A gdyby to była Twoja żona, siostra albo córka?

3.5
(6)

Zdumiewa mnie upór z jakim ludzie sięgają za każdym razem po ten sam tekst. Chyba nie przesadzę mówiąc, że widziałam go tysiące razy, w niemal niezmienionej formie. Kojarzę go, bo to jeden z tych, na które zaczynam się odruchowo krzywić.

Kontekst jest zwykle podobny.

Jakaś kobieta zostaje zamordowana, zgwałcona, pobita… skrzywdzona w dowolny sposób.
Ludzie zaczynają komentować sytuację i – pozostając w zgodzie z naszą kulturą i tradycją – stawać po stronie sprawcy. Ci nieco bardziej liberalni pozwalają sobie na olanie ofiary, konserwatywni natychmiast przystępują do skrupulatnego obwiniania i mieszania jej z błotem.

Oburzeni ich postawą, chwytają za klawiatury lub otwierają japki i wypowiadają magiczne zaklęcie: A gdyby to była Twoja żona, siostra albo córka?

Nie mam z tym problemu w momencie, kiedy autor tych słów jest (lub wydaje się być) osobą poniżej 15 roku życia.

Ale jeśli wiem lub podejrzewam, że nie tylko ma tych 16, 17 i 18 lat, ale jeszcze trochę, to zawsze mam ochotę zapytać, co właściwie ma na myśli.

Nigdy tego nie robię, bo nie chcę przypadkiem pomóc walczącym o tradycyjne wartości, ale nie przestaje mnie to zastanawiać.

Bo to nie jest rzecz, którą komuś, kiedyś zdarzyło się wypowiedzieć w ferworze wyrażania myśli, tylko jeden z najbardziej sztampowych tekstów, powtarzanych do znudzenia i wałkowanych do porzygu.

Może to kwestia tego, że w chwili oburzenia ludzie sięgają po najprostszy, znany sobie “argument”, coś co uznają za zrozumiałe i słuszne.
A może mówią o sobie więcej niż o osobie, którą próbują tym zdaniem przywołać do porządku?

Chodzi chyba o to, by uświadomić temu człowiekowi, który tak ostentacyjnie sympatyzuje ze sprawcą, że jego ofiara też jest istotna.

Tylko czy osoby, które po niego sięgają naprawdę wierzą, że wypowiadanie tych słów ma sens?
Że one mają szansę trafić do osoby, do której są kierowane i wywołać refleksję typu:

“O mój Boże!
Faktycznie, przecież mam matkę i/lub żonę i/lub siostrę i/lub córkę!
Ta kobieta, którą właśnie mieszam z błotem mogłaby być jedną z nich!
Nie zdawałem sobie z tego sprawy!
Nie chciałbym, by ktoś potraktował je w ten sposób, więc muszę natychmiast zmienić swoje postępowanie!
Przepraszam, mój błąd. Ależ byłem głupi!”

Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Za to dziesiątki deklaracji, w których podmiot poniżający stwierdzał, że JEGO matka i/lub żona i/lub siostra i/lub córka NIGDY by się tak nie zachowała, NIGDY nie znalazłaby się w takiej sytuacji, a GDYBY jednak, to potraktowałby je w ten sam LUB jeszcze gorszy sposób.

Więc… zaryzykowałabym stwierdzenie, że nie ma specjalnie wielu bodźców, które mogłyby tworzyć wrażenie, że ta strategia (próby uczłowieczenia ofiary) ma jakieś szczególne walory refleksjogenne.

Skąd pomysł, że sympatyk sprawcy liczy się ze swoją żoną, siostrą czy córką?

Z czego wynika tak powszechna wiara w to, że problemem są tu podwójne standardy?

Czy oni sami mają podwójne standardy i empatię wyciskają z siebie na siłę, jak resztki pasty do zębów? – przypominając sobie co i rusz, że ta ofiara mogłaby być bliską im osobą (lub że bliska im osoba mogłaby być ofiarą tego aktu przemocy), bo nie działa to u nich odruchowo: ktoś lub coś jest krzywdzone = bunt, dyskomfort, sprzeciw?

Czy może (mniej lub bardziej świadomie) podsuwają ściągę socjopatom, bo wyzuli się ze złudzeń i wiedzą, że dookoła nich żyje całkiem sporo ludzi pozbawionych empatii?
Może to retoryczne pytanie o żony, siostry i córki to takie zawoalowane “hej, widzę cię! zainteresowanie losem osób z twojego najbliższego otoczenia i sprzeciw wobec ich krzywdy sprawa, że jesteś pozytywnie odbierany; powinieneś udawać, że stosujesz te same standardy wobec innych, bo jak nie, to wszyscy się zorientują, że nie jesteś prawdziwym chłopcem“?

Nie widzę innych alternatyw.

Przecież to nie jest problem braku uczuć per se. Człowiek, który odruchowo sympatyzuje ze sprawcą manifestuje swoje emocje.

Gdyby był obojętny, przeszedłby obok tego obojętnie. Nie przechodzi!
Zabiera głos, jest zły i oburzony… zwykle smutnym losem sprawcy.
Widzi to, co jest dla niego istotne. Mówi o tym, co jest dla niego istotne. Pokazuje kim naprawdę jest.

Wielu jest w stanie obdarzyć rozmówców naprawdę obfitymi akapitami wyjaśniającymi i motywującymi ich stanowisko.
Nie ma na czym opierać założenia, że to bezmyślność, bezrefleksyjność, brak wyobraźni i niedobory w percepcji tak nimi miotają.
Oni przemyśleli sprawę i prezentują wnioski.

Czyli jakaś tam, anonimowa, nieistotna kobieta, której Bóg wie co mogło się przydarzyć i której nie postrzega jako istotną vs. jego matka, żona, córka czy siostra, za którymi skoczyłby w ogień nie istnieje. Nie skoczyłby. Te splątane z nim więzami rodzinnymi kobiety wcale nie są w lepszej sytuacji. Całkiem prawdopodobne, że są w gorszej… albo same nauczyły się budować swoje poczucie wartości na porównaniach z innymi, które zawsze malują w jak najniekorzystniejszych barwach.

Jeśli człowiek, manifestujący swoją sympatię wobec sprawcy i pogardę, złość, agresję wobec ofiary jest mężczyzną, można go uraczyć tym słodkim pytankiem “A gdyby to była Twoja żona, siostra albo córka?” – a co jeśli to kobieta?

Wtedy można wjechać z sugestią, że powinna się wstydzić, że nie trzyma strony kobiety.
Tak, jakby te strony w ogóle istniały, jakby powszechnym było, że facet zawsze trzyma stronę innego faceta (kim by nie był, jaki by nie był i choćby jedyną rzeczą, która ich łączy była płeć), a kobieta, zawsze staje po stronie kobiety (dla zasady, bo przecież wszystkie kobitki mają maciczki i w ogóle).

Czy tak to wygląda?

Nie odniosłam takiego wrażenia. To, że generalnie łatwiej o jednopłciowe grupy znajomych, (bo wszyscy żyją w panicznym strachu przed dzikością lędźwi, która ekspresowo doprowadziłaby wszystkich posiadaczy kompatybilnych genitaliów do bzykania się ze sobą) i że grupki znajomych “trzymają” sztamę nie jest dowodem na to, że płeć jednoczy.

Każdy trzyma taką “stronę” z jaką mu najwygodniej.
Bardzo wiele kobiet trzyma się tezy, że nie są takie durne i (wstaw dowolną obelgę) jak te wszystkie inne baby.
Obrazoburczym nonkonformizmem i przyczynkiem bezgranicznego zdumienia byłoby ślepe wychwalanie kobiet i stawanie zawsze po ich stronie (nawet jeśli w konflikt nie jest zaangażowany żaden mężczyzna).
Nie twierdzę, że taka postawa byłaby dobra (bo z oczywistych względów nie), po prostu zwracam swoją uwagę na bezsens tworzenia sztucznej wyjątkowości i stawiania swoich, zupełnie powszechnych poczynań w kontraście do tego, co robi fantastyczna* większość.

*”Fantastyczna” w sensie “wymyślona, będąca dziełem fantazji“, nie “wspaniała, niesamowita“.

Czemuż ona miałaby trzymać stronę innej kobiety?
Gdzie te wszystkie przykłady, które mogłyby służyć za podstawę do budowania wrażenia, że tak to zwykle wygląda, by stworzyć iluzję “normy”. Powinno być ich zauważalnie więcej, lub choćby porównywalnie dużo niż innych postaw, a tymczasem “ja to nie jestem taka” miażdży konkurencję.

Jeśli nie “norma”, to może chociaż chwalebna, wyjątkowa i moralnie słuszna postawa?
A przecież też nie. Nikt nie forsuje teorii, zgodnie z którą stawanie zawsze po stronie kobiety jeśli się jest kobietą było chwalebne i słuszne (no, może ktoś tam, gdzieś tam to robi, ale to nie jest nawet “częsty” głos w tych wszystkich dyskusjach, w których pojawia się ta pretensja i zaproszenie do odczuwania wstydu w związku z tym, że się tego nie robi). Nikt tego tak nie postrzega, nikt nie bryluje z taką ideologią w garści, więc co to ma być?

Kolejna, skrajnie nieumiejętna forma wyrażania oburzenia?

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 3.5 / 5. Wyniki: 6

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.