Zastanawialiście się kiedyś nad tym, dlaczego święty Mikołaj jeździ saniami zaprzężonymi w renifery?
Ja nie – albo raczej: tak, ale nigdy nie byłam tym AŻ TAK zainteresowana, by zapytać albo poszukać… do wczoraj. Najpierw znalazłam kilka innych nurtujących mnie pytań, dotyczących świątecznych tradycji w Ameryce, potem sobie na nie odpowiedziałam – renifery Mikołaja były jednym z nich, ale wyjaśnienie okazało się na tyle obszerne i interesujące, że stało się osobnym tematem.
Nie wiem… może nie zwracałam uwagi na to, co trzeba i byłam zbyt zajęta swoimi dziwnymi interpretacjami (większość z nich opisałam poście mit świętego Mikołaja), ale w żadnym momencie nie podejrzewałam Mikołaja o wślizgiwanie się do domu przez komin. Mieliśmy kominek, ale chyba nikt mi niczego takiego nie opowiadał. Sań i reniferów też nie pamiętam… w moich wyobrażeniach Mikołaj zasuwał na piechotę, jak ksiądz po kolędzie.
Prawdopodobnie już wtedy widziałam ozdoby czy ornamenty przedstawiające mknącego w powietrzu Mikołaja, ale nie przywiązywałam do tego większej wagi.
Ale… właściwie dlaczego święty Mikołaj jeździ saniami zaprzężonymi w renifery?
Może to “komercja” i wymysły, ale historia jest dość długa, była mi kompletnie nieznana i okazała się znacznie ciekawsza niż sądziłam.
Na wstępie poświecę jeszcze chwilę uwagi Mikołajowi, bo zainteresowałam się też znalezieniem odpowiedzi na pytanie:
Skąd wzięło się przekonanie, że Mikołaj wchodzi do domów przez komin?
Otóż – w opowieści o prawdopodobnie najbliższej “oryginałowi” wersji św. Mikołaja (tego prawdziwego świętego, pierwszego acz nie jedynego tego imienia) widzi on zatroskanie ubogiego sąsiada, który ma trzy córki, których nie może wydać dobrze za mąż, bo nie stać go na posag dla nich.
Mikołaj miał w zwyczaju pomaganie okolicznym mieszkańcom, zwłaszcza dzieciom, więc korzystając z chwili nieuwagi i faktu, że sam był majętnym człowiekiem, podrzucił mu pieniądze do domu.
Historia to słodko-gorzka. Poza nielicznymi, zamożnymi szczęściarami kobiety żyjące w tamtych czasach i tamtych okolicach nie miały widoków na jakieś specjalnie szczęśliwe życie nawet, jeśli rodzinę stać było na posag i znalezienie im “dobrego” męża. Brak posagu równał się brakowi męża lub konieczności poślubienia najgorszego, prymitywnego patałacha, śmierci na ulicy, konieczności szukania szansy na przetrwanie w domu publicznym…
Brak tu happy endu, ale jest teoretyczne ocalenie trzech dziewcząt przed jeszcze gorszym losem.
Rzecz się działa (jeśli się działa) na terenie współczesnej Turcji. Demre (dawna Myra) znajduje się ok. 100 km na południowy zachód od Antalyi i ok. 300 km na północny zachód od Cypru, nad Morzem Śródziemnym.
Europejska (a dokładniej Duńska) wersja tej opowieści została zaadaptowana do zimniejszego klimatu i mówi o wrzucaniu pieniędzy przez komin i monetach wpadających do skarpet, pończoch lub butów córek sąsiada, suszących bieliznę nad wygasłym paleniskiem… i niekoniecznie chodzi o posag – nie wiem, czy we wszystkich wersjach tej opowieści, trafiłam i na taką w której te pieniądze miały pomóc rodzinie przetrwać zimę.
Ciekawostką jest, że w niektórych regionach Polski mamy wciąż obecny, ale – o ile mi wiadomo (a sałatka ziemniaczana, będąca daniem wigilijnym dowodzi, że niewiele mi wiadomo) wymierający zwyczaj wkładania drobnych prezentów do ustawionych w pobliżu paleniska, dokładnie wyczyszczonych butów.
Istnieją różne wariacje tego motywu – jedną z nich jest koncepcja Mikołaja, wślizgującego się do domów przez komin; inną – praktykowany m.in. przez Amerykanów zwyczaj wieszania na kominku wielkich skarpet na drobne upominki.
Natomiast jeśli chodzi o renifery…
Stworzenia te zajmowały szczególne miejsce w wierzeniach ludów północy – najwięcej świadectw odnaleziono w północnej Azji, ale pojawiały się również w mitologii rdzennych mieszkańców dzisiejszej Kanady i Alaski, którzy pozostawili po sobie wizerunki latających (unoszących się w powietrzu i biegających po niebie) reniferów z nadnaturalnie długimi rogami. Jednak te znaleziska i dowody na faktyczną pozycję reniferów w dawnych wierzeniach są tylko kroplą w morzu fantazji i fake newsów, którymi przez wiele lat pompowano media w okresie przedświątecznym, żeby przekonać ludzi, że Mikołaj mknący po niebie w saniach zaprzężonych w renifery nie jest – lub jest nie tylko – na wpół mityczną postacią wprowadzoną do współczesnych bajek, a “prawdziwą” postacią, w pewien sposób obecną w świadomości i wierzeniach ludzi od setek lat.
Renifery w zaprzęgu Świętego Mikołaja pojawiły się stosunkowo niedawno.
Idea świętego Mikołaja dotarła do Ameryki wraz z duńskimi imigrantami.
W 1823 roku po raz pierwszy opublikowano wiersz, jego autor (również miał duńskie korzenie) przedstawił czytelnikom motyw reniferów, ciągnących sanie świętego Mikołaja – w oryginale było ich osiem:
Dasher (Fircyk), Dancer (Tancerka), Prancer (Brykaczka), Vixen (Lisiczka), Comet (Kometa), Cupid (Kupidyn), Donner (Podarunek) i Blitzen (Błysk).
Ponad 110 lat później, w 1939 roku, powołano do życia dziewiątego renifera, Rudolfa czerwononosego… a właściwie Rudolf czerwononosą – która wbrew późniejszym mylnym przedstawieniom i podobnie jak wszystkie pozostałe renifery w zaprzęgu świętego Mikołaja była/jest dziewczynką.
W tamtym momencie była tylko bohaterką okolicznościowej, świątecznej bajki-kolorowanki dla dzieci, która okazała się wielkim hitem, sprzedała się w ogromnym na tamte czasy nakładzie i uczyniła Rudolf jedną z ulubionych bajkowych postaci.
Samce reniferów, podobnie jak inne jeleniowate ZRZUCAJĄ ROGI NA ZIMĘ. We wszystkich przedstawieniach reniferki mają piękne, bujne poroże, co jest niepodważalnym dowodem na to, że mamy do czynienia z dziewięcioma łaniami, kłamliwie przedstawianymi jako samce przez… prawie wszystkie późniejsze bajki i utwory, tworzone najwyraźniej przez bandę ignorantów, która nigdy w życiu jelenia na oczy nie widziała, albo miała oczy tak zamglone seksizmem, że nie zwróciła uwagi.
Jedyną alternatywą, jaką znalazłam jest “mroczna” hipoteza, że mogło chodzić o wykastrowane samce, które istotnie nie zrzucają rogów zimą… ale gdyby taki był zamysł autora, to czy nadałby jednemu z nich imię Vixen?
Czterdzieści lat przed pojawieniem się Rudolf, zimą 1898 roku mieszkańcy Nowego Jorku emocjonowali się podróżą przez ocean – do tamtejszego portu zmierzał statek “Manitoba”, na pokładzie którego znajdowało się ponad 500, sprowadzonych z Norwegii reniferów wraz z ponad setką pasterzy, którzy następnie zostali przetransportowani pociągiem na Alaskę, gdzie mieli pomagać w rozwoju hodowli nowego dla tamtego środowiska gatunku reniferów.
(Prawie) wszystko, co nastąpiło później było już tylko marketingowym szałem.
Właściciel hodowli reniferów nawiązał współpracę z domami towarowymi i zaczął organizować doroczne parady reniferów, chcąc zareklamować ich skóry i mięso. Korzystając z bardzo silnej już wtedy (w latach dwudziestych XX wieku) przedświątecznej gorączki i rosnącej popularności postaci świętego Mikołaja angażował aktorów, opłacał publikację fałszywych listów w popularnych gazetach – listów pisanych rzekomo przez dzieci, proszące o prezenty i wspominających o pięknych reniferach, ciągnących jego zaprzęg.
Potem “na ring” weszły wielkie koncerny – m.in. Coca-cola, którym renifery, ciągnące obładowane prezentami sanie świętego Mikołaja wydały się doskonałym motywem reklamowym dla ich produktu. Wytwórnia Walta Disneya chętnie sięgnęła po ten motyw, gwarantując sobie olbrzymie zyski z filmów animowanych na ten temat – co ostatecznie połączyło święta Bożego Narodzenia z motywem świętego Mikołaja, Mikołaja z reniferami, a ich produkty z wyczekiwaną “magią świąt”.
Ale to nie wydaje mi się czymś wartym analizowania: znalazłam swoje odpowiedzi, wystarczy mi.
Bardzo, bardzo dobry post, który rozjaśnił mi większość moich reniferowych wątpliwości można przeczytać tutaj.