyć poprawnego odczytywania wysyłanych przez nie sygnałów, ale przy pierwszym stosunku nie ma na to szansy. Trudno o pełne rozluźnienie, a organizm, wyczuwszy napór na ostatnim odcinku przewodu pokarmowego uznaje, że najprawdopodobniej przyszła pora na wypróżnienie i chcąc w tym dopomóc pobudza perystaltykę jelit, które zaczynają aktywniej pracować, przesuwając ewentualną zawartość bliżej wyjścia, a na penisie pojawia się kupa – nie zawsze, ale dość często, by uczynić tę metodę (a dokładniej jej brak) sensowną opcją dla osób, które nie chcą się z nią spotykać.
“Symboliczna” polega na wypłukaniu odbytu przy pomocy gruszki.
Działa to średnio – czyli nie zawsze. Przy pierwszych kilku razach z bardzo wysokim prawdopodobieństwem zaowocuje to ekspresowym wypróżnieniem, a prawie na pewno pojawi się jakiś omen, zwiastujący jego rychłe nadejście.
Głowy za to nie dam, bo nigdy nie próbowałam tego robić – gruszka zawsze kojarzyła mi się z narzędziem, służącym do podejmowania beznadziejnych prób usunięcia smarków z nosa dziecka, które jeszcze nie umie ani wydmuchać nosa, ani oddychać ustami. O ile mi wiadomo opcjonalnie bywała lub bywa używana do wprowadzania wody do odbytu celem ułatwienia (też dziecku) wypróżnienia, więc logicznie mi się to nie kleiło – skoro u dzieci owocuje to kupą, to czemu u dorosłych miałoby gwarantować coś dokładnie przeciwnego?
Z tego, co doczytałam to tradycyjnie: niektórzy sobie chwalą, inni narzekają i przeklinają głupotę tego pomysłu.
Brzmi to dość sensownie, bo przecież ludzie mają różne organizmy – niewykluczone że u osób, które i bez użycia gruszki nie miałyby problemu z obecnością kupy w pobliżu odbytu bezpośrednio po wypróżnieniu; i oddające, za przeproszeniem, regularne stolce; samo przepłukanie jelita działa dobrze i dlatego je zachwalają, ale obawiam się, że to wszystko działa na zasadzie “jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz”… jak działa Twój układ trawienny.
Tutaj niestety pojawia się totalna masakra w postaci setek gównianych (że się tak wyrażę) artykułów, polecających płukanie jelit MYDŁEM.
M Y D Ł E M – mało tego, czasem nawet PŁYNNYM mydłem – tą samą substancją, która osobom o wrażliwszej skórze funduje jesień średniowiecza na dłoniach. Tym samym badziewiem, które nawet osobom bez większych problemów z cerą przy częstym używaniu i bez ratowania się substancjami nawilżającymi i olejkami wysusza, podrażnia i morduje skórę, która jest naturalnie przystosowana do ścierania się z milionami czynników zewnętrznych.
NIE WOLNO WPROWADZAĆ MYDŁA DO JELIT. Ani szarego ani tym bardziej kolorowego – jedno i drugie najprawdopodobniej Cię wykończy. Samo zabicie flory bateryjnej jest niebezpieczne, do tego dochodzi jeszcze co najmniej zaburzenie ph, a w przypadku mydeł płynnych, kolorowych, glicerynowych, perfumowanych gwarantujesz sobie wchłonięcie całego tego syfu.
*Kiedyś tego używano, a jakże. Stosowano na wszystko, profilaktycznie i “leczniczo” – tradycyjnie nikomu to nie szkodziło, poza zaledwie 90% ludzi, którzy mieli z tego tytułu poważne problemy zdrowotne i nieprzebranych rzeszy pacjentów, którzy dorobili się dzięki temu raka jelita.
“Skuteczna” jest bezpiecznie dostępna tylko dla osób mających dostęp do wody o neutralnym ph i zdatnej do picia bez wcześniejszego gotowania.
Nie wiem, na ile jest bezpieczna, zaryzykowałabym stwierdzenie, że najprawdopodobniej niespecjalnie; głównym aspektem “profilaktycznym” jest dbanie o to, by nie trzymać tej wody w sobie zbyt długo.
Wprowadza się ją przy pomocy węża prysznicowego – w bardziej cywilizowanej wersji dokupuje się odpowiednią końcówkę; w dzikszej po prostu odkręca słuchawkę i uważając, żeby sobie nie poranić tyłka wlewa się do środka odrobinę wody w temperaturze ciała, niezbyt mocnym strumieniem i wypróżnia się kilka razy, za każdym razem nalewając nieco więcej wody.
O ile dobrze kojarzę dla osób nieprzyzwyczajonych to nie powinno być więcej niż 1,2 (choć często wspomina się i o 1,5) litra wody – najprościej jest odmierzyć pożądaną ilość, ustawiając odpowiedni strumień i licząc ile sekund zajmuje wypełnienie litrowego garnka do połowy: potem to samo w tyłek, wypróżnienie, chwila przerwy, trochę więcej niż pół litra, wypróżnienie, chwila przerwy… i tak aż do wypełnienia się 1,2 litra wody.
Po ostatnim wypróżnieniu trzeba jeszcze trochę poczekać – będzie kolejna runda, kiedy reszta wody spłynie w dół. Jeśli po mniej więcej kwadransie nie towarzyszy nam uczucie naporu, można spokojnie iść się bzykać.
Ostatnią znaną mi opcją jest metoda “profesjonalna” czyli lewatywa.
Różni się od poprzedniej tym, że płyn wprowadza się powoli, siłą grawitacji – po zawieszeniu zbiorniczka gdzieś wysoko i ułożeniu się na boku.
Trwa to dość długo, podobno może być przyjemne – dla mnie nie jest, ale zakładam, że to kwestia indywidualna. Tu zagrożenie polega na tym, że trzeba bardzo uważać na to, CO pakujemy sobie do środka organizmu, bo nabłonek wchłonie wszystko.
Zwykła woda z kranu, nawet przegotowana może zafundować niemiłe wrażenia – można zaprosić do organizmu nie tylko zabijający florę bakteryjną chlor, ale też drobnoustroje, pasożyty i metale ciężkie.
Po zmieszaniu jej z jednym z gorąco polecanych dodatków typu mydło gwarantujemy sobie co najmniej stan zapalny – i to na sucho, jeśli w grę wchodzi jeszcze seks analny, czyli mechaniczne tarcie o delikatne z natury i uszkodzone mydłem ścianki jelita, fundujemy sobie obtarcia, nadżerki i ranki, przez które można sobie wprowadzić do krwioobiegu bakterie kałowe.
Bezpiecznymi substancjami są tylko:
- profesjonalne wlewy do kupienia w aptece (co jest całkiem drogim interesem);
- woda destylowana;
- i woda przepuszczona przed odpowiednie filtry (po wcześniejszym usunięciu chloru – na które można liczyć dopiero po ok. 15-20-minutowym gotowaniu od momentu wrzenia).
W innym wypadku można sobie narobić kłopotu.
Oczywiście nikt tego nie zrobi, ale w razie jakichkolwiek wątpliwości najlepiej byłoby zapytać lekarza – także w razie jakichkolwiek problemów PO przeprowadzeniu lewatywy: to, że x ludzi bardzo je sobie chwali i zapewnia, że doświadcza tylko pozytywnych efektów ich stosowania nie znaczy jeszcze, że naprawdę tak jest – zresztą nawet jeśli tak jest, to też nie gwarancja, że inny organizm przyjmie to równie entuzjastycznie.
Btw.
- WARTO używać prezerwatyw uprawiając seks analny;
- NALEŻY wiedzieć, że należy używać prezerwatyw uprawiając seks analny*;
- przekładanie penisa z tyłka do pochwy = infekcja;
- przekładanie penisa z pochwy do tyłka = duże szanse na infekcję;
- wkładanie penisa do tyłka bez prezerwatywy = spora szansa na infekcję;
- ludzie, którzy garną się do stwierdzania, że oooni to robią tak i tak i “nic złego im się jeszcze/nigdy nie stało” często nawet nie są świadomi, na czym polegają, czym się objawiają, a wręcz ŻE te infekcje się u nich pojawiają – że się tak nieelegancko wyrażę: tu swędzi, tam piecze, gdzieniegdzie pobolewa i okresowo sączy się coś w dziwnych kolorach, ale że borykają się z tym NON STOP, nie uznają tego za alarmujące i niebezpieczne (nawet niekoniecznie samo w sobie, ale nieleczone i w konsekwencji obfitujące w polipy, nadżerki, guzki, okazjonalnie przechodzące w raka jelita grubego/otrzewnej, pojawiające się znikąd… tyle tylko, że w wielu przypadkach wcale nie “znikąd”, a w ramach konsekwencji niewiedzy, dezinformacji i kuloodpornego założenia, że skoro dziwki się bzykają, to przynajmniej “poniekąd” zasługują na śmierć);
- i raz jeszcze: WARTO używać prezerwatyw, uprawiając seks analny**.
*- Jak kto nie chce to jego sprawa… o ile wie, na co się decyduje i ma partnera/partnerkę/partnerów/partnerki, które również wiedząc, na co się decydują, wybierają to samo.
Nic tylko życzyć szerokiej drogi i wielu orgazmów, ostatecznie Świat jest pełen niebezpieczeństw: nie wszystkich uda się uniknąć i nie wszystkich chce się unikać, a jak ma się ŚWIADOMOŚĆ zagrożeń, to można nie rezygnować, ale się np. częściej badać, szybko myć i lecieć na leczenie wszystkiego, co przypomina infekcję.
Problem jest tam, gdzie jest seks a nie ma wiedzy – i jeszcze większy: kiedy ktoś chce się dowiedzieć, a trafia na bzdury i głupków, którzy zaklinają się na wszystkie świętości, że WIEDZĄ, a nie wiedzą i sprzedają ściemę.
**- No, może poza Unimil Skyn. Walić Unimil Skyn. Jakbym chciała się bzykać przez reklamówkę, to bym se jakąś w Biedronce kupiła. Co za chłam totalny. Jakby władowali całą te kasę, którą przeznaczają na promocję na udoskonalenie technologii, to jeszcze by im na wynalezienie leku na raka starczyło.
Nie, żebym sama nie robiła durnych rzeczy.
Swego czasu narobiłam ich całe mnóstwo, zbierając doświadczenia na ostro.
Z niejasnym przeczuciem, że najlepszy pomysł to chyba jednak nie jest, ale po tym jak dwukrotne próby nabycia zestawu do lewatywy w aptece skończyły się wlepieniem we mnie tępych oczu, stwierdzających, że niestety nie mają i uznawszy, że wolę (za przeproszeniem) zdechnąć niż (za przeproszeniem) się posrać w łóżku.
Nie jestem pewna, czy prysznic był moim pomysłem, czy Misia – możliwe, że jego, ale głowy nie dam.
Nie wiem, co za psychoza mi podówczas towarzyszyła, ale – klękajcie narody – musiała być silna, bo nie dość, że w trymiga pozbyłam się oporów z wewnętrznymi kontaktami z nieprzegotowaną kranówką, to jeszcze nie żałowałam sobie z ciśnieniem, żeby wypłukać ile się da, najchętniej to aż po samo gardło jakby się tylko dało.
W pewnym sensie się udało – jak sobie raz machnęłam lodowatej z siłą wodospadu, to zwymiotowałam z wrażenia, ale wróciłam do przerwanej czynności jak tylko uznałam, że chyba jednak się nie zabiłam i nie będę mdlała.
Za pierwszym razem, kiedy nie miałam pojęcia co robię i myślałam tylko o tym, czy zdążę dolecieć z wanny do kibla.
Gwoli ścisłości – za drugim razem było podobnie, i za trzecim.
Zmniejszyła się skala stresu związanego z detalami, ale nie z całym procesem, który był dość ryzykowny, bo kran działał tak sobie i mimo moich starań zafundowałam sobie większość możliwych wrażeń ekstremalnych związanych ze zbyt gorącą, zbyt zimną i zbyt mocno puszczoną wodą.
Blada jak ściana, ledwo żywa, chwiejąca się na nogach i gotowa jak cholera na wszelkie możliwe seksy, które nie mogły być mało udane, bo po takich wstępach już nic nie mogło być gorsze.
Chętnie przyznałabym sobie jakiś order wycięty z naprawdę sporego kartofla dla uczczenia niegdysiejszej niezłomności.
Wróciwszy do tych zacnych wspomnień po paru latach chciałam je możliwie szybko pożegnać, żeby nie musieć kopać dołu, w którym mogłabym się schować i siedzieć tam ze wstydu póki nie przepędzą mnie pierwsze, solidniejsze opady deszczu – ale się nie dało.
Stanęło na próbie sprawdzenia, czy to naprawdę było tak okropne, jak zapamiętałam. No i było. Za pierwszym i drugim razem, potem już się wczułam i zaczęło być całkiem…
Seks mimo tych uroczych preludiów nie był najgorszy… no, nie licząc konieczności poleżenia sobie bez ruchu przez dobre dwadzieścia minut dla odzyskania przytomności zanim połączyłam fakty i zorientowałam się, że chyba jednak za dużo tej wody w siebie pakuję. Co najprawdopodobniej było prawdą, bo ładnych parę razy robiłam to lejąc za każdym razem tyle, że już absolutnie nie byłam w stanie zmieścić więcej zamiast odmierzyć konkretne ilości.
Pedagogicznie nie polecam.
Ostatnio sprawdzałam efektywność zestawu do lewatywy i powolna, głęboka jest znacznie mniej wykańczająca niż sporty ekstremalne z prysznicem.
W młodości moje zdrowie było delikatnie mówiąc kruche. Efektem ubocznym procesu leczenia były problemy z dolnym odcinkiem przewodu pokarmowego. Postawię śmiałą tezę, że żaden środek przeczyszczający nie jest obojętny dla organizmu.
Doustne środki miały okropny smak. Spożycie niektórych wymagało pewnej wprawy aby powstrzymać odruch wymiotny. W brzuchu burczało, przelewało się, często pojawiały się skurcze. Dobrą praktyką było przebywanie blisko sedesu. Nigdy nie wiedziałem czy to już koniec czy będą kolejne tury. Dzień w którym zażyłem specyfik należał do straconych.
Kolejna opcja to tabletka na przeczyszczenie plus czopek. Po tabletce miałem zgagę. Po czopku czułem delikatne szczypanie we wnętrzu. Efekt pojawiał się po jakiejś godzinie.
Ze wszystkich metod wolałem lewatywę. Generalnie są dwa rodzaje. Te płytkie wykonuje się na ogół gruszką. Płytki wlew likwiduje zaparcie w ostatnim odcinku przewodu pokarmowego natomiast jelito pozostaje wypełnione złogami. Jeśli chcemy opróżnić jego całą zawartość to polecana jest lewatywa głęboka robiona za pomocą gumowego wlewnika albo irygatora.
Generalnie po opróżnieniu jelita w ten czy inny sposób warto wziąć probiotyk oraz pić dużo wody.
Dobrze się czytało, jakbym rozmawiał z kimś o konkretnym temacie, a nie czytał naukowy uczelnianych wywód. Coś dla kogoś z jakąś już wiedzą, aczkolwiek niekoniecznie. Pozdrawiam.
Masz dziewczyno lekkie pioro! Dobrze sie to czyta, poprosze o wiecej! Pozdro z Plocka.
wyjątkowo NIEPROFESJONALNY artykuł – prawie zerowa wiedza na temat anatomii i fizjologii odbytu. typowa kołutnska wiedza na temat lewatyw…. skąd Ty sie urwałas kobieto?
Chciałbym wejść w Ciebie analnie;) Ile bierzesz? Umówmy się, złotko? PS – mogłabyś wysłać mi zdjęcie swojej analnej dziurki i z większej perspektywy – całego pupska? Mój sprzęt – 21 cm/wzwód
Super styl pisania. Lekki piękny i zabawny. Określenia i opisy są super. Przeczytałem cały artykuł, nawet nie dla informacji, tylko dla tego stylu pisania.
Ciężko się to czysta,dziwnie sformulowane myśli.moze 1/3 przeczytalem.
Większych głupot nie udało mi się dawno przeczytać na temat lewatywy.
Super artykuł. Tego szukałem, kompletu informacji co warto kupować a co nie. Swoją drogą, dziwi mnie że nie lubisz skyn’ów. Ja im tam ufam