“Gwałcone kobiety nie zachodzą w ciążę”, czyli Henryk Hoser i #metoo

0
(0)

Pisanie postów idzie mi bardzo dobrze. Tym razem zaliczyłam obrót o 540° – zaczęłam od oburzenia wypowiedzią abp. Henryka Hosera, który postanowił podzielić się swoimi przemyśleniami na temat antykoncepcji, ale szukając konkretnych cytatów trafiłam na… wypowiedzi sprzed dwóch lat, w których stwierdził, że ciąża w wyniku gwałtu jest bardzo mało prawdopodobna. Zapowietrzyłam się, bo WIEM, że to nieprawda, ale zanim zanotowałam wszystko, co miałam na ten temat do powiedzenia doszłam do wniosku, że to jednak nie fair.

Bardzo nie fair, bo ten gość ewidentnie obrywa za to, kim jest i jaką funkcję sprawuje – i to obrywa od ludzi, którym byle co wystarcza do tego, by zacząć psioczyć na katabasów – a jeśli przyjrzeć się temu dokładniej, dużo dokładniej, to zwykle nie zostaje w tym nic poza chorobliwą niechęcią do sutanny i powtarzaniem tych samych, wyświechtanych frazesów.
I to frazesów nie będących “przypadkiem” dobrymi cytatami, prezentującymi ich faktyczne poglądy – chyba, że przy założeniu, że cokolwiek wychodzi z ust osoby bezpośrednio związanej z Kościołem Katolickim jest gównem, zasługującym na potępienie, ale jeśli podobne obrzydlistwa wychodzą z ust jego ziomeczka, który jest wojującym ateistą, to te rzeczy nagle stają się “nie takie złe”: pojawia się miejsce na polemikę, dyskusję, przymykanie oczu i poklepywanie się po pleckach.

Zacznijmy od wypowiedzi na temat “rzadkich” przypadków ciąż z gwałtu:

“To jest bardzo bolesna sytuacja. Tych przypadków nie ma wiele z różnych względów. Raz, że się dużo rzadziej zdarzają, a po wtóre, fizjologia, która jest narażona na tak duży stres, działa w sposób przeciwny możliwości zapłodnienia. Wiadomo, że stres, niepokój, jest jedną z przyczyn psychologicznych niepłodności. W tym wypadku stres jest tak silny, że do zapłodnienia rzadziej dochodzi niż w innych warunkach.”

abp. Henryk Hoser w wywiadzie dla TVP INfo z 2016 roku

Z tego co widzę Henryk Hoser lekarzem jest, ale nie robił specjalizacji z ginekologii, tylko z pediatrii – ponadto robił ją początkiem lat ’60 ubiegłego wieku. Dziesięć lat później Michalina Wisłocka w swojej kultowej “Sztuce kochania” dywagowała nad wieloma przypadkami gwałtów, w których ofiara jest za nie równie odpowiedzialna, co sprawcy, ale (zbytek łaskawości) bardziej pokrzywdzona.

Z jednej strony to zrozumiałe – w latach ’60 czy ’70 niewiele się o tym mówiło a ta kobieta wspominała jeszcze, że do tych refleksji skłoniły ją (bodajże) przekazy medialne, relacjonujące prawdziwe wydarzenia. Niestety nie wiem, cóż to za przekazy, ale oglądałam sporo “edukacyjnych” i “pro-społecznych” filmików vintage na youtube, i jeśli to wszystko było utrzymane w choć trochę podobnej stylistyce, to na dobrą sprawę wcale się nie dziwię, że bazując tylko na tym mogła dojść do takich wniosków.

Jednocześnie… Henryk Hoser urodził się w 1942 roku, Michalina Wisłocka w 1921 – z oczywistych względów nie mam wielkiego pojęcia o tym, jak kształtowały się młode umysły, dorastające w czasach wojennych i powojennych, nie wątpię, że prosowiecka cenzura robiła swoje, ale przecież w latach ’60 dorosłość osiągały dziesiątki (różne źródła podają różne liczby, a z wiadomych względów nie ma danych, które pozwoliłyby na konkretne stwierdzenie, ile ich faktycznie było, ale najniższe z jakimi się spotkałam to bodajże 80 lub 90 tysięcy) albo nawet setki (mówi się nawet o 200.000 czy 300.000) TYSIĘCY dzieci, poczętych w wyniku wojennych i powojennych (często masowych – nie “grupowych”, MASOWYCH) gwałtów.
Wiele porzuconych; wiele żyjących z matkami, które nie radziły sobie z tą sytuacją i wiele kochanych przez matki, ale odrzucanych i prześladowanych przez ich rodziny lub otoczenie, tropiące po okolicy tych, którzy uznawali za kacapskie lub hitlerowskie bachory.

Można kombinować ze stwierdzeniem, że kiedyś się o takich rzeczach nie mówiło…

Ale to nie jest prawdą.
Istniały, więc się o nich mówiło. Nie istniało zbyt wiele (jeśli w ogóle jakiekolwiek) sposobów radzenia sobie z nimi, ludzie nie wiedzieli jak się zachować, jak to traktować, powtarzali jeszcze więcej bzdur niż obecnie (a skala przekłamań nadal jest monstrualna), krzywdzili ofiary, tworzyli nowe: kto jakoś przetrwał, ten przetrwał, kto nie, to nie – a banda bezrefleksyjnych debili po latach stwierdziła, że to, że niektórzy jednak dożyli starości jest zajebistym dowodem na to, że ludzie, którzy cierpią nie potrzebują pomocy.

Zważywszy na to stworzyli sobie cokolwiek dziwne* konkluzje.

*- mam na myśli słowo “popierdolone“, zdecydowanie.

Wracając do stanowiska Henryka Hosera – ma w sobie pewną słuszność, jak każda bzdura.
Owszem, stres jest jedną z przyczyn niepłodności, ale nawet specjaliści od naprotechnologii (“wycziluj się z nami, to może zajdziesz”) nie idą tak daleko, by forsować teorię, że jednorazowy lub okazjonalny stres może być przyczyną braku zapłodnienia.
Ciało ludzkie ma ogromny potencjał do samouzdrawiania, psychika również – ale medycyna istnieje po to, by pomagać ludziom w momencie, kiedy ich organizmy same nie radzą sobie z problemem  – zotwartym złamaniem, cukrzycą czy zawałem.
Byłoby cudownie, gdyby osoby wypowiadające się z pozycji autorytetu sprawdziły, czy to co mówią jest prawdą, a sposób w jaki to mówią daje możliwie spore szanse na to, że zostanie dobrze zrozumiany – niestety tego nie robią, nawet mając ponad pół wieku doświadczenia z publicznymi przemówieniami.

Nie wiem, czy w tym przypadku przyczyną jest to pierwsze, czy to drugie.
Bo tę tezę w pewien pokrętny sposób można obronić. Faktem jest, że do zapłodnienia w czasie gwałtu dochodzi rzadziej niż w innych warunkach – to prawda: najwięcej kobiet zachodzi w ciążę uprawiając seks.
Jeśli weźmiemy ogół stosunków heteroseksualnych, wniosek będzie ten sam: kobiety znacznie częściej uprawiają seks niż są gwałcone – a co za tym idzie w najczęściej w ciążę zachodzą kobiety, które uprawiając KONSENSUALNY seks:

Stwierdzenie, że do zapłodnienia w czasie gwałtu dochodzi “rzadziej” niż w innych warunkach nie ma żadnej wagi. Równie dobrze można powiedzieć, że do zapłodnienia dochodzi rzadziej jeśli kobieta ma więcej niż 175 centymetrów wzrostu – to też będzie “fakt”, bo znakomita większość kobiet jest niższa, więc liczba ciężarnych 175+ będzie wielokrotnie mniejsza niż w grupie >175cm, ale po przeprowadzeniu analizy % okaże się, że różnicy nie ma (i w przypadku ciąż z gwałtów również jej nie ma – kobiety zgwałcone zachodzą w ciążę równie często jak cała reszta).

Ale po jaką cholerę przedstawiać to w tak pokrętny sposób?

Te słowa padły w dłuższym wywiadzie, dotyczącym aborcji – dość dziwnym (tak, ponownie mam na myśli słowo “popierdolonym“) pomysłem wydaje się stwierdzanie, że coś nie jest problemem wartym brania pod uwagę dlatego, że zdarza się rzadko i nie dotyczy wielu ludzi.

A to mówi arcybiskup Hoser: nie zważajmy na tę jedną owieczkę, którą spotkało nieszczęście (i za którą Jezus poszedł się uganiać, zostawiając stado, bo w tamtym momencie była dla Niego ważniejsza niż one), myślmy o stadzie!

Mówi też, że pomysł karania kobiet za aborcję nie jest niebezpieczny i oburzający… ale jednocześnie (ten pomysł) nie powinien być tak postrzegany (jako oburzający) i nie powinien oburzać, bo to jeden z wielu i można spokojnie zaakceptować wszystkie, bo ostatecznie i tak wybiorą tylko jeden, niekoniecznie ten (tu nie wdając się w szczegóły też mam wrażenie, że Jezus mówił coś dokładnie przeciwnego: tak w przypadku karania kobiet za to, co robią ze swoim ciałem – zwłaszcza faryzejskiego; jak i w przypadku akceptowania widma nieprawości – a faryzejskie kary są nieprawością), co jest po prostu durne.

Argument równie cenny jak stwierdzenie, że pomysł skrobania płodów nie jest niemoralny i oburzający i nie powinien być tak postrzegany, bo to tylko jedna z wielu opcji i spokojnie można zaakceptować wszystkie, bo ostatecznie i tak kobieta wybierze sobie tylko jeden, niekoniecznie ten.

Jednocześnie mówi – z pozycji duszpasterza i lekarza – że kobiety, które zaszły w ciążę w wyniku gwałtu nie odczuwały dość silnego stresu, sugerując że odpowiednio silny stres mógłby “zadziałać” jak antykoncepcja.

To NIE JEST rzadki tok myślenia.
To NIE JEST coś, z czym człowiek zainteresowany tym problemem mógłby się nie zetknąć.
A przede wszystkim to NIE JEST coś, co samemu Hoserowi mogłoby być obce – och! nie dlatego, że wyraził się dokładnie w tych słowach. Nie zrobił tego – “tylko” sugerował i “tylko” pozwolił, by słuchające go barany odmalowały sobie w głowach taką konkluzję.

O tym, jaki jest mój stosunek do żarliwego aktywizmu, walczącego o prawo do aborcji zwłaszcza dla kobiet, które zostały zgwałcone już pisałam – nic się nie zmieniło.

Nie rozumiem tego (albo raczej ROZUMIEM, bo jeśli coś wygląda jak kaczka, chodzi jak kaczka i kwacze jak kaczka, to można z niemal 100% pewnością stwierdzić, że nie jest to słoń):
może mam problem ze zrozumieniem tego toku myślenia i coś bardzo ważnego mi umyka… ale wydaje mi się, że gdybym uważała aborcję za czyste zło i pragnęła, żeby jej nie było, jednocześnie mając świadomość, że moje słowa MAJĄ wpływ na nastawienie wielu ludzi (a arcybiskup Hoser zdecydowanie NALEŻY do osób, które mają spore grono zawziętych fanów – nie szalałabym ze stwierdzeniem, że jest to spijanie każdego słowa z jego ust, ale na pewno nie są to rzeczy mało istotne), to unikałabym jak ognia wszelkich dwuznacznych oświadczeń, które mogą zostać wykorzystane przeciwko kobietom, które urodziły dziecko z gwałtu lub zastanawiają się, czy to zrobić… bo pielęgnowanie i napędzanie ostracyzmu będzie skutkowało większą ilością aborcji – i nie będzie miało znaczenia, czy to będzie jedna, dwie czy sto kobiet, które uznają, że dziecko mogłyby pokochać, ale ataków na siebie i na nie nie zniosą. Jedna czy dwie to o jedną czy dwie zamordowane ciążę i jedna czy dwie potencjalnie cierpiące kobiety, sięgające po aborcję nie z chęci spędzenia płodu a ze strachu przed tym, jak będzie wyglądało ich życie jeśli tego nie zrobią.

To nie jest żadna szalona, mało prawdopodobna czy trudna do przewidzenia interpretacja.

To nie jest przypadek klasy “Janusz zaśmiał się w rozmowie z kolegą, że zafundował córce domek z basenem, mając na myśli trzymetrową, dmuchaną zabawkę do ogródka, a kolega rozpowiada znajomym, że Janusz nakradł tyle, że stać go na willę pod miastem.

Dowolna dyskusja o przemocy seksualnej, DOWOLNA, gdziekolwiek, jakakolwiek dyskusja na ten temat tocząca się w większym gronie i już znajdzie się obwinianie i oskarżanie ofiar.
Druga, trzecia – a trafi się i eugenika w wykonaniu jakiejś dobrej duszyczki, postulującej:

  • przymusowe skrobanki dla zgwałconych;
  • przymusowe skrobanki niepełnosprawnych płodów,
  • koncepcje mordowania kobiet, które aborcją “zgrzeszyły”;
  • porzucanie zgwałconych partnerek;
  • porzucanie zgwałconych partnerek, rodzących dziecko z gwałtu;
  • obrzydzenie zgwałconą partnerką;
  • insynuowanie, że żadnego gwałtu nie było, bo się suka za słabo broniła i pewnie tego chciała kurwa jedna;
    To nie jest żaden margines, to nie ewenementy, które łatwo przeoczyć, to stanowisko 90% (za przeproszeniem) spierdolonego w czerep społeczeństwa – na które składają się:
  • gwałciciele;
  • głosiciele tych teorii,
  • osoby, które dostrzegają w nich “pewną słuszność“, ale “nie zgadzają się ze wszystkim! – no gdzieżby tam”;
  • wszyscy, którzy się im nie sprzeciwiają.

To nie jest coś, co dałoby się “przeoczyć”, “nie zauważyć” lub “mylnie zinterpretować”. Ci ludzie precyzują aż furczy.

Najnowszą kontrowersyjną mądrością arcybiskupa Hosera była wypowiedź na temat antykoncepcji.

Te słowa były oburzające same w sobie. Wystarczyło je przytoczyć wraz z dokładnym, rzeczywistym i PRAWDZIWYM kontekstem by obnażyć błędy w rozumowaniu i krzywdzące elementy – ale nie! Jasne, że nie.
Media powykręcały i skroiły te zdania do stopnia absurdalnego, mieszając cytaty z Hosera z Pawłem VI – mieszając tak, że dopiero zapoznanie się z tą encykliką sprawiło, że zrozumiałam, o co właściwie chodziło. Bez tego nie rozumiałam niczego poza tym, że autorzy tekstów oczekują ode mnie gorącego oburzenia i wyzłośliwiają się w każdym zdaniu jakby trzaskali felieton, opatrzony solidną fotą lub wytłuszczonym podpisem “Józef Bździągwa z Buska Zdroju komentuje bieżące wydarzenia” – a wcale nie tego nie robili. Przepychali to jako artykuły informacyjne!
To NIE JEST to samo na litość Boską. To NIE JEST wszystko jedno. Tylko skończony idiota zgodzi się z taką formą podawania informacji – nawet, jeśli chętnie by temu przyklasnął, zapoznawszy się z tym jako opinią. 

Antykoncepcji, która jego zdaniem zwiększyła lub wręcz zbudowała problem przemocy seksualnej – tzn. nie do końca. Niezupełnie. A właściwie to NIE – nie powiedział tego, co mu

Nie zwróciłabym na to większej uwagi, gdybym nie miała w pamięci wypowiedzi sprzed dwóch lat – bo choć jest absurdalna, to jednak nie wyróżnia się jakoś szczególnie na tle innych syfiastych przemyśleń, którymi ludzie dzielą się tu i ówdzie:

“Mężczyźni przyzwyczaiwszy się do praktyk antykoncepcyjnych zatracą szacunek do kobiet, lekceważąc ich psychofizyczną równowagę, sprowadzą je do narzędzia do zaspokajania swojej egoistycznej żądzy i w konsekwencji przestaną je uważać za godne szacunku towarzyszki życia. I teraz mamy odbicie tej fali w postaci tej akcji #MeToo.”

Pierwsze zdanie jest cytatem z encykliki, drugie to komentarz Hosera.

Jakkolwiek jest to bzdura, tak artykuły donoszące o tej sprawie były tak drwiące i brzmiały tak tendencyjnie, że wzdrygnęłam się po lekturze, mimo że z grubsza zgadzam się z tym, co ich autorzy chcieli przekazać.

“Z grubsza” – czyli poniekąd. Po części. W paru elementach. Niezupełnie. A właściwie, to nie – NIE: wcale.

Nie zgadzam się ani z jednym, ani z drugim. Nie chcę mieć nic wspólnego ani z jednym ani z drugim.

Bełkotu o tym, jak to kiedyś było lepiej i wszyscy się szanowali, i było bezpieczniej, spokojniej i tak dalej – spodziewałabym się raczej po osobie, która nie tylko jest zbyt młoda, by pamiętać, jak było kiedyś, ale i zbyt oderwana od rzeczywistości, by zauważyć, jak jest teraz.
Kiedy to pada z ust osoby, która dwukrotnie miała okazję zobaczyć na własne oczy społeczne i emocjonalne skutki wojny i ludobójstwa, staje się to jeszcze bardziej przerażające.

Ale drwiącej kpiny z tego stanowiska też nie umiem łyknąć bez popitki, bo tacy mężczyźni istnieją, zawsze istnieli – zresztą nie tylko mężczyźni.
Oczywiście przyczynę zamieniono miejscami ze skutkiem – jak w każdej klasycznej manipulacji.
Szkoda tylko, że próby jej obalania skupiły się na wierzchołku tej góry lodowej, zamiast choć spróbować pokazać ją w pełnej krasie.

Trochę dygresji

To tylko jedna z hipotez – choć całkiem prawdopodobna – że w większości kultur kobieta menstruująca zyskała miano nieczystej i niegodnej, bo to była jedna rzecz, która skutecznie przekonywała mężczyzn, żeby akurat w tym okresie dać kobietom święty spokój.
Przemoc seksualna istniała od zawsze, ale seks też – nie wszystkie kobiety były zniewolone, wykorzystywane czy zmuszane do czegokolwiek. Tych drugich było oczywiście mniej:

  • niektóre miały szczęście i skorzystały z okazji do wywalczenia sobie jako takiej niezależności;
  • innym udało się poślubić mężczyznę, który nie był standardową krzyżówką seryjnego mordercy z miejscowym gwałcicielem;
  • a jeszcze inne miały na tyle silną pozycję i dość istotnych politycznie krewnych (którym jej los nie był zupełnie obojętny), by nieco ostudzić zapędy psychopaty, za którego wydano ją za mąż.

Generalnie kobiety (ogromna większość z nich) miały przesrane przez tysiąclecia. Nie dlatego, że mężczyźni są i byli tacy okropni, ale dlatego, że w brutalnej rzeczywistości Świat był pełen ludzi z PTSD – których oczywiście nie diagnozowano, nie leczono, a im gorsze warunki polityczne i ekonomiczne, tym więcej traum zbierali i tym okrutniejsi się stawali.
Jak przychodziło co do czego, to każdy dbał o własną dupę i umacnianie własnej pozycji – zwykle bez zbytniego certolenia się z kimkolwiek (nie tylko z powodu braku wrażliwości, ale głównie ze względu na świadomość, że dookoła jest mnóstwo ludzi, którzy nie tylko nie odwdzięczą się tym samym, ale wręcz potraktują to jako słabość i spróbują to wykorzystać w swoim interesie) – dlatego większość kobiet, które zdobyły władzę w patriarchalnych realiach miały w dupie los innych kobiet. Nie miały luksusu możliwości zadbania o los innych kobiet, bo były zbyt zajęte własną walką o przetrwanie.

Poza tym, w myśl zasady, że im więcej ludzi pogrążysz, tym wyżej sam będziesz siedział – można bardzo łatwo stworzyć koncepcję “słabości” i “siły”.
Wydumaną i fałszywą koncepcję, bo nie dość, że te wartości są względne, to jeszcze nagminnie wykorzystuje się to do zestawiania ze sobą absurdalnych i nieporównywalnych sytuacji – typu:

Kasia, gnojona przez całe życie, najpierw przez rodziców, potem przez otoczenie, które znalazło sobie w niej dobrego kozła ofiarnego jest postrzegana jako “słaba”, a Basia, której nikt nigdy nie poniżał w domu, zetknąwszy się z niemiłymi komentarzami na swój temat stawia opór i nie daje sobie w kaszę dmuchać, więc jest “silna”.

To idiotyzm, którego jedynym celem jest dodatkowe pogrążenie “Kasi” i przekonanie oprawców “Basi”, że w sumie to nie robią nic złego, bo silna “Basia” da sobie z tym radę i wyjdzie z tego starcia bez szwanku.

Do czego zmierzam? Tradycyjnie: łapię się tysiąca tematów jednocześnie i zaczynam odpływać za daleko, chociaż w moim pojęciu to wszystko JEST powiązane.

Wracając do szacunku do kobiety jako do “towarzyszki życia”…

Fundamentem wszystkich cennych dywagacji Pawła VI jest założenie, że kobieta jest istotą niższą i podległą mężczyźnie, a wychodząc za mąż ślubuje P O S Ł U S Z E Ń S T W O. Trochę jak pies, trochę jak własność – niby niezupełnie tak, ale właściwie to dokładnie tak.

Można sobie hodować wątpliwości, które padną jak tygodniami niepodlewane, prażone na słońcu kwiaty, bo:

“Mężczyźni przyzwyczaiwszy się do praktyk antykoncepcyjnych zatracą szacunek do kobiet, lekceważąc ich psychofizyczną równowagę, sprowadzą je do narzędzia do zaspokajania swojej egoistycznej żądzy i w konsekwencji przestaną je uważać za godne szacunku towarzyszki życia.”

Paweł VI

W założeniu mamy mężczyznę, pełnego egoistycznych żądz.
Jako, że na te egoistyczne żądze ma bezpośredni wpływ stosowanie antykoncepcji, to możemy spokojnie wywnioskować, że chodzi o żądze seksualne.
A skoro chodzi o żądze seksualne, których zaspokojenie pozbawia szacunku do istoty z na której je sobie ów mężczyzna je zaspokaja…
Skoro “psychofizyczną” równowagę kobiety definiują… ciąże i połogi? okresy i owulacje? – właściwie jeden diabeł.
Skoro o “psychofizycznej” równowadze kobiety stanowi wyłącznie jej płodność, to nie ma mowy o szacunku do kobiety jako człowieka, do kobiety jako ukochanej osoby, z którą spędza się czas/życie. Nie ma nawet mowy o traktowaniu jej jak “towarzyszki życia” skoro jej emocjonalność nie istnieje i nie jest istotna, to po odarciu z wzniosłych ozdobników zostaniemy ze stwierdzeniem, że:

Kobiety nie akceptujące przypisywanej im roli inkubatorów, męczennic i nakładek na poślubionego im penisa…
Stracą szacunek mężczyzn, żądnych inkubatorów, męczennic i nakładek na penisa…
Mężczyzn, którzy “stracą szacunek” nie widząc w nich potencjalnych inkubatorów, które warto utrzymywać w jako takim zdrowiu i spokoju, żeby mogły produkować zdrowe i silne męskie potomstwo, będą gotowi zaoferować im jedynie rolę nakładek na penisa.
Wszak targani egoistycznymi żądzami  postrzegający kobiety w tych kategoriach nie wzbudzą nawet nadziei na dobre bzykanie.

Cóż w tym jest oburzającego przepraszam bardzo? Sama prawda. Takie patałachy zostaną wyrzucone poza nawias gdzie ich miejsce i albo będą musieli się zmienić jak szczury na wyspie po wybuchu bomby atomowej, albo zdechną bezpotomnie, bo żądne prokreacji kobiety znajdą sobie atrakcyjniejsze mentalnie penisy do dosiadania.

Hoser skomentował tę dosadną, profetyczną wypowiedź słowami:

I teraz mamy odbicie tej fali w postaci tej akcji #MeToo.”

Abp. Henryk Hoser

Coś się przepraszam bardzo nie zgadza?

#MeToo jest odbiciem fali odrzucenia tej zgrai patałachów, którzy wcześniej – będąc klasycznymi krzyżówkami seryjnych morderców z lokalnymi gwałcicielami – nie musieli się mierzyć ze sprzeciwem kobiet, które w porażającej większości nie miały prawa głosu, były uciszane lub nie słuchane.
Jak się patałachom chciało to poudawali miłych na etapie uderzania w konkury, albo i nawet wtedy nie – korzystając z beznadziejnej sytuacji kobiety, pozbawionej wyboru i przekonanej, że patałach jest najmniejszym złem i “jakoś to będzie”, zaciskając zęby pakowały mu się w łapy i do końca życia walczyły o szumnie “szacunkiem” zwany luksus wynegocjowania możliwie długich okresów w których ten poryp się od niej odwali i nie będzie jej gwałcił ani się nią samozaspokajał – chowając się (nie zawsze skutecznie) za barykadami z ciąży, połogu, karmienia, menstruacji, czy dni płodnych bo chałupa dzieciuków pełna.

Odrzucone patałachy się nie zmieniły, ale z braku podległych kobiet, którymi mogliby władać – w tym także liczne sławne chuje, które często nawet będąc bydlętami najgorszego sortu oszczędzały żonom nieco ze swojej Osobowości w trosce o dobry PR (i mamonę, z którą pobita zdzira mogłaby się w szybkich podskokach oddalić) i skupiły się na atakowaniu bardziej bezradnych, bezbronnych i zależnych od nich w jakiś sposób ofiar.

Latami i dekadami udawało się każdą zgwałconą i obmacaną szmatę, która nie chciała siedzieć cicho zmieszać z błotem, oskarżyć o intrygi, nazwać kłamczuchą, bezkarnie zastraszyć, szantażować, uwalić zawodowo tak, by nikt nie chciał jej słuchać – ale ofiary krzepły i nie poprzestawały na wkurwieniu, aż w końcu zebrało się ich miliony i nie było komu zagłuszać, więc patałachy wpadły w popłoch.

To wszystko zasługa antykoncepcji, która oddała kobietom niezależność, z której były ograbiane.

Przeciętna kobieta nawet nie musi jej stosować, żeby z niej korzystać – sama świadomość, że w razie czego, jeśli zechce i poczuje potrzebę ograniczenia swej płodności wzmacnia poczucie niezależności. Sam fakt, że sporo kobiet z tego korzysta zdejmuje sporą część presji, która jeszcze kilkadziesiąt lat temu tłamsiła niemal wszystkie, a od tych, które się na to nie zgadzały wymagała znacznie więcej poświęceń (polegających nie tylko na nie bzykaniu się kiedy przyjdzie ochota).

To, co zdecydowano się wypunktować i czym zdecydowano się oburzyć w przypadku wypowiedzi obu panów zupełnie nie było oburzające.

Było prawdziwe.

Oburzające jest to, że Paweł VI ubolewał nad tym straszliwie i upatrywał w tym upadku obyczajów.
Miał swoje lata, żył w innych czasach, mógł widzieć przyszłość w inny sposób no i był papieżem – stworzył więc seksistowską tyradę, nawołującą do wstrzemięźliwości seksualnej w małżeństwach i przedstawiając to jako jedyny pożądany stan i klasycznie, po katolicku zalecił samoudręczenie na drodze do ubogacenia duchowego i wzbogacenia moralnego, pomijając problematyczne kwestie przemocy seksualnej, ekonomicznej… w zasadzie pomijając wszystko, co istotne i z czego jakiś przeciętny Ziutek spod Kazimierza Dolnego mógł sobie nie zdawać sprawy, ale o czym spowiadający kapłan z wieloletnim stażem wiedział doskonale.

Oburzające jest to, że Hoser podchwyciwszy tę nutę płynął dalej w tym kierunku – fakt, że skupiał się na katolickich małżeństwach, do których te słowa i to przesłanie miało trafić,
Można założyć, że pobożnego, skromnie żyjącego, katolickiego małżeństwa wolna miłość, molestowanie i przemoc nie dotyczy, bo się kochają, szanują, nie bzykają nie pragnąc poczęcia i tak dalej.

To w pewien sposób dałoby się obronić – teoretycznie, nie stroniąc od idealizowania i tylko w kontekście osób, które świadomie wybierają taki a nie inny styl życia – ale dało by się.

Nie da się tego obronić mając w pamięci wcześniejszą, kłamliwą ( najlepszym wypadku “siejącą dezinformację”) wypowiedź na temat ciąż w wyniku gwałtu.

Jeśli punktem wyjścia, podmiotem tych rozważań jest mężczyzna, zilustrowany w encyklice Pawła VI – czyli prymitywne bydlę, postrzegające kobiety wyłącznie jako czyjeś inkubatory – to nawet zakładając radośnie, że wszyscy mężczyźni słuchający tych słów są co najmniej szanującymi swoje inkubatory i nie nastającymi na cielesność innych kobiet, pokornymi baranami, dążącymi do stania się lepszymi ludźmi (co najmniej: czyli od tego stanu w górę, ku przyzwoitości i szacunku dla wszystkich), to mówienie takiemu mężczyźnie – z pozycji arcybiskupa, kapłana i lekarza, że jak kobieta nie chce i jest gwałcona, to jej organizm sam zapobiegnie ciąży – nawet na poziomie niezamierzonej sugestii i domysłu jest czystym schujeniem – które nazwałabym głupotą, ale nie mogę. Bo to nie głupota.

Gdyby głównym motywem, albo chociaż istotnym elementem przesłania była troska o dobro kobiet, pojawiłoby się dodatkowe zdanie, informujące (przypominające) o tym, że czasem stres jest ekstremalnie silny a do zapłodnienia i tak dochodzi – tyle by wystarczyło, żeby zdławić w zarodku koncepcje oskarżania zgwałconej ciężarnej, że nie broniła się dość mocno lub podświadomie chciała, skoro organizm nie aktywował blokady niechcianych plemników.

Ale nic takiego nie padło.

Nie padło – bo gdyby padło, to byłoby powrotem do punktu wyjścia, w którym koncepcja karania zgwałconych kobiet za aborcję NIE JEST czymś mało istotnym, niewartym dyskusji i sprzeciwów. Punktu wyjścia, w którym musiałby powiedzieć, co sądzi o sytuacji w której zgwałcona ciężarna nie chce rodzić, nie jest psychicznie lub/i fizycznie w stanie donosić tej ciąży, otoczenie ją stygmatyzuje (opcjonalnie nawet przy użyciu tekstu a’la jego własne słowa), partner ją obwinia i odrzuca, nie akceptuje bachora innego gościa, w związku z czym jej dalsze życie będzie karą za to, że padła ofiarą, a jeśli zechce od tego uciec i zdecyduje się na aborcję, to zostanie ukarana przez państwo – bo o taką opinię został poproszony.

A to już wyrachowanie.

To byłoby warte dyskusji i soczystych artykułów – nie jakiegoś pitolenia o tym, że Hoserowi wydaje się, że kilkadziesiąt lat temu przemocy seksualnej nie było.
On swoje widział, on wie to lepiej niż wszyscy autorzy artykułów na temat jego-nie-jego oburzających wypowiedzi (ze mną włącznie, choć nie nazwałabym tego artykułem).

Nie pieprzył głupot tylko unikał sytuacji,  która obnażyłaby sprzeczność poglądów lub – co bardziej prawdopodobne – wyjaśniłaby ponad wszelką wątpliwość jakie jest jego stanowisko i jak bardzo jest brudne.

Te pasma drwin w artykułach i komentarzach pozostawiły masę ludzi, którym nie chciało się drążyć tematu w poszukiwaniu wyjaśnień z niesłusznym wrażeniem, że cały ambaras (nie pierwszy już) sprowadzał się do tego, że stary człowiek nie ma pojęcia o Świecie i opowiada oburzające głupstwa, z którymi można się rozprawić płytką drwiną.
Pewnie by się dało, ale trzeba by najpierw obnażyć a potem wyśmiewać perfidię, a nie głupotę, której nie było.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.