Czy Jan Paweł II chronił pedofilów?

2.9
(7)

Prawda nie leży pośrodku, ale nie wychodzi też spod palców jego ślepych wyznawców, albo zalatujących ignorancją krytyków. Jedni i drudzy mają trochę racji i swoje racje. Czy Jan Paweł II chronił pedofilów? Czy może raczej robił co mógł, ale niewiele mógł?
Poza tym – jak to zwykle bywa najbardziej chwytliwe są skrajne stanowiska – nawet jeśli zakładają negację pewnych faktów lub mocne trzymanie się jednej hipotezy (bez zaznaczenia, że to tylko jedna z możliwych opcji, że są kwestie, które przemawiają za innymi, ale ostatecznie doszło się do wniosku, że najbardziej sensowna wydaje się autorowi ta konkretna + dlaczego właśnie ona).

Brakuje mi ludzi, którym chciałoby się naprawdę wgryźć w temat i zabierać za niego z pewną otwartością, nie z gotowym założeniem, które planują umotywować kilkoma soczystymi akapitami. Ta druga opcja lepiej się czyta i nie zabija długością, ale dawałaby szansę na wniesienie czegoś nowego.

Czy Jan Paweł II chronił pedofilów? Wyciszał afery?

W pewnym sensie tak. Technicznie tak. Właściwie to tak. Z dzisiejszej perspektywy wychodzi na to, że Jan Paweł II chronił pedofilów.
Ale czy z jego perspektywy wyglądało to tak samo?

Jak niezręcznie by to nie brzmiało: nie dzielenie się z kimś pewną informacją nie jest jednoznaczne z ukrywaniem jej przed nim czy zatajaniem. Ukrywa się rzeczy, o których się wie, że z dużą dozą prawdopodobieństwa ta osoba chciałaby wiedzieć, które w jej jakiś sposób dotyczą. Zataja się coś, o czym ktoś na pewno chciałby wiedzieć, coś co go dotyczy, co w jakiś sposób wpłynęłoby na niego lub/i jego decyzje.
Nie ukrywa się prezentu na imieniny męża przed ekspedientką z warzywniaka.
Nie zataja się informacji o swoim urlopie we Władysławowie przed gościem, który dwa miesiące wcześniej wpadł do nas naprawić pralkę.
Nie wspomina im się o tych rzeczach wychodząc z założenia, że to ich nie dotyczy, że to nasza prywatna sprawa. Nawet jeśli z tymi sytuacjami wiążą się jakieś problemy (typu prezentem jest kwiatek i strach trochę trzymać go w szafie, żeby nie zdechł do przyszłej soboty), to co ta nieszczęsna kobiecina ze sklepu ma do tego?

Czy Jan Paweł II w ogóle myślał w takich kategoriach?

Że ludziom “należy” się wiedza o wewnątrzkościelnych machlojach i przestępstwach.
Że jest im potrzebna.
Że mają prawo/powód wiedzieć.

Bo to – przynajmniej dla mnie – wcale nie jest takie oczywiste. A żeby powiedzieć, że ukrywał, żeby stwierdzić, że Jan Paweł II chronił pedofilów wypadałoby najpierw dowieść, że podjął jakieś działania, które zabezpieczyły ich pozycję, oddalając ich od widma jakiegoś zagrożenia.

Poza tym, nawet jeśli myślał w takich kategoriach, to pewnie zostawało jeszcze pytanie “czy ujawnianie takich rzeczy przyniesie coś dobrego komukolwiek, przysłuży się Kościołowi, wiernym?” – bo na to już dość łatwo odpowiedzieć przecząco.

Nie wypada zapominać o trzech istotnych kwestiach.

Raz, że chłop był starej daty i ewidentnie się wczuwał w te klimaty ojcowania wszystkim katolickim wiernym, a może i ludziom w ogóle. Jako “ojciec” mógł się czuć w pełni upoważniony do decydowania, co jest najlepsze dla jego dzieci i selekcjonowania materiałów jakie im udostępni, w trosce o to, co postrzega jako ich dobro. Nie miał powodów by widzieć w tym coś złego czy niestosownego.

Dwa, że zmarł początkiem 2005 roku. Czy schorowany osiemdziesięciolatek w 2005 roku mógł mieć świadomość, jak bardzo internet zmieni media? Nieliczni już mieli komputery, internet pączkował, nie był istotnym medium. A wcześniej wszystko pozostawało w rękach redaktorów naczelnych gazet i dyrektorów telewizji.
To całkiem ryzykowne warunki, spuścić tak skandaliczną bombę informacyjną i zdać się na łaskę rzetelności mediów, które będą to dalej przekazywać – że nie poprzeinaczają i nie powykręcają tego tak, że będzie jeszcze gorsze niż było. Informacje rozchodziły się wolniej, a żeby cokolwiek zweryfikować trzeba było rozkręcać małe śledztwo. Nie mógł nie brać pod uwagę, że on powie jedno, inni przekażą drugie, ludzie się wściekną i rozszaleją, a zanim wszystko głuchym telefonem wróci do niego może już nie zechcą słuchać, co ma do powiedzenia.

Trzy, że mimo całego tego obcowania z młodzieżą, aktywności sportowych, kółek teatralnych i rozmów z ludźmi Karol Wojtyła był chyba introwertykiem. To takie małe  i wyświechtane określenie, które już na nikim nie robi wrażenia, ale emocjonalnie to chyba dość istotne. Niektórzy ludzie są bardziej nastawieni na ekspresję swoich emocji i myśli, nawet do tego stopnia, że ciężko im je powstrzymać nawet, kiedy by chcieli, a inni naturalnie kiszą wszystko w sobie i wyrażanie siebie przychodzi im z wielkim trudem.
Wydaje mi się, że był bardzo zamknięty w sobie i niezwykle zdeterminowany, by się “otworzyć”; że dopracował tą swoją wyuczoną otwartość do perfekcji, ale w środku nadal był introwertykiem.

Czy człowiek z natury introwertyczny, wychowany w klimatach przedwojennej, polskiej inteligencji, dojrzewający w czasie wojny, przyzwyczajony do ciągłego ukrywania się (najpierw naziści, którzy mogli go, razem z kolegami i wykładowcami wystrzelać za tajne nauczanie, potem chłodny oddech Stalina) ze wszystkim co istotne; skupiony na nauce, pisaniu, modlitwie, a później na swoich ekumenicznych marzeniach… człowiek, który ponad siedemdziesiąt lat życia spędził w Świecie, który z zasady nie rozdmuchiwał zbytnio kwestii przestępstw seksualnych i na dobrą sprawę nawet nie widział szczególnie wielkiego problemu w pedofilii… czy taki człowiek w ogóle byłby w stanie uznać wywołanie skandalu i obnażenie wewnątrzkościelnych syfów za metodę działania? Zrealizować to?

Wydaje mi się to skrajnie nieprawdopodobne, właściwie niemożliwe.

A gdyby jednak doszedł do takich wniosków?
Gdyby zdobył się na realizację takiego pomysłu?
Czy Świat i Kościół był na to gotowy?

Czy zostałby wysłuchany po tym, jak przyzwyczaił wszystkich do bycia potulnym, białym papą, który zawsze jest miły i dla wszystkich chce dobrze? Czy bez względu na to, w którym momencie by to ujawnił (gdyby to zrobił), to i tak część opinii publicznej uznałaby, że Jan Paweł II chronił pedofilów.

Najlepszym przykładem i dowodem na to, jakim szacunkiem cieszył się Jan Paweł II są te tysiące pomników, które zalały kraj bezpośrednio po jego śmierci.

Wyraźnie powiedział, że sobie tego nie życzy. Mówił” “Nie budujcie mi pomników. Zróbcie coś dla ludzi.” – i co? I nic. Chyba w każdej wsi jest minimum jeden, a w większych miastach dziesiątki.

Nie można powiedzieć, żeby ludzie nie chcieli tych pomników – bo przecież wielu chciało, wykładało pieniądze z własnej kieszeni, żeby dołożyć się do budowy. Ale przecież papieżowi nie o to chodziło, żeby figlarnie i kokieteryjnie zaaprobować masową produkcję jego pomników, jednocześnie dochowując pozorom skromności, osiągając ten przewrotny stan, w którym “spełnia” się jego prośbę, bo ludzie chcą pomników.
Raczej mało prawdopodobne, by nie miał świadomości, jak silna jest w ludziach obsesja kultu świętych – i że bardziej obchodzi ich to, co ten święty dla nich reprezentuje, niż kim był jako człowiek i czego sobie życzył. Wiedział, że dla milionów ludzi jest bardziej symbolem niż osobą, ale jednak zabrał głos i powiedział, co na ten temat sądzi.

Specjalnie nie używam słowa “podsumowaniem”, bo nie patrzę na to w ten sposób, ale uważam, że to bardzo dobry, reprezentatywny przykład.

Nigdy nie miałam zbyt entuzjastycznego stosunku do nauk Jana Pawła II. Długo nie było w tym nic personalnego. Naście lat mając byłam zgorszona samą koncepcją najeżdżania jakichś afrykańskich czy południowoamerykańskich krajów i “pomaganiem im” na zasadzie cyrografu z Jezusem w tle.

Teraz to dla mnie zbyt trudne, by pozwolić sobie na jednoznaczne oceny.
Wtedy nie było: przyjeżdżają, ewangelizują, niby pomagają budować szkoły i szpitale, ale mają w tym interes i ich interes jest ważniejszy niż los ludzi, którzy potem mają problemy z ziomkami u siebie, którzy łyknęli innego nurtu i tradycyjnie zaczynają się mordować w ramach nieustającego konkursu o to, kto najbardziej miłuje bliźniego.

Ale czy Jan Paweł II miał na to wpływ?

Watykan to bagno, jak im się tam jaki papież nie spodobał, to szybciutko zwalniał stołek, a przez cały ten cyrk ze złotymi tronami, złotymi kieckami i niekończącymi się celebracjami… czy ten człowiek w ogóle miał jakikolwiek kontakt z ludźmi? ze Światem?
Czy raczej złota klatka, starannie wyselekcjonowane informacje, starannie wyselekcjonowane otoczenie, wiecznie zapełniony grafik, wiecznie coś do odczytania, napisania, odprawienia, spotkania, pielgrzymki, audiencje i czort wie co jeszcze, permanentny lot na ekstremum i to w wieku, kiedy normalny człowiek raczej zwalnia?

Ani mi to nie przeszło przez głowę póki super religijny znajomy nie wpadł na pomysł urozmaicenia rozmowy anegdotą z życia papieża, który podobno, po tygodniu pielgrzymki do Polski poprosił o pokój, który nie jest świeżo malowany, bo jak do tej pory nocował tylko w świeżo wyremontowanych pomieszczeniach i nie radził już sobie z bólem głowy od wdychania oparów niewywietrzonej farby i kleju do tapet.

Jedna anegdota i wszystko przestało być takie proste, jak bym sobie tego życzyła – czyli na tyle by móc wydać w głowie szybki osąd i zająć się innymi sprawami.

Czy realistycznie, ktokolwiek się z nim liczył?

Na pewno całe rzesze go ubóstwiały i otaczały kultem… ale to nie jest równoznaczne z szacunkiem do człowieka i braniem pod uwagę tego, czego on chce, potrzebuje i tak dalej. Chyba nawet wręcz przeciwnie.
Zachwyt nad osobą, tym co reprezentuje lub tym, co robi to chyba górna granica umiarkowanie zdrowego podejścia. Ubóstwianie, które zakrawa albo i dokładnie wypełnia definicję kultu… toż to jest to, co praktykują te świry, które są w kimś tak niesamowicie zakochane, że rąbią go na kawałki w momencie, kiedy robi coś, co im się nie podoba.

Traf chciał, że niedługo po tym żarcie byłam u znajomej, która przygotowywała się na wizytę… nawet nie wiem, kto to był – szwagierka jej siostry? Jakaś na wpół obca krewna, która potrzebowała noclegu w trasie.
Gadu, gadu, gadu i “a, mieliśmy się w ten weekend zabierać za mały remont tego pokoju, tego wiesz, przy łazience, ale za tydzień ma przyjechać ta Kaśka, to tylko trochę posprzątam i zaczniemy jak już pojedzie, żeby jej tam farbą nie śmierdziało.

Czyż to nie jest normalne zachowanie? Równie normalne byłoby zrobienie tego remontu, jeśli przed jej przyjazdem miałoby się jedyny optymalny termin na takie rewolucje, ale jeśli nie ma konieczności to raczej w miarę możliwości dba się o komfort drugiego człowieka tak, jak by się chciało zadbać o własny.

Z anegdoty wynikało, że nikt z organizatorów papieżowego pobytu w ojczyźnie nie zaprzątał sobie głowy takimi pierdołami.
Owszem, to tylko anegdota i nie musi być prawdziwa, ale jestem bardzo mało sceptyczna wobec takiego scenariusza, bo pamiętam jeszcze wszystkie te paniczne remonty ulic na trasie przejazdu i malowanie trawy na zielono. Bardzo bym się zdziwiła, gdyby te pokoje nie były świeżo malowane i wypucowane domestosem po sufit, żeby lśniły popisową czystością, maksimum pozorów i zero przyziemnej empatii.

Nie chciałabym się pogrążać w szukaniu usprawiedliwień, bo nie mam ku temu żadnych ciągot.

Nie widzę nic, co by go usprawiedliwiałoby i zdejmowało z niego odpowiedzialność za tuszowanie pedofilii i ignorowanie ofiar.
Czy Jan Paweł II chronił pedofilów?
Nie widzę też nic, co wskazywałoby na to, że to robił.
Może i robił. Nie wiem. Nie stawiałabym na to zbyt wiele. Ale i na to, że na pewno nic nie wiedział, na pewno niczego nie przemilczał, na pewno nie przyłożył ręki do ochrony jakiegoś degenerata w imię “dobra Kościoła” za cenę cierpienia małej grupy osób też nie postawiłabym wszystkiego.

Jak by to delikatnie wyrazić?
Nigdy nie odniosłam wrażenia, by roztaczał wokół aurę mendy tego rodzaju, ale jednocześnie tak uporczywie wałkował motyw cierpienia w pokorze, wybaczania oprawcom i postrzegania cierpienia przez pryzmat rozwoju duchowego, że zawsze zostawiało mnie to z silnym poczuciem dyskomfortu, jakbym słuchała kogoś, kto ma obsesję na punkcie masochizmu… albo kogoś, kto sfiksował z bezradności i za wszelką cenę stara się wykrzesać cokolwiek sensownego z beznadziejnej sytuacji.

A czy to była beznadziejna sytuacja klasy “kryję pedofilów“, “jestem zmuszony kryć pedofilów” czy “na Świecie jest tyle zła, a miliony ludzi oczekują ode mnie i to konkretnie ode mnie słów pokrzepienia“?

Nie mogę się pozbyć wrażenia, że obwinianie papieża o to, co wyprawiał kościół, to jak obwinianie aktualnej miss Świata o to, co wyprawiali organizatorzy i vipy za kulisami konkursów piękności.

Kościół katolicki to nie sekta – można określić go tym mianem, korzystając z jego pejoratywnego wydźwięku, ale będzie to tylko forma wzmocnienia wypowiedzi. Nie spełnia definicji sekty. Przywódca kościoła katolickiego nie ma takiej władzy nad umysłami wyznawców jak przywódca sekty.

Realistycznie:
Który dowódca, szef, kierownik czy pracodawca dobrze zna swoich pracowników, jeśli ma ich pięciu? –
chyba każdy dobry.
A co, jeśli ma ich piętnastu? – bardzo wielu.
A jeśli pięćdziesięciu? – mało który: chyba tylko taki, który ma ku temu wybitne predyspozycje, albo działa w branży, w której dobra znajomość podwładnych jest sporą częścią jego pracy.
Przy pięciuset nie ma się co łudzić: większości nawet nie skojarzy z imienia.
Katolickich księży jest prawie pół miliona (a liczba powołań podobno drastycznie spada, więc pewnie nie było ich wiele mniej za czasów JP2).

To tak, jakby znać absolutnie każdego mieszkańca Szczecina i dokładnie wiedzieć, kto jest przestępcą seksualnym. Nie można się spodziewać, że ktokolwiek będzie znał brudne sekreciki czterystu tysięcy ludzi. A zbliżyć się do tak abstrakcyjnej liczby mógłby wybitnie towarzyski menel, może jakiś super aktywny wikary, na pewno nie ukryty za niekończącym się ceremoniałem papież.

Nie można też pominąć bardzo istotnego wątku, jakim jest fakt, że za czasów Jana Pawła II pedofilię ukrywano i wyciszano nie tylko w kościele, a wszędzie.

Skala nadużyć, przemocy, maltretowania, rozmiar horroru, jaki przeżywały (a w wielu przypadkach nie-przeżywały) ofiary psychopatów, prowadzących różnego rodzaju “przykościelne” ośrodki dla młodzieży, samotnych matek (zwłaszcza nastoletnich) i chorych nie mieści się w głowie. I nikt przy zdrowych zmysłach nie chce, by mu się zmieściło, bo sama świadomość wykańcza.
Ale w “niekościelnych” wcale nie było lepiej – co w żaden sposób nie umniejsza winy kościoła.

Świat XX wieku wciąż nie dojrzał do publicznego piętnowania pedofilii i chociaż od czasu do czasu jakaś niezwykle gorsząca i “szokująca” historia wypływała w mediach, to ludzie byli przyzwyczajeni do wyciszania takich spraw i udawania, że to jakieś opowieści z alternatywnej rzeczywistości – mimo że to w ich rzeczywistości średnio co piąte-szóste dziecko było molestowane.

Zadawanie pytania o to, czy Jan Paweł II wiedział o pedofilii w kościele uważam za bezprzedmiotowe.
Nie mógł nie wiedzieć.
Po prostu nie ma takiej możliwości, żeby nie wiedział.
Urodził się przed wojną, na pewno swoje widział, słyszał i czytał. Za starych, dobrych czasów pedofilia była wszędzie, tak jak i przestępstwa seksualne innej maści. Ofiary w większości stulały mordy i nie burzyły społeczeństwu dobrego samopoczucia, co było zapewne wielką i niepodważalną zaletą tego stanu.
Na pewno wiedział o tym, że pedofile są w Kościele… i o wielu innych rzeczach też. Ale czy Jan Paweł II chronił pedofilów, czy po prostu nie widział powodu, by czuć się zobowiązanym do dzielenia się wiedzą na ich temat z owieczkami?

Nie podoba mi się sama koncepcja oceniania człowieka w oderwaniu od realiów i ze sporą dozą tolerancji dla błędów.

Realia były takie, że to był starszy człowiek. Urodził się w 1920 roku, więc wojny doświadczał jako młody chłopak, już w pełni świadomy tego, co się wokół niego dzieje. PRL nie był usłany różami, a papieżem został w wieku 58 lat.

58 lat w latach ’70 uderzało w człowieka mocniej niż 58 lat w 2020. Nie jest to może wiek w którym większość ludzi kończy aktywność zawodową i powoli przestawia się na wypoczynek, siedzenie w oknie i wypatrywanie, czy śmierć nie idzie, ale nawet teraz dla bardzo bardzo niewielu osób jest to wiek, w którym dopiero zaczynają dawać czadu zawodowo i zasuwać na półtora-dwa etaty.

Wspomniałam o tym już wcześniej, ale mam ochotę powtórzyć raz jeszcze: on skończył 70 lat w 1990 roku. 80 w 2000. Cały czas był aktywny i dość mocno schorowany.
Abdykacja chyba nie wchodziła w grę, raczej nie był typem człowieka, który poważyłby się na takie sprzeniewierzenie “tradycji” dożywocia na tym stołku i na takie zawiedzenie zaufania jakie w nim pokładano. Zrobiono z niego ikoniczną postać już za życia i wydaje mi się, że czuł, że po prostu musi dociągnąć to “do końca”.

Nie jego wina, tak wymyślono ten urząd (nie wiem, czy to odpowiednie słowo). Wybiera się mężczyzn, zwykle zdrowo po ’50 – którzy z jednej strony są już doświadczeni, wyedukowani i obyciu, z drugiej z przeproszeniem już bliżej niż dalej i dość oczywistym aspektem jest to, że niebawem zaczną go dopadać jakieś schorzenia i choroby, sprzężone z wiekiem, stresem i ciągłą aktywnością. Więc już chyba z samego założenia papież ma być głową Kościoła, ale niekoniecznie tym, kto tą głową kręci.

Dziwisz ma zupełnie innego wajba niż Karol Wojtyła i w jego przypadku byłabym skłonna domniemywać, że swoje z przeproszeniem namataczył, ale on też jest owocem zupełnie innej epoki.
Może miał złe intencje, może wychodził z założenia, że takie sprawy trzeba załatwiać cichaczem, a może bał się, że jak przekaże papieżowi dokładne info o tym, co wyprawia jeden z drugim, bandyta w sutannie, to może doprowadzić do nagłego pogorszenia stanu zdrowia i…

Realia pozabiologiczne były takie, że Karol Wojtyła chyba po prostu nie był człowiekiem skłonnym do konfrontacji.

Bazując na wszystkim, co wiem na jego temat po prostu… odniosłam wrażenie, że jego metodą radzenia sobie z problemami było balansujące na (a czasami nawet i poza) granicy negacji wyciszenie, unikanie jakichkolwiek zbyt ostrych i kontrowersyjnych stanowisk, wypowiedzi, słów a nawet myśli (klasyfikuję sobie jego twórczość literacką jako “myśli”), odwracanie kota ogonem i próba rozwiązania problemu zachęcaniem ludzi do modlitwy, traktowania cierpienia jako bodźca urozmaicającego duchowo.
Niemotywowane fałszem czy perfidią, tylko głębokim przekonaniem, że to najlepsza metoda – żeby nikogo nie urazić, nikogo nie zrazić, każdemu się tam troszkę przypodobać, a jak już się rozluźnią to wyłożyć im delikatnie, żeby byli pokorni, miłowali bliźniego i nie robili złych rzeczy.

Na konfrontację to chodził Popiełuszko i spotkał się za to z nieznanymi sprawcami.
I Benedykt i Franciszek to zupełnie inne osobowości, ale oni wyrośli w zupełnie innych środowiskach. Sprawdzili się w swoich czasach, ale to nie znaczy, że gdyby Jan Paweł II z buta zaczął się zachowywać tak, jak Franciszek, to wszyscy byliby zachwyceni, a Kościół i Świat wyglądałby lepiej.

Niektóre rzeczy, które wychodziły spod pióra i z ust Jana Pawła II podnoszą mi ciśnienie do imponujących poziomów.

Mimo to nie mam ochoty na ułatwianie sobie sposobu postrzegania Świata chodzeniem na skróty i przymykaniem oka na to, że ten człowiek nie miał nieograniczonych możliwości poznawania realiów poza swoimi traumami i bańkami, w których się zamykał.

Urodził się zaraz po pierwszej wojnie. Jego matka zmarła, jak miał 9 lat. Trzy lata później stracił starszego brata. Potem poszedł do gimnazjum i większość czasu spędzał na aktywnościach religijnych. Zaczął studia, parę razy zagrał w piłkę, wybuchła wojna, musiał zapomnieć o studiach, zresztą zaraz jego ojciec podupadł na zdrowiu, długo chorował, potem zmarł.
Popracował trochę w kamieniołomie, nadal oddając się aktywnościom religijnym i w wieku lat 22 wstąpił do tajnego seminarium. Dużo pisał, jeszcze więcej się modlił. Zaraz potem wyjechał na kolejne studia teologiczne, dwa lata później wrócił i zaczął pracować jako wuefista hobbysta, wikariusz i katecheta.
Pisał, pisał, pisał, trochę pochodził po górach, pogawędził i dalej pisał. Jako 38-latek został biskupem, latał na pielgrzymki, pięć lat później został metropolitą krakowskim. Potem był 47-letnim kardynałem, dalej pisał, czytał, latał na pielgrzymki i trochę po górach, rozmawiał z ludźmi, jeszcze więcej pisał, aż po jedenastu latach został papieżem.

Piękny i smutny życiorys, ale pozamykany w bańkach.
Najpierw dzieciństwo i bida aż piszczy.
Potem prymus w gimnazjum, ale bieda nadal piszczy.
Następnie marzenia polonistyczno-teatralne i zaraz wojna, śmierć, tyle ze studiów.
No to więcej religii, uganianie się za okazjami do tajnej nauki.
Kolejne studia, kolejne pielgrzymki, chyba ciągłe bujanie się w towarzystwie elit intelektualnych i konkretnego typu ludzi.

Jak wdawał się w pogawędki o życiu na górskich szlakach, to w czasach, kiedy na tych górskich szlakach bywali niemal wyłącznie ci dość zamożni, by móc sobie pozwolić na wypad w góry a nie siedzenie w robocie albo lizanie ran po robocie. Toć biskupem został w 1958. W latach ’60 to większość kraju jeszcze prądu nie miało w chałupie, a on już był po czterdziestce.

Niby chłop robił co mógł, żeby się w bańkach nie zamykać i poznawać ludzi, ale i tak w nich siedział.

Jaki sens mają próby dowodzenia, że był złym człowiekiem i nie zasługuje na bycie świętym?

Święci są różni, można by przytoczyć wiele bardziej kontrowersyjnych postaci z tej kategorii…
Kościół tak ma i raczej tak mieć nie przestanie.

Bardzo się lubił z pedofilem, gwałcicielem, bandytą, złodziejem, manipulantem i totalną mendą, na którą były mocne dowody.
Krył gnoja, czy może był pod urokiem psychopaty?
Znał jego prawdziwą twarz, czy ściemę, którą mu serwował?
Kazał “zataić” dokumenty, dokonując świadomego wyboru pomiędzy: napiętnować, upublicznić, ukarać, a zamieść pod dywan, utajnić, przemilczeć?

Czy w związku z tym można stwierdzić, że Jan Paweł II chronił pedofilów?

Czy może nie widział innej opcji jak tylko tradycyjnie siedzieć cicho względem konkretów, nie ryzykując skandalu i nadwyrężenia wizerunku Kościoła i ruszył na walkę z problemem kolejnym kazaniem o ubogacającym cierpieniu i konieczności miłowania bliźniego, bo to postrzegał jako swój oręż?

Trudno było mi trafić na jakiekolwiek przesłanki świadczące o tym, że jakoś szczególnie ich prześladował lub tępił. Zrobił co nieco, żeby karać kapłanów za takie czyny, ale nie wyróżnił tego jako większej zbrodni niż konsensualny homoseksualizm.
Ale czy to była jego inwencja, czy po prostu element powolnej ewolucji Kościoła, który chcąc nie chcąc musi co jakiś czas wypuścić delikatne aktualizacje?

Trudno oczekiwać od papieża kościoła katolickiego by negował istnienie lub wpływy diabła, demonów i czego tam jeszcze.
Może ziomek sprzedał mu jakąś dobrą historyjkę o walce z diabłem i regularnie relacjonował swoje spektakularne sukcesy w tej walce, mając ubaw życia, w związku z wodzeniem za nos naiwnego papieża?

Mogło być też tak, że wszystkie wymienione przeze mnie czynniki miały jakiś wpływ na jego działania, acz decydującą rolę odgrywało to niepokojące niemal (?) rozmiłowanie w cierpieniu?
Notorycznie eksplorował ten wątek w swoich dumaniach, z których wyłaniał się obraz człowieka, który uważa, że ludzie są predestynowani do cierpienia i jakiekolwiek radykalne działania, mające na celu przerwanie, zakończenie lub ulżenie w cierpieniu nie są konieczne, a w niektórych przypadkach wręcz niepożądane, bo im bardziej się człowiek nacierpi, tym milszy Bogu się stanie. To było takie dosyć obsesyjne, niepokojące i lepkie.
Niby miły, biały papa, który chciałby, żeby wszyscy się miłowali, ale jak go złota myśl poniosła, to kapcie można było zgubić.

Nie wiem jak było i najprawdopodobniej nigdy się nie dowiem, ale mam poczucie, że coś w tym jest strasznie nie fair.
To, że jakaś – nieistotne jak liczna – grupa osób wyciera sobie nim mordę i robi z niego autorytet i eksperta w sprawach, które nie tylko nie były dla niego głównym przedmiotem zainteresowania, ale i o których – najprawdopodobniej – bardzo niewiele wiedział… nie powinno być podstawą do kwestionowania jego świętości.

Gdyby to jeszcze padało z ust zagorzałych katolików, którzy… coś tam.
Ale nie.
Niekatolicy grzmią, że jakieś arbitralne kryteria, ustalone przez grupę ludzi, z którymi nie chcą mieć nic wspólnego i upoważniające do występowania na rozprowadzanych we własnym gronie portretach z aureolą zostały wypaczone w tym konkretnym przypadku, chociaż nie zapoznali się z innymi, a i z tym konkretnym też jakby tak nie do końca.

Większość katolickich świętych (no, może z pominięciem tych, którzy żyli sobie w miarę spokojnie do momentu, w którym ktoś ich zamordował w jakichś politycznie lub propagandowo istotnych dla Watykanu okolicznościach jak np. Karolina Kózka) jest całkiem mroczna. Jan Paweł II nie wyróżnia się na ich tle.

Gdyby nie to, że i katolicy i księża lamentują nad tym, że od Kościoła “odchodzą” ludzie, którym ani z praktykami, ani z teoriami nigdy nie było po drodze, to mógłby być najbardziej absurdalny punkt programu.

Reasumując…

Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że jest absolutną nieprawdą jakoby Jan Paweł II chronił pedofilów.
Ot – po prostu pozostawał wierny swoim przekonaniom, wiedzę na ten temat miał znikomą, czort jeden wie skąd ją czerpał* , a tabuny biskupów, kardynałów nie tylko nie zwracały jego uwagi na konieczność podjęcia jakichś radykalniejszych działań, ale i (najprawdopodobniej) wyraźnie sobie tego nie życzyły. Skupiał się na innych rzeczach, starał się znaleźć jak najlepsze rozwiązanie, ale jego strategia zawiodła mimo najlepszych chęci.

*- źródła musiały być naprawdę imponujące, skoro uznał, że to hippisi w latach ’60 rozpropagowali pedofilię, a wcześniej ten problem praktycznie nie istniał 

Można też powiedzieć, że Jan Paweł II chronił pedofilów.
I nie tylko – gwałcicieli zakonnic również. Bo w zasadzie na to wychodzi: jego postawa (czy tam “strategia” lub “metoda”) nie chroniła ofiar. Nie powstrzymała sprawców od zadawania kolejnych krzywd – i to nie tylko samotnych wilków, ale i całe bandy gnojów jak episkopat w Pensylwanii, gdzie co siódmy ksiądz gwałcił dzieci (a wliczono tylko nie budzące wątpliwości oskarżenia na które składały się zeznania wielu ofiar).

Można tak powiedzieć, choć lepiej tego nie robić.
Ujmując to w tych kategoriach i skupiając się na bulwersujących przykładach z pominięciem tych wszystkich – powiedzmy – niuansów kończy się z chwytliwą, acz bardzo ulotną treścią. Przeciętny odbiorca, mający o tych sprawach niewielkie pojęcie najpierw się oburzy, a potem trafi na znacznie dłuższy popis katolickiej erudycji, w której odnajdzie wiele słuszności i wysoce prawdopodobnie oleje zgorszenie, w które wcześniej wpadł.

Jest wiele aspektów życia i twórczości Karola Wojtyły i Jana Pawła II, które nie są ani usprawiedliwieniem jego działań, ani uzasadnieniem jego decyzji, ale pozwalają zrozumieć, co nim kierowało i dlaczego postępował tak, a nie inaczej, jak widział pewne sprawy i dlaczego nie widział innych.

Dysponując takimi fundamentami można przejść do próby oceny jego działań i strategii, bez nich to będzie tylko próba oceny wyobrażeń na jego temat.

Chyba że tylko o to chodzi: o wyobrażenia, fantazje i mitologię.

W takim wypadku to może być całkiem rozsądny wybór, by traktować to wszystko po łebkach.

Tak naprawdę przecież to nie Karol Wojtyła czy Jan Paweł II ciągnie za sobą te rzesze fanatyków. Albo raczej: nie tylko.
W mniejszej części on, w większej wyobrażenia na jego temat, z którymi wielu się emocjonalnie związało.
Dla fantazji czy mitologii fakty nie mają znaczenia; one jej nie obalą, nawet jeśli będą ją podważać, bo to nie obiektywna prawda ją spaja.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 2.9 / 5. Wyniki: 7

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

1 thought on “Czy Jan Paweł II chronił pedofilów?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.