Niefortunne wyrażenia – nieszczęście, które spotyka dobrych ludzi

0
(0)

Każde świństwo jakie człowiek z siebie wyrzuci można nazwać “niefortunnym wyrażeniem”, a znaczenie tego pojęcia ewoluuje szczury na odciętej od świata, radioaktywnej wyspie, na której testowano bomby atomowe.
Jeszcze niedawno wydawało mi się, że niefortunne wyrażenie to coś więcej niż przejęzyczenie typu “spóźniłam się, bo lokówka nagle przestała mrozić i zalała mi kuchnię”.

Że to raczej coś w stylu:

Mam żółwia, to samica, nazwałam ją Krystyna.
Wyjeżdżam na wakacje, wracam i okazuje się, że kuzyn, który miał doglądać Krystyny ograniczył się do karmienia, a z akwarium wali jakby pękła rura kanalizacyjna.
Czyszczę akwarium, opieprzam kuzyna, wracam do pracy i w czasie przerwy opowiadam koledze całą sytuację – opisując ją słowami “Krystyna śmierdziała jak kanalarz po całym dniu pracy, dałam jej świeżej wody, żeby się trochę opłukała, ale tylko się zdenerwowała, bo chciała żreć. Zasmrodziła całą kuchnię, ale najgorsze, że może się przez to rozchorować.” po czym zdaję sobie sprawę, że nowa koleżanka z pracy załapała się właśnie na ten fragment i pobiegła do łazienki.
Kolega uświadamia mnie, że dziewczyna ma na imię Krysia i właśnie walnęłam gafę dekady.
No i biegnę za nią, przepraszam, tłumaczę, pokazuję zdjęcia Krystyny w telefonie, przepraszam, kończy się śmiechem lub trwałą niechęcią bo np. Krysia nie lubi osób, wyrażających się tak wulgarnie.

Tak wyobrażałam sobie “niefortunne wyrażenie”. Jako nieporozumienie – trochę zabawne, może trochę straszne, ale możliwe do w miarę szybkiego wyjaśnienia. Praktycznie nieszkodliwe.

Ale okazuje się, że nie. Zupełnie nie.

Ostatni tuzin “niefortunnych wyrażeń” z jakimi miałam do czynienia to sytuacje klasy:

Siedziałem w poczekalni u dentysty, wstałem, powiedziałem głośno, że Hitler miał dobre podejście do Cyganów i najlepiej byłoby zrobić to samo z imigrantami, ale ludzie się oburzyli, ktoś nazwał mnie durniem, ktoś chciał po policję dzwonić, więc szybko wyjaśniłem, że nie miałem nic złego na myśli, po prostu wyraziłem się niefortunnie, a moim celem było zapytanie, czy ktoś z obecnych oglądał prognozę pogody i wie, czy dziś po południu będzie padać, gdyż nie wziąłem ze sobą parasola i obawiałem się, że zmoknę“.

Oczywiście nie doszłoby do powoływania się na rzekomą niefortunność, gdyby w na korytarzu znalazł się ktoś, kto podziela to bandyckie stanowisko – wtedy oburzenie byłoby przejawem niedojrzałości i braku tolerancji wobec innych poglądów.

A gdyby znalazł wyłącznie sprzymierzeńców – magia – okazałoby się, że powiedział dokładnie to, co miał na myśli; nieco tylko powściągnął język bo nie spodziewał się, że trafi na tak rozsądnych i mądrych ludzi.

Nie wiem, ile razy miałam z czymś takim do czynienia i przegapiłam symptopy nie mając z daną osobą na tyle zażyłych kontaktów, by móc zauważyć ogólną tendencję.
Świadomie zaobserwowałam co najmniej trzy przypadki – i nie chodziło o to, że ktoś w znajomym i bliższym gronie pozwalał sobie na kompletną swobodę wyrażania wszystkiego, ufając, że zostanie “właściwie” zrozumiany (bo wszyscy zgromadzeni go znają i wiedzą, że opowiada seksistowski dowcip, bo śmieszy go przez osłabienie lub ze względu na czarny humor, a nie dlatego, że chce kogoś wykpić, czy dlatego, że naprawdę tak uważa).
To było raczej zarzucanie przynęty i sprawdzanie, czy coś się złapie.

Jeśli tak, to ok – lecimy z tym koksem i trzymam się tego, co powiedziałem.
Jeśli pojawia się drobny sprzeciw – lekko to uładzam.
Jeśli wszyscy zgromadzeni stukają się w głowę i krytykują to, co powiedziałem – odżegnuję się od tego w całości, próbuję obrócić w żart i przekonać wszystkich, że wcale tak nie myślę (ale niespodzianka: myślę, więc ugłaskawszy tych frajerów szukam grupy, z którą lepiej się dogadam).

Mniej finezyjne jednostki skłaniają się ku zakrawającym o psychopatię zagrywkom, takim jak negowanie własnych słów, robienie z siebie ofiary i obwinianie wszystkich dookoła.

Cel jest jeden: powiedzieć coś obrzydliwego, chamskiego lub raniącego.

Oczywiście nikt nie mówi tego wprost.
Nawet (albo i ZWŁASZCZA), jeśli MÓWI to wprost (bo przecież żeby czegoś “nie mówić” wystarczy to powiedzieć i zaraz zaznaczyć, że wcale się tego nie powiedziało, albo najpierw zaznaczyć, że się nie mówi, a zaraz potem powiedzieć).

Bełkot, prawda?

Niestety nie. Tak się właśnie rozwiązuje “problem” z kontrowersyjnymi twierdzeniami.

Na przykładzie:

Euzebia to zdzira, ale przecież ja tego głośno nie mówię.

lub:

Ja nic nie mówię, bo to nie moja sprawa, zresztą co mnie obchodzi, że Euzebia to zdzira, przecież nikomu o tym nie mówię.

Metoda zawsze stosowna i adekwatna do wypowiadania dowolnych świństw, pozwalająca na czerpanie wszelkich ewentualnych korzyści z głoszenia “zdecydowanych” i “bezkompromisowych” stwierdzeń, połączona z zostawianiem sobie otwartej furtki na wypadek, gdyby ktoś zwrócił na to uwagę i był gotów się sprzeciwić lub skrytykować.

Wtedy zaczyna się pisk, wrzask i wznoszenie oczu ku niebu – bo krzywdzą! Dobrego człowieka krzywdzą!
Bezduszni idioci zamiast skupić się na przyswojeniu ja tego glośno nie mówię” i “to nie moja sprawa“, zwracają uwagę na “Euzebia to zdzira“.

Czy to już upadek ludzkości?
Nic już nie można spokojnie powiedzieć?
Jak można być tak niesprawiedliwym wobec drugiego człowieka?
To podłość, zwykła podłość. I wypaczenie. Tak, tak, tak – wypaczenie!
Zamach na wolność słowa!
Głupki nie umieją wysłuchać lub przeczytać ze “zrozumieniem” i pojąć, że disclaimer jest najważniejszy, a wszystko inne jest dzięki niemu wzięte pod ochronę i nie powinno być krytykowane lub oprotestowywane w ŻADEN sposób.
Nadinterpretacja i wypaczenie!
Z takimi ludźmi nie da się normalnie rozmawiać! Nawet nie ma sensu próbować!

Bardziej finezyjni (żeby nie mówić inteligentniejsi) sadyści-chamy robią dokładnie to samo, ale lepiej się kamuflują.

Sprawniej badają grunt, szybciej oceniają nastroje panujące w danej grupie (słuchaczy) i są w stanie lepiej wyczuć moment, w którym ich syfiaste stanowiska spotkają się z najmniej chłodnym przyjęciem.

Niefortunne wyrażenie może się zdarzyć – owszem, każdemu.

(Podobnie jak bandyckie poglądy… które dziwnym trafem wydają się być znacznie częstsze)

Autorzy “niefortunnych wyrażeń” wydają się trzymać jednego schematu z zadziwiającą konsekwencją.

Wygląda to mniej więcej tak:

Osoby, którym cała “niefortunność” ogranicza się do tego, że nie spotkali się z aprobatą reagują agresją – i to praktycznie od razu (nie po n-tej próbie wyprowadzenia rozmówcy z błędu lub dania mu w spokojny i kulturalny sposób do zrozumienia, co dokładnie może i powinien zrozumieć z ich wypowiedzi).

Ci, którym nie zależy na krótkoterminowej “racji”, a na zbudowaniu lub/i utrzymaniu pozytywnego wizerunku chętniej sięgną po listę swoich zalet, zasług i innych cnót (pojawiają się też mniej lub bardziej zawoalowane kpiny z rozmówcy jako forma zastraszenia otoczenia “jeśli nie chcecie wyjść na idiotów to milczcie” – ale “niefortunne wyrażenia” nie mają z tym bezpośredniego związku, to raczej kwestia osobowości).
Dół pleców boli i nie przestaje, a kluczową kwestią okazuje się być to, w jaki sposób są postrzegani a nie to, co chcieli powiedzieć, więc zmieniają temat – najchętniej na taki, który stawia ich w możliwie jak najlepszym świetle(~”a w zeszłym roku wyniosłem z płonącego domu pięćdziesiąt niemowlaków”).

I to jest ostatecznym dowodem na to, że doskonale wiedzą, co powiedzieli, jak to zabrzmiało i że zostało dobrze zrozumiane.
Wiedzą też, że wszelkie opcje przegadania tego zostały spalone doprecyzowaniami – na tym etapie można już tylko nadrobić piskiem, fałszywymi łezkami i wystawianiem sobie laurek.

Najpiękniejsze, że na tym można tylko zyskać.
Jeśli słuchaczy/świadków sytuacji jest wielu, to sympatię tych 80%, które nie zwracały szczególnej uwagi na to, co się dzieje można zyskać żalami i autopromocją; a jeśli całe przedstawienie “ogląda” tylko jedna osoba, to tym łatwiej ją zmanipulować, zdezorientować i oskarżyć o podłość – wystarczy, że na wstępie będzie mieć choć cień wątpliwości, czy aby na pewno wszystko dobrze zrozumiała.

Niefortunne wyrażenia nie są pożądane – człowiekowi, który został źle zrozumiany zależy w pierwszej kolejności na wyjaśnieniu  nieporozumienia.

Nie na tym, jak będzie z tym wyglądał i jakie wrażenie po sobie pozostawi (to może później, jeśli faktycznie palnąłby głupstwo klasy śmierdzącej Krysi ze wstępu).
Chciał coś powiedzieć, ujął to w jakiś dwuznaczny lub kiepsko brzmiący sposób, więc poprawia się, wyjaśnia o co chodziło, a sytuacja natychmiast się wyjaśnia.
N-a-t-y-c-h-m-i-a-s-t.
Bo jeśli nie dzieje się to od razu, to – przy założeniu jak najlepszych intencji u mówiącego – co najmniej kwestia przejęzyczenia ORAZ nieodpowiedniego doboru słów lub/i przykładów docelowych; i wtedy żadne to niefortunne wyrażenia.

A jeśli wszyscy mają (pełną lub częściową) świadomość, że “niefortunne wyrażenia” to przeważnie “nazbyt spontaniczna szczerość”,  to po co nagradzać wyrozumiałością pacana, który żąda okolicznościowego immunitetu i specjalnego traktowania?

Co dostajemy w zamian, że “niefortunne wyrażenia” nadal funkcjonują?
Pytam, bo naprawdę nie wiem, a czasem* się nad tym zastanawiam.

* “czasem” – w czerwcu (sic!), kiedy zaczęłam pisać tego posta i teraz, zatem średnio raz na pół roku.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

1 thought on “Niefortunne wyrażenia – nieszczęście, które spotyka dobrych ludzi

  1. Bezduszni idioci zamiast skupić się na przyswojeniu „ja tego glośno nie mówię” i „to nie moja sprawa„, zwracają uwagę na „Euzebia to zdzira„.

    Ba, skoro zwrócili uwagę akurat na tę część, a nie na to, że przecież nikt tego nie mówi, to widać skrycie tak właśnie o Euzebii myślą, a innym, którzy przecież nic nie mówią, zabraniają wyrażania poglądów, hipokryci jedni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.