Zaczynam podejrzewać, że nie ma na tym świecie istoty wrażliwszej od blogera.
Blogerzy i krytyka ok, ale tylko pod warunkiem, że akurat sam bloger coś/kogoś krytykuje – pod żadnym pozorem nie może być odwrotnie. Świat się komuś zawali, jeśli będzie odwrotnie.
Wszyscy tacy delikatni, że zaczęłam się kiwać nad każdym słowem, odkąd moje bezlitosne “fajny wpis, ale lepiej by to wyglądało jako dwie oddzielne notki, bo w niewyróżnionych w żaden sposób blokach tekstu piszesz o dwóch różnych rzeczach” doprowadziło początkującą blogerkę do skasowania wszystkiego, co mi tam nie pasowało (chyba w tamtym momencie byłam jedyną czytelniczką, ale mimo wszystko…).
Z jednej strony pod recenzją jakiejś szczotki na blogach włosowych gorzeją dyskusje, w których czytelniczki życzą śmierci i grożą sobie trwałymi okaleczeniami – z drugiej histeryczne, początkujące blogerki, które w najdrobniejszej uwadze widzą hejt i zamach na ich człowieczeństwo…
Znowu podjęłam próbę dołączenia do grupy blogowej na fejsie i znowu trafił mnie szlag.
Zaczęło się dobrze – poprosiłam o dodanie, nie dostałam bana na wejściu, przyjęli mnie to rzuciłam się do przeglądania linków. Już za pierwszym razem ciekawie trafiłam, bo dziewczyna w długim artykule na temat tego, jak oburza ją powszechna tendencja do wykpiwania i piętnowania cudzego wyglądu nazwała swoje nie-bardzo-szczupłe uda “kobiecymi”.
Tak, jakby te bardzo szczupłe nie zasługiwały na to miano. Zresztą o czym ja bredzę – oczywiście, że nie zasługują! Jak się narzeka na promowanie jedynie słusznego typu urody, to przecież nie po to, by zwrócić uwagę na to, że i szczupłe, i bardzo szczupłe, i krągłe, i szerokie, i wąskie, i tłuściutkie, i blade i opalone mogą być piękne, a po to, by obronić własny typ budowy/urody/czy-czego-tam – TYLKO własny.
Mimo tego drobiazgu pisała dość ciekawie, więc zaczęłam klepać komentarz. Dość długi mi wyszedł, ale zanim skończyłam, jeszcze raz kliknęłam w tamtą grupę.
Oczywiście rozgorzała dyskusja o tym, czy wypada napisać niepochlebny komentarz.
“Oczywiście”, bo pitolenie na ten temat powoli staje się popularniejsze od “wpadnij do mnie na bloga, napisałam trzyzdaniową recenzję kremu, którego nigdy nie użyjesz, doprawiłam zdjęciem z googla, wibijaj, komciuj, lajkuj, folołój“.
Konkluzja dyskusji pt. “blogerzy i krytyka” jest zawsze taka sama:
Jak masz coś niemiłego do powiedzenia, to zamilcz i idź gdzie indziej.
Jak Ci się nie podoba, to po co wchodzisz?!
Idź gdzieś, gdzie Ci się podoba i siedź tam.
Rozsiewasz negatywne emocje, skąd w ludziach ta bezinteresowna podłość?!
Chyba jednak zbytnią głupotą i brawurą było zakładać, że tam, po drugiej stronie są dorośli ludzie. Najwyraźniej nie – wszystko wskazuje na to, że to banda rozpieszczonych/niedokochanych pięciolatków, którzy przyjmują tylko pochwały, a na każde słowo nie po ich myśli reagują wrzaskiem i rzucaniem się po podłodze.
Przecież to jest niepoważne.
Dlaczego krytyka ZAWSZE musi być konstruktywna?
Tak, jakby niechęć była zawsze logiczna, starannie przemyślana, stosownie uargumentowana i kulturalnie przedstawiona.
Tak, jakby pochwały były konstruktywne. Są zupełnie bezwartościowe, jeśli nie ma nic poza nimi.
Przecież nie da się traktować tego poważnie na dłuższą metę – chyba, że w przypadkach uporczywej, chronicznej, selektywnej ślepoty.
Jest sobie Lady Gaga – spory % ludzi świadomych jej istnienia nie znosi jej strojów scenicznych, muzyki, urody, poglądów i czego tam jeszcze, spory % ją kojarzy, ale nie na tyle, by wygłosić coś poza jednozdaniową uwagą. Jakiś % słucha/lubi/uwielbia.
Marylin Monroe, J.K. Rowling, Serena Williams, Mozart, Chopin i Skłodowska-Curie mieli, mają i będą mieć jakiś % negatywnych opinii na swój temat.
Nieczytelny blogasek osoby, cierpiącej na alergię na klawisz enter ma wyłącznie pozytywne opinie i samych entuzjastów.
I nie ma w tym nic podejrzanego dla autora? Że co niby sobie taka osoba myśli? Że jest tak wybitnym twórcą, że w przeciwieństwie do wszystkich wybitnych jednostek w historii świata NIE MA nikogo, kto by zechciał ot tak, bez żadnych podtekstów powiedzieć, że coś mu się tam nie podoba?
Blogerzy i krytyka – tylko pod warunkiem, że będzie konstruktywna. Za to pochwały nie muszą być konstruktywne, sensowne, składne ani uzasadnione.
Dlaczego nikt nie zaznacza, że pochwała się nie liczy, jeśli nie jest konstruktywna? Że jeśli nie jest użyteczna, to nadaje się tylko do śmieci – dlaczego?
W dobie wszechobecnego copywritingu pozytywy i tak są bezwartościowe, bo 99% opiniujących wcale nie myśli tak, jak pisze. A blogerzy w ogóle nie myślą o tym, co piszą na cudzych blogach, klepią żeby klepać, lecąc na odruchu bezwarunkowym, wszędzie jedno i to samo.
Ta wąska grupa wariatów, która mimo wszystko chciałaby przemycić choć odrobinę własnych myśli kombinuje jak koń pod górę tak w komentarzach jak i w dyskusjach – jak delikatnie zasugerować jakąś drobną poprawkę tak, żeby nie było ryzyka, że autor bloga dozna załamania nerwowego jak się dowie, że wyjustowany tekst lepiej by wyglądał, a nieco mniejsza czcionka byłaby przyjemniejsza w czytaniu.
Może ja czegoś nie wiem i ci wszyscy ludzie naprawdę SĄ na granicy rozpadu i trzeba się z nimi obchodzić jak ze zgniłymi jajeczkami bez skorupki… ale w takim wypadku bardziej by im się przydał kurs garncarstwa czy ikebany zamiast pisania bloga z poradami jak żyć, jak się malować, jak stać się fit w jeden weekend i jak radzić sobie z krytyką.
Chciałabym, by wszystko, co wychodzi spod moich palców było czystym złotem.
Oczywiście – kto by nie chciał?
Ale nie było, nie jest i nie będzie. Ani moje, ani niczyje inne. Jedne rzeczy będą gorsze, inne lepsze, inne marne – ale uznane za dobre, inne bardzo dobre – ale wzięte za śmieci, jeszcze inne będzie nijakie; a większość będzie marna – nawet, jeśli z czasem mniej marna.
Chyba na tym polega robienie CZEGOKOLWIEK?
Czy nie na tym? Coś źle rozumiem?
Czytanie pozytywnych opinii na swój temat czy na temat swojej twórczości jest przyjemne, ale na bardzo krótką metę. Dla mnie – mniej więcej do momentu, w którym zerknęłam na coś, co podobno było w porządku i ujrzałam totalną kupę.
Och czemu nikt mi nie powiedział od razu? Czemu?
Gdyby powiedział, mogłabym to poprawić. I to od razu. No dobra – realnie patrząc – po tygodniu. A nie po dwóch miesiącach, które musiały upłynąć, bym była w stanie zobaczyć, jak beznadziejny był tamten wpis.
Udawanie, że wszyscy robią wszystko z pasją i radością jest męczące.
Wszyscy porozwijani do maksimum, bezlitośni kontestatorzy rzeczywistości, dziennikarze, publicyści, blogerzy i krytyka im nie straszna… póki się nie pojawia. A póki co to entuzjazm, uśmiech i cicha modlitwa o to, żeby twarz nie popękała od tego sztucznego wyszczerzu.
NIE ROBIĄ. Przecież widać, że NIE ROBIĄ.
95% z tego to taka ściema, że aż boli. Śmichy-chichy, porady życiowe, ale jak przychodzi do poradzenia sobie z bezlitosnym, okrutnym, podłym komentarzem typu:
“To czarne tło jest męczące, po jednej notce nie chce mi się klikać dalej.”
lub
“Po co Ci nagłówek wielkości całego ekranu, to ja mam się bawić w chowanego i szukać gdzie i czy jest tu w ogóle jakiś tekst pod spodem?”
lub
“Sorry, ale nie będę klikać lajka stronie, której nawet nie widziałam, po kiego czorta ustawiasz to jako pop-up? Przycisk na bocznej szpalcie wystarczy w zupełności, jak mi się spodoba to sobie przycisk znajdę, a jak nie to i po adresie w suby wrzucę, od takiego terroryzmu wszystkiego mi się odechciewa.”
To są proszę państwa nienawistne komentarze
– czyniące ze mnie hejtera i kwalifikujące na natychmiastowego bana – udowadniające ponad wszelką wątpliwość, że autor bloga tworzy z prawdziwą pasją, radością i troską o czytelnika.
Nie są może najsympatyczniejsze, ale żeby taka bzdura komuś automatycznie rujnowała dzień, to chyba dość jasny sygnał, że jeszcze nie czas na dawanie porad na radzenie sobie z krytyką.
Poza tym mnie też nie jest miło, jak wchodzę sobie na stronę, zabieram się do czytania, a tu nagle sruuu, pop-up ze schowanym iksem.
Cały czas mówię o blogach, na które w ten czy inny sposób zostałam zwabiona – w większości przypadków gorącym zapewnieniem, że autor jest zainteresowany krytycznymi opiniami, żeby wiedzieć, co powinien poprawić.
(O święta naiwności! – testy na żywych organizmach zdają się sugerować, że w 9 przypadkach na 10 to znak, że ktoś jest niedopieszczony i chciałby przeczytać, że wszystko jest tak super, że już nic-nic-niiic-zupełnie nie powinien zmieniać)
Skoro ktoś wabi, to chyba dlatego, że chce być przeczytany – takie szalone założenie sobie poczyniłam. Ale nie.
W ogóle należy czytać tylko to, co nam się podoba. Z góry trzeba to wiedzieć. A jak coś się nie podoba, to najstosowniej jest przemilczeć i słowa nie pisnąć w trosce o delikatne uczucia autora.
Pojazd po ludziach, hejt, totalne gnojenie jest OPINIĄ i trzeba ją szanować, bo każdy ma swoje zdanie & bla, bla, bla – ale jeśli mowa o delikatnej krytyce (bo jak na mój gust to wszystko co dotyczy możliwych do naprawienia w 5 minut/godzin duperelek jest delikatną krytyką – choćby nie wiem jakie ekstremalną agresję ten brak wyjustowania w kimś budził – w porównaniu ze stwierdzeniem, że wszystkie posiadaczki szczupłych ud wyglądają niekobieco) to apage Satanas!, niedopuszczalne, chamskie, OKRUTNE!
Odkąd zaczęłam pisać, obrałam się w towarzystwie blogowego szrotu – bo niby gdzie i z kim miałabym się obracać jako odrzut? Gna mną z grubsza ta sama despera, którą czuje każde niedopieszczone ego, ale…
[A może to dlatego, że ja przez półtora roku inkubowałam w fioletowych czeluściach Mordoru, w towarzystwie zgrai frustratów, a oni w pozytywnej atmosferze, w towarzystwie pozytywnie-nastawionych-wszystkich?]
…ale nawet jeśli – to nadal nie ma sensu.
Po co ci ludzie w ogóle pchają się w blogowanie?
Osoby tak delikatne powinny się raczej skupić na tworzeniu poezji do szuflady – i TYLKO do szuflady – bo jeśli ktoś ją nie daj Boże ujrzy i wyrazi jakąś nieprzychylną opinię, to nie pozostanie nic jak tylko unicestwić cały dorobek artystyczny, siąść i płakać. Albo w łeb sobie strzelić.
I nie mam na myśli osób, które coś tam sobie piszą, fotografują czy nagrywają i publikują, bo lubią, chcą i mają z tego ubaw – im przeważnie (piszę “przeważnie”, ale nie przypominam sobie ani jednej sytuacji, w której okazaliby “wrażliwość”) zwisa i podynduje co kto sobie myśli o ich działalności.
Podoba się to fajnie, nie podoba się to trudno, nie interesuje – nieistotne, ICH interesuje.
Najwidoczniej blogerzy i krytyka nie mogą współistnieć.
Blogerzy i krytyka się nie lubią. Blogerzy i krytyka to jak wlewanie wody do kwasu. Blogerzy i KRYTYKA?! Och nie!
Sorry Batory, nie da rady.
Niestety nie wiem, czy to zawsze tak wyglądało, czy dopiero w pewnym momencie wyewoluowało w taką poczwarną, kaleką, żałosną formę, która obowiązuje wszystkich.
Żadne płaczliwe, użalające się nad sobą pierdoły nie piszą blogów.
Blogi piszą wyłącznie silne, przebojowe, kreatywne jednostki, żądne rozwoju, przygód i podróży – a przynajmniej tak twierdzą, must be true.
I nie chodzi o to, że ja w jakiś super dojrzały, rozsądny sposób do tego podchodzę i doskonale znoszę krytykę – a gdzież tam, mój egotyzm ryczy z bólu niczym ranna lwica, ale rozwiązaniem tej kwestii jest:
a) dojście do wniosku, że krytykujący ma rację i faktycznie lepiej byłoby, jakbym zmieniła to, na co zwrócił uwagę,
b) uznanie, że nie ma racji i olanie sprawy,
c) stwierdzenie, że może i rację ma, ale i tak nic z tym nie zrobię,
b) kilka godzin łkania w poduszeczkę lub coś w tym guście, poprzedzające dokonanie wyboru pomiędzy a, b i c.
a nie walka z tym, że ktoś coś powiedział i próby przekonania wszystkich dookoła, że najlepiej zrobią, jak w ogóle nie będą się odzywać.
Hejtera to nie powstrzyma, jeśli już to wręcz przeciwnie – więc jaki w tym sens?
Nie ogarniam czepiania się szablonu, tak, jak by wejść komuś do domu i marudzić na kolor ścian. Zakładam, że jeśli ktoś wybrał sobie limonkową czcionkę na fuksjowym tle, to miał taki zamysł artystyczny. Jak treść będzie tego warta, to se nawet do worda skopiuje, żeby przeczytać.
Weźmy na ten przykład wspomniane tutaj czeluści fioletowego forum. Nie zdążę dwóch komentarzy przeczytać, żeby nie zaatakował mnie filmik albo by cały ekran nie zniknął przykryty jakąś reklamą. Poklnę, poszukam ukrytego iksa i będę się delektować dalej. Bo chociaż forma mało przyjazna użytkownikowi, to za to ile treści!
Nie ogarniam, czym się różni czepianie się szablonu od czepiania się jakiejkolwiek innej rzeczy. Nie zakładam, że jak ktoś serwuje wizualny koszmar, to dlatego, że miał taki zamysł, bo jak do tej pory w żadnym wypadku to nie był zamysł, tylko niedbałość. Ew. jakieś ojej, hihi, rok temu chciałam zrobić limonkowy tytuł na fuksjowym nagłówku, ale coś chyba źle ustawiłam i tak zostało, hihi.
Jak komuś nie odpowiada wizja gościa narzekającego na kolor ścian, to roztropnie byłoby nie zaczepiać ludzi na ulicy i nie wprowadzać ich do środka z prośbą o opinię o tym, jak mu się podoba.
Nie mówię o wchodzeniu do kogoś ot tak – bo zaprosił na rozmowę o hodowli pomidorów i srania mu na wycieraczkę, bo gumowa, a preferuje się dywaniki.
Fioletowe forum nie jest adekwatnym przykładem, bo tam autor nie generuje treści. Jak na każdym portalu porno, 99% użytkowników nie ma dobrego zdania o właścicielu strony, który wstawia na stronie pińcet reklam o powiększaniu penisa. Jakbym ujrzała to forum w pełnej krasie, to spieprzyłabym stamtąd natychmiast, ale adblocki zakłamywały rzeczywistość.
Ale tam też był adekwatny przykład przyjmowania krytyki na poziomie:
~
– hej, jak wam się podoba nowe kwc?
– nie podoba się, jest nieprzejrzyste, moje recenzje zniknęły, wyszukiwarka nie działa, jest źle
– zamknij się, bo cię namierzymy, mamy twoje ip, znamy twoj adres, zaraz się doigrasz.