Fin de siecle!

0
(0)

Minął prawie miesiąc*, a nie dopisałam ani słowa do któregokolwiek posta. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio zerkałam do edytora – historia przeglądarki mówi 22 sierpnia, ale zupełnie nic mi to nie mówi.

*- poprawka: minęło znacznie więcej, ale poniższy fragment jest tym, co klepnęłam początkiem września.

Mogłabym zacząć pitolić coś o natłoku innych zajęć, czy wakacjach…

Ale żadnych wakacji nie było, a “natłok zajęć” pojawiał się już wcześniej i nie odgrywał większej roli – i tak znajdowałam czas na klepanie bzdur godzinami – tu piętnaście minut, tam dwadzieścia, tu godzinka, tam dwie…
Przestałam, zajęłam się czymś innym. Póki co nawet nie tęsknię. Uwiera mnie trochę świadomość istnienia tych zabłąkanych 28 lajków, bo_może_wśród_nich_jest_ktoś_kto_czegoś_się_po_mnie_spodziewa… chociaż z drugiej strony nawet wciąż dość aktywnie pisząc lipcem i początkiem sierpnia uznawałam ręczne wlepianie tam linka za zbyt wielki wysiłek.

Zerknęłam, co tu się dzieje… bez większego zdumienia zauważyłam, że nic – ale wpadłam na pomysł tytułu tak pretensjonalnego, że aż zapragnęłam coś pod nim napisać.

“Coś”. W sensie cokolwiek. Bez konkretów. Bełkot o niczym – może trochę o moim zdumieniu, jak to zupełnie zdumiewającym nie jest, że w pewnym momencie ma się na coś ochotę, a w drugim już nie.
Jakiś tydzień? dwa? trzy? – jakiś czas temu uświadomiłam sobie ze zdziwieniem, że po półtora roku ultraintensywngo klepania postów na forum i paru kolejnych miesiącach dość aktywnego czytania pierdół tu i ówdzie… nawet nie zauważyłam kiedy zupełnie przestałam tam zaglądać. Nie czyściłam historii przeglądania od pół roku – w tych odległych czeluściach archiwum widać jeszcze masę odwiedzonych linków. A potem coraz mniej i mniej… jakieś odwiedzone przypadkiem wątki o kosmetykach i pustka. Cokolwiek tam się dzieje, przestało mnie ciekawić.

No i w sumie nie dziwne: nie biorę w tym udziału, więc siłą rzeczy ta zacna pasja czytania dyskusji o cudzych patologicznych związkach spod znaku “wiódł ślepy kulawego, dobrze im się nie działo” zdechła, jak zdechnąć musiała; prób reanimacji nie było.

Nie, żeby przestało mnie cieszyć świadomość, że ta sama osoba, która chwilę wcześniej chwaliła się tym, jak obrzydliwie kogoś potraktowała, albo robiła to na bieżąco sama jęczała, obrywając po dupie równo od kogoś innego.
Na parszywy charakter nic nie poradzę, ale świadomość, że ludzie są obrzydliwi dla innych, bo ktoś non stop kopie ich po łbie i niczego innego nie znają – i że to to jest przyczyną ich takiego a nie innego zachowania – TO a nie żadna magiczna, wymodlona karma spada na nich za każdym razem PO tym, jak to robią.
Zaczęło mi to zalatywać opieprzaniem niewidomego za to, że nie zauważył zielonego światła na przejściu bez sygnałów dźwiękowych – ile by mu nie tłumaczyć, ile nie pokazywać, ile nie opieprzać, i tak nie zacznie widzieć.

Kiedyś czytałam tego sporo… kojarzyłam – nie wiem po co i w jakiej intencji mój umysł uparł się to wszystko zapamiętywać, ale zapamiętywałam. Wszystko już uleciało.

Teraz już dopisane prawie na bieżąco:

Nie sądzę, by było to jakoś szczególnie zaskakujące, ale zgubiłam wątek.

Wydaje mi się, że do czegoś zmierzałam. Ale do czego? – chyba już nigdy się nie dowiem.
Mogę za to podziękować swojej niechęci do realizowania planów. Gdybym je lubiła, to pewnie skrobnęłabym jakiś szkic i przynajmniej w zarysie wiedziała, o co mi wtedy chodziło.

Nie przepadam za telefonami komórkowymi, więc ilekroć miałam jakieś pomysły, które zdawały się być warte zapisania, notowałam to sobie na jakichś skrawkach kartek… paragonach… tekturowych fragmentach opakowań po czymś tam. Potem przynosiłam to do domu, wyjmowałam z torebki i nie wykorzystywałam, bo przepisywanie tego samego wydawało mi się nudne, a próbując drążyć ten sam temat dochodziłam do wniosku, że mam ochotę popłynąć w zupełnie innym kierunku.

Pamiętam, że był moment (w ciągu tych paru miesięcy), kiedy siedziałam nad pustym edytorem i myślałam o tym, jak to dziwnie wychodzi, że po raz kolejny rzeczy, które były nieodłącznym elementem praktycznie każdego dnia i wysyłały resztę spraw na swoje orbity nagle jakoś zupełnie przestały mnie interesować – i nie mam na myśli tylko pisania postów.
Akurat to… no cóż. Były to fajnie, chciało mi się je pisać to powstawały. Odechciało mi się, to przestały. Prawie tu nie zaglądałam, więc nie miałam poczucia, że ktokolwiek na cokolwiek czeka – zresztą nawet nie wiem, czy to by cokolwiek zmieniło. Chyba na gorsze: nic piękniejszego niż świadomość, że ktoś oczekuje ode mnie czegoś na co nie mam ochoty. Może w ogóle by nie wróciła.

W okolicy wyborów… jakichś trafiła się też zabawna sytuacja ze znajomą…

…która już na długo przed nimi gromiła wszystkich, których podejrzewała o ideologiczne (klasy “jeden głos nic nie znaczy”) i prozaiczne (klasy “nie po to mam niedzielę, żeby sobie szansę na może ostatniego jesiennego grilla czymś zmarnować”) motywy, które mogłyby ich doprowadzić do braku udziału w wyborach.
Na tyle, na ile udało mi się zauważyć, nikomu nie chciało się wchodzić z nią w jakiekolwiek głębsze dyskusje na ten temat: ot, wysłuchiwali co miała do powiedzenia jednym uchem, wypuszczali drugim i wracali do swoich spraw. Do czasu.
Ona sobie gadała, gadała, gadała, aż w końcu, TEGO niedzielnego wieczora (już dość późnego) dołączyła do grupki podejrzewanych o nieobywatelską postawę leniwców i przystąpiła do sprawdzania deklaracji wyborczych.

A Ty BYŁEŚ dziś na wyborach? A Ty? A Ty byłaś?
Nijak się to miało do tematu wcześniejszych rozmów… aż strach pomyśleć, jak niewiele brakowało, by umknął nam ten smaczek. Jednak – hosanna! – ktoś się wreszcie zainteresował i podjął temat obecności na wyborach i oddawania głosu.

Znajoma… najpierw zaprezentowała brawurową deklarację preferencji politycznych, a potem pochwaliła się, że oddała głos na tych tam… Zygfryda Wątrobę i Józefinę Śledzionę, co to ich zna, bo “Józefinę” kiedyś spotkała w sklepie, a “Zygfryd” to przecież sąsiad.
Oboje startowali z ramienia partii o zupełnie przeciwnych poglądach i postulatach do tych, które zaprezentowała wtedy i którym wydawała się hołdować wcześniej. Uświadomiona zrobiła wielkie oczy i dość szybko zaczęła mieć pretensje o to, że… nikt jej nie powiedział, na kogo ONA chciała zagłosować!

Zadumałam się nad tym na moment, bo wydawało się to dość ciekawą kwestią: ile osób głosuje na kogokolwiek, byle tylko zafundować sobie spokój własnoręcznie niepokojonego sumienia, że jednak wywarło jakiś wpływ na to, co się będzie działo? ilu tak chce jednego, skupia się na drugim i ostatecznie głosuje po znajomej mordzie, a nie po ideologii?

Nie były to dumania dość intensywne, by zasiąść do pisania, ale wieczór wyborczy z nieoczekiwanym żartem okazał się bardzo udany.

Przejrzałam zbyt wiele blogów pełnych kilkunastu postów o wielkich planach na to, co się będzie działo i z pojawiającymi się w nieregularnych odstępach wyjaśnieniami, dlaczego żadna z tych rzeczy jeszcze się nie pojawiła (i dlaczego w ogóle nic się nie pojawiało), by płynąć w tę stronę.

Nie było mnie, teraz jestem.
Będę? Nie będę? To się okaże.
Póki co uświadomiłam sobie, że zapomniałam adresów stocków z których wybierałam zdjęcia do nagłówków… hasła do bloga… a nawet nazwy programu, którego używałam do wycinania kwadracików i dodawania podpisów.

Ale już pamiętam!

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

1 thought on “Fin de siecle!

  1. A ja właśnie dziś, absolutnym przypadkiem, odkryłam Twojego bloga. I wywołał we mnie coś fajnego, jakieś podobieństwo myśli i odczuć na różne tematy. A to mi się rzadko zdarza. Wciągnęłam się w czytanie. Mam więc prośbę-jeśli nie zdecydujesz się na kontynuację pisania, to nie usuwaj dotychczasowych wpisów. Chciałabym je wszystkie przeczytać. Lubię wiedzieć, że ktoś myśli podobnie czy ma podobne obserwacje. To daje siłę do codziennego życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.