Od tej “sprawy” minęło już dwa lata, a jednak wciąż nie daje mi spokoju. To było niesamowite. Co prawda wrzawa trwała tylko kilka dni, ale osiągnęła taki poziom abstrakcji, jakiego nie widziałam nigdzie i nigdy wcześniej.
Nie interesuję się żadną “współczesną” dziedziną kultury, polityki czy wiedzy o społeczeństwie na tyle, by móc stwierdzić, czy błędy w treści pojawiają się nagminnie, często, czy sporadycznie. Czasem je dostrzegam – ale są to raczej pomyłki, efekty niedokładnego researchu, braki w wiedzy lub tendencyjne przedstawianie tematu (to ostatnie to inna kwestia, bo wtedy są to działania z premedytacją), nie niosące wielkiej szkody dla treści i generalnie coś, co jestem w stanie “przełknąć” mając na względzie to, że autorami tych wypocin są copywriterzy na śmieciówce.
Tamta sytuacja nie jest porównywalna ze sprawą Piotra Kuryło (Kuryły?), ale akurat te dwie najbardziej zapadły mi w pamięć – choć z różnych powodów.
Do rzeczy:
Piotr Kuryło i historia jego/nie-jego psa zelektryzowała internet na kilka dni.
To było niesamowite. Chyba pierwszy raz zwróciłam na to uwagę – ale właściwie do tej pory nie umiem tego nazwać.
Dezinformacja dezinformacją, ale to był zwyczajny, tendencyjny bełkot: media podawały informacje, jednocześnie mocno sugerując konkretną interpretację, która nijak miała się do tych informacji, a internauci łykali wyłącznie interpretację i na jej podstawie rozpoczęli internetowy lincz.
Do ostatniego momentu nie dowierzałam, że to nie jest jakaś dziwaczna kampania promocyjna, ani że w żadnym momencie nikt nie się nie odezwie i nie zwróci uwagi na to, że coś z tą historią – a dokładniej ze sposobem przedstawiania jej jest mocno nie tak.
Mam wrażenie, że pisałam coś w komentarzach, bodajże na interii, ale albo znikł w tłumie, albo znikł w ogóle, bo jak po kilku godzinach zapragnęłam sprawdzić, czy ktoś się do tego odniósł, to nic nie znalazłam.
Nie przeklinałam, nie obrażałam, a mój komentarz znikł.
Potem zajęłam się innymi rzeczami, wspomnienie o tym przeszło mi przez głowę, kiedy zakładałam bloga (jeszcze tego na wordpress, który wisiał pusty aż do lutego tego roku) – ale ostatecznie przez rok nic na nim nie napisałam, więc nie podjęłam i tego tematu. Mimo, że ta sprawa przypominała mi się za każdym razem, kiedy spacerując mijałam jakiegoś samotnego psa.
Nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze o tym pamięta – google niespecjalnie: początkiem 2016 pojawiały się jakieś kopiuj-wklej artykuliki, podsuwające czytelnikom już same tylko interpretacje, przekoloryzowane do stopnia zaawansowanej niedorzeczności i ubolewanie nad tym, że jego proces nadal się nie zaczął.
Jaki proces?, o co?, za co? – tego nie udało mi się do tej pory zrozumieć.
Że niby co on zrobił, co jest zakazane lub karalne? Czyżby bezmyślność i niewiedza?
Toż tam nawet złej woli nie było. Bezduszność tak, ale bezduszność nie jest równoznaczna ze złymi intencjami, ani ze znęcaniem się nad kimkolwiek.
Nie znam tego człowieka. Nic o nim nie wiem.
W życiu o nim nie słyszałam w kontekście innym niż owo znęcanie się nad zwierzętami, którego – zgodnie ze wszystkimi znakami w prasie i internecie – się nie dopuścił.
Może czegoś nie wiem – tzn. z pewnością nie wiem wielu rzeczy. Nie było mnie tam. Nawet znajomy, szwagra siostry męża koleżanki nie zna faceta, który wiedziałby coś więcej niż podawały media.
Wiem tylko tyle, ile napisali i pokazali w mediach, nie widziałam nic poza tymi samymi, tendencyjnymi artykulikami, które widziało 99,9% tych, którzy pobiegli go wyzywać na facebooku – a odniosłam zupełnie inne wrażenie względem tego, co tam faktycznie zaszło.
Nie rozumiałam i nie rozumiem tego szału, potępienia i wściekłości.
Nie rozumiem, bo:
Zgodnie z zapisem z kamery 6 sierpnia 2015 roku o 16:39 Piotr Kuryło podjechał pod bramę schroniska, przywiązał psa do klamki i oddalił się szybkim krokiem.
W archiwum pogody dla Augustowa na ten dzień widnieje maksymalna temperatura 31 stopni – po 16:40 nadal pewnie było bardzo ciepło, ale jednak już trochę chłodniej – chociaż przy tej bramie niekoniecznie, bo (widać po cieniu latarni, że) wychodzi na południe.
9 sierpnia m.in. pudelek postanowił się wykreować na stróżów moralności pisząc np. to:
“Każdy taki przypadek wymaga nagłośnienia i napiętnowania – szczególnie, jeżeli chodzi o osobę znaną i wycierającą sobie gębę dobroczynnością.”
to:
“Życzymy mu tylko jednego: żeby nikt nigdy o tym nie zapomniał.”
czy to:
“Nie życzymy Piotrowi, żeby ktoś potraktował go kiedyś tak jak on swojego psa. Życzymy mu tylko, żeby nikt o tym nigdy nie zapomniał.”
Tego samego dnia stado odpowiednio podkręconych internautów pognało na jego fanpejdża, skupiając się na wyzywaniu, grożeniu mu i atakowaniu jego religijności.
Jak to zobaczył, zaczął coś pitolić o krzyżowaniu i cierpieniu niczym Chrystus – ewidentnie (choć dość nieudolnie) próbując się odwołać do kościelnych i biblijnych tekstów, oscylujących wokół tego, że każdy wierzący ma swój krzyż etc.
Nie padło tam nic w tym kontekście, co nie byłoby stosowne w ustach zawziętego katolika – ale skwapliwie wykorzystano to potem do tworzenia wizerunku religijnego oszołoma z manią wielkości, który bezczelnie porównuje się do Jezusa (i ludzie łyknęli to bez szemrania, w związku z czym podchodziłabym raczej sceptycznie do tych wysokich statystyk kościelnych, publikowanych co roku).
Poza tym facet miał całkowitą rację, że został zaatakowany za wiarę. Został.
W moim odczuciu to, czy jest “oszołomem” czy nie jest nie ma najmniejszego znaczenia – podobno chodziło o psa.
Potem ochłonął i w rozmowie z jakąś dziennikarką opowiedział swoją wersję wydarzeń:
? O tym, że błąkającego się w okolicach jego domu ledwo żywego, zagłodzonego psa przygarnął, z pomocą weterynarza wyleczył i odkarmił.
? Że miesiąc wcześniej był z nią u weterynarza na zastrzyku antykoncepcyjnym, że ma na to papiery – i że w związku z tym nie przyszło mu do głowy, że pies może być w ciąży.
? Że przywiązując suczkę do klamki trzy dni wcześniej zauważył kamerę monitoringu i uznał, że ktoś go widzi i zaraz wyjdzie po psa.
? Że poprosił członka rodziny, by przejeżdżając tamtędy zerknął, co z psem.
? Że pies wtedy od razu dostał wodę.
? Że kiedy okazało się, że minęło pół godziny a nikt po psa nie wyszedł, on sam pojechał tam znowu z wiaderkiem wody.
Tutaj jest artykuł, który czarno na białym pokazuje, że pan Kuryło mistrzem słowa nie jest i że mimo kariery nie ma bladego pojęcia o tym, jak rozmawiać z mediami.
Ułożył sobie na kolanie coś, co chciał powiedzieć – ale dziennikarka pod przykrywką “wywiadu” urządziła mu przesłuchanie, formułując swoje wypowiedzi tak, by sam zapędził się w kozi róg.
Na dodatek zadbała o to, by kilkanaście razy powtórzyć informację, którą mieli sobie przyswoić czytelnicy – żeby zrobić z niego maksymalnego gnojka w oczach czytelników. Nie po to, by poznać jego wersję i obnażyć ewentualne luki czy niespójności – żeby przewałkować to, co sobie przygotowała.
No i wygrała tę potyczkę.
Nie, żeby zostawianie pod bramą schroniska psa, którego się przygarnęło było chwalebnym postępkiem.
No nie jest.
Jednocześnie nie mam powodów by nie wierzyć w to, że facet faktycznie tego psa przygarnął, wyleczył i do weterynarza woził.
Nie dlatego, że dobrze mu z oczu patrzy i poczciwie wygląda. Nie znam go, nie kojarzę z żadnych innych wywiadów, artykułów, plotek, wypowiedzi; ta jedna sytuacja i to, jak na nią zareagował to dla mnie za mało, by zakładać, że jest taki albo siaki – ale wcale nie muszę tego wiedzieć.
Wiem, że media wykorzystały przeciwko niemu każdy najdrobniejszy skrawek informacji i wydaje mi się dość nieprawdopodobne, by obeszli się smakiem, nie zweryfikowali tego i odpuścili sobie kilku kolejnych, maksymalnie klikalnych artykułów o tym, że Piotr Kuryło SKŁAMAŁ i wcale zagłodzonego psa nie przygarnął (chociaż zdaje się, że pokazywał zdjęcia) i do weterynarza jej nie woził, antykoncepcji nie opłacił, wody psu nie dowiózł.
Newsy o nim były tak chaotyczne, niespójne i tendencyjne, że ciężko się to czytało.
Nie mam też powodów by sądzić, że przywiązanie psa do klamki i zostawienie go na pół godziny bez wody sierpniowym popołudniem było karygodnym aktem przemocy wobec zwierząt, zasługującym na tak intensywne piętnowanie.
Fajnie by było, gdyby było, ale nie jest. Cywilizacyjnie jeszcze do tego nie doszliśmy i niestety jeszcze długo nie dojdziemy.
A jeśli dojdziemy – to tylko edukując i konsekwentnie karząc wszystkie takie akty; linczowanie pojedynczych osób (i to “na zapas”) to nie ta droga.
Schroniska są pełne psów, które były bite, głodzone, nie były odpowiednio traktowane…
Lasy, łąki, ulice są pełne porzuconych i martwych. I zamordowanych w okrutny sposób, praktycznie bezkarnie.
Nie – to nie sprawia, że porzucanie psa jest w porządku, nawet jeśli tuż pod bramą schroniska.
Ale sprawia, że dość ciężko uwierzyć w to, że ludziom naprawdę tak zależy na dobru zwierząt, a nie na skorzystaniu z okazji do wyżycia się na kimś.
I to wyżycia za wszelką cenę, odstawiając hejt, nieproporcjonalny do winy.
Gdybym miała podstawy sądzić, że tych wszystkich ludzi naprawdę tak do żywego oburzyła wizja odstawienia psa pod drzwi schroniska, to popłakałabym się ze szczęścia, ale wielu z nich podkreślało w swoich wypowiedziach, że odnoszą się do dziennikarskich przypisów i ubarwionej wersji tego, co się stało. No i że najbardziej ich boli, że to katol – w tym miejscu się gubię i nie wiem: czy mniej by ich oburzyło, gdyby był agnostykiem? Ateistów moralność nie obowiązuje, albo luźniej do niej podchodzą?
Jakby tak media podkreśliły, że facet, który porzucił psa lubi podkreślać w wywiadach, że jest ateistą i często odnosi się do tego we wpisach na fejsie to machnęliby ręką i nie poszli życzyć mu śmierci w męczarniach, bo wobec moralności ateistów nie mają żadnych oczekiwań? Ciekawe, cóż za proces myślowy tam zachodził…
Próbowano mu odebrać wszystko, na co pracował przez lata – dlaczego?
Bo odstawił suczkę pod drzwi schroniska – suczkę, którą wcześniej uratował?
Nie miałabym problemu z tą historią, gdyby to faktycznie tak wyglądało.
Jak wspomniałam wcześniej – ucieszyłabym się, że ludzie tak szybko przeszli od masowego brutalnego mordowania suczek, kotek oraz kociąt i szczeniąt płci żeńskiej – które było powszechne jeszcze 10 lat temu do oburzenia wizją porzucenia psa pod drzwiami schroniska.
Byłoby cudownie – ale tak nie było.
Tamta burza wtedy nie była dowodem na to, że ludziom nagle zaczęło bardziej zależeć na dobru zwierząt.
Po prostu nadal są ślepi – zobaczyli dokładnie to, co media chciały im pokazać i tym się oburzyli.
A jeszcze bardziej tym, że facet robi sobie zdjęcia pod kościołem.
Konkluzje nie miały większego związku z faktami, a krytyka nie była krytyką, a medialnym linczem ku uciesze gawiedzi.
Nie odniosłam wrażenia, że wszystkim tak bardzo leżało na sercu dobro psa – ani wtedy, ani teraz. Raczej ucieszyli się, że dostali katola na pożarcie.
W najgorszym wypadku to gość, który bez powodu pobił kolegę, uszkodził samochód, a w innej sytuacji pobiegł, żeby zdążyć na czas i nie zaczekał na towarzysza.
Zakładając najgorszą możliwą opcję – przyjmijmy, że prymitywny, zakłamany, agresywny oszołom porzucił psa.
Nawet jeśli, to porzucił ją pod schroniskiem i wrócił do niej z wodą.
Nie miał jej totalnie gdzieś, jej los nie był mu całkowicie obojętny – nie zostawił tej suczki bez wody i nie zostawił jej tam w palącym słońcu.
Czyżby to zachowanie nie pozostawiało miejsca na krytykę i potępienie? Nie byłoby dowodem na to, że warto przypominać, że takie zachowanie jest niedojrzałe, nieodpowiedzialne i niewłaściwe?
Ja widzę całkiem sporo – dość, by nie musieć sięgać po wytwory ułańskiej fantazji dziennikarzy, ubarwiających tę historię. Zwłaszcza, że przymykanie oka na tak ewidentną manipulację bezpośrednio doprowadziło do tego, że chłop się nacierpiał, w związku z czym po tygodniu media ciepło go przyjęły, a koniec końców wszyscy zapomnieli o suczce.
Minęły dwa lata, a ja nadal mam mieszane uczucia.
Z jednej strony – porzucił ją tam, szlag z nim. Na pewno się do nich przyzwyczaiła, zrobiła sobie nadzieję i złamał jej serce, tak ją tam zostawiając.
Z drugiej – to, że ją porzucił pod drzwiami schroniska było nie dość szokujące i złe, by ludzie się zainteresowali. Trzeba to było jeszcze urozmaicić stekiem kłamstw i kretyńską nagonką, pełną oskarżeń o coś, czego nie zrobił. Przez co na dobrą sprawę facet obrywał niewinnie (bo nie był winny temu, za co obrywał).
Z trzeciej zastanawiam się, czy na fali tamtej burzy przez te dwa lata więcej osób zaczęło bardziej odpowiedzialnie traktować zwierzęta, czy może raczej zrezygnowało z doraźnej pomocy dla tego czy innego stworzenia, którego nie byli skłonni zatrzymać na stałe, żeby ktoś ich nie zwyzywał od bezduszników, kiedy spróbują przekazać je pod opiekę kogoś innego – i mam wrażenie, że jeśli cokolwiek, to jednak to drugie.
Pierwsze jest procesem, niestety powolnym – do drugiego wystarczy chwila.
Schroniska są przepełnione i nie mają pieniędzy… ale z dwojga złego lepiej jak jeden łepek z drugim odstawi psa pod drzwi schroniska, niż jakby miał go wywalić gdzieś z samochodu. Fakt, że buce, które wywalają zwierzęta na łące pod miastem mają je w dupie tak głęboko, że pewnie i tak nie wysililiby się, żeby podjechać do schroniska, ale jeśli choć jeden to rozważał i wywalił zwierzę na jakimś odludziu, z obawy przed internetową sławą po opublikowaniu nagrania z monitoringu, to ta afera była bardzo, bardzo niepotrzebna.
Nie umiem sobie optymistycznie wyobrazić, że pod jej wpływem ktoś pokochał swoje niechciane zwierzę i zaczął je dobrze traktować.
A sam Piotr Kuryło?
Pewnie pożałował, że w ogóle kiedykolwiek tego psa przygarnął, bo gdyby tego nie zrobił, to nie miał by problemu.
Ew. nie pożałował, a po czasie wręcz ucieszył się z medialnej burzy, bo dzięki niej zyskał nowe doświadczenia i rzeszę nowych fanów, którzy wcześniej nie wiedzieli o jego istnieniu – ostatecznie ci, którzy go atakowali i krytykowali ani nigdy nimi nie byli, ani by nimi nie zostali.
Nadal biega, więc raczej odzyskał sponsorów, ludzie go wspierają na fejsie.
Obrywał niesłusznie, więc w ostatecznym rozrachunku wielu ludzi zaczęło patrzeć na niego jakby w ogóle niczego niewłaściwego nie zrobił.
A zrobił. Nie widzę powodu by kogoś winić za brak więzi ze zwierzęciem. Linczowanie kogoś za to, że ma ubytki emocjonalne uważam za nonsens – podobnie jak obwinianie go o to, że nie wpadł na mnóstwo dobrych, acz nieoczywistych pomysłów. Ale poza emocjami istnieje jeszcze lojalność, której on wobec tego psa nie wykazał.
Jego logika mnie przekonuje – owszem, ale tylko do jego niewinności względem oskarżeń o znęcanie się nad zwierzęciem w późnych godzinach popołudniowych dnia 6 sierpnia 2016 roku. Tłumaczenia również do mnie trafiają – ale jako tłumaczenia wobec niesłuszności hejtu, jaki na niego spadł.
Nie mogę znaleźć informacji o tym, czy ktoś zaadoptował tą suczkę. Absolutnie nigdzie o tym nie wspomniano – tylko o tym, że chciał ją “wziąć” z powrotem, ale mu nie pozwolili, i że przeszła aborcję sterylizacyjną – ale konkretnej informacji: znalazła dom, jest bezpieczna i chciana – już nie. Nie znalazła?
Gdyby to miało klikalność, media by o tym doniosły. Gdyby ludziom chodziło o nią, żądali by tej informacji.
Nie zażądali.