Czy otyli powinni płacić więcej za bilety lotnicze?

5
(2)

Wczoraj niemal padłam ze śmiechu, kiedy usłyszałam, że węgierski Wizzair zostawił na lotnisku kilkadziesiąt osób, dla których zabrakło miejsca w samolocie.
A dlaczego zabrakło? Bo sprzedano znacznie więcej biletów niż było miejsc – usprawiedliwiając to stwierdzeniem, że wiele osób kupuje bilet, a w ostatniej chwili rezygnuje z lotu “więc żeby się nie zmarnowało…“.
Wszyscy, którzy pocałowali klamkę normalnie kupili bilety i stawili się na lotnisku, przekonani, że wsiądą do samolotu i dostaną się tam, gdzie planowali. Nikt nie skontaktował się z nimi wcześniej; dowiedzieli się dopiero na miejscu, tuż przed wylotem.

Nie chodziło o to, że tak mnie niesamowicie cieszą czyjeś zmarnowane plany/wizyty/wakacje/podróże i tak dalej.

Po prostu ciekawie to wypada w zestawieniu z tym, że niedawno właśnie węgierski Wizzair wprowadził w życie pionierski koncept zmuszania otyłych pasażerów do wykupywania dodatkowych miejsc celem “zwiększenia komfortu podróży”.

Zważywszy na to, jak dbają o podróżnych, prawdopodobnie ów otyły pasażer dostanie dwa miejsca przy oknie, np. 5A i 10F – po jednym na każdy półdupek. Albo po prostu zapłacą podwójnie za zwykłe miejsce, a osoba lub osoby obok nich… prawdopodobnie cała trójeczka w tym rzędzie pomęczy się tak samo, jak męczyli się, póki każdy płacił tyle samo za miejsce w tej samej klasie.
Czy mam założyć, że przewoźnicy sprzedający bilety na te same miejsca po dwa razy – byle samolot nie leciał z jakimikolwiek wolnymi – pozwolą sobie na “zmarnowanie” w większości wolnego miejsca tylko dlatego, że 20% najprawdopodobniej zajmie czyjeś wystające biodro?

I rozgorzały dyskusje, w których udział brali praktycznie sami entuzjaści dowalenia otyłym najwyższych możliwych opłat, zakazywania wejścia na pokład, publicznego ważenia przed wejściem na pokład… ludziom się chyba myli “tanie latanie” z “darmową rozrywką”.
Nie pierwszy to już raz, problem powraca dość regularnie, a żarliwość dyskusji jest naprawdę imponująca. Nigdy bym nie podejrzewała, że dla ludzi, którzy lecą gdzieś raz-dwa razy do roku ryzyko spędzenia paru godzin w ścisku (oszczędzając kilka stów) jest aż tak wielkim problemem, żeby odmawiać ludziom człowieczeństwa – bo naprawdę sobie nie żałują w tych atakach.

Zastanawiam się, czy nie jest podobnie jak z tym trudnym do zniesienia i budzącym mdłości smrodem pasażerów komunikacji miejskich – bo to też dobry temat do płomiennych przemów, budzi w ludziach porównywalną pasję mam wrażenie.
Nie latam zbyt często tanimi liniami, ani w ogóle żadnymi, ale ciągle tłukę się pekasami i autobusami komunikacji miejskich… fakt że czasem zdarza się co wonniejszy pasażer, ale takich dantejskich scen, jakie opisują ci najmocniej udręczeni nigdy nie widziałam – co wydaje mi się dość dziwne, zważywszy na to, że podobno są to sytuacje nagminne.

Przecież chodzi tylko o pieniądze. Nie o faktyczny koszt lotu ani niczyją wygodę.

Nie tylko przewoźnikom chodzi o pieniądze. Klientom też.
To czy ich stać czy nie stać na droższe linie nie ma większego znaczenia; skoro nawet szanse pocałowania klamki i popatrzenia na odlatujący samolot nie niosą ryzyka utraty klienta, któremu ruletka i niewygoda opłaca się bardziej niż korzystanie z droższych, to… nie do końca rozumiem w czym problem.

Jak wszyscy będą biadolić, że im niewygodnie, to w końcu przewoźnicy w końcu wysłuchają lamentów i podróżowanie będzie wygodniejsze… ale bilety będą droższe.

Nie widzę sensu w tych debatach, które kręcą się głównie wokół tego, kto bardziej nie znosi otyłych osób i w najzabawniejszy sposób powie, że jakby schudli, to nie byłoby problemu. Służą chyba tylko rozrywce, bo nic z tego nie wynika.

A problem istnieje, drugi, karny bilecik i zmieszanie wielorybów z błotem go nie rozwiąże.

No – chyba, że za jedyną istotną kwestię uznamy jakiś mglisty komfort psychiczny tych, którzy odczuwają satysfakcję w związku z tym, że jakiś opasły pajac, który nie szanuje swojego zdrowia zabuli więcej. Oni się ucieszą.

Miałam nieprzyjemność z dyskusjami na ten temat.

Ci, którzy lubią sobie w większej grupie poużywać na jakiejś mniejszości, która ich zdaniem “sama się prosi” to jedno.
Wisienką na torcie jest ten jeden, zakompleksiony debil, który w ramach ocieplania wizerunku przyłącza się do huzi na józia jako samozwańczy reprezentant mniejszości.
Bo całe życie był gruby/gejem/filatelistą i całe życie spotykały go w związku z tym jakieś nieprzyjemności: nie chciało mu się żyć, bał się wychodzić z domu, ale kiedy wreszcie raz oberwał tak konkretną wiązką wyzwisk i fizycznym atakiem, który niemal doprowadził go do samobójstwa, to się ogarnął, zmienił, wziął za siebie i teraz jest szczęśliwy.
Tak niesamowicie, nieziemsko szczęśliwy, że chętnie poprze dyskryminację a nawet dołoży swoją cegiełkę do gnębienia innych. Bo w słusznej sprawie!

To chyba jest ten sam typ człowieka, który stanie nad ciałem zabitego i zacznie się wymądrzać o zasadach bezpieczeństwa, których denat nie przestrzegał i w związku z tym zginął, a jemu samemu – mędrcowi – jeszcze się nigdy nie przytrafiło, żeby ktoś go zamordował, więc logicznym jest, że ewolucja zdecydowała sie go zachować jako wybitnie cenny egzemplarz, który wniesie istotny wkład w rozwój ludzkości; może właśnie tym pierdoleniem.

Sam pomysł stosowania zróżnicowanych opłat nie jest całkiem koszmarny.

Samoloty mają ograniczoną ładowność.
Tanie linie starają się wycisnąć z tego maksimum, bo na tym opiera się ich istnienie. Gdyby na jakiś lot stawiły się wyłącznie osoby ze znaczną nadwagą, to średni samolot transportowy mógłby mieć poważny problem.
Nawet jeśli prawdopodobieństwo jest minimalne, to nie można nie brać tego pod uwagę. Prawdopodobieństwo próby przemycenia bomby w butach też jest minimalne, a jednak jest brane pod uwagę.

Jeden otyły pasażer w skali całego samolotu to nie problem. Dwóch też nie. Dziesięciu lub dwudziestu w skali 200-osobowego samolotu może się okazać istotnym obciążeniem, ale jeśli istnieje taka tendencja – tj. coraz więcej coraz cięższych pasażerów, to czas zmienić założenia.

Ale konieczność kupowania drugiego biletu w pełnej cenie bez zwiększania komfortu pasażerów w jakikolwiek sposób to absurd.
Czy może to zwiększanie komfortu ma polegać na tym, że jak gruby zapłaci, to nie będzie miał skrupułów w związku z tym, że jego łokieć i biodro gniotą pasażera na fotelu obok, a ów pasażer na fotelu obok nie będzie się czuł tak gnieciony wiedząc, że gruby zapłacił za to, że wciska mu się w bok? Przecież to nonsens.

Szczególnie zapadła mi w pamięć historia Amerykanki węgierskiego pochodzenia, która nie zdołała wrócić do USA, bo nie znalazł się żaden przewoźnik,  przygotowany do transportu tak ciężkiej osoby niepełnosprawnej, ani na tyle odpowiedzialny, by jej tego jasno odmówić.

Zapadła mi w pamięć, bo była jedną z tych skrajnie tendencyjnych, co to niby przedstawiają fakty, ale ekwilibrystyczne żonglowanie nimi sprawia, że większość czytających (nie do końca świadomie) przyjmuje pogląd autora tekstu.

Sytuacja wyglądała tak, że kobieta była poważnie chora, poruszała się na wózku, ale regularnie co roku latali z mężem do kraju (na Węgry) spędzali tam trochę czasu i wracali. 

Tak ona jak i mąż byli świadomi, że jej waga i niepełnosprawność są problemem – agent z biura podróży, które pomagało im w zorganizowaniu tego wyjazdu dość długo szukał linii, które mogły się podjąć bezpiecznego przetransportowania jej. Przy czym bardziej problematycznym aspektem była jej niepełnosprawność w połączeniu z ciężarem, nie sama nadwaga i nie sama niepełnosprawność.

Wylecieli z USA 17 września, planowali powrót 15 października. Linie lotnicze zostały poinformowane o jej stanie. Była pod stałą opieką lekarzy, którzy zgodzili się na jej podróż – tak w USA jak i później, na Węgrzech.

Wybrali się w drogę powrotną. Jak zwykle w czasie tych podróży – miała wykupione dwa miejsca. Na miejscu okazało się, że fotele są uszkodzone i kobieta nie może na nich usiąść. Małżeństwo zostało wyproszone z pokładu.

Potem kazali im czekać przez kilka godzin na lotnisku… po czym wysłali ich do Pragi zapewniając, że tam będą w stanie zapewnić jej bezpieczny transport jako osobie niepełnosprawnej.
Na miejscu okazało się, że są kompletnie nieprzygotowani. Nie tylko planowali usadzić ją w jakimś firmowym wózku inwalidzkim, którego limit wagowy oscylował najprawdopodobniej koło 100 kg, ale i wcisnąć do windy, w której się nie zmieściła.

Zabrali się za szukanie innego przewoźnika.
Lufthansa zdeklarowała, że zdoła ją przetransportować z powrotem do USA i przygotować dla niej odpowiednie miejsca tydzień później. Przy pomocy miejscowych strażaków kobietę usadzono w samolocie… po czym ponownie wywalono ich z samolotu twierdząc, że nie mogą sobie pozwolić na opóźnienia.

Bezpośrednio po tym naciąganiu jej stan się pogorszył. Zmarła na Węgrzech, a małżonek dostał oficjalne (i publiczne) kondolencje od duńskich linii lotniczych… wraz z wyjaśnieniami, że nie ponoszą winy za to, że nie udało im się jej bezpiecznie usadzić i zabezpieczyć na pokładzie.

Tyle że to nie w tym był problem, że nie mieli warunków i nie przywiązali jej do fotela razem z wózkiem kawałkiem powrósła, niczym bardzo duży wór kartofli, a to że schorowaną, niepełnosprawną kobietę pognali na nieplanowaną wycieczkę do Czech fałszywie zapewniając, że tam załapie się na lot i naciągali ją tam jak ten wór ziemniaków eksperymentując NA NIEJ, czy uda się jakoś ją tam upchnąć czy nie.
Co to za dziwne linie, co to się zupełnie nie umieją ze sobą komunikować? Nie mieli wagi? Metra? Możliwości powiedzenia im od razu po próbie z pierwszym samolotem, żeby szukali sobie innego przewoźnika?

Dwa lata później linie lotnicze zdecydowały się na 6-milionową ugodę z pozywającym ich mężem zmarłej.

Bezpośrednio po jej śmierci media podawały informacje o tym iż rzekomo znacznie przytyła w czasie tej wizyty i to było przyczyną trudności z przetransportowaniem jej (co nie było prawdą), oraz że będąc na Węgrzech nie była pod opieką lekarza , że w imię kaprysu po prostu zrezygnowała z wizyt, wychodząc z założenia, że węgierscy lekarze i tak jej nie pomogą (co również nie było prawdą).
Ponadto wszystkie nagłówki, które widziałam wtedy i które teraz widzę w archiwum skupiły się na jej nadwadze i grzmiały, że została wywalona z samolotów, bo była za gruba.
I to też było kłamstwem – i to ostentacyjnym – bo o ile tamte “szczegóły” mogły być po prostu efektem uzyskania fałszywych informacji, o tyle nawet z tych przedstawiających ją w złym świetle (twierdząc, że znacznie przytyła i próbowała przelecieć na tych samych zasadach co wcześniej, kiedy była lżejsza i że sama zlekceważyła swoje zdrowie, więc cóż – linie lotnicze robiły co mogły, by jej pomóc) jasno wynikało, że problemem nie było to, ile ważyła, a niepełnosprawność.

Po co? Czemu? Bo otyłych jest więcej niż niepełnosprawnych, więc machanie informacją, że była “za gruba” dawało większe szanse na wzbudzenie świętego oburzenia?
Czy żeby rozmyć faktyczny problem? Jakie znaczenie miała jej waga w momencie, kiedy zaznajomione i z wagą i z problemami zdrowotnymi tej kobiety linie lotnicze deklarowały, że MOGĄ ją zabrać z powrotem do USA, a potem kazały całować klamkę?

Przetransportowanie ponad 200-kilogramowego pasażera może i nie jest łatwe, ani wliczone w standardowe możliwości usługodawcy, ale wydaje mi się, że to nie jest nic niespotykanego.

Dopóki człowiek jest w stanie sam chodzić (to już chyba dość blisko granicy, za którą chodzenie staje się nieosiągalne, ale niekoniecznie jest za nią), to ile by nie ważył, i tak jest w lepszej sytuacji niż osoba na wózku.

Serce mi się krajalo, jak oglądałam zdjęcia, ilustrujące artykuł o niej, bo w tamtym momencie już nie żyła, a w sieci publikowano zdjęcia z nieudanych prób przetransportowania jej z wózka na jakimś prześcieradle… to nie wyglądało tak, jakby miało jakiekolwiek szanse powodzenia, ona krzyczała albo płakała… nie mieściło mi się w głowie, by możliwym było, by cały ten stres nie wpłynął dodatkowo na stan jej zdrowia. Sama cukrzyca w połączeniu z silnym stresem może dać wykańczające objawy, a przy dodatkowych schorzeniach, zaawansowanym wieku, w nieznanym otoczeniu… koszmar.
Trudno winić linie lotnicze i to, że nie były przygotowane na transport tak wymagającego pasażera – zwłaszcza te, które próbowały jakoś ją zabrać… jak mogli wpakować ją na lot międzynarodowy wiedząc, że nie zdołają jej zapewnić bezpieczeństwa w czasie podróży?
To dopiero byłoby skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Ale żeby nie wiedziały, że nie są? I ściemniały, że ?!
Wielkie linie lotnicze, obsługujące tysiące lotów dziennie, działające na całym Świecie… to nie Pekaes w Legnicy czy innym Trzebiatowie, żeby istniała możliwość, że się kierowcy ani właściciele nigdy nie spotkali z niechodzącym pasażerem z olbrzymią otyłością.
Łatwo to skwitować stwierdzeniem klasy – jak stara, chora, gruba i nie chodzi, to niech zdycha, bo tylko z nią problemy, zwłaszcza, że pewnie i tak długo by nie pożyła, i na pewno skończyła tak schorowana na własne życzenie… ale czy wypowiadający te słowa naprawdę życzyliby sobie, by w skrajnych sytuacjach krytycznych traktować ich jak mało wartościowy element i pozwolić lub pomóc im zdechnąć?
Czy może na brak człowieczeństwa zasługują tylko członkowie tych grup, które dany pojeb darzy najsilniejszą pogarda?
Biorąc poprawkę na to, że do takich twierdzeń zdolni są tylko niezrównoważeni psychicznie i emocjonalnie oprawcy, ew. cwaniaki mocne w gębie, ale płaczące o pomoc u mamusi jak skręcą sobie kostkę – już nie tak pokorne, jak sami zalecają w momencie, kiedy to ich ktoś oszukuje, męczy i nacina na dodatkowe koszta?

Najciekawszym aspektem tego “problemu” jest to, że to spontaniczna wola ludu, nie innowacje wprowadzane przez linie lotnicze.

Rzadko latam, więc nie mam pojęcia, czy nadwaga pasażerów zakrawa o istotny problem, zagrażający bezpieczeństwu lotu, ostentacyjnie ignorowany przez przewoźników, którzy przymykają oko na notoryczne przypadki skrajnie otyłych pasażerów, wciskających się w maleńkie fotele tanich linii i mimo opuszczonych podłokietników zajmujących “gratis” dwa dodatkowe miejsca siedzące.

Nie odniosłam wrażenia, by linie lotnicze przymykały oko na cokolwiek.
Za to mam pewne problemy z wyobrażeniem sobie osoby tak otyłej, że aż zajmującej ponad dwa miejsca – swoje i po 50% sąsiednich foteli, ale jednocześnie bez problemu wciskającej się między opuszczone podłokietniki. Jakaś selektywna magia się tam pojawia, czy jak?

Nie jestem pewna, właściwie jaki postulat niosą na sztandarze. Koncepcja wykupywania dwóch miejsc dla osób, które nie mieszczą się w jednym fotelu nie wydaje się nowa ani rewolucyjna – jak inaczej mieliby się przedostać z punktu A do punktu B, skoro metodą transportu jest samolot, a nie mieszczą się w pojedynczym fotelu?
Skoro trzy różne linie lotnicze (wspominałam o dwóch, ale próbując wrócić do domu naciągali się jeszcze z trzecią) w odstępie kilku dni schorowaną, niepełnosprawną, amerykańską Węgierkę traktowały w skandaliczny sposób, i to po każdorazowym zdeklarowaniu, że są gotowe na przetransportowanie jej… mieli mniejszy problem z zapłaceniem milionów za przyczynienie się do jej śmierci niż z wywalaniem jej z samolotu – ja mam uwierzyć, że Lufthansa, KRL i Delta to najgorsze linie lotnicze Świata? czy że najbardziej wyrozumiałe dla pasażerów o nieproblematycznych wymiarach? że inne ignorują obecność tabunów otyłych pasażerów, ostentacyjnie miażdżących sąsiadów, siedzących na fotelach obok? I to do tego stopnia, że ludzie szukają ratunku po internetach?

Pozwolę sobie pozostać sceptyczna. Mam wrażenie, że to raczej tęsknota za przestrzenią po przekiszeniu się w tanich liniach, gdzie każdemu jest ciasno – połączone z kompletną ślepotą na fakt, że m.in. właśnie dlatego są tańsze.

A jeśli chodzi o koncepcję uzależniania kosztu biletu od wagi pasażera… linie lotnicze jak i każdy inny biznes – będą robić to, co im się opłaca. Ale coś czuję, że gdyby naprawdę coś takiego stało się faktem, to skąpiradła mdlałyby im na pokładzie po kilkudniowej głodówce przed podróżą, żeby oszczędzić parę dolarów. Nie sądzę, żeby to zwiększało komfort lotu i ograniczało koszty.

Jeden z wielu artykułów, opublikowanych bezpośrednio po śmierci niepełnosprawnej kobiety:
https://www.dailymail.co.uk/news/article-2238590/Sick-US-woman-died-Hungary-airline-booted-New-York-flights-fat-fly.html

I epilog:
https://www.mirror.co.uk/news/world-news/husband-woman-who-died-after-4186401

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 5 / 5. Wyniki: 2

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.