W żadnym wypadku nie powiedziałabym, że w porno nie ma nic złego, ani że oglądanie go jest w porządku.
Większość składowych przemysłu pornograficznego jest dla mnie zła lub przyćmiona przez złe elementy, więc oglądanie go jawi mi się jako równie “neutralne”, co kupowanie krwawych diamentów, albo wspieranie koncernów niszczących puszczę amazońską – i to w najlepszym razie.
Samo gapienie się na to, jak inni ludzie się rżną ni mnie ziębi ni grzeje. Jest najmniej istotne.
Jak obserwowanym i obserwującym to pasi, to nie widzę problemu.
W podniesieniu kartki i wyrzuceniu jej do kosza też go nie dostrzegam, ale kontekst ma znaczenie.
Jeśli spacerując po parku zabiorę z ławki i wyrzucę do kosza kartkę z napisem “świeżo malowane”, to ktoś się przylepi.
Jeśli wychodząc z domu zauważę, że sąsiad zostawił za wycieraczką auta żony kartkę z informacją “telefon właśnie mi padł, wrócę dziś później kochanie, do zobaczenia wieczorem, Zygfryd.”, zabiorę ją i wywalę, to wszyscy zgodnie stwierdzą, że w moim zachowaniu nie było niczego niewłaściwego?
Jeśli konsekwentnie będę robić zakupy w sklepie mięsnym, w którym sprzedają przeterminowane towary, to mogę sobie ideologicznie “nie popierać” takiego postępowania do woli: moje pieniądze, lądujące w kieszeni właściciela tego sklepu będą wysyłać znacznie głośniejszy komunikat, że dla mnie to nieświeże mięso i potencjalne zatrucia nie są problemem.
Tak samo jest z pornografią – tyle tylko, że wyrządza znacznie więcej zła niż zgniłe mięso.
Każdy, kto ma choć minimalny kontakt ze Światem i kilka aktywnych neuronów wie, że 99,9% stron z pornografią zawiera:
a) nagrania niekonsensualnych czynności seksualnych;
b) filmy z nieletnimi aktorkami;
c) materiały utrwalone (na filmie lub zdjęciach) bez wiedzy znajdujących się na nich osób;
d) skradzione treści z prywatnych archiwów;
e) revenge porn;
f) filmy z udziałem osób zmuszanych do prostytucji;
g) materiały, których publiczna publikacja łamie prawa autorskie (nie mówię o produkcjach skradzionych wytwórniom filmów porno, bo akurat one są w stanie je wyegzekwować);
h) gwałty na aktorkach, gwałty na osobach nie zajmujących się tym profesjonalnie w żadnym momencie; gwałty na partnerkach, gwałty…
i) filmy z udziałem osób, które przed nakręceniem materiałów zostały wbrew swojej woli odurzone;
j) materiały dokumentujące wykorzystywanie seksualne osób nie w pełni poczytalnych i niepełnosprawnych intelektualnie:
k) niekonsensualną przemoc.
Jeśli strona umożliwia użytkownikom dodawanie filmów i w miarę możliwości stara się kontrolować dodawane przez nich treści (bo musi przynajmniej udawać, że próbuje – żeby nie dostać wilczego biletu od “jasnej” strony internetu), to staje się też pośrednikiem między osobą, która udostępnia film z niedozwolonymi treściami a dziesiątkami “kolekcjonerów”, którzy pobierają wszystko, co się nawinie i ładują to na kolejne strony.
Dysfunkcyjność systemów nie czyni całego porno złym, ale akceptowanie dysfunkcyjności systemu i konsumowanie dostarczanej przez nie pornografii nie jest “neutralne”, a co najmniej moralnie śmierdzące – i to jeszcze zanim ludzie zaczynają wyskakiwać ze swoimi genialnymi “usprawiedliwieniami“, dzięki którym nawet nie można się łudzić, że są bezrefleksyjni i nieświadomi, a ich udział w przemyśle pornograficznym sprowadza się do gapienia w ekran i zabawy własnymi genitaliami.
Chodzi oczywiście o klasyki typu:
a) “jakby się tam nie pchała to…“;
b) “a gdzie byli rodzice? to ja się mam zastanawiać nad tym, co robią ich nieletnie córki?“;
c) “noo… to trzeba zwracać uwagę na to, czy nikt nie nagrywa, albo nie robi zdjęć“;
d) “a mnie nikt nie ukradnie nagich fotek ani domowego porno? wiecie dlaczego? bo sobie ich nie robię i niczego takiego nie nagrywam, hue, hue“;
e) “trzeba było rozsądniej dobierać partnera, mój Miś by tego nigdy nie zrobił!“;
f) “dziwka to nie człowiek“;
g) “powinna wiedzieć, na co się pisze“;
h) “jak ktoś jest głupi to to nie jest mój problem“
Te teksty NIE WYCHODZĄ Z UST OSÓB, KTÓRE SĄ NIEŚWIADOME istnienia ciemnej strony pornografii.
Nie można pozwolić sobie na luksus zakładania że są nieświadome tego, że pornografia ma prawie same ciemne strony i bezrefleksyjnie konsumują, marszcząc sobie Freda czy Dorotę.
Jeśli mówią takie rzeczy, to niewątpliwie myśleli nad tym dłużej niż przez pięć minut, ale ostatecznie uznali, że cierpienie tych wszystkich ludzi jest warte ich wzwodów i skurczy.
To pozbawieni moralności oprawcy drugiego rzędu – ale to nie oglądanie porno ich nimi czyni, tylko te syfiaste filozofie; sposób, w jaki zdecydowali się zagłuszyć dyskomfort, który kiedyś mieli – jak uświadomili sobie, że korzystając z tego, napędzają machinę, która krzywdzi.
Zanim stworzyli sobie pancerną filozofię, której jedynym celem jest uzasadnianie, dlaczego ich poczynania są zawsze nienaganne moralnie mieli wybór i wybrali sobie, że jednak ich to podnieca.
Oczywiście stare, sprawdzone sposoby są najlepsze: wystarczy odczłowieczyć ofiary , uznać że jakąś_tam winę ponoszą wyłącznie jacyś_tam sprawcy, założyć białe rękawiczki i wrócić do zabawy genitaliami.
Do tego dochodzi jeszcze społeczna presja i próby wmówienia ludziom, że oglądając porno sprzeciwiają się anachronicznym okowom katolicyzmu, który robi co może, by zniszczyć i zdeptać ludzką seksualność.
I jakkolwiek nie można odmówić kościołowi sporego wkładu w wbijanie ludziom do głów bzdurnego postrzegania seksu, tak od co najmniej kilkunastu lat kościół jest daleko w tyle za ludźmi, którzy pod płaszczykiem wszystko-jedno-czego wmawiają każdemu, kto się nawinie, że powinni zagłuszyć emocje, które odpychają ich od porno.
Kobiety mają pokornie pogodzić się z tym, że “wszyscy” faceci oglądają porno, akceptować ich wzwody pod adresem innych kobiet i nie narzekać, bo wyjdą na drętwe, nudne, ciotki-klotki, których nikt nie zechce. Mało tego – dobrze by było, gdyby zaaranżowały sobie wspólne oglądanie z Misiaczkiem i dowiodły w ten sposób, że są boginiami alkowy.
Co ciekawe – choć niezbyt zdumiewające – wszystkie samozwańcze misjonarki od porno rzucające się do uświadamiania, jakie jest cudowne’ wszystkie, na które się natknęłam łączyły problemy emocjonalne, niska samoocena, brak poczucia fizycznej atrakcyjności i skrajnie agresywne reakcje, nawet w kontekście deklaracji typu “nie oglądam porno, chciałabym żeby mój facet, którego jeszcze nie miał też go nie oglądał“.
Może przypadek… choć objawy sugerują raczej syndrom sztokholmski. Człowiek, który po prostu coś lubi i uważa za fajne nie reaguje agresją na wieść o tym, że ktoś inny tego nie lubi i nie chce.
Oglądanie porno to od dawna mainstream, w którym – jak od zarania dziejów – łatwiej o szacunek do oprawców i degeneratów niż do osób tym pokrzywdzonych. Nie ma się nad czym spuszczać, nikogo to nie czyni wyjątkowym.
Jednocześnie nie do końca rozumiem, skąd w ludziach “badających” wpływ porno na (wstaw dowolne)” przekonanie, że – kolokwialnie mówiąc – kura była pierwsza, dopiero potem pojawiło się jajko.
Obowiązkowym punktem wyjścia wszelkich rozważań, analiz, badań, statystyk i artykułów jest założenie, że porno demoralizuje ludzi.
To, że nie uszlachetnia… że niekiedy wypełnia luki w wiedzy na temat ludzkiej seksualności… że gapienie się w kółko na coś, co budzi podniecenie zwykle następuje przed realizacją lub próbą realizacji tychże praktyk nie znaczy jeszcze, że to porno jest źródłem zmian.
Pedofil, który ogląda w internecie porno z dziećmi nie staje się pedofilem pod wpływem filmów, które obejrzał.
To, że je ogląda świadczy o tym, że nie ma nic przeciwko krzywdzeniu ludzi w służbie własnych wzwodów i poddaje się swoim skłonnościom, ale nie jest źródłem jego degeneracji, która każe (lub pozwala) mu w to brnąć mimo świadomości, że to złe.
Pozbywanie się ewentualnych (i od początku niezbyt silnych) oporów, pokrzepianie się myślą, że skoro są inni, którzy też to oglądają, czują tak samo jak on, są chętni do dyskusji na ten temat, a może nawet udzielania porad czy “pomocy” w realizacji tych skłonności nie pozostaje bez wpływu na jego poczynania (dlatego wszelkie filozofie typu “a niech sobie ogląda, przynajmniej nie robi tym nikomu krzywdy” są poronione – nie tylko dlatego, że ignorują krzywdę dzieci, które już się tam pojawiły oraz to, że konsumowanie tych treści jest bodźcem do tworzenia i rozpowszechniania kolejnych materiałów; ergo wyrządzania kolejnych krzywd), ale i ono nie jest ich źródłem.
Oczywiście, że nie zrównuję osób oglądających “zwykłe” porno (czymkolwiek jest) z pedofilami.
Ale nie widzę jakiejś specjalnej różnicy między nimi, a ludźmi, którzy stawiając swoje ciągoty nad cudzą krzywdą, przyczyniają się do wyrządzania jej ponownie.
Można dyskutować, jak szkodliwe i złe jest korzystanie z materiałów, które nie sprawiają wrażenia uzyskanych na czyjejś krzywdzie – można nawet dojść do wniosku, że niezbyt. Ale filozofów, którzy racjonalizują krzywdy i rozgłaszają chore mądrości o tym, że gdyby ofiara nie (coś tam), to krzywdy i “problemu” by nie było, w związku z czym można spokojnie uznać całą trójkę: ofiarę, krzywdę i problem za kwestie nieistotne nie można uznać za moralnie neutralnych i biernych, bo to oprawcy drugiego rzędu.
To dzięki ich niezłomnej postawie oprawcy bezpośredni śpią spokojnie wierząc, że krzywdy które wyrządzają mogą nie być dla nich źródłem żadnych przykrych konsekwencji – i to dzięki nim nie są.
Jeśli już czepimy się teorii jakoby porno było jednym z głównych czynników, degenerujących społeczeństwo i będziemy się jej trzymać jak pijany płotu, to wypadałoby najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie:
Skąd się wzięło porno?
Kosmici spuścili je strumieniem światła na Ziemię?
Jakiś znudzony neandertalczyk grzebał patykiem w błocie i przypadkiem narysował orgię?
Ludzie je sobie stworzyli i od zawsze konsumowali to, co najbardziej im odpowiadało (często z bardzo krótkiej listy możliwości), ale srerdu-pierdu, że teraz ma na wszystkich tak niesamowicie ogromniasty wpływ, bo jest łatwiej dostępne niż kiedykolwiek.
No jest. No i co z tego?
Ktoś o tym nie wie?
Jakim cudem można gdziekolwiek zajść gdziekolwiek z artykułem, którego esencją jest stwierdzenie “porno istnieje“, a tak trudno wybić się z opowiadankiem typy “słonko świeci, mucha lata, ładny mamy dziś dzień“? – przecież to ten sam poziom nowatorstwa.
Gdyby porno miało tak ogromny wpływ na ludzi, jak to się zwykło przyjmować, to widok męskiej dupy od dołu ze zbliżeniem na jądra byłby najbardziej podniecającym widokiem na Świecie.
I to dla masy osób, które początkowo reagowały na to jednym wielkim WTF?!
Albo jestem skrajnie nie-na-bieżąco z obecnymi trendami erotycznymi, albo to się nie stało.
Nie stało się, bo konsumując porno ludzie dają upust skłonnościom i ciągotom, które mieli już wcześniej.
Ziarenka zostały zasiane gdzie indziej, co innego sprawiło, że urosły.
Nie posuwałabym się aż tak daleko, by stwierdzać, że ekspozycja na pornografię nie wywiera na oglądających żadnego wpływu, ale jak do tej pory to nie natknęłam się na nic, co kazałoby mi podejrzewać, że jest ogromny (a już na pewno nie tak wielki, jak zarzucają chyba ci sami eksperci, którzy twierdzą, że gry internetowe sprawiają, że ludzie zmieniają się w zabójców). Na pewno są jakieś jednostki, dla których to porno jest bodźcem, ale to nie jest nawet “znaczna część”.
Jeśli przyjmiemy, że:
np. kościół – jest miejscem w którym ludzie szukają ukojenia, wskazówek, sensu życia; celebrują to, co jest dla nich ważne (dowolny “kościół”, wszystko jedno jakiego “boga”, nie chodzi mi w tym momencie o jakąkolwiek religię, tylko o rolę “świątyni”);
a np. szkoła – jest miejscem, w którym zdobywają wiedzę, socjalizują się, uczą nowych rzeczy;
to sorx, ale serwisy porno czy pornografia w ogóle nie są dla większości użytkowników, czy tam konsumentów czymś, co wpasowywałoby się w te ramy choćby w małym stopniu.
Relacja między serwisami porno a konsumentem porno jest bliższa tej, jaką ludzie mają ze sklepami spożywczymi.
Powszechna dostępność sklepów spożywczych, wypełnionych po brzegi rozmaitymi towarami nie definiuje naszej diety.
Standardowy klient idzie do sklepu z dość konkretną wizją tego, co chce kupić. Nawet jeśli pogna tam głodny i spragniony, a w rezultacie nakupi mnóstwo zbędnych mu rzeczy to nadal nie jest chaos. Nie jest tak, że wygłodzony Ziutek raz nakupi od czorta kiełbas, innym razem naznosi do domu słodyczy, a jeszcze innym naznosi makaronów. Ludzie są w gruncie rzeczy dość konsekwentni – zwłaszcza jeśli robią coś półświadomie. To wygląda raczej tak, że wygłodzony Ziutek na zakupach napakuje koszyk wędlinami; Kazik po paru latach zauważy, że w takich sytuacjach ciągnie go na ryby; pięć innych osób będzie ciągle dryfować w kierunku słodyczy, a Zośka będzie znosić do domu nabiał.
A standardowy konsument pornografii – mam wrażenie – szuka konkretów, krąży w obrębie tego, co zwilża mu gacie: nie rzuca się na hentai, jeśli jest fanem niemieckich klasyków.
Nie eksploruje porno, tylko je użytkuje, a treści użytkowe nie są tym, co mocno wpływa na naszą osobowość.
Jeśli weźmiemy dwie grupy stu dzieciaków: jedną będą stanowić fani brutalnych gier video; drugą osoby, poddane stałej ekspozycji na realną przemoc typu matka regularnie wyzywa i bije ojca – w której z nich będzie więcej osób skłonnych do przemocy (przy założeniu, że ci drudzy w ogóle nie grają a pierwsi nie mają lejących się starych)?
Spoiler alert – nie w pierwszej.
Natomiast jeśli chodzi o destrukcyjny wpływ porno na młodzież…
Z czym młody człowiek styka się wcześniej?
Z dzikimi gangbangami na stronach porno, czy z uprzedmiotawiającymi komentarzami odnośnie kobiet?; określeniem “gwiazda porno” występującym jako obelga?; historyjkami o łatwych zdzirach, których nie można zgwałcić, bo zawsze tego chcą?; z rubasznym rechotem, że gdyby nie zrobiła czegoś_tam, albo nie była “głupia”, to nie zostałaby wykorzystana seksualnie?
Co będzie miało na niego większy wpływ? Słowa i wartości przekazywane przez ludzi w jego otoczeniu? – poczynając od ludzi, którym (jako dziecko i jak to dziecko) bezgranicznie ufa, i z mądrościami których styka się od najmłodszych lat, czy z porno?
Nie róbmy sobie jaj, że z porno.
Jajko było pierwsze. Jakiś post-dinozaur je zniósł, dopiero potem wykluła się kura.
Porno nie demoralizuje, ludzie lgną do porno i akceptują je w takiej formie (z podpunktami a-k), bo jujż są zdemoralizowani.
Sama idea porno nie jest zła: ktoś się pieprzy, dobrze mu, utrwala to, potem ktoś inny to ogląda, dobrze mu, bawi się genitaliami i wraca do swoich zajęć zrelaksowany.
Idee rzadko są złe; zwykle są dobre. A potem wychodzi jak z socjalizmem.
Przemysł porno został stworzony przez degeneratów, bandytów i oprawców, żerujących (głównie) na kobietach, które w tamtym momencie życia były słabe, bezbronne, nie miały innego wyjścia – bo zdechłyby z głodu, skończyły na ulicy, straciły dzieci; na osobach, które zostały w to wmanipulowane i zmuszone… w “najlepszym” razie na osobach z deficytami emocjonalnymi, lub próbujących w ten sposób odzyskać/zyskać kontrolę nad swoją seksualnością, bo były ofiarami przemocy już wcześniej.
Co z tego, że nie całe jest tak demoniczne? Ogromna część jest, a etyczne porno to nisza, którą trudno zlokalizować – przy założeniu, że w ogóle ktoś to robi.
Pornografia jest wpisana w naturę człowieka; jest stymulantem fizjologicznym towarzyszącym mu od zawsze i na zawsze. Problemem człowieka nie jest obcowanie z pornografią lecz brak akceptacji i zrozumienia dla własnej natury, która jest – czy tego chcemy, czy nie – POCHODZENIA ODZWIERZĘCEGO.
Ludzie gorszą się na widok PROKREACJI, natomiast relaksują przy całej masie filmów traktujących o UNICESTWIANIU, wylewających się z “telewizorów i internetów” każdego dnia. Widok wibratora, penisa czy waginy… wprawia w zakłopotanie. Widok KARABINU, NOŻA, CZY ODCINANEJ TOPOREM GŁOWY (“Władca Pierścieni” tudzież “Ogniem i Mieczem”)… są czymś zupełnie naturalnym – wszak to LEKTURY SZKOLNE – obowiązkowe.
Witamy w MATRIX’ie, gdzie “NORMALNE TO NIENORMALNE, ZAŚ NIENORMALNE TO W ZUPEŁNOŚCI NORMALNE”.
;D
Jestem zdania, że umiarkowane oglądanie porno albo sex rozmowy z miłymi paniami raczej nie powinno nikomu zaszkodzić. Nie ma co popadać w przesadę i demonizować pornografii.
Wciąż ten styl, jak rozmowa z osobą, która nie boi się powiedzieć co myśli i w dodatku robi to znakomicie, z własnymi argumentami.