Nie jestem pewna, co skłoniło mnie do tego zakupu – co prawda od dłuższego czasu miałam ochotę na wypróbowanie jakichś baniek bezogniowych, ale miałam na myśli coś bardziej… – jak by to ładnie ująć?
To kawałki ordynarnie niebieskiej, grubej gumy za 25zł z recenzjami, utrzymanymi w tonie:
~”Bardzo dobry produkt to jest i podoba mi się, i na pewno spodoba się też innym, bo to bardzo dobry produkt, cieszę się, że kupiłem i myślę, że inni ucieszą się też, bo ja jestem zadowolony, więc innych też zadowoli i będą zadowoleni i im się spodoba.”
Innymi słowy – nie licząc kilku negatywów wyglądają, jakby zostały napisane przez jedną osobę (i prawdopodobnie właśnie tak było, przynajmniej na początku – nowsze wyglądają znacznie naturalniej).
Jian 徤(wzmacniający) Shen 身(ciało) Guan 罐(pojemniki). Czyli… w wolnym tłumaczeniu “pojemniki w wzmacniające ciało”. Niestety nigdzie nie znalazłam tłumaczenia, dwadzieścia minut szukałam odpowiednich znaczków… ale ZNALAZŁAM!
Niniejsze odkrycie można wykorzystać do zerknięcia na chińskie wersje produktu – który najwyraźniej występuje w różnych formach tutaj link do wyników w google grafika; niektóre sprawiają wrażenie wykonanych z zupełnie innego materiału; moje są zupełnie matowe, niektóre tam się błyszczą, a rożni dystrybutorzy pakują je w różne opakowania.
Ostatecznie skusiłam się, bo jak coś się nazywa bańkami AKUPUNKTUROWYMI, a wygląda jak opony samochodowe i żadna z pięćdziesięciu aptek, sprzedających ten produkt online nie zauważyła w tym nic podejrzanego, to produkt może być “wart” swojej ceny.
Najwyraźniej targetem są osoby, którym jest w zasadzie wszystko jedno, ale szukają czegoś chińskiego, taniego i niedziałającego – ot tak, żeby kupić, specjalnie się nie wykosztować; wypróbować; stwierdzić, że nie działa; rzucić w kąt i móc z “czystym sumieniem” stwierdzić, że się spróbowało “wszystkiego”.
Chyba, że to nie kwestia spartolenia grafiki na opakowaniu, a ostentacyjna próba okaleczenia klientów… albo to problem mojej ograniczonej wyobraźni, ale na samą myśl o tym, że miałabym postawić sobie (albo co o stokroć bardziej przerażające: komuś) jedną z tych sztywnych, nieprzeźroczystych baniek nad wbitą igłą do akupunktury robi mi się słabo.
To chyba zbyt duży skrót myślowy…
“Gumowe bezogniowe bańki akupunkturowe Jian Shen Guan” – jakie są moje wrażenia?
To niewielki minus, ale pudełko w które są zapakowane bańki jest z dość cienkiej tektury i nie otwiera się zbyt łatwo – tzn. po poświęceniu temu procesowi dodatkowych kilku sekund uwagi otworzyłam je bez szkody dla tekturki, ale to nie jest coś, co wytrzymałoby miesiąc regularnego stosowania i korzystania z tego jako pojemnika do ich przechowywania.
Miłym akcentem są informacje, znajdujące się na pudełku – dzięki temu bez otwierania wiemy, jakie są wymiary baniek.
Mniej miłym – to, że i tak żaden ze sklepów internetowych w którym je przeglądałam nie zadał sobie trudu przekazania tej wiedzy dalej, a rozpakowując własny zestaw już tych wymiarów nie potrzebuję.
Tak wyglądają zeskanowane boki pudełka:
Jakże się cieszę, że już za cztery lata ten produkt nie będzie się nadawał do użytku! (bo chyba to oznacza ten symbol w tabelce, zaraz obok “maj 2022”).
Sprawdziłam – tak, dokładnie to.
Nie, żebym miała jakieś specjalnie wielkie oczekiwania względem tych baniek, ale doceniam, że dostaję tę informację i że ktoś to kontroluje (właśnie znalazłam ten produkt a archiwum kolejnej apteki – nie jest już dostępny i nie wiem, kiedy został wycofany ze sprzedaży, ale tam data przydatności do użycia mija w lipcu 2019 roku, więc przypuszczam, że istnieją różne serie).
Bańki w pudełku są dodatkowo osłonięte workiem foliowym i włożone jedna w drugą.
Po oswobodzeniu z wszelkich opakowań możemy podziwiać cztery przyssawki, włożone jedna w drugą i rustykalny wzór na moich pierzynach:
Pierwszego dnia odniosłam jak najgorsze wrażenie jeśli chodzi o jakość gumy – była sztywna i raczej ohydna w dotyku.
Kojarzyła mi się z tymi starymi… – nie wiem, czy wiem, jak to się nazywa – stopniami do aerobiku? Pierwsze, z jakimi kiedykolwiek się spotkałam były lekko łukowatymi klocami, wyciętymi (odlanymi?) z grubej, czarnej gumy, na której było widać każde machnięcie paznokciem czy brzegiem buta.
Po kilku dniach było znacznie lepiej, ale nie mam pojęcia, w jaki sposób można je doprowadzić do stanu ~używalności bez uporczywych prób korzystania z nich w momencie, kiedy nie chcą współpracować.
Średnica otworów: 64, 53, 43 i 26 milimetrów:
Nawet, gdybym była ekstatycznie urzeczona zakupem i eksploatacją tych baniek, to i tak nie zdołałabym tego opisać tak pięknie, jak recenzenci na ceneo, którzy korzystają rodzinnie.
Ciekawostką jest, że “9 lat temu”, czyli PRZED 22.03.2009 te bańki były dostępne tylko w jednym sklepie online, w którym nie pojawiły się przed sierpniem 2008. Oczywiście ludzie mogli je sobie kupić w “normalnych sklepach, a potem, targnięci potrzebą podzielenia się opiniami pobiec do internetu, ale nie mam zaufania do rzędu pięciogwiazdkowych recenzji – zwłaszcza, kiedy moje doświadczenia mówią coś zupełnie innego.
Daruję sobie wszystkie przemyślenia i wnioski związane z korzystaniem z baniek w ogóle – bo te mam raczej pozytywne (jeśli chodzi o działanie) i skrajnie negatywne (jeśli chodzi o konieczność znalezienia chętnego do założenia ich, który miałby jako takie pojęcie, za co się zabiera), skupię się na tych konkretnych (Jian Shen Guan).
Ich zakładanie nie jest proste, zwłaszcza jeśli mowa o trudno dostępnych miejscach, takich jak kręgosłup – nie mam problemu z dwiema mniejszymi.
W przypadku dwóch większych naciśnięcie ich w sposób, umożliwiających przyczepienie ich do cała było niewykonalne póki guma trochę nie zmiękła – ale w dalszym ciągu jest całkiem skomplikowane. Dla mnie.
Nie mam problemów ze stawami i kręgosłupem… to produkt dla osób, które mają… – może być ciężko.
Nie ma mowy o stawianiu ich w każdym miejscu, które się zamarzy a już na pewno nie o noszeniu ich w czasie spacerów czy innych aktywności: łatwo odskakują przy najdrobniejszym napięciu mięśni czy drgnięciu stawu – nie każdym drgnięciu i nie każdym ruchu; czasem trzymają się nieźle, ale nie ma mowy o pewności, że po spacerze znajdziemy bańkę tam, gdzie ją przyssaliśmy.
W opakowaniu znajdujemy dwie ulotki – czarno-białą i kolorową.
Po jednej stronie kolorowej ulotki znajdujemy nie do końca zgodne z prawdą nieco subiektywne informacje na temat produktu (jest tu mowa o “wieloletnim” stosowaniu – lekka przesada, jeśli produkt może stracić właściwości już po czterech latach).
Po drugiej znajdujemy średnio użyteczną mapkę punktów akupunkturowych – raczej w ramach ciekawostki; tzn. miło, że zdecydowano się je tu zamieścić, ale przyssanie się którąkolwiek z baniek pod nosem czy na palcach dłoni nie wchodzi w rachubę.
Naciągałam twarz we wszystkie strony, ale nie udało mi się postawić bańki pod nosem, za to wyssałam sobie wielką malinę na czole (to było do przewidzenia…)
Była widoczna przez trzy dni.
Zmroziło mnie, kiedy wyczytałam, że ulotka radzi nakłuwanie ŁUSZCZYCY.
No nie wiem… nie mam pewności, nie cierpię na tę chorobę ani nie mam o niej większego pojęcia; wiem tylko jak wygląda i nie mam pojęcia co i czemu ktokolwiek miałby sobie na tych zmienionych chorobowo obszarach nakłuwać.
Ta sama gwiazdka znajduje się też przy czyrakach – co miałoby większy sens, bo tam przynajmniej jest CO nakłuwać, ale z tego, co wyczytałam to zdecydowanie odradza się jakiekolwiek nakłuwanie (chyba, że lekarz zdecyduje i podjęciu takiej formy leczenia), bo grozi to rozprzestrzenieniem problemu i zwiększeniem ryzyka infekcji.
Wracając jeszcze na moment do opinii (link):
Nie chciałabym przesadzać ze sceptycyzmem, ale mam wrażenie, że tak nie było…
Względem tej opinii mam jeszcze większe wątpliwości. Co prawda firma istnieje od ponad 20 lat i teoretycznie jest to możliwe, ale stawianie baniek na bóle zębów wydaje mi się nieco ekstremistycznym pomysłem…
Nie mniejszym absurdem wydaje się twierdzenie – już ze strony samego producenta – że bańki mogą pomóc w “usuwaniu obcych ciał, pasożytów skóry (np. kleszczy), pozostałości jadu po ukąszeniu owadów i węży”, co jest wierutną bzdurą.
Usuwanie obcych ciał – powiedzmy, że pomaga: w celach naukowych (a jakże!) dziabnęłam się opuncją w przedramię i mam wrażenie, że bańka nie zaszkodziła.
Wyssała z ciała kawałeczek tej drobnej igiełki – na tyle, że dało się ją dość sprawnie wyjąć pęsetą. Ale hoduję opuncje z uporem masochistycznego maniaka od ponad dwudziestu lat i wbiłam sobie kolce jakieś tysiąc razy… we wszystkich przypadkach ofiarami padały palce, do których i tak nie sposób przystawić bańki. Drzazgi też przeważnie lądują w palcach, albo pod paznokciami.
Nie wydaje mi się, by mogło to być jakoś szczególnie użyteczne – w tych rzadkich przypadkach, kiedy mamy ładnie, prosto wbite COŚ, wystarczy lekkie ściśnięcie i złapanie za koniec pęsetą. Nie przychodzi mi do głowy nic (poza właśnie tymi nieszczęsnymi kolcami opuncji), co wymagałoby lekkiego wyssania przed bezpieczniejszym wyjęciem (bo jeśli nie wystaje co najmniej 2/3 długości to się ułamią, cholery).
Usuwanie pasożytów skóry – kleszcz nie jest “pasożytem skóry”. Pasożytem skóry jest np. świerzb i bańki ani go nie ograniczą ani nie uleczą. Nie wiem, jak z kleszczami; w dzieciństwie miałam stawianą bańkę na resztkach nieumiejętnie wyjmowanego kleszcza, nie pomogło, ale nie była to gumowa bańka.
Usuwanie pozostałości jadu po ukąszeniu owadów – kupiłam je stosunkowo niedawno, więc nie miałam jeszcze przyjemności z żadnym owadem. Nie wiem, czy to ma sens, na pewno nie ma najmniejszego w usuwaniu jadu WĘŻY, który jest albo:
a) niegroźny i organizm da sobie z nim radę,
b) groźny i wymaga jak najszybszej interwencji lekarza,
c) bardzo groźny i wymaga interwencji lekarza i podania surowicy.
Poza tym próby wysysania jadu mają prawo bytu tylko w warunkach dżungli amazońskiej, kiedy człowiek musi skorzystać z jedynej, bardzo marnej szansy na przeżycie – to ma prawo się udać tylko, jeśli zabierzemy się za to w ciągu kilkunastu sekund od ukąszenia i nie mamy żadnych drobnych ranek w jamie ustnej (bo to tylko przyspieszy lub/i spotęguje działanie jadu). Po tym czasie jad jest już w krwioobiegu, a jakiekolwiek ssanie tylko rozjątrzy ranę i zwiększy szansę na śmierć w wyniku infekcji (jeśli nie zabije nas jad, to dopadnie gangrena).
Nawet przy założeniu, że mamy tę bańkę w kieszeni i jesteśmy w dżungli… nie sądzę, żeby to pomogło.
Tak, znowu oglądałam Animal Planet.
Biało-czarna ulotka:
Instrukcja informuje o tym, że wyższe ciśnienie zasysania, osiągalne z większymi bańkami jest niewłaściwe dla dzieci (u których należy stosować mniejsze), mimo że na jednej z ilustracji widać wyraźnie, że do monstrualnie paskudnego dziecka przysysa się dużą bańkę o średnicy 53 milimetrów.
Kolejnym drobnym minusem jest brak informacji o tym, jakie środki dezynfekujące mogłyby wejść w interakcję z kauczukiem, z którego podobno są wykonane.
Czas na plusy, które – ku mojemu zdziwieniu – przeważają minusy.
Może nie do stopnia w którym zapragnęłabym biegać wokoło i zachęcać kogokolwiek do zapoznania się z tym cudownym produktem, ale kiedy wyjęłam je z pudełka i zaczynałam pisać tę recenzję byłam gotowa na znacznie agresywniejszą krytykę, stanęło na czepianiu się dupereli.
Wydaje mi się, że to nie jest zły produkt.
Zadałam sobie trud przepisania kodów (numerów?) dyrektyw unijnych, które ten produkt rzekomo spełnia, ale albo nie są dostępne (za darmo, znalazłam jakieś dziwne płatne źródła), albo nie umiem ich znaleźć.
Do pewnego stopnia odetchnęłam z ulgą – bo to, że produkt spełnia jakiekolwiek normy i załapał się na znaczek CE (ten prawdziwy, nie tę rakotwórczo liberalną wersję, w której “E” ma nieco dłuższy środkowy szczebelek i mniejszy odstęp między literami) daje nadzieję, że nie nacieram się azbestem.
Nie spełnia moich oczekiwań – ale oddając sprawiedliwość – nie miał na to wielkich szans.
Jeśli chodzi o bańki, to zależało mi na czymś, co pomogłoby mi przy dorocznym zapaleniu oskrzeli, którego (jak na złość!) w tym sezonie nie zaliczyłam.
Teoretycznie nadają się do tego celu: spełniają swoją rolę.
Praktycznie: różne rozmiary nie pozwalają na osiągnięcie tego samego poziomu zassania we wszystkich czterech bańkach. Kupienie kilku kompletów (żeby mieć tych 6-8 sztuk na dekolt i plecy) mija się z celem, bo nabyłabym też całe stado tych wielkich.
Drugoplanowym celem było sprawdzenie, czy coś takiego nadawałoby się na prezent dla osoby o kilka dekad starszej ode mnie – i też chyba nie.
Po przyssaniu się po wewnętrznej stronie ramion i ud niemal dorobiłam się siniaków, a starałam się przypinać je niezbyt mocno, trzymałam kilka minut – wydaje mi się, że na delikatniejszym ciele osoby, za przeproszeniem, dojrzałej te czopy zafundują użytkownikowi jesień średniowiecza, a przez to że nie są przeźroczyste nie można kontrolować, co tam się dzieje.
Nie wierzę w możliwość pozbycia się cellulitu, ale największa bańka z zestawu wydaje się idealna do codziennego zaspokajania złudzeń, że cokolwiek może się zmienić na lepsze.
Próbowałam też masażu twarzy z użyciem najmniejszej bańki – jak do tej pory nie poczułam żadnej różnicy (poza maliną na czole, ale to było ewidentne korzystanie niezgodne z instrukcją).
Na koniec zaszalałam i wpisałam w wyszukiwarkę adres strony podanej na opakowaniu. Ku mojemu zdumieniu – działa.
Nie wiem, czy działa sprawnie jako sklep i sprawnie obsługuje zamówienia, ale ubawiłam się na widok wkładek intymnych za 45zł, 6 sztuk w opakowaniu z tekstem “Polecany również jako codzienny środek pielęgnacyjny.” w opisie produktu, więc warto było.
Niebieskie bańki dostępne są w cenie 28zł – czyli o kilka więcej niż za nie zapłaciłam, ale (nie wiem, nie ręczę i nie polecam, teoretyzuję) może można tam dorwać jakąś świeższą partię, która posłuży dłużej.
Na deser odrobina niezobowiązującego rasizmu prosto z ceneo: