Hejt nie jest problemem, hejterzy nie są problemem, za to walka z hejtem…

4
(1)

Naprawdę nie są. I to jest wniosek, do którego doszłam po niemal 48-godzinnej sesji spijania czystego, niezmąconego, pełnego kreatywności i pasji, lejącego się strumieniami hejtu.

Hejterów podzieliłabym na dwie grupy:

Ludzi, którzy są poważnie zaburzeni i ludzi, którzy są AŻ TAK głupi.

Jest jeszcze trzecia grupa, którą tworzą histerycy, którzy nie potrafią znieść jednego niepochlebnego słowa na swój temat i natychmiast zaczynają piszczeć, że ktoś ich hejtuje, rujnuje im samoocenę i przyprawia ich chomika, Eugeniusza o wrzody.
Nie są oni stricte “hejterami” (choć mogą być – to już zależy od tego, czym zajmują się w czasie wolnym), ale ich działalność jest równie – jeśli nie bardziej szkodliwa niż “czysty” hejt. Są bardzo wrażliwi, choć wyłącznie na swoim punkcie. Piszczą, piszczą i teoretycznie nikomu nie szkodzą – praktycznie podpinają swoje wyimaginowane cierpienia pod sytuację osób, które padają ofiarą prześladowania, napastowania, stalkingu, przemocy a nawet tortur.

Hejtera, istniejącego tylko w krainie ich wyobraźni ciężko opisać czy zdefiniować, bo może być nim każdy – zresztą w porywach jest nim każdy, włącznie (albo i na czele) z ludźmi, którzy nie wiedzą o ich istnieniu i mają ich głęboko gdzieś.

Niestety ogół tych urojeń bywa mylnie nazywany hejtem, a w efekcie problem zostaje rozmyty: sytuacja ofiar jest trywializowana, a królowie i królowe dramy ciągną swoje przedstawienia.

Czym się różni hejt od prześladowania?

Konsekwencją, intensywnością, metodyką… praktycznie wszystkim.
Postawową różnicą jest to, że hejt nikogo nie krzywdzi. Irytuje, złości, czasem doprowadza do płaczu albo obniżenia samopoczucia, ale na tym koniec. Jest jak kamień rzucony w okno – jego celem jest rozbicie komuś okna, narobienie syfu, zgnębienie, przestraszenie, ale nic ponad to.
Celem hejtera, rzucającego metaforyczny kamień nie jest zabicie babci, drzemiącej w bujanym fotelu za oknem.
Były już takie przypadki, że hejt polał się na osobę, która już była na skraju załamania nerwowego, albo w bardzo złym stanie fizycznym i ciąg zwykłych podłości stał się bezpośrednią przyczyną tragedii, ale chyba każdy ma świadomość (nawet, jeśli bardzo słabą i gdzieś tam, z tyłu głowy), że za każdym razem, kiedy się kogoś atakuje/rzuca kamieniem, to istnieje małe ryzyko, że ktoś padnie trupem.

Hejterzy są mniej zaangażowani niż sadystyczni prześladowcy – chociaż wielu osobom nie można odmówić imponującej energii, konsekwencji i pasji, z jaką wykłócają się o swoje prawo do opluwania jakiejś osoby lub grupy ludzi.
Są też zauważalnie mniej inteligentni (nie obrażając a tym bardziej nie chwaląc nikogo, stojącego po drugiej stronie), bardziej wrażliwi (najwrażliwsi – na SWOIM punkcie oczywiście), mają silne poczucie krzywdy, dużo piszczą i lubią pisać w liczbie mnogiej (lub kreować się na tajemnego wysłannika większej grupy, która ma to samo zdanie co oni).

Nie jawi mi się to jako problem – z wyjątkiem sytuacji, kiedy nie mamy do czynienia z hejtem, tylko z prześladowaniem, nękaniem, zastraszaniem lub łamaniem prawa.

W takich sytuacjach o “hejcie” mówią tylko osoby, które chcą strywializować problem/dramat poszkodowanego (żeby wybielić sprawcę) LUB chcą demonizować hejt (żeby wmówić ludziom zasadność wprowadzenia cenzury).

Banda ludzi, żrących się ze sobą w internecie będzie wypisywać okropne rzeczy i skakać sobie do gardeł… ale co z tego?

Prędzej czy później się zmęczą, dojdą do jakiegoś konsensusu, albo odsieją wszystkich mięczaków i będą się żreć dalej aż im się znudzi.
Jakie czasy taki folklor, to nie jest koniec świata. Po co to zwalczać?

A może warto pogodzić się z tym, że tam, gdzie zetną się różni ludzie, różne poglądy i różne charaktery, tam nigdy nie będzie idealnego porządku.
Zostawienie ludzi w spokoju nie jest złym rozwiązaniem – nawet, jeśli pozornie nic na to nie wskazuje, to dadzą sobie radę. Niech sobie gadają, to nie jest istotne (przynajmniej do momentu, w którym każdy może napisać, co mu leży na wątrobie).

Im mniej reguł, tym większe szanse na to, że te istniejące będą respektowane. Im prościej skonstruowane, tym lepiej.

Jest źle, jeśli kontrolę nad dyskusją przejmują osoby, które nawet dokładnie jej nie czytają, nie zastanawiają się, o co chodzi; reagują w jakiś sposób dla świętego spokoju – zaczynają karcić, kasować i banować pod pretekstem dbania o porządek i kulturę wypowiedzi… tworząc kompletny chaos i sprawiając, że grupa ludzi, która wcześniej spokojnie sobie rozmawiała, radośnie obrzucając się zgniłymi owocami i gównem nagle ma ochotę pójść na noże, cegły i koktajle Mołotowa.

Istnieją tematy, które poruszają ludzi do głębi:

? zaginione nastolatki (w dobrym tonie jest wyzwać je od dziwek w komentarzach i wyrazić swój nieukrywany żal w związku z tym, że ktokolwiek choć kiwa palcem, próbując je znaleźć + warto też wyrazić swoją wściekłość, jeśli odnajdują się całe i zdrowe – wszak to dowód na to, że cała akcja była zbędna!);
? nastoletnie matki (zwłaszcza te, którym uroiło się w chorych łbach, że chcą dziecko zatrzymać i wychować, nawet jeśli rodzina się od nich odwróciła – ale wszystkie warto zwyzywać, zgnoić, opluć i podpiąć to pod szlachetne intencje);
? samotne matki więcej niż czwórką dzieci w trudnej sytuacji materialnej (zwłaszcza, jeśli kłopoty pojawiły się wraz z tragiczną i nieoczekiwaną śmiercią małżonka – durne rury powinny myśleć przyszłościowo, nie mnożyć się jak królice i nie wyciągać łapy po pomoc);
? nastoletni chłopcy, którzy nie dają sobie rady z prześladowaniem w szkole (im mocniej się im dowali na deser tym większa nadzieja, że to uczyni z nich “prawdziwych mężczyzn”);
? bezdomni (sami sobie winni, nieroby, degeneraci…).

Długo by wymieniać – bo nawet jeśli w internecie wyjątkowo nie widać nikogo, kto zechciałby się pokłócić o to, kto z grona zupełnie obcych mu ludzi jest osobą najbardziej domytą, to jest tyle innych tematów… generalnie każdy człowiek, który w danym momencie jest bezbronny i bliski dna jest łatwym celem i doskonałym obiektem – albo raczej workiem do bicia, dzięki któremu można odreagować własne stresy.

Często przybiera to koszmarne formy…

Ale blokowanie tym ludziom możliwości swobodnego “wypowiadania się” nie jest dobre.
To jak próba zamiecenia pod dywan stada słoni; można próbować, ale one nie znikną – nawet, jeśli staną się trochę mniej widoczne.
Oni nie są problemem, oni mają problemy – i to poważne.

I owszem – nie raz i nie dwa w fantazjach widziałam tych dupków, zlokalizowanych, zidentyfikowanych i zmuszonych do publicznego paradowania przed rodziną, znajomymi, panią w sklepie i kolegami z pracy z zawieszoną na szyi tabliczką z treścią tych soczystych, pełnych miłości do bliźniego komentarzy, które z takim zapałem smarowali w internecie z anonima.
Gdybym mogła, to pewnie bym to zrobiła.
Dobrze, że nie mogę – z pozycji, w której nic nie mogę łatwiej uświadomić sobie, że niczego by to nie zmieniło.
Często już po samym stylu wypowiedzi widać, że to ludzie tresowani upokorzeniem tak długo, że poprzepalały im się niektóre połączenia w mózgu; albo w ogóle by tego nie poczuli, albo gorzej: przyjęli komendę (i utwierdzili się w przekonaniu, że zadawanie upokorzeń jest metodą komunikacji ze światem).

Ma to swoje minusy, ale niesie ze sobą też sporo całkiem nie-złych-rzeczy.

Ludzie mają satysfakcję, poczucie że się wypowiedzieli i ktoś to przeczytał, może nawet odpowiedział. Komunikują, wymieniają poglądy, dowiadują czegoś o sobie… przypominają sobie jak obrzydliwi, zawistni, bezduszni, tępi, ograniczeni i bezinteresownie podli potrafią być.
Pokrzepią się myślą, że nie są AŻ TAK podli jak sądzili, bo ktoś tam, gdzieś tam zachował się jeszcze gorzej.

… ale nawet w najgorszym wydaniu nie jest to tak złe, jak cenzura pod płaszczykiem “walki z hejtem”.

To zawsze – od początku do końca, z góry na dół i z powrotem, od zarania dziejów po koniec świata – nic innego jak tuba do forsowania jedynie słusznych przekonań i pielęgnowania osobistych sympatii tych, którzy dorwali się do władzy/koryta.
Moderatorzy jak politycy – jeśli jest dobrze i wszystko działa tak, jak powinno, to ludzie nie zwracają na nich większej uwagi, nie kojarzą nazwisk, nie śledzą afer (często dlatego, że ich nie ma) i zajmują myśli czymś zupełnie innym.

Sama idea cenzury… nigdy nie jest dobra dla nikogo – poza tymi, którzy ją tworzą oczywiście… a i to tylko do pewnego momentu, bo – później niż prędzej, ale to obraca się przeciwko wszystkim, włącznie z twórcami ustroju totalitarnego (bo tam prowadzi ta ścieżka – nawet, jeśli stawiającym pierwsze kroki meta z tym napisem wydaje się lekką/sporą przesadą).

Jedną z ważniejszych rzeczy, jaką warto sobie uświadomić jest to, że hejt nie jest problemem.

Nie jest. W żaden sposób.
Wszelkie pojawiające się w głowie “ale…!”(po wzięciu kilku głębokich oddechów) prowadzą do bzdur, z którymi każdy powinien umieć sobie radzić we własnym zakresie, albo do łamania prawa (bo charakter i skala zachowań wypełniają definicję prześladowania).

Nad bzdurami nie trzeba lamentować i obradować. Jak komuś wali się świat, bo mrroczny_wojownik1382 nazwał go idiotą w ferworze dyskusji o anime, to problem “tkwi” w nim, nie w reszcie świata.
A jak ktoś kogoś gnębi i prześladuje (indywidualnie lub grupowo), to tym bardziej nie ma potrzeby tworzenia nowych pojęć i debatowania jakby było nad czym – problemem nie jest to, że jeden łepek z drugim mają MOŻLIWOŚĆ wyrażenia tego co myślą.

Wiązanie bandyckich wynurzeń z wolnością słowa jest równie sensowne co twierdzenie, że przemoc domowa jest bezpośrednią konsekwencją tego, że ludzie mają ręce. A cenzura jak siekierka: profilaktycznie odrąbmy wszystkim dłonie, to będzie mniej przemocy.

No aale… przecież nie mówimy o całkowitej cenzurze – niektóre wypowiedzi bywają niestosowne i czasem dobrze byłoby zadbać o…

Sama koncepcja nie jest zła: chcemy kulturalnej dyskusji, więc pilnujemy, żeby dyskutujący nie przeginali pały i trzymali się tematu; zależy nam, żeby wszystko było jasne: tworzymy jakieś zasady, informujemy o nich wszystkich chętnych i zapraszamy do rozmowy wszystkich tych, którzy je zaakceptują.
Gdyby to tak wyglądało…

Srerdu pierdu… to nigdy tak nie wygląda – albo zdarza się na tyle rzadko, że jeszcze się z tym nie spotkałam.
Najwyraźniej spisanie kilku prostych zasad i uczciwe stosowanie się do nich przerasta wszystkich, którzy chcieliby się chlubić miejscem, służącym do wymiany poglądów, nie koedukacyjnym masturbatorium, w którym grupka ziomków poklepuje się po plecach, nerwowo obsypując się kurtuazyjnymi komplementami.
Jeśli chodzi o trzymanie się własnoręcznie stworzonych zasad to bronią się praktycznie tylko autofankluby, kierujące się zasadą “ja mam zawsze rację, a prawo głosu mają tu tylko ludzie, którzy się ze mną zgadzają” – gnidy bo gnidy, ale przynajmniej w tym jednym aspekcie całkowicie szczere.

Miałam pewne złudzenia, ale na dłuższą metę trzeba by się oślepić, żeby móc się ich trzymać.
Prędzej niż później wszędzie okazuje się, że nie może być mowy o jakimkolwiek obiektywizmie i swobodzie wyrażania poglądów: jak masz inne niż te, które tu preferujemy to idź, gadaj sobie gdzieś, gdzie wszyscy mają takie samo zdanie jak ty – tylko nie pleć, że my tu cokolwiek ograniczamy, bo cię zbanujemy. A swoich koleżanek nie zbanujemy, choćby zachowywały się dziesięć razy gorzej niż ty. Będziemy kłamać, mataczyć i kombinować do krwi ostatniej, tak nam topomurz puk.

Cała ta cenzura to tylko furtka do forsowania własnych przekonań dla tych, cierpiących na “poczucie władzy” i wyrok śmierci dla wolności słowa i jakiegokolwiek obiektywizmu – a to, czy dyskusje dotyczą łamania praw człowieka, czy dylematów moralnych związanych z korzystaniem ze szczotki do włosów z sierści dzika nie ma większego znaczenia.
A “hejt” oczywiście jak był tak będzie, tyle tylko że w najtępszej, najbardziej prymitywnej i nie wnoszącej kompletnie nic, uwstecznionej formie.

Pomijając wszystko…

“Hejt” istnieje tylko w internecie – i mimo, że w momencie, kiedy zaczyna nosić znamiona prześladowania, staje się prześladowaniem, mimo że internet jest tylko narzędziem, które nie ma wpływu na to, jak jest wykorzystywane – zaczyna się utożsamiać problem z narzędziem.
Udaje się, bo najwyraźniej ludzie często nie są dość bystrzy by zauważyć analogię – a raczej jej brak – z przemocą domową i faktem, że większość ludzi ma ręce, których niektórzy czasem używają do robienia złych rzeczy.

Ograniczenie wolności słowa nie jest wielkim problemem, bo większość ludzi nie ma nic do powiedzenia na większość tematów – zanim się zorientują co się święci i co się z tym wiąże będzie już dawno po zawodach, a jakiś oślizły z wyglądu, fałszywie uśmiechnięty pajac będzie im tłumaczył, że przecież nadal mogą publikować zdęcia żarcia na insta.
Największym problemem, jaki niesie ze sobą cenzura “walka z hejtem” i kwestią, która boleśnie dotyka wszystkich jest to, że niehejtujący internet staje się śmiertelnie nudny. NUDNY do porzygu.
Na placu boju pozostają tylko jakieś pozbawione kontaktu z rzeczywistością ciapy (plotące trzy po trzy i bełkoczące do tego stopnia, że nawet cenzura się ich nie ima, bo ciężko stwierdzić, o czym właściwie ględzą), boty i copywriterzy, reklamujący kondomy Unimila.

Nie wiem, jak inni, ale ja wolę czytać te wszystkie świństwa i obleśności, jeśli taka jest cena uniknięcia morderczej nudy.

Właściwie jedynymi sytuacjami, kiedy ewentualnie byłabym skłonna przyklasnąć okolicznościowej cenzurze są przypadki katastrof naturalnych, wypadków, zaginięć i śmierci – bo to, co się tam pojawia często woła o mocnego kopa w dupę dla zabierających głos, ich bliskich, znajomych i kolegów z pracy, absolutnie wszystkich, którzy dołożyli choć cegiełkę do stworzenia i pielęgnacji osobowości tych dupków.
Ale to tylko moment – kiedyś trwało to dłużej, teraz przestałam widzieć w tym problem. Raz, że te dupki to mniejszość, a dwa – jeśli zamknięcie im ust w tych konkretnych przypadkach ma być pretekstem do zamykania ust wszystkim, w zależności od kaprysu kogoś siedzącego na górze, to babranie się w wylewanych przez nich pomyjach jest znacznie lepszą opcją.

Poza tym… minęło nieprzyzwoicie dużo czasu zanim uświadomiłam sobie, że jak okiem i pamięcią sięgnąć tak najbardziej wkurzało mnie nie to, co pisali ludzie.

Pod artykułami piszą to, co narzuca sugeruje ton artykułu. Spam czasem bywa zaskakujący – nie licząc tych, którzy bez względu na to, o czym traktuje dyskusja wrzucają ciągle te same elaboraty o PiS, PO albo GMO i żyją nadzieją, że za którymś razem ktoś je w końcu przeczyta. Komentarze ludzi – rzadko wyłamują się z tego, co narzuca autor.
Internet to tylko medium, więc tak jak wszędzie – niewielu podchodzi do podanego materiału sceptycznie, niewielu drąży, a ci którzy to robią w większości przypadków starają się robić za własnych adwokatów (bo temat newsa w jakimś stopniu ich dotyczy) i nie podchodzą w ten sam sposób do WSZYSTKICH newsów.

A jak już pojawia się jakaś krytyka… to zwykle dotyczy tego, co ludzie wysmarowali pod spodem, a nie gównianego dziennikarstwa, które nawet nie daje ludziom pretekstu do myślenia.

Na forach obowiązuje atmosfera smętnej stypy (i festiwal kompleksu penisa – ale to swoją drogą). Najpierw wydawało mi się, że to problem jednego forum, potem że kilku… ale prawdopodobnie chodzi o wszystkie.
Irytowały mnie różne rzeczy i mogłabym robić długie listy, które teraz wyrzuciłabym do kosza, bo problem jest jeden: ściema. Lektura cudzych wynurzeń – jak obleśne i wstrętne by nie były – to jedno, i jeszcze nie powód, żeby się wściekać. Ale to poczucie niesprawiedliwości i oszukania, które pojawiało się za każdym razem, kiedy okazywało się, że jedyną obowiązującą regułą jest to, że socjopata u władzy robi co mu się żywnie podoba i ma-zawsze-rację – to już całkiem niezły powód.

Teoretycznie to temat na inne rozważania, praktycznie – nie wydaje mi się.
Jakkolwiek charakter mam raczej paskudny, tak nieprzebrane pokłady chamstwa wylewają się ze mnie dopiero w momencie, kiedy tracę poczucie, że zachowywanie jakiejkolwiek kultury ma sens. Reszta świata prawdopodobnie różni się ode mnie tym, że nie duma nad takimi pierdołami.
Nie wszyscy są chamami z natury, a nawet ci, którzy są przeważnie rozkwitają dopiero, kiedy mają okazję, ale i okazja to za mało, żeby rzucili się z pazurami – trzeba ich jeszcze zachęcić. A nic nie ośmiela skuteczniej niż frustracja, wynikająca z poczucia niesprawiedliwości – wszyscy to czują, nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy, bo osobiście ich to nie dotknęło.
Mają oczy i widzą, że teoretycznie zakazany rasizm jest w praktyce niedopuszczalny tylko w stosunku do niektórych grup, a na inne przymyka się oko. Przekleństwa i wyzwiska są “niedopuszczalne” w stosunku do niektórych osób i sytuacji, bo w innych już tak. Dyskryminacja jednych jest ok, drugich już nie. Kpienie z jednych w porządku, z innych to już zbrodnia…

Do czego to prowadzi? No, zgadnijmy… do kwiecistej łąki, na której pasą się, srające tęczą jednorożce?
Czy do tego samego, do czego prowadzi hodowanie dziecka w świecie pełnym losowo respektowanych zakazów i przypadkowo serwowanych kar? A sednem problemu jest oczywiście rozstrojony nerwowo, agresywny gówniarz i banda chamskich “hejterów”, których nie sposób ogarnąć. Tak, totalnie. Zdecydowanie, właśnie tak.

Spartolona robota (przez wielu ludzi i na wielu frontach) oraz akceptacja tego partactwa jest jedynym realnym źródłem problemów z hejtem.

Jeśli w ramy hejtu wciśniemy też jakiekolwiek wypowiedzi, skierowane do ludzi, cierpiących na przerost ego nad treścią i niezwykłą wrażliwość niepospolitą, to jego przyczyn można się będzie doszukiwać wszędzie (dosłownie wszędzie, nawet nie tylko wśród przedstawicieli homo sapiens, rasowego wrażliwca zhejtują i liście na drzewach i gołębie na parapecie) – więc wolałabym tego nie robić.

Zmiana tego stanu rzeczy jest trudna – żeby nie mówić: niemożliwa.
Wszak ludzie się nagle nie skrzykną i nie zażądają od mediów obiektywnych informacji, które umożliwiłyby im własną ocenę sytuacji i sformułowanie własnej opinii przed przejściem do walki z tymi, którzy sądzą inaczej.
Nikt też nie zastąpi zaburzonych egotyków z kompleksem penisa przy robocie do której nikt nieżądny tej żałosnej namiastki władzy garnął się nie będzie (bo i po co mu to?) ani nie wyegzekwuje od nich konsekwencji w stosowaniu się do reguł, które w większości przypadków sami tworzą (no, nie sposób się dziwić – toż to niewykonalne!).

Co więc?

Dalsze nakręcanie tej katarynki i próby ograniczenia jej “negatywnego wpływu” polegające na coraz szybszym kręceniu korbką.

I dużo, dużo, duuużo pitolenia o tym, jakie to szkodliwe (z przykładami, a jakże!), jeszcze więcej bredni o tym, jak to KONIECZNYM jest ganianie za ludźmi z kijem, żeby się nawzajem nie zatłukli i dlaczego warto pokręcić tą korbką jeszcze szybciej.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.