Niedopasowanie seksualne i inne potwory wyobraźni

4.7
(3)

Czym jest to opiewane przez nie-poetów niedopasowanie seksualne, rujnujące idealne i dobrze zapowiadające się związki; będące przyczyną rozpadu małżeństw, które nie zaczęły się bzykać odpowiednio wcześnie i zmarnowały szansę na “przetestowanie się” odpowiednio wcześnie i uniknięcie przykrego rozwodu?

 – Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Nigdy też o tym nie słyszałam z żadnego wiarygodnego źródła.
 – Czym są wiarygodne źródła?
 – No… ludzie, którym bym uwierzyła gdyby mówili, że doświadczyli albo widzieli coś, z czym nigdy się nie spotkałam.
 – Ktoś taki istnieje? Realna, żyjąca istota ludzka, której byś uwierzyła?

Rozmowa dotyczyła czegoś zupełnie innego - zanotowałam, bo wydała się zabawna, wstawiłam, bo wydała się adekwatna.

Jeszcze dwa lata temu wierzyłam w różne rzeczy, wychodząc z idiotycznego założenia, że skoro nie widzę powodów, dla których ktoś miałby kłamać/zmyślać/ubarwiać, to mogę spokojnie przyjąć, że mówi prawdę (i że faktycznie widział to UFO – że nawet jeśli rzeczonego UFO wcale tam nie było, to zaszły jakieś okoliczności, które sprawiły, że dana osoba ujrzawszy coś i bazując na swoim doświadczeniu tudzież posiadanej wiedzy uznała, że widzi UFO).
Tysiąc pięćset sto dziewięćset przykładów, w którym owe “świadectwo” okazało się zmyślonym od początku do końca bełkotem oszołoma/outcasta/osoby z fetyszem/fobią, dopatrującej się ulubionego motywu dosłownie wszędzie, nawet na przypalonych tostach i już nie wierzę.
Ludzie ewidentnie mają JAKIEŚ powody, żeby zmyślać i nie muszę ich znać, rozumieć ani uznawać za sensowne, by dla kogoś “były” – a najpewniej jest jeszcze całkiem spora grupa pitolących głupoty w dobrej wierze i głębokim przekonaniu, że jest właśnie tak, jak mówią “bo wszyscy tak mówią” lub z jakiegokolwiek innej przyczyny.

Im więcej czytam tego, co kobiety piszą o seksie, tym większe moje przekonanie, że mam ekstremalnie luźną pochwę, zerowe oczekiwania i libido kamyka.
No i zupełnie mi nie zależy na partnerze, ani na seksie, ani na związku… – w zasadzie na niczym.

Może dlatego nie mam bladego pojęcia czym jest niedopasowanie seksualne i o co z tym w ogóle chodzi.

Nigdy mi się nie zdarzyło. Jak sięgam pamięcią... nigdy.

Raz się zdziwiłam upodobaniami partnera, ale ani nie była to długa znajomość, ani nie zanosiło się na to, by miała trwać dłużej niż jeden weekend.
Mówiłam różne rzeczy… często mówiłam sobie różne rzeczy, nawet nie w kontekście, że chcę, tylko że jakby co to ja chętnie. Żaden wcześniej nie zapalił się do tego pomysłu, ten i owszem. Wyszła ze mnie chodząca pruderia, bo przez moment zastanawiałam się, czy w tak sprzyjających okolicznościach zrezygnować i przestać gadać, czy wreszcie to zrobić. Zrobiłam; podobało mi się wtedy, potem miałam mieszane uczucia i przestałam o tym gadać.
Zdziwienie zdziwieniem, ale nie był to jakiś wielki szok. Właściwie to pasowało to do niego, do innych nie.

Nie jestem wielką entuzjastką dyskutowania o czyichkolwiek upodobaniach seksualnych (włącznie z własnymi), zwłaszcza z osobami, które traktuję jak potencjalnych partnerów. Chyba, że już ewidentnie wiadomo, że niebawem do tego seksu dojdzie.

Wierzę i rozumiem, że nie każdy tak ma. Na pewno niektórzy lubią sobie wcześniej pogadać, poustalać, albo w ogóle skończyć na piciu herbaty i rozprawach teoretycznych na abstrakcyjne tematy (jak to czynię przez ostatnie lata, nie licząc konkubenta).
Jeden związek powiedzmy-że-zaczęłam-od-seksu – który nastąpił w ciągu kilku godzin od zapoznania – ale już wcześniej zdążyłam się ciężko zakochać i wbić sobie do głowy, że mój ci on i takie tam. Żadnych zaskoczeń w alkowie nie odnotowałam i tak, jak opętało nas poza nią, tak i w niej. Nie wiem, na ile błyskawiczny rozkwit uczucia miał wpływ na jakość i charakter pożycia (i vice versa) – pewnie spory, ale tak czy inaczej mowy o jakimkolwiek niedopasowaniu nie było.

W przypadku znajomości, które rozwijały się w jakiś sposób zanim doszliśmy do łóżka… tym bardziej nie było mowy o jakimkolwiek zaskoczeniu. Przecież człowiek nie funkcjonuje w oderwaniu od swojej seksualności – nawet jeśli o niej nie rozprawia i nie dokonuje cielesnej ekspresji tejże.
Nigdy nie miałam super wspaniałego seksu z osobą, wobec której nie żywiłam emocjonalno-intelektualnego uwielbienia. Dobry tak, ale z z wolna narastającym niedosytem związanym z brakiem uczuć religijnych*. Aż w końcu straciłam zainteresowanie “dobrym” seksem.
Nie wiem, kiedy dokładnie to nastąpiło – chyba w momencie, kiedy po raz pierwszy doszłam do łóżka z osobą, do której je* poczułam.

Wcześniej wyzwalały się we mnie tylko wobec nieosiągalnych kobiet, przed którymi uciekałam, bo po lekkim, przypadkowym trąceniu ręką mózg zmieniał mi się w galaretę. Potem był chłopak, którego najchętniej wyniosłabym na ołtarze i któremu bredziłam coś o ikonach świętych, którzy powinni mieć jego twarz.
Kiedy mnie dotykał, głupiałam do tego stopnia, że próbowałam się porozumiewać monosylabami, bo nie byłam w stanie stworzyć nic bardziej skomplikowanego niż “bee” i “mee“. Chyba nie zrozumiał o co mi chodzi, a ja zaczęłam się bać, że jak mnie przeleci to umrę – i że to co czuję jest objawem jakiejś atakującej nagle choroby psychicznej, która uaktywnia się tylko, kiedy jest w pobliżu.
Jak już zrozumiałam, że jestem idiotką, a pożądanie nie jest chorobą psychiczną, to miał już inną dziewczynę (dość długo i konsekwentnie unikałam kontaktu, żeby zachować zmysły). A ja się zawzięłam, że następnym razem tak tego nie spieprzę, choćbym miała się komunikować alfabetem Morse’a (i mniej więcej tak t wyglądało).

Powiedzmy, że mi się udało. ~.

Nie do końca rozumiem celowość tworzenia tak ściśle określonych reguł.

Mieć kilku partnerów – Apage, Satanas! Zdzira, łatwa dziwka, taka to się pewnie rucha po kiblach z każdym, a facet nie może z taką myśleć o niczym innym jak tylko o penisach, które gościła wcześniej.
Usmażysz się w piekle!
Nie mieć żadnego partnera – Apage, Satanas! Nienormalna, jak to tak można, musi być z Tobą coś nie tak, że nikt Cię nie chciał. Ja to bym się już przespała z byle kim, byle takiego wstydu nie było. Co jak kiedyś poznasz faceta, w którym się zakochasz, przecież spalisz się ze wstydu jak Ci przyjdzie przyznać, że nigdy z nikim nie spałaś.
Zostaniesz starą panną z kotami!
Mieć partnera, ale z jakichś powodów nie uprawiać z nim seksu (jeszcze), czekając na ślub – (to chyba najgorzej) Apage, Satanas! Jak tak można?! Tracisz tyle cudownych doświadczeń, ja to uwielbiam seks z misiem! Potem się pewnie okaże, że jesteście niedobrani i całe małżeństwo nic tylko o kant dupy rozbić. Poza tym przecież człowieka w ogóle nie da się dobrze poznać jak się z nim nie sypia, niepoważni jesteście?!
Dopadnie Cię NIEDOPASOWANIE SEKSUALNE i co wtedy zrobisz?!

Jak łatwo zauważyć istnieje tylko jedna opcja: poznanie partnera w młodym wieku, względnie wczesna inicjacja i udany seks przez resztę życia.
Jeśli noga się powinie, związek nie wyjdzie, a seksu nie będzie lub okaże się marny – niestety kaplica. Co prawda te bardziej wyrozumiałe, nowoczesne i rozwiązłe panie są skłonne zaakceptować u innych nawet dwóch czy trzech partnerów, ale nie ma się co oszukiwać, że taka kobieta jeszcze kiedykolwiek nie będzie przegrywem.
Od wszelkiej biedy można jeszcze “wybaczyć” udany seks – jak się tam komuś trafił raz czy drugi (nie więcej!), nieudany to kaplica.

Piszę na wpół ironicznie, na wpół żałośnie. I staram się patrzeć przez pryzmat osób, które są skłonne “kupić” te brednie o niedopasowaniu seksualnym.
Ja już nie. I uprawianie seksu nie miało z zmianą większego związku – raczej zapoznawanie się z historiami, w których już od początku coś nie gra, a w miarę zagłębiania się w nie coraz trudniej dostrzec cokolwiek, co gra.
Jeśli się mylę, to mam nadzieję, że za jakiś czas się o tym przekonam i będę miała okazję odszczekania dzisiejszych herezji, ale na ten moment jestem skłonna przychylić się do teorii w których udany seks jest barometrem związku – nie całkowicie, bo nie wiem, czy wszystkie kochające, szanujące i pożądające się pary mają udany seks: nie wiem, bo nie miałam okazji się przyjrzeć. Ale odwrotna prawidłowość jest widoczna – osoby, u których nic nie gra opowiadają o tym w zdumiewająco podobny sposób.

To
jest
obłęd.

Najwyraźniej seks jest dla mnie bardzo mało ważną sferą życia, bo jak najbardziej jestem w stanie sobie wyobrazić (mając do dyspozycji dokładnie to samo, co autorki tych “opinii”: własne wyobrażenia na temat), że jakbym się zakochała na ament w facecie, który z jakichś względów chce czekać z seksem do ślubu, to bym poczekała.
Nie dostaję na samą myśl palpitacji ze strachu przed całym tym “zmarnowanym” czasem, który mogłabym wykorzystać na jak najczęstsze bzykanie z tym jednym facetem, który by się przed ślubem bzykać nie chciał.
Nadrzędnym założeniem powinno być chyba to, że kochałabym go takim, jaki jest, razem z jego cnotliwą fiksacją na celibat z mało cnotliwą narzeczoną.

Za to dostaję palpitacji na myśl o tym, że mogłabym być w tym facecie tak zakochana, ale to tak zakochana, że aż chciałabym, żeby zmienił w sobie wszystko co się da począwszy od światopoglądu i może ostatecznie zaczął bardziej pasować do moich oczekiwań.
CO w takim razie motywowałoby mnie do chęci bycia z nim? CO?

Toż to śmierdzi takim absurdem, że aż boli.

I to tylko w tej warstwie – bo nie podejmuję się dywagowania nad tym, z jak odległego uniwersum pochodzi koncept tłumaczenia komuś – komu czekanie do ślubu pasuje i kto ma drugą osobę, która chce tego samego – że najlepiej byłoby jakby się jednak bzykać zaczęli, bo jak wszystkiego dobrze nie posprawdzają, to ich życie seksualne będzie do niczego i zmarnują sobie życie.

Cóż złego w tym, że ktoś nie chce się bzykać od razu i pakuje to sobie w wyjątkową, magiczno-mistyczną otoczkę i czeka na jakiś wyjątkowy moment – poślubny np.?

Żeby to jeszcze były postulaty jakichś maksymalnie liberalnych, dumnie rozwiązłych pań, które częściej mają ochotę na seks niż na jedzenie i marzą o tym, by móc się podzielić radością ze swojej miłości cielesnej z całym wszechświatem – to by się jeszcze jakoś od biedy kupy trzymało (choć marnie).

Ale nie! W żadnym wypadku, te panie nie są entuzjastkami żadnej „wolnej miłości”.
Za to chętnie podejmują się misji tropienia wyimaginowanych zdzir na każdym kroku i dokładają największych starań by poinformować wszystkich dookoła jak bardzo się takimi brzydzą i jak nimi gardzą (nie bacząc na to, że w 99% przypadków te dziewczęta są wytworem ich własnej wyobraźni – względnie rzeczywistości doprawionej soczystymi plotkami i pomnożonej przez dziesięć).
To dla nich prostytutki nie są ludźmi, to one nagminnie widują dziewczyny, uprawiające w toaletach seks z obcymi facetami (chociaż jednocześnie są gotowe zaznaczać, że absolutnie do tych przybytków rozpusty nie chodzą – a jednak widują! cuda, panie…).
Ale jak cnotliwa to też niedobrze! Ba! To nawet jeszcze gorzej.

Nie można być niegotowym na seks!
Nie można nie chcieć go uprawiać przed ślubem!
NIE MOŻNA postępować w zgodzie z sobą.
Trzeba się zmusić, poświęcić, popracować nad sobą… no i mieć orgazmy. Mnóstwo orgazmów – w czasie tego wymuszonego seksu i spełniania fantazji partnera.

Ciekawi mnie też, dlaczego najwięcej do powiedzenia w kwestii penisów mają panie, które deklarują, że miały JEDNEGO, max dwóch partnerów.

Oczywiście partnera/partnerów z wieeelkimi penisami!
A seks był tak udany, że z miejsca pojęły, że jakby facet miał mniejszego, to byłoby im beznadziejnie, a potem przeszły do uświadamiania mas i powtarzania każdemu frajerowi, który chce słuchać, że jak ma nie dość dużego, to przegrał życie i NIGDY przenigdy dla żadnej kobiety nie będzie w pełni mężczyzną.

Jak udane życie seksualne może mieć osoba, która doszła do wniosku, że – mimo tego, że zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo różni są ludzie – odnalazła jakąś jedynie słuszną i skuteczną drogę do (NIE)szczęścia, w związku z czym jej misją życiową staje się zagnanie kogo się da na tę samą trasę?
No chyba, że można nie zdawać sobie sprawy z tego, że ludzie są różni i mają różne potrzeby…
Zaryzykowałabym stwierdzenie, że mając równo pod sufitem nie można.

Nie rozumiem, w jaki sposób dziko satysfakcjonujące seksy mogą się nierozerwanie łączyć z wielkością penisa czy szerokością pochwy. Nawet w kontekście jednorazowego czy krótkofalowego bzykania chodzi chyba raczej o osobę, z którą się te akty uskutecznia – a przynajmniej powinno chodzić.
Zresztą jeśli nie chodzi, jeśli ludzie mają na względzie tylko mniej lub bardziej mechaniczne bzykanie, to chyba tym bardziej czyjeś nieprzystawanie do cudzych fantazji/oczekiwań fizycznych nie powinno mieć większego znaczenia?
Logika gna mnie w tym kierunku… może niesłusznie? Może jestem tak niewybredna i mało wyrafinowana, że nie odnotowałam żadnej niekompatybilności na poziomie wielkości penisa czy kształtu cipki.
Albo cierpię na jedną z tych nowszych orientacji, których nazw nie pamiętam, a które sprowadzają się do “mam ochotę na seks tylko z osobami, z którymi mam ochotę na seks”, “zakochuję się tylko w ludziach, których nie mam za kompletnych debili” albo creme-de-la-creme “lubię sobie przed tym wszystkim jeszcze trochę pogadać” (i to jest rzecz warta odnotowania i uhonorowania osobnym pojęciem, bo wszyscy dookoła nic tylko się gżą bez słowa z tym, kto akurat stoi najbliżej, nie bacząc kompletnie na nic).

Po co tak ludzi bezsensownie gnoić, dając do zrozumienia, że takie a takie osoby są dla nas nieatrakcyjne?
Zwłaszcza, jeśli jedynym punktem odniesienia są własne, ograniczone (czy tam “konkretne”) oczekiwania, wyhodowane na porno, fantazjach, albo średnio/udanym seksie z JEDNYM partnerem czy partnerką?

Ale nie… któż wziąłby takie pitolenie serio – gdyby te wnioski i opinie opatrzyć stosowną adnotacją: “mam JEDNEGO partnera, W ŻYCIU nie widziałam, nie dotykałam ani nie bzykałam innego penisa, ale jestem totalnie ekspertem i WIEM, ja WIEM, że mniejszego nawet bym nie poczuła, a z większym padłabym trupem – generalnie żaden facet poza moim partnerem nie jest godzien pożądania, a żadna kobieta nie będzie w pełni zaspokojona, bo tego jednego, jedynego, idealnego już wyrwałam, haa, zazdrośćcie mi!“.

To byłoby na swój sposób urocze i zabawne… gdyby istniało w próżni i nie wpływało na sposób postrzegania świata i ludzi przez osoby*, które nie mają rozeznania, nie znają kontekstu i zaczynają postrzegać świat przez przez pryzmat takiego np. bełkotu.
(Jakby co to oczywiście ich* wina – tych, którzy dadzą sobie wcisnąć kit. No bo jak nie ich to czyja? Wciskających? – nie szalejmy, ich chroni zwyrodniała “wolność słowa”, zakładająca zupełną swobodę w serwowaniu kłamstw połączoną z piskiem bolesnego ucisku w reakcji na jakiekolwiek próby zwracania na to uwagi.)

Żeby spełniły się te teorie, a niedopasowanie seksualne stało się realnym problemem…

Musiałyby się spotkać dwie osoby o ograniczonych i bardzo mocno sprecyzowanych upodobaniach NA – a może nawet wręcz ZA granicą fetyszu.

I to nie potocznie rozumianego w potocznym sensie – tj. lubię, kiedy partner ma bujnego wąsa czy uwielbiam się bzykać wieczorem, na tarasie.
Fetyszu-parafilii, zakładającej konieczność spełnienia konkretnych warunków (południowe zbocze toskańskich pagórków, kamienista gleba, dwuletnie krzewy winorośli, słoneczne lato, koniecznie drugi tydzień września i skrzynki na owce z cedrowego drewna) bez których nie ma mowy o jakimkolwiek podnieceniu, bez względu na atrakcyjność partnera, nastrój i wszystkie inne czynniki.

Takich osób jest niewiele. Bardzo niewiele. Co prawda nie mam pewności, ale wydaje mi się, że ogromna większość z nich MA tego świadomość, bo takie rzeczy ani nie biorą się z powietrza, ani nie istnieją w próżni.
Jaki jest sens tworzenia iluzji, że to częsty problem – nie wiem, ale zajeżdża mi to wyimaginowanym, nastoletnim “Czarkiem”, który widział tyyyle kobiet bez majtek, że stworzył sobie własne statystyki w excelu i ma konkretne żądania preferencje względem kształtu warg sromowych partnerek (więcej o “Czarku” tutaj).

A tę iluzję się tworzy. Z wielkim zaangażowaniem i poczuciem misji.

Jak tylko trafi się osoba, która w przypływie szaleństwa zdeklaruje publicznie brak doświadczeń seksualnych (lub bardzo niewielkie), miłość do partnera i chęć wspólnego oczekiwania z seksem na jakiś niezwykły moment (klasy po ślubie lub jak będziemy gotowi), to odzywają się bezinteresowni bojownicy nieustającej walki o cudze “szczęście” i zaczynają swoje tyrady o niedopasowaniu i bezsensownym marnowaniu czasu na angażowanie się w związek z kimś, z kim seks może się okazać marny.
Bo po kilku latach związku, rocznym narzeczeństwie i ślubie ludzie nagle się zorientują, że ona ma ochotę co wieczór, a on tylko w dni tygodnia, zawierające w nazwie literę “i” i musi sobie przed tym zjeść jajecznicę z ośmiu jajek i przebrać się w kostium błękitnego chrabąszcza (a jak nie to wzwodu nie będzie)…

Mam ochotę rozwinąć kwestię parametrów organów seksualnych w osobnym wpisie – zobaczę, jak mi to wyjdzie.
Chętnie dobrnęłabym do jakiegoś morału, ale mam tylko przemyślenia – i brak wiary w to, że można się kochać, szanować, pragnąć, chcieć być ze sobą i nawet nie uprawiając jeszcze seksu nie dostrzec różnicy temperamentów, albo rozczarować się swoją cielesnością, kiedy przyjdzie co do czego.

Niedopasowanie owszem – jest wielkim problemem. Ale czy ono aby na pewno jest “seksualne” – nawet, jeśli objawia się w ten sposób?

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4.7 / 5. Wyniki: 3

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.