Nie godzi się być tępym klocem, skupionym tylko na czubku własnego nosa – z braku predyspozycji emocjonalnych do bycia radosnym tępym klocem, połączonego z nieokreśloną tęsknotą za robieniem czegoś dobrego dla świata zrodził się kolejny potworek: obligatoryjna empatia.
A właściwie: empatia.
Czemu ludzie mylą empatię z egotyzmem?
Starając się podejść do tego empatycznie…
Oczywiście nie mam na myśli pojęć – ich znajomość i zrozumienie (nauczyłam się, że to nie tożsame) nie jest konieczne: nikt nie musi wiedzieć, co znaczy słowo “ambiwalentny” ani nawet być świadomy jego istnienia, by nie wiedzieć jak ocenić daną sytuację, osobę czy ideę – widzieć plusy i minusy, ale nie móc się zdecydować, które wartości przeważają szalę.
Stosunkowo rzadko sięgamy po słowo egotyzm, empatia jest wręcz nadużywana – przeważnie wspominana w kontekście zarzucania komuś jej braku (celem wyeksponowania jej rzekomej obecności we własnej postawie) lub wyliczania listy swoich zalet.
Bo przecież wszyscy są empatyczni. WSZYSCY starają się być – ale tak naprawdę to nie.
W idei empatia jest pozytywną wartością, zaletą.
W praktyce bywa różnie.
Przeważnie jest to śmierdząca megalomania, opatrzona niewłaściwą etykietą.
Ta niewłaściwa etykieta przeważnie (albo wręcz prawie zawsze) nie jest tam naklejana z premedytacją. Ludzie nie chcą być podli, kiedy okazują empatię.
Owszem – czasem, może nawet chętnie wzbogacają ową “empatię” owocami swoich niskich instynktów, serwowanymi ze złośliwością mądrościami głupka wioskowego czy korzystaniem z okazji do postawienia się za wzór – ale to inna sprawa.
W tej świadomie, pół-świadomie lub podświadomie zdają sobie sprawę z tego, że ich zachowanie nie jest całkowicie w porządku: nawet, jeśli nie powstrzymuje ich to przed działaniem, to jednak czasem pojawia się lekki niesmak w związku z potraktowaniem kogoś w ten sposób.
Podejrzewam, że ludzie okazują empatię w silnie wypaczonej formie, ponieważ tego zostali nauczeni: takie zachowania im zaprezentowano, objaśniono, przekazano jako właściwe – więc za takie je uznali.
Jeśli przykład dawała osoba, którą szanowali, i której doświadczeniu/wiedzy/intencjom ufali, to wiara w słuszność takiej a nie innej wersji przetrwała dłużej, ale człowiek z natury jest istotą wątpiącą: więc w pewnym momencie zwątpili. Najprawdopodobniej zauważyli, że coś tam jest nie halo – być może wtedy, kiedy sprawa nieoczekiwanie zaczęła dotyczyć ich samych, być może przy jakiejś innej okazji. Zwątpili – pierwszy raz, drugi, trzeci… ale tak, jak wcześniej sami byli strażnikami wypaczonej empatii, tak wtedy pod bokiem mieli kogoś, kto “pomógł im” zachować wiarę w to, że empatia tak właśnie powinna wyglądać.
TAK – czyli jak?
Jest podszyta litością, współczuciem, żalem, poczuciem wyższości, pogardą, ulgą że-to-nie-mnie-to-spotkało, złotymi poradami, stawianiem siebie za wzór i obwinianiem osoby, której w danym momencie jest przykro, cierpi, jest smutna, płacze, albo krwawi.
Wszystko to w różnych proporcjach, kombinacjach i dobrane zgodnie z osobistymi preferencjami dawców “empatii”.
Większość z tych rzeczy nie jest negatywa sama w sobie: może być po prostu emocją i nie nieść ze sobą nic szczególnego.
Ot: Krzyś uważa, że jest wzorem cnót, więc korzysta z każdej okazji, by radzić ludziom, co powinni robić, by bardziej się do niego upodobnić – jego zachowanie będzie irytujące, ale niekoniecznie wyrządzi nim komukolwiek jakąś krzywdę.
Ot: Asia cieszy się, że to nie ją okradli – nie cieszy się, że okradli koleżankę; trochę się tym przejmuje, ale jednak czuje większą ulgę w związku z tym, że sama nadal ma torebkę.
Ale to wszystko staje się bardzo złe, kiedy zamiast spojrzeć na świat czyimiś oczami, próbujemy go przekonać, by patrzył naszymi.
Empatia to umiejętność postawienia się w czyjejś sytuacji JAKO TA OSOBA.
Bez naszych własnych doświadczeń, przekonań, poglądów, lęków, upodobań, odruchów i tak dalej.
BEZ tego wszystkiego, z czego czerpiemy pełnymi garściami dyskutując o czymś, kłócąc się z kimś, czy przedstawiając swoje stanowisko.
Nawet, jeśli to czysta mądrość, roztropność i jedynie słuszna droga – NAWET w takim wypadku próby przemycenia którejkolwiek z tych wartości (doświadczenia, przekonania, poglądy, lęki, upodobania, odruchy) pod szyldem “empatii” mają tyle sensu, co próby wbicia się na basen w zimowych butach, kożuchu, szaliku, futrzanej czapie, ze sznurkiem od sanek w jednej ręce, czekanem za pazuchą i upieraniem się, że to strój kąpielowy.
Skąd się biorą te wypaczenia?
Akurat to może po części wynikać z nieporozumień semantycznych. Ostatecznie najczęściej powtarzany slogan brzmi “postaw się w jej czy jego sytuacji“.
No i ludzie SIĘ stawiają w sytuacji. SIĘ.
SIĘ stawiają w jakiejś; może nawet trochę podobnej sytuacji (acz przeważnie jest to ich wizja na temat tego czy innego zdarzenia, doświadczenia, procesu, emocji, choroby i tak dalej).
Nie byłoby w tym nic absurdalnego, gdyby nie nazywać tego empatią – bo ani użalanie się nad sobą, ani chwalenie się swoimi osiągnięciami, ani nawet nienacechowane w żaden sposób anegdoty i historie z życia NIE SĄ WYRAZEM EMPATII.
Empatia to umiejętność postawienia się w czyjejś sytuacji i spojrzenia na tę sytuację czyimiś oczami. NIE własnymi.
Trzeba dokonać monstrualnego wysiłku, zapomnieć na chwilę o sobie.
Pomyśleć, co wiemy o tym człowieku – czego doświadczył, czego się obawia, jak się zachowywał w różnych sytuacjach, o czym opowiadał, i dopiero w oparciu o to wszystko zastanowić się, co może się dziać w głowie/sercu osoby, która “NIE JEST MNĄ”.
Jeśli to ktoś nieznajomy, to jest trudniej – trzeba pomyśleć o różnych możliwościach, starając się wydedukować, która ma największe szanse na bycie tą adekwatną. Można to osiągnąć, przywołując w pamięci różne (różniące się od siebie) znane nam osoby, może nawet postaci (z książek czy filmów – choć to bardziej ryzykowne, bo te niekoniecznie mają coś wspólnego z rzeczywistością) i zastanawiając się nad tym, jak one mogłyby się czuć, gdyby spotkało je coś takiego: jakie emocje mogłyby nimi targać, jakie myśli kłębiłyby im się w głowie, na jakie pomysły mogliby wpaść.
Dopiero tam, za tymi murami domysłów, założeń, zgadywanek, analiz i wspomnień zaczyna się empatia.
Taka prawdziwa, potencjalnie użyteczna.
Ale oczywiście istnieje całe multum wypaczonych “empatii”.
Łatwo być “empatycznym” kiedy próbujemy się wczuć w sytuację osoby, która pod wieloma względami jest do nas bardzo podobna. Łatwo, bo to nie wymaga żadnego wysiłku – ot, pomyślę sobie, co bym zrobiła… albo co zrobiłam w podobnej sytuacji; powiem, co wiem/sądzę i gotowe. Voila! Powiedziałam.
Ale to nie była empatia! To zwykłe gadanie. GADANIE O SOBIE.
Jeszcze łatwiej powiedzieć, że ja to bym na Twoim miejscu zrobiła… dokładnie to, co JA (teraz mówiąca) uważam za słuszne, albo poprosiłabym SIEBIE o radę, bo wiem, że wiem lepiej.
Czasem trafia się ślepej kurze ziarno: jedna czy druga osoba myśli i czuje podobnie jak jeden z drugim egotyk, więc nie odrywając oka od czubka własnego nosa można ze sporymi szansami powodzenia zgadywać, co ten ktoś aktualnie przeżywa. I to będzie empatia, ale jeszcze nie dowód na to, że ten, kto ją okazuje jest chętny do jakichkolwiek empatycznych dociekań i zachowań.
Na tej samej zasadzie: każde jabłko jest owocem, ale nie wszystkie owoce są jabłkami.
“Wczuwanie” się w problem swojego mentalnego lub społecznego “brata” jest formą empatii (bo ten może się poczuć zrozumiany), ale patrzenie przez pryzmat własnych emocji na cały świat i przypisywanie WSZYSTKIM ludziom własnych myśli nie ma z empatią NIC wspólnego (i przeważnie będzie waleniem kulą w płot).
Innym przykładem bezcennego wkładu w kontakty międzyludzkie jest litość i współczucie.
Kiedyś (dawno) wydawało mi się, że to pozytywne emocje… ale nie. Po tysiąc sto pierwszym wysłuchaniu i przeczytaniu nieśmiertelnego “jak możesz tak mówić, ciekawe, czy mówiłabyś tak samo, gdyby to spotkało ciebie albo twoją córkę” w odpowiedzi na czyjąś, skrajnie odmienną opinię.
Niby nic, ale to obnaża założenie, że czyjaś obojętność, nieczułość, agresja czy zdecydowane osądy wynikają z tego, że głuptaski nie wpadły na to, że ich też może spotkać coś złego/smutnego/bolesnego – co, realistycznie patrząc jest niemożliwe: przecież każdy myśli najpierw o sobie!
Jeśli ten ktoś siebie i swoich ziomków stawia pod kloszem, pod którym nie obowiązują żadne z wyznawanych/tworzonych przez niego reguł, nieudolnie narzucanych reszcie świata, to ewentualne gdybanie o tym, co by było, gdyby to JEGO spotkało nie ma najmniejszego sensu, bo JEGO to przecież NIE SPOTKA.
A nawet, jeśli SPOTKA, to i tak to będzie zupeeełnie inna sytuacja.
A nawet, nawet, jeśli będzie dokładnie taka sama, to i tak się do tego nie przyzna, choćby skały srały.
Ale ta sugestia – możliwości zmiany zdania po wciśnięciu SIEBIE w daną sytuację świadczy o tym, że i tą sugerującą-oburzoną osobą nie kieruje empatia, tylko przezorność: “współczuje”, bo jest w stanie zobaczyć SIEBIE w starciu z takim problemem.
Jej wyrozumiałość wynika z tego, że jest wyrozumiała wobec SIEBIE – przezornie, na zaś, w ramach zabezpieczenia przed czymś, co może ją kiedyś spotkać i w nadziei, że zdoła przekonać otoczenie, że będzie jej się wtedy należeć taryfa ulgowa.
Litość pozwala się lepiej poczuć czyimś kosztem, a owo niby-empatyczne współczucie kończy się tam, gdzie przekonanie, że mam z tym człowiekiem coś wspólnego.
A to, czy ktoś jest zdolny do odczuwania empatii można łatwo stwierdzić w oparciu o to, jak wiele wyrozumiałości i prób zrozumienia umie i chce z siebie wykrzesać w odniesieniu do osoby, z którą się nie zgadza i z którą nie ma wiele/nic wspólnego.
Zgodnie z zasadą, że kłamstwo powtarzane milion razy staje się prawdą…
“Empatia” zyskała nowe znaczenie!
Ostatecznie po co używać wielu skomplikowanych słów, skoro można część z nich zamienić na Aladeen?
A co z tego wynika?
Nic szczególnego. Klasycznie – ot, kolejny sposób na przemycenie drobnych (lub sporych) podłości pod płaszczykiem rzekomych pozytywów.
Powiedzieć komuś, że brakuje mu empatii, to praktycznie obelga, wytykająca rzekome (lub rzeczywiste) braki emocjonalne. Ale mieć “empatię” w formie piedestału dla siebie, taryfy ulgowej dla ziomali i zrozumienia dla swojej grupy społecznej to szlachetność – a jakże!
Że też nikt nie przyznaje za to medali z kartofla.
Przydałyby się.