Kompromis aborcyjny jest niemoralny

0
(0)

Jestem w stanie zrozumieć pobudki, kierujące zwolennikami całkowitego zakazu aborcji i terminacji wszystkiego – od zaśniadu po potencjalnie zdrowe, rumiane bobo – bo zawsze są jakieś (nawet jeśli małe) szanse na to, że kobieta przeżyje ciążę; abortowane płody nie mają żadnej.
Nie podzielam tego światopoglądu, ale jestem w stanie dostrzec w tym jakąś logikę, jakąś w miarę konsystentną moralność:
Chronimy zarodki i płody za wszelką cenę, a kobiet nie lub ewentualnie jak się trafi okazja, żeby to zrobić bez ryzyka dla płodu, to można się tam trochę postarać, żeby przeżyła – jak przeżyje to dobrze, jak nie przeżyje to przykro, no ale cóż, cóż, cóż: “taka wola Opatrzności”, “a imię nasze Legion” – te klimaty.

Nie mogłabym być dalsza od przyklaskiwania antynatalistom, ale idea powstrzymywania rozrodu wszystkiego; nawet jeśli kosztem rozpaczy już żyjących, ale z nadrzędnym celem ograniczania w ten sposób rzekomego przeludnienia Ziemi – moralnie to odrzucam, ale i tu: na poziomie logicznym ma to sens; trzyma się kupy.

Podobnie w przypadku zwolenników oddawania decyzji o losach płodu w ręce kobiety – czy to do momentu, w którym płodowi zaczyna bić serce; czy do dwunastego tygodnia; czy to do momentu w którym płód jest teoretycznie zdolny do przeżycia poza organizmem matki; czy nawet do dziewiątego miesiąca.
To również jest logiczne, spójne: cokolwiek dzieje się w organizmie kobiety, powinno dziać się zgodnie z jej wolą.
Nawet jeśli ktoś kompletnie się z tym nie zgadza i mógłby spać spokojnie dopiero wiedząc, że nikt się nie rozmnaża lub że żadnemu zarodkowi nic nie grozi – nawet jeśli pobudki zwolenników tej ideologii są dla niego całkowicie nieakceptowalne; nawet, jeśli ocenia to jako niemoralne, to nie może zanegować faktu, że jest to logicznie spójne.

Najbardziej razi mnie

Najbardziej razi mnie irytująca skłonność do przypisywania słowom i pojęciom nowych znaczeń, niezgodnych z powszechnie przyjętą, słownikową definicją i próby forsowania swojej racji za wszelką cenę: a bo ja uważam, że definicja “antynatalizmu” całkowicie pokrywa się z ideą “pro-choice”, więc będę brnąć w dyskusję, trzymając się tych założeń i absolutnie w żadnym momencie nie wyjaśnię, co dokładnie mam na myśli i nie przyznam się do błędu (dowodząc, że żadnego błędu nie było, ot – przyłapano mnie na próbie manipulacji, więc zacznę piszczeć, że mnie prześladują) – ale powiedzmy, że to mój prywatny, nieistotny fetysz, który zupełnie nie ma związku z tym, że to nie semantyka, a kłamstwa, bez których żadna z tych grup nie zebrałaby takiego poklasku:
? pierwsi lubią milczeć o tym, że chcieli by mordowania kobiet za karę, Stalin style – nie tylko w ramach kary za aborcję, ale i za poronienie (wszak mogła się do niego PRZYCZYNIĆ szmata jedna);
? drudzy lubią milczeć o tym, że chcieliby przymusowych aborcji i sterylizacji – dla wszystkich lub tylko dla wybranych przez siebie, mniej wartościowych jednostek lub grup społecznych, etnicznych, wyznaniowych, wiekowych i tak dalej;
? trzecia grupa lubi milczeć o tym, że – żeby za bardzo nie odstawać od dwóch poprzednich – postulują takie cuda jak przymusowe aborcje na życzenie mężczyzn, bezkarność za zamordowanie chcianego płodu siedzącego w cudzym brzuchu, uśmiercanie noworodków w ramach “zmiany zdania”, aborcje w zaawansowanej ciąży ze względu na niepreferowaną płeć płodu i inne syfy.

W każdej z tych grup są niby-dobrzy ludzie z dobrymi intencjami, którzy chcieliby ocalić nienarodzone, ratować planetę czy chronić niezależność kobiet, ale… jak “dobry” może być człowiek, który decyduje się przymykać oko na te wszystkie świństwa i udzielać poparcia dowolnej grupie oszołomów tylko dlatego, że wzdryga się na myśl o nich trochę mniej niż w przypadku pozostałych?
Nie mówię o tych, którzy tego (jeszcze) nie zauważyli – bo nigdy nie spróbowali się przyjrzeć i nie weszli w żadne bliższe interakcje z tymi bandami psycholi – a o tych, którzy wysłuchawszy lub przeczytawszy wyrzyg godny opublikowania w kompilacji manifestów seryjnych morderców decydują się pomyśleć sobie, że te osoby NA PEWNO NIE MAJĄ NA MYŚLI TEGO, CO WŁAŚNIE POWIEDZIAŁY – bo gdyby miały, to byłoby straszne i wymagało sprzeciwu, więc ja sobie teraz bezpiecznie założę, że to pewnie kwestia jakiegoś niefortunnego wyrażenia i będę się tego trzymać, póki się da (czyli dopóty, dopóki mnie nie dopadną).

Ale dziś nie o tym.

Każda z tych opcji jest mniej odpychająca od wyrażania aprobaty dla obecnego stanu – kompromis aborcyjny jest niemoralny.

Wśród zwolenników każdej z tych ideologii można znaleźć całkiem sporo – ba, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że to cicha większość we wszystkich grupach – ludzi, którzy “chcą dobrze” i trzymają się wizji, która w ich mniemaniu pozwoli wywrzeć pozytywny wpływ na rzeczywistość: że komuś dzięki temu będzie lepiej, czyjeś życie zostanie ocalone i tak dalej.
Osobną kwestią jest to, o czym wspomniałam w akordeoniku – a osobną to, że na poziomie samej koncepcji i naiwnego idealizmu wszystkie trzy opcje mogą świadczyć o tym, że ich zwolennik ma dobre intencje. Nawet, jeśli to naiwne i oderwane od rzeczywistości, to chęć ratowania nienarodzonych, Ziemi czy kobiet może przybrać zupełnie szlachetną formę.

Kompromis aborcyjny jest niemoralny, bo nie oferuje tego nawet na poziomie idei: nie jest dobry dla nikogo, jest krzywdzący dla wszystkich, a jego entuzjaści podpisują się pod wszystkim co najgorsze u tych trzech grup.

Oczywiście można wzruszyć ramionami i stwierdzić, że moralność jest jak dupa – każdy ma własną…

Ale trzeba mieć bardzo – jak to się mówi, żeby uniknąć wulgaryzmów – “SPECYFICZNY” światopogląd, by wychodzić z założenia, że “rozwiązanie”, które krzywdzi WSZYSTKICH i jest całkowicie zgodne wyłącznie z hitlerowską eugeniką, sprowadzającą kobiety do roli bezwolnych inkubatorów, a płody wysyła na selekcję jest dobre, akceptowalne i warte utrzymania.

Co jest nie tak z kompromisem?
To samo, co z każdym kompromisem w historii świata – jak sama nazwa wskazuje: nie jest porozumieniem ani ustaleniem, to opcja w której nikt nie dostaje tego, czego chce, a poszkodowani są wszyscy poza mistrzami innowacyjnego myślenia, twierdzącymi, że sytuacja typu:
“Saturnin i Horacjusz chcieli wyjechać gdzieś na weekend – Saturninowi zależało na zwiedzaniu Bytomia, Horacjusz marzył o Częstochowie, więc pierwszy sprzedał drugiemu solidnego kopa w goleń i pojechali do Bytomia.”
jest kompromisem.

Nie będę już gmerać przy poprzednim wpisie – nie podoba mi się, jest za długi, zbyt pokręcony i raczej ciężkostrawny, ale i tak za długo się w nim babrałam. Tym razem spróbuję zorganizować treść w podpunktach.

Po pierwsze i najważniejsze: zakaz aborcji nie ma realnego wpływu na ilość przeprowadzanych zabiegów.

Nie ma, nie miał i miał nie będzie.
Istnieje spore ryzyko, że na każdą – że się tak wyrażę – ciapę, która chciałaby aborcji, ale jej sobie nie zorganizuje, bo nie wie jak, boi się, albo jest jej wstyd; przypada co najmniej jedna, która:

? zdecyduje się na skorzystanie z “domowych sposobów”, które doprowadzą do śmierci jej i płodu lub trwale okaleczą ją, płód albo oboje;
? przez ekstremalny stres związany z tą sytuacją nie będzie zdolna do spokojnego zastanowienia się nad tym, czego chce – mogłaby stwierdzić, że chce urodzić, ale nigdy się tego nie dowie – i odda decyzję szurniętemu “partnerowi” lub “rodzinie”, która zrobi z nią to, co dla niego/nich wygodne, mając głęboko w dupie tę dziewczynę;
? jw. zostanie zmuszona do aborcji wbrew jej woli, a w związku z tym, że przeprowadza się je pokątnie, nielegalnie lub za granicą (gdzie niekoniecznie jest w stanie się z kimkolwiek dogadać) nikt nie zainteresuje się tym, czy robi to z własnej woli, czy jest zmanipulowana/zastraszona;
? urodzi dziecko, którego będzie nienawidzić i które będzie przez całe życie karać za to, że go nie chciała.

Nie warto skupiać się tylko na tej, najbardziej elektryzującej wizji kobiety, uprawiającej dzikie seksy i traktującej aborcję jako alternatywę dla antykoncepcji.

Raz, że one praktycznie nie istnieją i są propagandową fikcją – wystarczy spojrzeć na to pragmatycznie: spirala kosztuje od kilkuset złotych do bodajże 3.000 i daje święty spokój na kilka lat. Implant to kilkaset złotych. Tabletki w skali roku wychodzą różnie, ale to też wydatek rzędu 100-300 zł. Nawet prezerwatywy w ilościach hurtowych wychodzą taniej i są mniej uciążliwe niż aborcje.
To nie jest realistyczne wyobrażenie. To dobra, chwytliwa wizja, do której można się onanizować (czy to marząc o walczeniu ze “złem i zepsuciem” Świata tego, czy o “aż tak silnych i niezależnych kobietach”).
Zresztą nawet GDYBY istniały – kompromis ich nie dotyczy, zakaz też ich nie dotknie.

Ale... ACH - można zrobić coś, postarać się, żeby jednak je dotknął: można zacząć karać kobiety za domniemane aborcje!

Tyle tylko, że to nie ma sensu – chyba, że komuś chodzi o to, by drastycznie zwiększyć śmiertelność wśród kobiet i dzieci.

Krajom, które zdecydowały się na takie rozwiązanie chodzi właśnie o to.
Kobiety są wtrącane do więzienia za poronienia – trudno udowodnić, że się do niego przyczyniły; jeszcze trudniej udowodnić, że nie uchybiły w żaden sposób, pracując czy niosąc torbę z zakupami – to drugie w wielu przypadkach wystarczyło, by skazać je na wieloletnie odsiadki.
Tam też trafiają się kreatywne misiaczki, które – nie chcąc się użerać z babą ani bachorem – biją je po brzuchu, a w razie czego twierdzą, że zrobili to na ich wyraźne życzenie – i to też w niektórych przypadkach jest dostateczną przesłanką do karania kobiety.
To nie żadne ewenementy, tylko codzienność psychozy strachu, która doprowadza do tego, że ze strachu przed oskarżeniem o aborcję kobiety ukrywają ciążę i nie udają się do lekarza nawet, jeśli mają taką możliwość bo wiedzą, że jeśli dojdzie do poronienia, a ktoś będzie wiedział, że były w ciąży, to mogą zostać oskarżone o zabicie dziecka.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o plusy tego rozwiązania – szmaty wiedzą, gdzie ich miejsce.

Paradoksalnie (z tym, że wcale nie – nie ma tu ani grama paradoksu) te kobiety, które chcą się pozbyć ciąży są w lepszej sytuacji niż te, które planują urodzić – te pierwsze od początku wiedzą, że muszą się ukrywać, że nikt nie może się dowiedzieć; te drugie często pogrążają się myśląc, że “to niemożliwe“, “na pewno tak nie będzie” etc.

Każdy, komu się wydaje, że zaostrzenie prawa i podwyższenie kar doprowadzi do tego, że płody ocaleją jest w błędzie.

Nie musimy tego testować, ludzkość przeprowadziła już dostatecznie dużo eksperymentów społecznych: nigdzie poza mokrymi fantazjami zwolenników mordowania i tortur nie zaobserwowano spadku liczby popełnianych przestępstw po zaostrzeniu kar.
Dobrym przykładem może być prohibicja w Ameryce – spożycie nie spadło, za to powstało tysiące nielegalnych bimbrowni, rozkwitł przemyt, zaczęła się wielka kariera mafii alkoholowych, a koszmarny pomysł wprowadzenia na rynek zatrutych partii alkoholu – które w idei miały ludzi przerazić i zniechęcić do spożycia – doprowadziły do śmierci co najmniej dziesięciu (niektóre źródła podają znacznie wyższe liczby) tysięcy ludzi i trwałego uszczerbku na zdrowiu u wielu innych. Nawet ta makabra nie była bezpośrednim powodem zniesienia prohibicji.

Rządy się nie certolą, nie mają problemu z uśmierceniem dziesięciu tysięcy obywateli ot tak, jeśli tylko pozwala to utrzymać dobre nastroje społeczne (lub rządowe).
A każdy, któremu się wydaje, że “mogły się zdziry nie ruchać, to by w ciąży nie były” powinien mieć świadomość, że przyklaskując rozwiązaniu, które jest gotowe poświęcić x ludzkich żyć w imię idei podpisuje wyrok na samego siebie: dziś kobiety w ciąży, jutro inna grupa, z którą też nie będą się certolić.
Jeśli karanie kobiet za seks jest dla niego tak ważne to jego wybór, ale jeśli chodzi mu o cokolwiek innego, to powinien to jeszcze kilka razy przemyśleć, bo takie “precedensy” prędzej czy później obracają się przeciwko wszystkim. Takie piękno życia.

Wartość każdej, za przeproszeniem “cywilizacji” ocenia się tym, jak traktuje najsłabszych i najbardziej bezbronnych członków społeczności.
Najsłabsze i najbardziej bezbronne są nie tylko płody (które nie przez każdego będą postrzegane jako pełno albo choć “częściowo”-prawne elementy społeczności), ale i kobiety w ciąży, której z dowolnej przyczyny nie mogą lub nie chcą zatrzymać.

Po drugie i najbardziej oczywiste: kompromis aborcyjny jest niemoralny, bo nie eliminuje ani nie ogranicza aborcji – eliminuje i ogranicza najsłabsze jednostki.

Nie chodzi o kobiety w ciąży w ogóle – bo one bywają uprzywilejowane ze względu na swój stan niemal równie często, co dyskryminowane.
Nie ryzykowałabym też stwierdzenia, że najbardziej bezbronne są wszystkie te, które uświadamiają sobie, że są w niechcianej ciąży – bo niekoniecznie widzą w tym jakikolwiek dramat:

? wiele akceptuje ten stan, rodzi i ostatecznie stwierdza, że jednak kocha bobo;
? wiele innych decyduje się urodzić, ale potem bezlitośnie pastwi się nad gówniarzem, traktując go jako jedyną przyczynę swoich niepowodzeń życiowych i worek do bicia;
? wiele jeszcze-innych uważa za stosowne przeprowadzenie aborcji – więc ją sobie organizują.

Chodzi o tę grupę kobiet w ciąży, które uświadamiają sobie, że są w ciąży i NIE MOGĄ jej zatrzymać mimo, że by chciały oraz te, które NIE CHCĄ jej zatrzymać i nie chciałyby nawet gdyby mogły, bo są w tragicznej sytuacji:

materialnej (czyli np. ani grosza przy dupie lub bardzo marne i niepewne widoki na najbliższą przyszłość);
? emocjonalnej (czyli np. czują, że nie są w stanie znieść tego stanu, a rewolucja hormonalna może znacząc pogorszyć ich stan zdrowia);
społecznej (czyli np. niepełnoletnie lub/i ofiary przemocy lub/i przemocy ekonomicznej).

Każda z nich teoretycznie ma szansę na znalezienie jakiegoś wyjścia z sytuacji, uzyskanie pomocy i czy to wsparcia materialnego przy wychowywaniu dziecka, czy emocjonalnego, czy jakąś drogę ucieczki od oprawców. Teoretycznie. Nie każdej się uda nawet, jeśli zrobi wszystko.
Każda z nich ma świadomość, że przez to, że jest społecznie mało istotna, biedna, załamana lub/i osaczona znajduje się w znacznie gorszej sytuacji niż niezależna finansowo, nie borykająca się z problemami i patologiczną rodziną, agresywnym partnerem czy trudnym środowiskiem. 

Członkiniom tej drugiej grupy “morale” społeczeństwa może – kolokwialnie mówiąc – skoczyć: zrobią, co chcą.
Mogą umówić zabieg, mogą wyjechać za granicę.
Mogą uznać, że chcą donosić ciążę i oddać dziecko do adopcji, bo tych kilka miesięcy potencjalnie wyjętych z życia (bo tylko niektóre kobiety znoszą ciążę bezproblemowo, a na jej początku często trudno przewidzieć czy i jakie komplikacje pojawią się później) nie zaszkodzi ich sytuacji zawodowej ani życiowej.
Mogą pójść do psychologa czy terapeuty bez czekania w kolejce, albo wyjechać na turnus do Ciechocinka i po rozważeniu wszystkich za i przeciw na spokojnie dojść do wniosku, że jednak chcą urodzić.

Te biedne i zaszczute nie zrobią, jak chcą. Nie przemyślą niczego na spokojnie, bo cały czas będą w panice. Nie zdobędą odpowiedniej ilości pieniędzy na zabieg w cywilizowanych warunkach i trafią do jakiegoś rzeźnika. “Morale” społeczeństwa zdecyduje za nie, bo mają rodzić, suki, skoro się puściły – nie bacząc na to, że w wielu przypadkach to samo społeczeństwo jest winne temu, że nie miały odpowiedniej wiedzy na temat antykoncepcji; swobodnego dostępu do niej; świadomości, że władczy, wymuszający seks misiaczek nie ma prawa jej tak traktować czy szansy na dorastanie w warunkach, które nie przyprawiłyby ich o problemy, z którymi muszą się borykać przez resztę życia i walczyć o wszystko bardziej niż ich rówieśnice i sąsiadki, które miały więcej szczęścia.

Po trzecie: kompromis aborcyjny jest niemoralny, bo TWORZY dramaty i pogłębia te, już istniejące.

Nie wiem, czy to skrót myślowy, ściema, czy kwestia kompletnego niezrozumienia i oderwania od rzeczywistości, ale w dyskusjach o aborcji często pojawia się teza (bo nie wiem jak inaczej mogłabym to nazwać), mówiąca o tym, że każda decyzja o aborcji jest dramatem.

Ten tekst cieszy się dość dużą popularnością, mimo że ta teoria nie trzyma się kupy – nie trzeba się nawet jakoś specjalnie wysilać, by zauważyć, że nie każda aborcja i nie każda decyzja o niej jest dramatem.
Jest nim pewnie równie często jak bywa ulgą i wybawieniem, albo niczym szczególnym.

Aborcja jest dramatem dla wszystkich kobiet, które muszą o nią błagać, bo tylko dzięki temu zyskają szansę ocalenia swojego życia lub zdrowia. W warunkach, tworzonych przez “kompromis” każda musiała znieść dużą porcję tortur psychicznych i upokorzeń, bez względu na to, czy widziała w aborcji ulgę, czy kolejny akt tragedii (raczej w czasie przeszłym, bo w ciągu ostatnich paru lat zwiększyła się liczba legalnie “uzasadnionych” aborcji, do których nie doszło w imię czyjegoś widzimisię).

Żadne tam – za przeproszeniem – hop siup. Od informacji o tym, że płód nie rozwija się prawidłowo i jest śmiertelnie zdeformowany lub chory do terminacji ciąży nie prowadzi miły, biały korytarz, którym odprowadza się zrozpaczoną matkę do pokoju, w którym dokona się terminacji.
Nie. To długa droga przez mękę, urzędy, prośby, podania, pytania, lekarzy odmawiających zabiegu, kolejne przepłakane noce i koszmar, który wydaje się nie mieć końca – ba, często nie ma końca.

Po czwarte: kompromis aborcyjny jest niemoralny, bo jest niewydolny – nie działał dobrze, nie wspierał i nie chronił nawet tych kobiet, które w założeniu miał obejmować.

Nigdy. W żadnym momencie. NIE DZIAŁAŁ. I nie zacznie działać.
Trzydzieści lat to dość długo, by móc to stwierdzić.

Zwolennikom zaostrzenia prawa antyaborcyjnego rzekomo leży na sercu życie nienarodzonych i którzy rzekomo gorąco wierzą w to, że człowiek istnieje od momentu zapłodnienia.
Jak bardzo? To można dość łatwo stwierdzić, przyglądając się temu, jak to wygląda teraz.

A wygląda tak, że kobiety, które chciały, kochały i czekały na dziecko, które umarło przed siódmym miesiącem ciąży muszą walczyć ze szpitalem o wydanie ciała, a potem użerać się z księdzem, który nie chce odprawić pogrzebu dla nieochrzczonego płodu, albo wręcz nie zgadza się na pochowanie nieochrzczonego płodu na “ich” cmentarzu.

W “katolickim” kraju, rzekomo pełnym ludzi, dla których płód staje się człowiekiem od chwili poczęcia zdarza się, że płód w magiczny sposób przestaje być człowiekiem, jeśli umrze przedwcześnie.

Nie wiem, jak częste są te sytuacje. Poroniłam dziewięć lat temu i nie byłam zdolna do niczego, nawet nie wiedziałam, że pogrzeb wchodzi w grę (a podobno wchodził, nikt mi o tym nie powiedział), ale w fotel wbił mnie artykuł o kobiecie, która poroniła w ósmym miesiącu i walczyła trzy tygodnie o miejsce na cmentarzu dla “nieochrzczonego” dziecka, którego ksiądz, nie chciał udzielić i z którym musiała się szarpać przez biskupa i urząd miasta zanim wreszcie jej się to udało – o ile pamiętam z innym cmentarzem nie było takich problemów i tamtejszy ksiądz był tą sytuacją zgorszony i był gotów wyprawić ten pogrzeb i za darmo (ale ona chciała na tym pierwszym, bo tam leżała jej rodzina).

Wydawało mi się wtedy, że to jakiś skandaliczny ewenement, ale najwyraźniej nie, bo niemal dziesięć lat później w innym zakątku Polski znajoma mi kobieta przechodziła przez podobny horror. TERAZ – kiedy są o krok od wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji NADAL nie raczą traktować płodów jak ludzi.
Ba, nawet kościół nie traktuje nienarodzonych zmarłych jak pełnoprawnych istnień, bo nawet nie zasługują na pogrzeb. Zmarłemu płodowi nie można wyprawić pogrzebu, bo płody nie zostały ochrzczone – nie ma ceremoniału, jest pokropek (czyli machnięcie kropidłem nad trumienką).

Żaden z projalfów, z którymi kiedykolwiek miałam styczność, ani osobiście ani internetowo nie miał świadomości, jak to wygląda w praktyce (nieprojalfy też nie wiedziały). Kobiety, które przez to przeszły wiedzą, ale one ledwo żyją i raczej nie chcą do tego wracać i nie mają sił na jakieś publiczne awantury.
Dla nich uśmiechnięte panie Małgorzata Kożuchowska i Magdalena Ogórek mają słowa pokrzepienia o tym, jak to je niesamowicie duchowo wzbogaciło. I całą bandę natchnionych piewców życia, którym bardziej zależy na karaniu kobiet za seks niż na tych życiach.

W ramach cynicznego “równouprawnienia” teoretycznie istniejąca opcja wyboru: “chce/chcecie pani/państwo wydania ciała i pogrzebu?” NIE DZIAŁA w obie strony i zdarza się, że matka/rodzice, która/którzy chcą jak najszybciej zapomnieć o tragedii, żeby nie oszaleć są zmuszani do odebrania ciała i urządzenia pogrzebu.

Oni też przeważnie nie mają siły na rozdrapywanie ran i walkę – zresztą z kim i o co? Ich dzieci nie żyją, a jedyne, co dyskutujący mają do zaoferowania to stwierdzenie, że “to przykre” ALE:

a) ~”przecież to nie było dziecko, tylko PŁÓD, więc… hehe, bez przesady, innym to prawdziwe dzieci umierają”;
b) ~”cóż, to pewnie wina tych wstrętnych prolajfów, albo niechlubny ewenement, nie róbmy z tego reguły, to nie jest PRAWDZIWY problem, PRAWDZIWY problem to, że te szmaty, suki, puszczają się a potem…”

Po piąte: kompromis aborcyjny hołduje eugenice – nie tylko stawia kobietę w pozycji istoty niższej i mniej istotnej niż obłudna idea, której jedynym celem jest tworzenie niskich statystyk przerywania ciąży, ale i ustawowo stwierdza, że chore, niepełnosprawne i poczęte z gwałtu dzieci mają – ustawowo – mniejsze prawo do życia i są mniej istotne dla systemu i społeczeństwa.

Nie ma absolutnie żadnych podstaw, które pozwoliłyby na założenie, że zgwałcona kobieta, która dowiedziała się o ciąży jest w gorszym stanie emocjonalnym i nie chce tego dziecka bardziej niż kobieta, która zaszła w ciążę drogą ~konsensualnego stosunku.
NIE MA. Ustawodawca nie ma zasranego pojęcia o tym, co przechodzi i z czym się dla niej wiąże donoszenie ciąży. To może być dla niej kompletny koszmar, może być równie rozbita i straumatyzowana jak ta stereotypowa ofiara gwałtu, która czuje się brudna, zhańbiona i bezużyteczna do końca swoich dni. Ale nie – jej uczucia, emocje, psychika, zdrowie, życie i cała reszta kompromisu aborcyjnego nie interesuje – bardziej interesuje go cicha zachęta aprobata do skrobania płodów poczętych z gwałtu, po nieskończonej liczbie pytań i pytających spojrzeń.

Co “kompromis aborcyjny” oferuje płodom?
Selekcję!

Mamusia ma prawo Cię nie chcieć i unicestwić, jeśli wpisujesz się w ramy tego, co arbitralnie uznaliśmy za zbędne i dość niepożądane, by tzw. “większość” uznała zabicie Cię za akceptowalną opcję, bo dla tzw. “większości” jesteś lepszy martwy niż gdybyś kiedykolwiek miał się urodzić. 

Co gwarantuje kobietom?
Ubezwłasnowolnienie.

Niby Twoje ciało, ale jednak… nie do końca. Jednak nie Twoje. Możesz o nim decydować, jeśli Ci pozwolimy. Może pozwolimy, a może powiemy, że nam przykro, biernie patrząc na to, jak stajesz się niepełnosprawna lub/i jak Twoje życie rozpada się na kawałki. 
P.S. Jeśli to dziewczynka, to jest szansa, że za parę lat potraktujemy ją tak samo. Albo gorzej. Przy odrobinie szczęścia dla niej nie będzie już żadnej litości.

Kompromis aborcyjny jest niemoralny, nie powinien istnieć w cywilizowanym świecie.

Ze zrozumieniem tych, którzy odrzucają ten “kompromis” i żądają respektowania prawa kobiet do decydowania o tym co, czy i jak długo goszczą we własnych macicach nie mam problemu, bo sama tak czuję. Nie dlatego, że to idealna opcja (gdybym mogła, pozbierałabym te wszystkie niechciane płody i sama je donosiła) ale dlatego, że jako jedyna nie jest niemoralna już na poziomie samej koncepcji.
Owszem – zakłada dopuszczanie do działań, które wielu osobom jawią się jako niemoralne (terminacja, aborcja), ale te decyzje pozostawia kobietom.
Nie określa ustawowo, że chore, niepełnosprawne lub poczęte w dostatecznie brutalny (bo to też podlega ocenie) sposób dzieci mają mniejsze prawo do życia, ku chwale ojczyzny – kompromis aborcyjny to robi.
A że nie robi tego dosłownie i trzeba to świństwo przeczytać, przemyśleć i zrozumieć, to ma całkiem sporo zwolenników, którzy nie chcą myśleć i rozumieć, bo wygodniej im myśleć o sobie jako o łaskawcach, którzy robią coś dobrego dla kobiet, nie jako bydlętach, którymi są w rzeczywistości.

Odniosę się raz jeszcze do tego, co wałkowałam w poprzednim wpisie – czyli argumentów, przemawiających za tym, że prawo do abortowania niepełnosprawnych płodów jest “ważniejsze” od prawa do przerywania niechcianych ciąż:

Nazywanie niepełnosprawnych dzieci “niedorozwiniętymi” i używanie ich jako argumentu na to, że prawo do aborcji jest potrzebne, bo pozwoli kobietom na uniknięcie tego straszliwego losu jakim jest urodzenie i opiekowanie się niepełnosprawnym dzieckiem jest obrzydliwe i niemoralne.

No tak – dla większości kobiet to byłaby tragedia.
Tak – część by nie podołała.
Tak – część nawet nie chciałaby próbować.
Tak – wywieranie na kobietę presji, że powinna urodzić, pielęgnować i robić za cierpiętnicę doprowadzi do tragedii.
Tak – matkom niepełnosprawnych dzieci często ciężko jest związać koniec z końcem.

Ale żeby twierdzić, że którekolwiek z powyższych nadaje się do roli argumentu, przemawiającego za tym, że (czasem) trzeba/warto je zabijać, to trzeba mieć serce, rozum i duszę w zaniku.
I nie – nie ma żadnej różnicy między tym, a pokrętnym tłumaczeniem, że warto dać kobiecie prawo do decydowania o tym, czy chce urodzić niepełnosprawne/umierające dziecko, ale odebrać jej prawo do decydowania o tym, czy chce urodzić jakiekolwiek dziecko bez względu na jego stan.

Każdy, kto widzi tu jakąkolwiek różnicę, a nie widzi w lustrze neonazistowskiego eugenika powinien wybrać się do okulisty lub podologa – może chociaż nogi jeszcze zdoła wyleczyć.

Oczywiście, nie wątpię, że panie “nie miały tego na myśli“. Wszak im chodzi o kobiety, o dobro kobiet, o wolność kobiet…
WSZYSTKIM chodzi o dobro kobiet – bo jak to mówią “totalitaryzm najwyższą formą troski o obywatela”. Nie mówią tak? – może nieprzypadkowo…

Zatroskanym o tragiczny los tych, które zaszły w ciążę podczas gwałtu – bo te biedne, biedne, nieszczęsne kobiety nie mogą być zmuszane do rodzenia TAKICH dzieci… bo kto normalny chciałby mieć TAKIE dziecko… który normalny facet zgodziłby się wychowywać TAKIE dziecko…
Analogicznie te biedne, biedne, nieszczęsne kobiety nie mogą być zmuszane do rodzenia jakichś kalek… bo kto normalny chciałby kalekę albo ułoma… no i mężczyźni często odchodzą, bo nie dają sobie z tym rady, biedactwa…

Tyle tylko, że żeby pierdolić tak jedno jak i drugie trzeba wychodzić z założenia, że istnieją jakieś WAŻNIEJSZE przesłanki niż to, że kobieta fizycznie, psychicznie lub materialnie jest na tę ciążę i macierzyństwo niegotowa czy że zwyczajnie jej nie chce – bo tak psychiczna, fizyczna jak i materialna niegotowość lub niechęć mogą wynikać z jednego z tysiąca innych powodów (niekoniecznie dlatego, że ciąża pochodzi z gwałtu, a dziecko nie rozwija się prawidłowo lub jest chore).

Jakie mogą być “WAŻNIEJSZE” przesłanki niż wola kobiety? Niż jej wizja tego, jak ma wyglądać jej życie? Niż jej plany, marzenia, pragnienia, przekonania…

Co? Komfort tego ułomnego chłopa, z którym miała nieszczęście się związać, a który nadaje się tylko do kopnięcia w dupę, skoro ma inne zdanie w kwestii tego, jakie dziecko ona może rodzić, a jakiego lepiej nie?

Samo dopuszczanie tej możliwości – że jest coś BARDZIEJ ISTOTNEGO niż wola kobiety jest niemoralne.

Niemoralne bo wewnętrznie sprzeczne: nie można szczerze mówić, że chodzi o kobiety i ich prawo wyboru, jednocześnie wyłażąc na podest i próbując przemawiać “w imieniu kobiet”, serwując tłumowi wynurzenia o tym, że ~“niedorozwinięte” dzieci są trudne w oporządzaniu i kosztowne w utrzymaniu, więc lepiej dla wszystkich będzie je zawczasu wyskrobać, albo pitoląc coś o tym, że ~mężczyźnie może być trudno zaakceptować nie jego dziecko i patrzeć na nie, co dzień przypominając sobie o tym, że jego partnerka została zgwałcona i nie zdołał jej ochronić – niemal roniąc łzę nad patałachem, który nawet w tej wizji ma w dupie to, że kobieta, nad krzywdą której rzekomo tak boleje CHCIAŁA urodzić to dziecko.

NIE chodzi o kobiety, chodzi o dyskryminację niepełnosprawnych i pielęgnowanie kompleksów jakichś frajerów, którzy najchętniej paliliby żywcem te pohańbione w grillu za domem.

Zdaję sobie sprawę z tego, że w ograniczonym mózgu każdy sprzymierzeniec jest na wagę złota, choćby był świeżo wydarty z NSDAP, ale dla wszystkich, bezmiernie miłujących koncept “ponoszenia konsekwencji” – czy to w ferworze obleśnych wynurzeń na temat tych szmat, tych dziwek, co to by się chodziły skrobać trzy razy w miesiącu (fruwając do kliniki aborcyjnej na grzbiecie jednorożca), czy to na fali odrażających tyrad o tym, że te wszystkie niechciane kaleki trzeba będzie za “nasze” pieniądze leczyć i trzymać przy życiu, jeśli się ich nie zabije póki małe – konsekwencje powinny być dość istotne.

W pierwszym przypadku konsekwencje ponoszą wszyscy poza tym nieistniejącym wrogiem (jak wcześniej wspomniałam – kobiety, skłonne traktować aborcję jako alternatywę dla antykoncepcji istnieją, ale jest ich niewiele i większość z nich może sobie bez problemu pojechać za granicę, lub załatwić nielegalny zabieg), w związku z czym warto byłoby się postukać w czoło i zastanowić, czy to ma sens.

Wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji będzie pyrrusowym zwycięstwem.

Jedynym, niezaprzeczalnym pozytywem jaki z tego wypłynie, będzie poprawa samopoczucia dewiantów z obsesją na punkcie seksu, rzekomo uprawianego bez umiaru przez te wszystkie degeneratki, którymi tak się brzydzą i od których tak się różnią – bo to oni najwięcej krzyczą.
Oni – nie idealiści, którzy bezgranicznie wierzą, że “wszystko będzie dobrze”, że chore da się wyleczyć, umierające cudem okażą się zdrowe, a niechciane trafią do adopcji lub w ramiona kochającej mamusi, która w chwilę po porodzie “zmieniła zdanie” i bezgranicznie zakochała się w małym, pomarszczonym, wrzeszczącym gargulcu.
Oni – dla których najważniejsze nie jest życie i szczęście poczętych (a już na pewno nie zdrowie, życie i szczęście matek); co wypływa z nich za każdym razem, kiedy się odzywają – oni chcą ciąży i macierzyństwa jako kary za seks.

Kompromis aborcyjny jest niemoralny – każdy dzień jego obowiązywania jest przegraną dla wszystkich.

Zrozpaczone i straumatyzowane kobiety są upokarzane, alienacja niepełnosprawnych umacniana, a przy okazji pielęgnuje się najbardziej odrażające, seksistowskie skłonności, które rozkwitają w tyradach o tym, że potrzeba zamordowania pozbycia się niepełnosprawnego lub poczętego z gwałtu dziecka (już nie w kontekście płodu, DZIECKA) jest dla mężczyzn naturalna, bo to czysty atawizm, świadczący o samczej sile.

W imię czego to wszystko? Czystości sumienia ludzi, którzy muszą je sobie ciągle czyścić, bo gówno wypływa ze środka?

A dobre rozwiązanie istnieje – wbrew temu, co lubią mówić miłośnicy kompromisów, których pokrzepia świadomość, że ktoś inny się nacierpi – i jest realne.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.