Prawdopodobnie nie najprzyjemniejszy wpis, jaki kiedykolwiek popełniłam

5
(1)

Z krótkiej dygresji zrobił się całkiem długi wpis. Zabierałam się do tego już kilka razy, żeby się ostatecznie rozmyślić i skasować. Tym razem tego nie zrobię, bo próbuję się uporać z nieprzyzwoitą ilością rozgrzebanych i niedokończonych wpisów – jednemu z nich przydałby się punkt odniesienia.

Opublikuję go albo nie – to się okaże – ale uporczywe powroty do tego samego tematu niechybnie świadczą o tym, że jednak chcę, żeby to tu było.

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami…

Przez całe dzieciństwo walczyłam z otoczeniem o utrzymanie przy życiu choć jednej kotki czy suczki. Bez skutku.

Mordowali wszyscy. Niektórzy bardziej “humanitarnie” (czyli łopatą w łeb) inni mniej (czyli do wora i do rzeki) a jeszcze inni robili sobie z tego zabawę i pastwili się nad nimi w okropny sposób.
Wyprowadzanie psa do lasu i przywiązywanie go do drzewa – tak, by nie wrócił do domu i skonał z głodu i pragnienia było standardową metodą pozbywania się niechcianego kundla.

Kiedyś znalazłam jednego obwiązanego drutem. Na krzyżyk – pod lewą łapą i wokół głowy raz, pod prawą łapą i wokół głowy drugi raz. Szarpał się, więc w kilku miejscach ten drut poprzecinał mu ciało. Byłam za daleko od domu, żeby wracać po jakieś obcęgi, zresztą to było popołudnie, i tak nie zdążyłabym tam wrócić przed nocą, więc zaczęłam go wyplątywać gołymi rękami. W końcu się udało, ale przy okazji poprzecinałam mu ciało jeszcze trochę. Nie miał już nawet siły piszczeć ani mnie atakować, tylko się gapił.
Nie było opcji zabrania go do weterynarza – za daleko, zresztą nawet nie wiedziałam jak tam dojechać. Zanieść go do domu też nie mogłam, bo był za duży – zresztą tam też prawdopodobnie nie doczekałby rana. Zostawiłam go tam, a kiedy wróciłam następnego dnia, już go nie było. Nie widziałam go nigdy wcześniej, więc nie wiedziałam, kto to zrobił. Nie zobaczyłam go też nigdy później – więc najprawdopodobniej skonał gdzieś w lesie, został zjedzony przez wilki, albo wrócił do domu, gdzie go dobito.

Innym razem syn sąsiadów dźgał uwiązanego na krótkim łańcuchu psa patykiem. Dźgał i dźgał, aż w końcu pies nie wytrzymał i się na niego rzucił. Pół godziny później został zatłuczony metalowym prętem przez jego ojca – za agresję. I jeszcze musiałam to ścierwo przepraszać za moje wrzaski, bo “byłam niegrzeczna”.
Jakiś czas później zemściłam się za to na małym gnojku. Minęło ładnych parę lat zanim zrozumiałam, że to nie była wina małego gnojka: był głupi, bo go na głupiego wychowano, a przyznać się, że sam psa sprowokował “nie mógł“, bo wtedy to on by oberwał – choć nie tak mocno jak pies.

Zresztą sama zrobiłam coś podobnego jak miałam jakieś 3-4 lata. Tyle tylko, że łapałam psa za ogon. Uciekał, ostrzegał, warczał, w końcu ostrzegawczo złapał mnie zębami za rękę. Nie ugryzł, nawet nie zostawił śladów, ale dziadek to zobaczył i pies oberwał. Moje próby tłumaczenia, że to ja i nie jego wina nie miały większego znaczenia.

Nie wszystkie dzieci były świadome.

Byłam w trzeciej klasie podstawówki, kiedy spędzałam z koleżanką każdą wolną przerwę na planowaniu jak ocalić choć jedno dziecko jej ciężarnej suczki. Ostatecznie wymyśliłyśmy, że jak rozpowiemy w całej wsi WSZYSTKIM – sąsiadom, nie sąsiadom, nauczycielom w szkole, księdzu i komu się tylko da, że szczeniaczki są moim wymarzonym prezentem na urodziny, to nikt ich nie zabije ani u niej w domu (bo zaklepana) ani u mnie (bo będzie wstyd przed całą wsią, że pieski się “zgubiły” w tydzień po urodzinach).
Nie zakończyło się to spektakularnym sukcesem. Urodziła kilkanaście szczeniąt, do rana przetrwało kilka piesków i suczka, którą po trzech tygodniach przemycała pod bluzką do stodoły innej koleżanki – jej ojciec ją znalazł, a ona wszystko wygadała, ale tylko wyśmiał naszą partyzantkę i nawet pozwolił ją przetrzymać w garażu.

Dostałam toto ledwo żywe, nawet nie umiało samo pić z miseczki, więc karmiłam palcem. Po paru dniach wiecznego pisku miałam jej serdecznie dość.
Pozostałe pieski nie skończyły miesiąca, kiedy ich matka się zgubiła.
A ta idiotka… koleżanka znaczy zaklinała się na wszystko, że suczka NAPRAWDĘ się zgubiła, bo nigdy wcześniej jej nie okłamywali, a tym razem zalinali się na wszystko, że NAPRAWDĘ się zgubiła i nie mieli z tym nic wspólnego. Parę lat później jej ojciec się upił i doprecyzował, że “zgubiła się” bezpośrednio po spotkaniu z młotkiem.

Inna koleżanka zawzięcie nazywała nas kłamczuchami i przekonywała, że na pewno tak nie jest, że te wszystkie kotki i pieski są zabijane tuż po urodzeniu lub kiedy przestają być użyteczne jako zabawki dla dzieci (czyli w okolicach trzeciego-czwartego miesiąca życia).
Jeszcze inna sprowadziła nam awanturującą się matkę, która wśród wrzasków wytłumaczyła nam, że nie życzy sobie, żebym opowiadała jej córce jakieś niedorzeczne historie o zabijaniu i zabroniła jej kontaktów ze względu na zły wpływ, który na nią wywierałam.

W pewnym sensie im tej nieświadomości zazdrościłam. Wydawały się szczęśliwsze – te (nieliczne) dzieci, które nie poddawały w wątpliwość głodnych historyjek o zgubionych pieskach i kotkach.

W innym nimi gardziłam. Z dnia na dzień nie dowierzając, że mogą być tak ślepe i głupie.
Nie żebym ja była taka oświecona i mądra. Wiedziałam, co się dzieje, bo w paru przypadkach nikt się nie pokusił o wymyślenie jakiejś historyjki dla mnie. W paru innych widziałam, co robią na własne oczy. W parunastu innych znajdowałam powywalane w okolicy potoku ciałka, po których było widać, co ktoś im zrobił.

Nigdy nie pokochałam tej suczki. Awantura o jej obecność i fakt istnienia była obowiązkową atrakcją każdego dnia przez pierwsze miesiące jej życia. Ciągle się bałam, że jak pójdę do szkoły to już więcej jej nie zobaczę, bo “ucieknie”. To był już tylko czysty upór, nic więcej.
W pewnym momencie miałam już tak bardzo dość tych codziennych wrzasków, że zaczęłam się zastanawiać, czy własnoręcznie jej nie zabić, byleby to się wreszcie skończyło. Nawet zastanawiałam się jak to zrobić, żeby w miarę szybko poszło.
Stanęło na tym, że po awanturze nr tysiąc-pięćset-sto-dziewięćset powiedziałam, że jak psu coś się stanie, to dobrze zrobią jak sami zaczną się martwić, żeby się nie zgubili, bo pozarzynam ich we śnie.

To musiało brzmieć przezabawnie w ustach dziesięciolatki, ale w każdym razie pies ocalał.

W ślimaczym tempie wszystko zaczęło się zmieniać na lepsze…

Najpierw najbliższy weterynarz zaczął przeprowadzać okazjonalne kastracje. Potem we wsi pojawili się pierwsi wariaci, którzy ku zgorszeniu sąsiadów wykastrowali sobie psa czy kota. Jeden, drugi, trzeci, piąty… chyba nadal ponad połowa psów i kotów w tamtych okolicach nie jest wykastrowana.
Większość zapewne tak jak wtedy machnęłaby ręką na widok zwłok torturowanego zwierzęcia, zwalając to na karb młodzieńczych głupot – ale parę osób by się oburzyło. Dwadzieścia lat temu nie oburzał się nikt.

Niecałe dwa lata temu ktoś w okropny sposób zamordował kotkę. Ewidentnie torturując wcześniej. Właścicielka zgłosiła to na policję i wytapetowała okolicę ogłoszeniami z prośbą o zgłoszenie się osób, które coś wiedzą na ten temat, z naprawdę wysoką nagrodą.
Oczywiście nic nie osiągnęła, nie ustalono kto to zrobił – chociaż zdaje się, że to nie było jedyne zwierzę potraktowane w ten sposób. Prawdopodobnie jedyne znalezione w stanie umożliwiającym identyfikację kota i przyczyn śmierci.
Dwadzieścia lat temu wszyscy mieliby to w dupie. Teraz przynajmniej niektórzy nie mają.

Nie mogę powiedzieć, że nie zryło mi to czerepu.

Zryło. Podejrzewam wszystkich o najgorsze, bo… bo co? Mam zakładać, że nie są do tego zdolni tylko dlatego, że nie widzę, co robią?
Presja społeczna ich gniecie i coraz rzadziej chwalą się zabawnymi historyjkami  o podpalaniu polanego benzyną kota, w najgorszym wypadku staranniej dobierają słuchaczy.

Z jednej strony sporo się zmieniło na lepsze. Z drugiej… przecież nie ma szansy na to, by ludzie zmienili się aż tak bardzo.

Nie lubię kociąt. Nie znoszę szczeniąt.

Nienawidzę na nie patrzeć. Nie są słodkie.

Kojarzą mi się wyłącznie z bólem i mordowaniem.

Za to mój eks uwielbiał. Tak jak ja kiedyś non stop znajdowałam jakieś trupki, tak on ilekroć gdzieś wyszedł na dłużej, wracał z jakimś zapchlonym śmierdzielem.
Po trzecim razie zaczęłam podejrzewać, że wcale nie idzie tam, gdzie mówi, tylko idzie szukać jakiegoś kundla w potrzebie.
Kiedyś przyszedł z workiem szczeniąt twierdząc, że spacerował nad rzeką i udało mu się je odkupić od faceta, który planował je topić.
Innym razem z pięćdziesięciu metrów wyczaił jakieś rzekome piski ze śmietnika, w którym znalazł “rasowe” kocięta, prawdopodobny owoc czyichś domowych prób dorabiania na chowie wsobnym, bo wszystkie były tak chore, że weterynarz nie wiedział, co leczyć, skoro uśpienie nie wchodziło w grę. Z czterech przeżyło jedno.

Kuchnia była non stop obsrana i zasikana przez jakieś śmierdziele. W szczytowym okresie w pokoju z balkonem siedziały moje zabarykadowane koty, w kuchni dwa chore psy, a u niego w pokoju jakieś żółte, połamane, ćwierkające coś, które cudem nie zostało przez nikogo pożarte i ostatecznie odleciało.
Akurat ptak był mój.

Co do psów i kotów to przy każdym kolejnym gapił się na mnie w oczekiwaniu na moment, w którym powiem “ojej, jakie słodkie, zostawmy to sobie na stałe“, a ja nic.
Nawet chciałam to poczuć, ale nie – nic.
Były to były, przecież ich nie wywalimy, skoro przecież możemy się nimi zająć, ale z ulgą je żegnałam.
Parkę nie-psów i nie-kotów miałam ochotę zatrzymać, ale nie było jak. Musielibyśmy na stałe przedzielić mieszkanie na pół – i to szczelnie – żeby moje koty ich nie pożarły, więc też ostatecznie poszły w miasto.

Aktualnie nie jestem jakoś specjalnie zaangażowana w niesienie pomocy zwierzętom.

Nigdy nie byłam i prawdopodobnie nigdy nie będę.
Jak coś się trafi, to się trafi, ale nie szukam okazji a aktualny konkubent nie jest na misji zbawiania świata. W pewnym sensie czuję ulgę w związku z tym, że nie muszę się zastanawiać, czy lepiej byłoby udawać, że dramat kolejnego kotka porusza mnie do głębi, czy pozować na zupełną obojętność.
Lata minęły a ja nadal jestem niezdecydowana w tej kwestii. Jedno i drugie jest nieprawdą i prawdą jednocześnie, więc nie umiałam się zdecydować.
Twierdził, że rozumie, ale raczej kłamał.

Ruszać mnie rusza. Oczywiście, że tak – ale brak mi tej świeżości i szczerego zgorszenia ludzkim okrucieństwem. Było, jest i będzie. Ja mogę sobie zwariować i być nieprzydatna do niczego, albo robić to co mogę – czyli niedużo.

Są sytuacje, w których trafia mnie szlag i nie umiem być spokojna.

Kiedy ludzie mądrzą się, mówiąc że zawsze jest się do kogo zwrócić o pomoc.

(A sorry – nie ma: rok temu potrzebowałam pomocy, nie dla siebie, ale napisałam do kilkunastu fundacji na fejsie, do kilkudziesięciu fundacji ze stronami, wiszącymi w internecie… z całego tego towarzystwa odpisały mi trzy osoby. TRZY – w ciągu pierwszych kilkunastu godzin. Jedna następnego dnia. Chcieli pomóc, ale nie wiedzieli jak. Reszta nie odezwała się nigdy).
Zasrane “można? można ;-)“.
Jestem dorosła. Mam pieniądze. Mogę pojechać tam, gdzie potrzebuję. Zadzwonić, napisać, zgłosić…
Umiem sobie wyobrazić sytuacje, w których nie mogę nic zrobić.

Są ludzie, którzy radzą sobie w wielu skrajnych/trudnych/wymagających sytuacjach. Są też tacy, którzy radzą sobie zawsze – z fantazjami o tym, co by zrobili, gdyby byli na czyimś miejscu. Orły, sokoły, herosy.

Szlag mnie trafia, bo czasem to te same osoby, u których zrozpaczone dzieci szukają ratunku dla swoich chorych/umierających zwierzątek… – nie pomocy w stylu “dajcie mi pieniądze” tylko “Jezu, ratunku, on umiera, co robić, rodzice nie chcą go zabrać do weta… mam osiem lat, nie mam pieniędzy,  jest środek nocy, co robić, ratunku…

Te idealny moment na opowieści o tym co oooone by na jej/jego miejscu… i wpędzania bezradnego, zrozpaczonego dziecka w jeszcze większe poczucie winy, bo OOONE to by SAME po nocy na drugi koniec miasta z tym chomikiem do weterynarza dymały i uratowały, a ta mała pizda siedzi na dupie, klepie na fejsie i ryczy, patrząc obojętnie na to, jak chomik umiera…

Nikt kto choć otarł się o namiastkę tej bezradności nigdy by czegoś takiego nie powiedział. Nie napisał. Nie przeszłoby mu przez usta ani przez palce.
To NIE JEST możliwe.

Chciałabym kiedyś móc wznieść się ponad to, ale na tym etapie wciąż prosto z serca przesyłam im życzenia powolnej, bolesnej śmierci. I nie wierzę, że ktoś tak bezduszny, tępy i okrutny może być dobry dla zwierząt.
To niemożliwe, by wyobraźnia, skrupuły i umiejętność dostrzegania konsekwencji działały sprawnie w odniesieniu do grupy chomików, a zawodziły na ludziach.

Trzeba nie mieć ani serca ani mózgu, żeby szantażować emocjonalnie zrozpaczone dziecko, próbując je podpuścić, żeby wybrało się na samotną, nocną eskapadę nie wiedząc nawet, czy wie, gdzie dokładnie jest ten gabinet weterynaryjny. Ani czy ktokolwiek tam będzie – w większości gabinetów w dni świąteczne/nocą nikogo nie ma. Te, które są zaadaptowanym parterem/pięterkiem w domu mieszkalnym (przeważnie należącym do pana/pani weterynarz) przeważnie kryją się w podwórzach, na osiedlach – generalnie w trudno dostępnych miejscach.

W najlepszym wypadku dzieciak olany przez rodziców skończy z martwym chomikiem i poczuciem winy, że nie zrobił wszystkiego, co “mógł”. W najgorszym w akcie desperacji wymknie się i pójdzie gdzieś po nocy… a jak coś mu się stanie?
Jedna pinda z drugą wezmą za to odpowiedzialność? Dobre sobie.

To nie była jednostkowa sytuacja. Wystarczy znaleźć dowolną grupę miłośników zwierząt na fb i poczekać aż trafi się jakiś dziecięcy dramat. Życzliwe duszyczki miłujące zwierzątka natychmiast rzucą się z genialnymi radami. Warto spojrzeć – może za którymś razem uda im się z sukcesem zabić jakieś dziecko.

Poza tym nóż mi się w kieszeni otwiera, jak jedna z drugą tępa dzida, opowiadająca o tym, że…

Że okrucieństwo wobec zwierząt w ubojniach nie jest problemem.

Gdyż rzekomo mamy już tak cudowne i perfekcyjne standardy, że zwierzęta nie cierpią.
I w masowych hodowlach też nie cierpią.

Że nikt zdrowych zwierząt nie usypia w imię widzimisię.

Bo żaden weterynarz nie zrobiłby czegoś takiego – przecież są po to, by leczyć!

Że masowe mordowanie suczek i kotek nie jest już problemem.

Albo nawet lepiej – że nigdy nie miało miejsca!
Bo niczego takiego nie widzieli. Bo niczego takiego nie pamiętają.
Oczywiście nie potrafią udzielić sensownej – choćby hipotetycznej – odpowiedzi na pytanie, co się stało ze wszystkimi kotkami i suczkami? Gdzie są? 90% psów i kotów na terenach wiejskich to samce.

I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Jakby ściema była jedyną dostępną metodą poprawiania rzeczywistości.
Szybka jest i stosunkowo mało wymagająca, ale mało efektywna i zupełnie nie nowatorska.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 5 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

24 thoughts on “Prawdopodobnie nie najprzyjemniejszy wpis, jaki kiedykolwiek popełniłam

  1. Możliwe.
    Wpisuje “całodobowy weterynarz “, a następnie “jak dojechać” i idzie albo jedzie. Jak mieszka w Pipidówie, to pyta na “Spotted ” lub innej stronie, kto by mógł tam zawieźć. W międzyczasie kontaktuje się ze wszystkimi zaangażowanymi w sprawy zwierzątek w nadziei, że po jakże teraz istotnych i nieprzewidywalnych wykładach o rozsądku i że coś tam trzeba, czegoś nie wolno i zwariował, coś podpowiedzą albo kogoś w okolicach znają. Może też pójść łapać stopa i skończyć poćwiartowany w lesie jak każdy autostopowicz, wiadomo. Mam jeszcze parę pomysłów, ale jakbym się miała próbować przebić przez beton “nie da się”, to bym wolała rozsypać mak na plaży i…

    Jaką w ogóle wartość ma “niemożliwe” spod klawiatury osoby, której pierwsze “niemożliwe”, jakie miałam okazję osobiście zweryfikować okazało się oczywiście jak najbardziej możliwe i to o wiele łatwiej, niż można było przewidzieć?
    Dlaczego w ogóle życie tego dziecka miałoby mieć większą wartość niż życie tego chomika? Po co w ogóle pisać na ten temat, skoro się samemu chwali, że krzywda zwierzątek nie rusza?

        1. Wycina, bo to element formatowania, “,+shift”strong”/.+shift”xyz”,+shift”/strong”/.+shift” = xyz, jak między nimi jest coś, co nie jest znanym kodem, to uznaje to za błąd i wywala.

    1. Z miejsca, w którym aktualnie jestem mam zaledwie 47 kilometrów do najbliższego całodobowego weterynarza. Na pewno uda mi się złapać jakąś podwózkę o drugiej w nocy, a wszyscy zaangażowani akurat nie będą spać, tylko poczekają, aż będę ich potrzebować.
      Ale po co w ogóle posiłkować się przykładami chorych chomików. Przecież jest mnóstwo dzieci, które mają zdrowe chomiki i nie trzeba nigdzie z nimi jechać. One sobie radzą – można? można :)

      Jaką wartość ma “możliwe” spod klawiatury osoby, która kilka godzin temu stwierdziła, że niektórzy ludzie proszą się o to, żeby ich krzywdzić i święty też by się nad nimi pastwił?
      To, że komuś się coś nie udało to nie powód, żeby nie próbować. To, że nie udało się dziesięciu i stu również – bo może sto pierwszemu próbującemu się uda.
      Ale choćby udawało się aż połowie, to nie uzasadnienie dla obwiniania tego, któremu się nie udało – że mógł w chwili stresu, paniki i rozpaczy wymyślić łohohoho jakie genialne plany.

      Skąd pomysł, że jeśli to błąkające się po nocy w nieznanej okolicy dziecko wpadnie pod samochód lub trafi na kogoś, kto zechce je skrzywdzić, to chomik zostanie uratowany?
      Skąd założenie, że wyrwany ze swojego “naturalnego” środowiska, mocno podupadły na zdrowiu chomik zniesie kilkugodzinną trzęsawkę w pudełku? Tu nie ma alternatywy “życie dziecka vs. życie chomika“, jest opcja “ryzykujemy zdrowiem i życiem dziecka i chomika w imię własnego poczucia estetyki” vs. “wobec braku bezpiecznych opcji transportu dla dziecka i chomika oraz minimalnego prawdopodobieństwa, że najbliższy weterynarz ma doświadczenie w leczeniu zwierząt mniejszych od kota czekamy do rana i próbujemy się przebić do weta najbliższym transportem“.

      Pisać na ten temat wypada tylko osobom, które lubią się chwalić, że je krzywda zwierzątek rusza do tego stopnia, że są chętni ryzykować zdrowiem i życiem cudzych dzieci i chomików?
      Gdyby dziecko było umierające, rodzice mieli to w dupie, a zrozpaczony chomik ze strachu nie pobiegł po pomoc, to też nie uznałabym za słuszne ujeżdżania sobie po nim, bo łohohoho, mógł wymyślić i uskutecznić kilka sensacyjnych scenariuszy eskapady w poszukiwaniu pomocy.

      1. Z miejsca, w którym aktualnie jestem mam zaledwie 47 kilometrów do najbliższego całodobowego weterynarza. Na pewno uda mi się złapać jakąś podwózkę o drugiej w nocy, a wszyscy zaangażowani akurat nie będą spać, tylko poczekają, aż będę ich potrzebować.

        Mówiłam, beton. Jakimś cudem rozwiązanie zawsze uważasz za niemożliwe, jakie ma znaczenie czy to będzie nagła sytuacja w środku dupy, gwałt na totalnym pustkowiu czy jakiekolwiek przestępstwo popełnione w obecności kilkudziesięciu osób? Oh wait…

        Ale po co w ogóle posiłkować się przykładami chorych chomików. Przecież jest mnóstwo dzieci, które mają zdrowe chomiki i nie trzeba nigdzie z nimi jechać. One sobie radzą – można? można :)

        Nie wiem, do czego to.

        Jaką wartość ma „możliwe” spod klawiatury osoby, która kilka godzin temu stwierdziła, że niektórzy ludzie proszą się o to, żeby ich krzywdzić i święty też by się nad nimi pastwił?

        Jaką wartość ma zwracanie na to uwagi spod tej samej klawiatury, spod której słowo w słowo napisano “święty by nie wytrzymał”? I co to w ogóle ma do rzeczy? Że co? Stwierdzę, że kto się o coś prosił? Zrobiłam, udało się. Konkret. Tak, MOŻNA.

        To, że komuś się coś nie udało to nie powód, żeby nie próbować.

        A jednak odradzasz.

        Ale choćby udawało się aż połowie, to nie uzasadnienie dla obwiniania tego, któremu się nie udało – że mógł w chwili stresu, paniki i rozpaczy wymyślić łohohoho jakie genialne plany.

        Że mógł próbować.

        Skąd pomysł, że jeśli to błąkające się po nocy w nieznanej okolicy dziecko wpadnie pod samochód lub trafi na kogoś, kto zechce je skrzywdzić, to chomik zostanie uratowany?

        Brak pomysłu. Oczywiście, że mogą nie przeżyć oboje.

        Skąd założenie, że wyrwany ze swojego „naturalnego” środowiska, mocno podupadły na zdrowiu chomik zniesie kilkugodzinną trzęsawkę w pudełku?

        Tak, kurwa, co jeszcze? W następnym odcinku chomik będzie zrobiony z porcelany i będą nim żonglować w przygotowaniach do występu w cyrku. Od kiedy to chomik nie może być w pudełku i dlaczego trzeba nim trząść? Bez sensu.

        Tu nie ma alternatywy „życie dziecka vs. życie chomika„, jest opcja „ryzykujemy zdrowiem i życiem dziecka i chomika w imię własnego poczucia estetyki” vs. „wobec braku bezpiecznych opcji transportu dla dziecka i chomika oraz minimalnego prawdopodobieństwa, że najbliższy weterynarz ma doświadczenie w leczeniu zwierząt mniejszych od kota czekamy do rana i próbujemy się przebić do weta najbliższym transportem„.

        Jakiego poczucia estetyki?
        Chomik był umierający. Gówniaka by wieźli na sygnale. Przecież rano też byś znalazła niebezpieczeństwo czy inne gówno czyhające na bachora, które nieuchronnie przeszkodzi mu w dotarciu do weta.

        Pisać na ten temat wypada tylko osobom, które lubią się chwalić, że je krzywda zwierzątek rusza do tego stopnia, że są chętni ryzykować zdrowiem i życiem cudzych dzieci i chomików?

        Jakimi chomikami ja tutaj ryzykuję? Ja tu właśnie żadnego ryzyka dla nikogo nie widzę, Ty się chwalisz jakże rzadkimi licznymi paranojami, więc kto ma stwierdzić czy ono w ogóle występuje i w jakim stopniu?

        1. Mówiłam, beton. Jakimś cudem rozwiązanie zawsze uważasz za niemożliwe, jakie ma znaczenie czy to będzie nagła sytuacja w środku dupy, gwałt na totalnym pustkowiu czy jakiekolwiek przestępstwo popełnione w obecności kilkudziesięciu osób? Oh wait…
          Nie uważam, za niemożliwe.
          Uważam, że jest możliwe, że jest niemożliwe.
          Jeśli okoliczności nie mają żadnego znaczenia, to można naprawdę poszaleć z obwinianiem ofiar.

          Nie wiem, do czego to.

          Do tego co mówisz. Skoro Twoim zacnym przykładem na potwierdzenie tezy że “można :)” jest dzieciak mieszkający 0,5 kilometra od całodobowej kliniki, albo tuż obok przystanku, na którym złapie autobus, który go tam zawiezie, to dlaczego nie wziąć przykładu ze zdrowym chomikiem? Nigdzie nie trzeba jechać. Problem solved. Tylko beton wymyślałby jakieś chore chomiki.

          Jaką wartość ma zwracanie na to uwagi spod tej samej klawiatury, spod której słowo w słowo napisano „święty by nie wytrzymał”? I co to w ogóle ma do rzeczy? Że co? Stwierdzę, że kto się o coś prosił? Zrobiłam, udało się. Konkret. Tak, MOŻNA.
          I?
          A jednak odradzasz.
          Odradzam.
          Jak się czuje na siłach i widzi szansę powodzenia tej misji, to niech jedzie. Ale nie dlatego, że mu ktoś wmawia, że to jedyna opcja, bo jak nie pójdzie to dowiedzie, że chomika nigdy nie kochało i nawet nie próbowało nic zrobić, żeby go ratować. A już na pewno nie dlatego, że czyimś zdaniem ta eskapada nie niesie żadnego ryzyka ani dla dziecka, ani dla chomika i nie ma absolutnie żadnej różnicy, czy błąka się samo po mieście w nocy czy w dzień.

          Że mógł próbować.
          Mogła nie nosić krótkiej spódniczki.

          Tak, kurwa, co jeszcze? W następnym odcinku chomik będzie zrobiony z porcelany i będą nim żonglować w przygotowaniach do występu w cyrku. Od kiedy to chomik nie może być w pudełku i dlaczego trzeba nim trząść? Bez sensu.
          Dobrze zapakowaną porcelanę można wysłać na drugi koniec świata ekonomicznym i nic jej się nie stanie.
          Chomik jest żywym stworzeniem, które przeżywa stres w związku z zapakowaniem go do pudełka i niesieniem nie wiadomo dokąd. Jeśli jest osłabiony i chory, a u kresu tej podróży nie czeka weterynarz, który na 100% spróbuje pomóc, to szanse w najlepszym wypadku będą 50:50 – albo uda się dotrzeć do weta i przyjmie, albo chomik padnie ze stresu w trakcie tego ekstremalnego transportu.
          Pudełko nie będzie się trząść jak to dziecko będzie najpierw szło szukać tej podwózki ze spotted czy nocnego autobusu?

          Ale oczywiście – wszystko MOGŁOBY ułożyć się idealnie, więc zgnojmy każdego bachora, który spękał, albo któremu się nie udało, chociaż próbował.

          Jakiego poczucia estetyki?
          Chomik był umierający. Gówniaka by wieźli na sygnale. Przecież rano też byś znalazła niebezpieczeństwo czy inne gówno czyhające na bachora, które nieuchronnie przeszkodzi mu w dotarciu do weta.

          Poczucia estetyki, które każe zakładać, że życie chomika jest mniej/bardziej/równie ważne niż dziecka.

          Wieźli by na sygnale albo by nie wieźli. Nie żywię aż tak wielkiego przekonania, że rodzice, którzy mają w dupie to, że dziecko rozpacza i potrzebuje pomocy dla chomika z całą pewnością zareagują od razu, jeśli dzieciak będzie potrzebował pomocy dla siebie.

          Nie pisałam nic o poranku.

          Jakimi chomikami ja tutaj ryzykuję? Ja tu właśnie żadnego ryzyka dla nikogo nie widzę, Ty się chwalisz jakże rzadkimi licznymi paranojami, więc kto ma stwierdzić czy ono w ogóle występuje i w jakim stopniu?
          Tymi chomikami, które każesz dziecku gdzieś wieźć po nocy.
          Weterynarza zapytaj, kiedy chomik ma większe szanse – czy czekając do rana w znanym sobie środowisku, czy będąc transportowanym w nocy, przez dziecko, które sprawdziło sobie w internecie jak dojechać do weta i wyrusza na miasto nocą z chomikiem w pudełku.

          1. Nie uważam, za niemożliwe.
            Uważam, że jest możliwe, że jest niemożliwe.
            Jeśli okoliczności nie mają żadnego znaczenia, to można naprawdę poszaleć z obwinianiem ofiar.

            No nie mają. Choćby były nie wiem jak sprzyjające, to i tak znajdziesz ryzyko grożące przy choćby kiwnięciu palcem.

            Do tego co mówisz. Skoro Twoim zacnym przykładem na potwierdzenie tezy że „można :)” jest dzieciak mieszkający 0,5 kilometra od całodobowej kliniki, albo tuż obok przystanku, na którym złapie autobus, który go tam zawiezie, to dlaczego nie wziąć przykładu ze zdrowym chomikiem? Nigdzie nie trzeba jechać. Problem solved. Tylko beton wymyślałby jakieś chore chomiki.

            Przecież napisałam też o dzieciaku mieszkającym w pipidówce. Chyba nie czytałaś.

            I?

            I co w związku z tym, że zarzucasz mi coś, co sama napisałaś czy co w związku z tym, że “MOŻNA!”? To, że jeśli ktoś kilkakrotnie, nawet po rozwiązaniu sprawy, powtórzył, że to jest niemożliwe, bez żadnych wątpliwości, jedynie ze standardowym “no chyba że /warunki niemożliwe do spełnienia, zazwyczaj cofnięcie czasu/, to wtedy mogłabym wspaniałomyślnie nawet doradzić/pomóc jak w tej utopijnej sytuacji wyciągnąć rękę i wziąć, co się należy (no chyba że w międzyczasie wymyśli się więcej przeszkód)”, a okazało się możliwe i była to pierwsza lepsza sprawa, to sama sobie oblicz, jakie jest prawdopodobieństwo, że ta osoba rzeczywiście prawidłowo szacuje szanse na powodzenie i poziom ryzyka.

            Odradzam.
            Jak się czuje na siłach i widzi szansę powodzenia tej misji, to niech jedzie. Ale nie dlatego, że mu ktoś wmawia, że to jedyna opcja, bo jak nie pójdzie to dowiedzie, że chomika nigdy nie kochało i nawet nie próbowało nic zrobić, żeby go ratować. A już na pewno nie dlatego, że czyimś zdaniem ta eskapada nie niesie żadnego ryzyka ani dla dziecka, ani dla chomika i nie ma absolutnie żadnej różnicy, czy błąka się samo po mieście w nocy czy w dzień.

            Należy zatem ostrzegać kobiety, żeby się nie błąkały same w nocy albo im to odradzać, jeśli zamierzają. W ogóle ludziom. Świat powinien się bardziej dostosować do pań i panów złodzieig, morderców i innych pojebów.

            Mogła nie nosić krótkiej spódniczki.

            Najważniejsze, że na policję nie poszła.

            Jakby rodzice tak samo olali samego bachora i nie zawieźli go w nocy do lekarza, to też by było owijanie ich w watkę i tłumaczenie, że ludzie taaaaaaaak inaczej reagują, że nie można tego oceniać, że przecież nie wiadomo jak byśmy się zachowali?

            Dobrze zapakowaną porcelanę można wysłać na drugi koniec świata ekonomicznym i nic jej się nie stanie.
            Chomik jest żywym stworzeniem, które przeżywa stres w związku z zapakowaniem go do pudełka i niesieniem nie wiadomo dokąd. Jeśli jest osłabiony i chory, a u kresu tej podróży nie czeka weterynarz, który na 100% spróbuje pomóc, to szanse w najlepszym wypadku będą 50:50 – albo uda się dotrzeć do weta i przyjmie, albo chomik padnie ze stresu w trakcie tego ekstremalnego transportu.
            Pudełko nie będzie się trząść jak to dziecko będzie najpierw szło szukać tej podwózki ze spotted czy nocnego autobusu?

            Ale oczywiście – wszystko MOGŁOBY ułożyć się idealnie, więc zgnojmy każdego bachora, który spękał, albo któremu się nie udało, chociaż próbował.

            No tak, stresik… Jakaś totalna abstrakcja. Ja wiem, że mogą być jakieś badania na temat wpływu stresu na chomiki, ale jestem pewna że podobne badania powiedziałyby też, że wszyscy już dawno padliśmy na zawał serca albo mamy nieodwracalne zmiany w mózgu, które nie pozwalają na to, co biedni nieświadomie robiliśmy. Serio, stresik przy zagrożeniu życia taki istotny? Przecież mówimy o stanie, w którym chomik nocy nie przeżyje.

            Nie, pudełko nie będzie się trząść. Pudełkiem można trząść lub nie trząść. Można też chomika wziąć na ręce, ale to pewnie z jakiegoś powodu dla niego pewna śmierć.

            Jak bachor spękał teraz, to będzie pękał całe życie. Ludzie się nie zmieniają niestety. Ale nieee, zupełnie nic nie można oczekiwać od ludzi, bo się biedni zestresują i zdechną.

            Poczucia estetyki, które każe zakładać, że życie chomika jest mniej/bardziej/równie ważne niż dziecka.

            Wieźli by na sygnale albo by nie wieźli. Nie żywię aż tak wielkiego przekonania, że rodzice, którzy mają w dupie to, że dziecko rozpacza i potrzebuje pomocy dla chomika z całą pewnością zareagują od razu, jeśli dzieciak będzie potrzebował pomocy dla siebie.

            Nie pisałam nic o poranku.

            Nie wiem, co to ma do poczucia estetyki, szczególnie kiedy się ich stawia na równi.

            Wieeeeźli by, wieźli. Najprawdopodobniej by zapierdalali w podskokach. Bo śpołecieństwo, bo co sobie o nas pomyślą, przecież to D Z I E C K O, a ja byłbym ZŁYM RODZICEM – toż to zbrodnie największe. Chyba że totalna patola i w ich środowisku byłoby to spoczko. I trzeba wziąć pod uwagę, że nie jest może tak czarno-biało i istnieją ludzie, których rusza krzywda tylko wybranych albo swoich.

            Jeszcze nie pisałaś nic o poranku. Na pewno mogłoby się zdarzyć coś, co skreślałoby powodzenie “misji” ;)

            Tymi chomikami, które każesz dziecku gdzieś wieźć po nocy.
            Weterynarza zapytaj, kiedy chomik ma większe szanse – czy czekając do rana w znanym sobie środowisku, czy będąc transportowanym w nocy, przez dziecko, które sprawdziło sobie w internecie jak dojechać do weta i wyrusza na miasto nocą z chomikiem w pudełku.

            Lol. Jakże w ogóle nietendencyjne pytanie i jakże nieprzewidywalna odpowiedź by na nie padła, aż koniecznie muszę spytać. Przecież jak usłyszy D Z I E C K O, to się chuja dowiem, włączy mu się wykład o nienarażaniu, rozsądku, owijaniu bachorów w watkę i chorych pomysłach. Co to ma do rzeczy, że to dziecko by go wiozło?

          2. No nie mają. Choćby były nie wiem jak sprzyjające, to i tak znajdziesz ryzyko grożące przy choćby kiwnięciu palcem.
            Oczywiście, że znajdę.

            Przecież napisałam też o dzieciaku mieszkającym w pipidówce. Chyba nie czytałaś.
            A tak. Ma znaleźć podwózkę na spotted, bo szanse na to, że spotka go tam jakaś krzywda są zbyt małe, byś łaskawie uznała je za istotne.

            I co w związku z tym, że zarzucasz mi coś, co sama napisałaś czy co w związku z tym, że „MOŻNA!”? To, że jeśli ktoś kilkakrotnie, nawet po rozwiązaniu sprawy, powtórzył, że to jest niemożliwe, bez żadnych wątpliwości, jedynie ze standardowym „no chyba że /warunki niemożliwe do spełnienia, zazwyczaj cofnięcie czasu/, to wtedy mogłabym wspaniałomyślnie nawet doradzić/pomóc jak w tej utopijnej sytuacji wyciągnąć rękę i wziąć, co się należy (no chyba że w międzyczasie wymyśli się więcej przeszkód)”, a okazało się możliwe i była to pierwsza lepsza sprawa, to sama sobie oblicz, jakie jest prawdopodobieństwo, że ta osoba rzeczywiście prawidłowo szacuje szanse na powodzenie i poziom ryzyka.
            Gdzie to napisałam?
            Nie oblicza się prawdopodobieństwa na podstawie jednego przypadku.

            Należy zatem ostrzegać kobiety, żeby się nie błąkały same w nocy albo im to odradzać, jeśli zamierzają. W ogóle ludziom. Świat powinien się bardziej dostosować do pań i panów złodzieig, morderców i innych pojebów.
            Nie powinien, ale podpuszczanie i szantażowanie emocjonalne dzieci, celem wpakowania ich w ryzykowne sytuacje, żeby ostatecznie “udowodnić”, że zaledwie jedno na sto skończy martwe, a co najmniej 95% wyjdzie z tego bez szwanku nie jest godną propagowania metodą przekonania świata, by nie pozwalał się terroryzować.

            Jakby rodzice tak samo olali samego bachora i nie zawieźli go w nocy do lekarza, to też by było owijanie ich w watkę i tłumaczenie, że ludzie taaaaaaaak inaczej reagują, że nie można tego oceniać, że przecież nie wiadomo jak byśmy się zachowali?
            Tak, totalnie analogiczna sytuacja.
            1 – rodzice olewają błagania dziecka, żeby jechać z chomikiem do weterynarza -> dziecko się boi i nie znajduje sposobu na to, by samodzielnie dotrzeć do najbliższej całodobowej kliniki = jest winne i trzeba je osądzić tak samo, jak rodziców, olewających błagania dziecka, żeby zawieźć je do szpitala.

            No tak, stresik… Jakaś totalna abstrakcja. Ja wiem, że mogą być jakieś badania na temat wpływu stresu na chomiki, ale jestem pewna że podobne badania powiedziałyby też, że wszyscy już dawno padliśmy na zawał serca albo mamy nieodwracalne zmiany w mózgu, które nie pozwalają na to, co biedni nieświadomie robiliśmy. Serio, stresik przy zagrożeniu życia taki istotny? Przecież mówimy o stanie, w którym chomik nocy nie przeżyje.

            Nie, pudełko nie będzie się trząść. Pudełkiem można trząść lub nie trząść. Można też chomika wziąć na ręce, ale to pewnie z jakiegoś powodu dla niego pewna śmierć.

            Jak bachor spękał teraz, to będzie pękał całe życie. Ludzie się nie zmieniają niestety. Ale nieee, zupełnie nic nie można oczekiwać od ludzi, bo się biedni zestresują i zdechną.
            Bełkoczesz.
            W rękach chomik się spoci i przegrzeje. Nawet zdrowych nie transportuje się w ten sposób.
            Stres przyspiesza śmierć, wszystkie żywe istoty tak reagują.

            Jak bachor teraz podda się szantażowi emocjonalnemu to czeka go świetlana przyszłość. Ale taaak, zupełnie wszystko można z nim zrobić jak się tylko uzna, że to dla jego dobra.

            Nie wiem, co to ma do poczucia estetyki, szczególnie kiedy się ich stawia na równi.

            Wieeeeźli by, wieźli. Najprawdopodobniej by zapierdalali w podskokach. Bo śpołecieństwo, bo co sobie o nas pomyślą, przecież to D Z I E C K O, a ja byłbym ZŁYM RODZICEM – toż to zbrodnie największe. Chyba że totalna patola i w ich środowisku byłoby to spoczko. I trzeba wziąć pod uwagę, że nie jest może tak czarno-biało i istnieją ludzie, których rusza krzywda tylko wybranych albo swoich.

            Jeszcze nie pisałaś nic o poranku. Na pewno mogłoby się zdarzyć coś, co skreślałoby powodzenie „misji” ;)
            Poczuciem estetyki jest to, czy się ich stawia na równi, czy dzieciaka/chomika wyżej, czy ma oboje w dupie.

            Presja społeczna wywierana w takim przypadku na dziecku w jakiś magiczny sposób nagle staje się dobra i słuszna?

            Lol. Jakże w ogóle nietendencyjne pytanie i jakże nieprzewidywalna odpowiedź by na nie padła, aż koniecznie muszę spytać. Przecież jak usłyszy D Z I E C K O, to się chuja dowiem, włączy mu się wykład o nienarażaniu, rozsądku, owijaniu bachorów w watkę i chorych pomysłach. Co to ma do rzeczy, że to dziecko by go wiozło?
            Rozmawiamy o konkretnej sytuacji, ale żeby uniknąć tendencyjności pytania dobrze byłoby ją trochę zmienić – tak, żeby zwiększyć szanse na usłyszenie tego, czego się chce?
            Pomiń informację o tym, że chodzi o dziecko, że sytuacja ma miejsce w nocy i że właściciel chomika nie ma opcji zapakowania się do samochodu z chomikiem i ew. kierowcą. Zapytaj, czy warto wieźć chore zwierzę do weterynarza – to powinno zdać egzamin.

          3. Oczywiście, że znajdę.

            Przecież wiem.

            W rękach chomik się spoci i przegrzeje. Nawet zdrowych nie transportuje się w ten sposób.
            Stres przyspiesza śmierć, wszystkie żywe istoty tak reagują.

            Ach, jeszcze to xD

            A tak. Ma znaleźć podwózkę na spotted, bo szanse na to, że spotka go tam jakaś krzywda są zbyt małe, byś łaskawie uznała je za istotne.

            Gdzie to napisałam?

            http://wizaz.pl/forum/showpost.php?p=52459869&postcount=14
            Nie no, to jest tak dobre, że to musi być ironia. To ironia, prawda? To taka zaawansowana ironia, nabijająca się z powyższych postów napisanych przez niby-przeciwniczki przemocy, prawda? Bo chyba nikt jej nie zczaił i sama się pogubiłam.

            Nie oblicza się prawdopodobieństwa na podstawie jednego przypadku.

            Kurwa, serio? Pierwsza sprawa, którą mogłam zweryfikować z tych, które z całym przekonaniem spisałaś na straty, zakończyła się sukcesem i to w żaden sposób nie neguje wiarygodności Twoich przepowiedni? Jakie miałam prawdopodobieństwo, że trafię na wyjątek? Może to się da obliczyć? I dlaczego tak jest zawsze? Dlaczego tak jest też w przypadku, kiedy próbuje się coś osiągnąć i wszyscy naokoło mówią, że to się nie uda i wydawałoby się najrozsądniejsze, wieczne obrończynie uciśnionych (WYBRANYCH), walczące ze stereotypami i tępiące bezmyślne frazesy, poświęcają nagle podejrzany ogrom energii na wytłumaczenie, że ty naprawdę nie masz po co iść np. na rozmowę kwalifikacyjną, bo stanie ci się CO? CO? Jakoś dziwnie się mieszają i zaczynają obracać w żart, jak się je przyciska tym pytaniem.
            Przed CZYM chciałaś MNIE konkretnie chronić w tej konkretnej sytuacji? CO MI groziło? CO? A no tak, mityczna utrata nerwów…
            Mówisz z całą pewnością, że to jest niemożliwe, próbujesz mnie powstrzymać przed jakimkolwiek działaniem, jakby cokolwiek mogło mi grozić, po czym uroczo odpowiadasz, że Twoje przekonanie o niepowodzeniu w kontekście tego, że bez większego wysiłku jednak się udało, nie ma żadnego znaczenia? Nie zamierzasz się do tego odnieść? Powiedziałaś, że nie uda mi się odzyskać rzeczy, jeszcze długo potem jak je odzyskałam tłumaczyłaś, że to nie jest możliwe, bo musiałyby być spełnione konkretne warunki, właściwie to musieliby przylecieć kosmici i zaprogramować oszustkę tak, żeby zachciała mi nagle oddać, albo sam Bóg musiałby zstąpić na Ziemię i ją nawrócić. A może coś mi jednak groziło? Może ryzykowałam czyimś… nie wiem… Ale na pewno czyimś czymś tam, bo zawsze chcę poświęcać kogoś w imię wyimaginowanych zmian na lepsze (dla mnie, wiadomo). Na pewno można coś wymyślić. Ach, przecież było ryzyko że TYLKO NERWY STRACĘ. Ta sama osoba, która walczy z powiedzeniami na poziomie “ładna miska jeść ci nie da”; “gęba pijana, dupa sprzedana”, powtarza kolejny frazes, w którym nawet nie wiadomo o co chodzi. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy jej znajomi żałowali, że kiedykolwiek poszli z czymkolwiek na policję, bo TYLKO NERWY STRACILI. I nagle na podstawie tych kilku(set, zaraz się okaże) przypadków można obliczyć prawdopodobieństwo i ma to jakiekolwiek znaczenie na większą skalę. To ja się czuję coraz bardziej wyjontkowa, bo mniej nerwów bym straciła na sprawę, która zostanie umorzona, niż na życie z przekonaniem, że się pogodziłam z losem wyruchanego frajera i że oszustka będzie działać bezkarnie dalej.
            Jak ta strata nerwów wygląda? Tracą je za każdym razem otwierając list z policji, chodząc na komisariat jako POKRZYWDZONY, bo co im się dzieje? Bardziej się stresują niż otwierając powiadomienie o podwyżce prądu? I to nawet w kontekście kradzieży lub otrzymania przedmiotu niezgodnego z opisem, nawet nie zaczęłyśmy o pobiciach lub gwałtach. Serio?

            Nie powinien, ale podpuszczanie i szantażowanie emocjonalne dzieci, celem wpakowania ich w ryzykowne sytuacje, żeby ostatecznie „udowodnić”, że zaledwie jedno na sto skończy martwe, a co najmniej 95% wyjdzie z tego bez szwanku nie jest godną propagowania metodą przekonania świata, by nie pozwalał się terroryzować.

            Nie odniosłaś się do ostrzegania przed błąkaniem się w nocy. Dlaczego nie należy ostrzegać przed nim ludzi, a przede wszystkim kobiet?

            8-letni bachor MOŻE nie być najlepszym przykładem, nie znam się na nich. Ale to nie zmienia faktu, że nawet gdybyśmy mówiły o kradzieży w środku miasta, w biały dzień, 50 świadkach chętnych zeznawać, wyraźnym monitoringu, znaniu pełnych danych złodzieja… To wiem! Wiem! Nie należy tego zgłaszać, bo ścierwo się może zemścić! I co ci po tym, że dopełnisz obywatelskiego obowiązku i może nawet odzyskasz wszystko, jak skończysz ze złamanym nosem albo w lesie? Jest was tak wiele, że znam to na pamięć. Tylko mam poczucie, że o czymś zapomniałam. Ach, tak! Zepsujesz sobie dodatkowo opinię na dzielni u pozostałych ścierw, bo będziesz konfidętem. Mogą za tobą bzidko krzyczeć, a może i coś ci zrobią. No nic, tylko ręce rozłożyć i pogrążyć się w żalach nad złem tego świata, z którym nic nie da się zrobić, CHOCIAŻ TAK BARDZO SIĘ CHCE, tak się jest gotowym do działania! Wszyscy jesteście świadkami! A, i najważniejsze! Od tego powinnam zacząć. BĘDĄ CIĘ CIĄGAĆ PO SĄDACH. STRESIK. OJEJ. Nie wiem, włączają się jakieś zero-jedynkowe skojarzenia, że sąd = więzienie = zamkną mnie? Albo BĘDĘ TO MIAŁA W PAPIERACH (gdziekolwiek jest to mityczne miejsce z papierami)?

            Tak, totalnie analogiczna sytuacja.
            1 – rodzice olewają błagania dziecka, żeby jechać z chomikiem do weterynarza -> dziecko się boi i nie znajduje sposobu na to, by samodzielnie dotrzeć do najbliższej całodobowej kliniki = jest winne i trzeba je osądzić tak samo, jak rodziców, olewających błagania dziecka, żeby zawieźć je do szpitala.

            Nie. Dziecko olewa chorego chomika = rodzice olewają chore dziecko.

            Bełkoczesz.

            Bo? Ktoś kiedyś pisał o nieodwracalnych zmianach w mózgu spowodowanych dzieciństwem w bezustannym stresie. Czyli udajemy, że to rzadkie przypadki warte uwagi. Tak, zrozumiałam “bezustannym”. Ale ok, to że jest to powszechne zjawisko nie znaczy, że powinniśmy je lekceważyć. Możemy np. zgłaszać opiece społecznej zaobserwowane ewidentne patologie. Oh wait…

            Nadal nie wiem, dlaczego to pudełko ma się trząść.

            Jak bachor teraz podda się szantażowi emocjonalnemu to czeka go świetlana przyszłość. Ale taaak, zupełnie wszystko można z nim zrobić jak się tylko uzna, że to dla jego dobra.

            Nie myślałam nawet o poddaniu się szantażowi, cały czas wychodzę z optymistycznego założenia, że chce pomóc chomikowi. A jak chce, to okoliczności nie mają znaczenia. Nie, nie mają.
            Ta, już widzę ten szantaż. Jedna osoba napisała coś, co (…) sobie zinterpretowała tak, żeby usprawiedliwić siebie, np. “a może masz gdzieś w pobliżu całodobowego weterynarza i mógłbyś tam zadzwonić?” – O BOSZE, DZIAŁANIE!!! Nieee, trzeba zrobić tak, żeby można było potem płakać i ubolewać – po czym na pewno napadło na nią milion osób “Zwariowałeś??? Przecież to D Z I E C K O!!!!!!!!!1!!!!!!!!!!!111!!!!!!!!!”.
            Dla jakiego dobra bachora? Gdzie coś takiego palnęłam?

            Poczuciem estetyki jest to, czy się ich stawia na równi, czy dzieciaka/chomika wyżej, czy ma oboje w dupie.

            Bez przesady, że to tylko dlatego, że chomiczek jest milusi i ma futerko, a gówniak jest obrzydliwie obślizgły. Jak bachory są porządnie krzywdzone, to też mnie rusza.

            Presja społeczna wywierana w takim przypadku na dziecku w jakiś magiczny sposób nagle staje się dobra i słuszna?

            Lol. Czy ja się wydaję tak tępa, że to miało zadziałać?
            Jeżeli osoby w (bez)pośrednim, niewyimaginowanym kontakcie z kimś również mogą wywoływać coś zwane naciskiem społecznym, to źle używałam tego pojęcia. Jednak kilka, kilkadziesiąt, ani nawet kilka tysięcy osób nie jest grupą reprezentatywną, więc nie sądzę. Ale jeśli tak się to nazywa, to ok.
            Mnie chodziło oczywiście cały czas o taki nacisk, którym osoba która ze mną ostatnio na ten temat dyskutowała, ta z której powodu też bronisz czegoś, czemu sama byłaś przeciwna, usprawiedliwiała swoje dawne “poglądy”. Że ona przecież nigdy by nie pomyślała, że kogoś można nazwać szmatą, ale rozumiesz, oni to tyle razy powtarzali… Może nawet nie powtarzali, może tylko ona mówiła, ale że seks w kiblu na jakichś dyskotekach nie zdarza się nagminnie i są to cały czas te same dziewczyny idące dosłownie z każdym, to przecież też nie da się udowodnić, nie?
            Spierałam się zatem, że nie istnieje, nie pamiętam żebym o czymś nieistniejącym pisała, że jest złe.
            A przyjmując, że napisałam, czyli że istnieje… Czy uważam, że coś co jest dobre jest dobre? Wow. Masz mnie.
            Tak, uważam że mówienie szczerych komplementów, zamiast przypominania komuś, że ma grube nogi, na pewno nie jest złe.
            Tak, uważam że szczera pomoc komuś, kto dla odmiany o nią prosi, jest dobra.
            Tak, uważam że wymienianie czyichś faktycznych zalet, bez złych intencji, choćby za jego plecami, jest dobre.
            Tak, uważam że wsparcie w walce o słuszną sprawę jest dobre. I tak, tym wsparciem nazywam podanie realnego rozwiązania. Nie widzę tam intencji wywołania w kimś wyrzutów sumienia ani szantażów emocjonalnych. Właśnie taki świat byłby piękny – gdyby wszyscy się upierali, że z każdym złem trzeba coś zrobić, trzeba walczyć i oburzali się, jeśli ktoś nie chciał pomóc, zamiast poświęcali całą energię na szukanie powodów, dla których to nie dość, że się nie uda, to jeszcze jest niebezpieczne. TO WŁAŚNIE TE OSOBY gwarantują największą traumę, nie śmiejący się policjanci. Tych drugich przynajmniej każdy się spodziewa (naprawdę, ta misja uświadamiająca jest tak skrupulatnie i entuzjastycznie wypełniana, jak uświadamianie dobrych chłopaków, że na dyskotekach każdy uprawia seks poza nimi oraz powielanie innych mitów, nie martw się), natomiast zwracając się do jedynej osoby/osób, które wydawałoby się cokolwiek obchodzi i są wiecznie przejęte złem tego świata… Po czymś takim już ostatecznie traci się grunt pod nogami i w najlepszym wypadku zostaje żoną Trynkiewicza, która sama będąc ofiarą gwałtu tłumaczy światu, że gdyby ci chłopcy nie chcieli, to by nie szli.

            Czyli wracając do tematu – SZOK, tak! Jak coś jest dobre, to uważam że jest dobre. HIPOKRYZJA!!!!!1!!!!!111!!!!!!!!

            Rozmawiamy o konkretnej sytuacji, ale żeby uniknąć tendencyjności pytania dobrze byłoby ją trochę zmienić – tak, żeby zwiększyć szanse na usłyszenie tego, czego się chce?
            Pomiń informację o tym, że chodzi o dziecko, że sytuacja ma miejsce w nocy i że właściciel chomika nie ma opcji zapakowania się do samochodu z chomikiem i ew. kierowcą. Zapytaj, czy warto wieźć chore zwierzę do weterynarza – to powinno zdać egzamin.

            Bo tak dokładnie wygląda sytuacja.

          4. Nie no, to jest tak dobre, że to musi być ironia. To ironia, prawda? To taka zaawansowana ironia, nabijająca się z powyższych postów napisanych przez niby-przeciwniczki przemocy, prawda? Bo chyba nikt jej nie zczaił i sama się pogubiłam.

            Gdybym miała wtedy dłuższy aktywny staż na wizażu, to założyłabym na wstępie, że autorka pomija jakieś drobiazgi w postaci profilaktycznego prawego prostego, którym jaśnie partner lubi ją obdarzyć z rańca. Nie miałam.

            Opisała, że atakowała go przez cały dzień i nie przestawała mimo, że nie mógł tego znieść, po czym ni z gruchy ni z pietruchy rzuca się go przytulać, bez wyjaśnienia sprawy, ot tak se – on mówi że tego NIE CHCE, ona leci z łapami, on ją od siebie odpycha, bo nie chce. W tamtym kontekście jak najbardziej – nadal uważam, że święty by nie wytrzymał i spróbowałby się przed tym obronić.
            To takie dobre, bo nie miał prawa nie chcieć tego kontaktu? Nie można odepchnąć od siebie kogoś, kto ignoruje “NIE”? Trzeba się zgodzić i zaakceptować, bo jak się pchającego się z łapami łepka odepchnie, to jest się automatycznie staje przemocowcem?

            Żadna ironia.
            Uderzenie osoby, która najpierw urządza intensywną sesję tortur psychicznych, a potem w akcie lekceważenia całej sytuacji próbuje dotykać nie bacząc na protesty nadal wydaje mi się prawdopodobną reakcją. Nie, żeby słuszną czy uzasadnioną, ale prawdopodobną.

            Kurwa, serio?

            Serio.

            Nie odniosłaś się do ostrzegania przed błąkaniem się w nocy. Dlaczego nie należy ostrzegać przed nim ludzi, a przede wszystkim kobiet?

            Nie rozmawiamy o ostrzeganiu dziecka przed realnymi, wyimaginowanymi lub mało prawdopodobnymi niebezpieczeństwamijakie mogą na nie czyhać po zmroku.
            Nie rozmawiamy nawet o sytuacji, w której podsuwa się rozwiązania: sprawdź tu i tam, spróbuj zadzwonić tu i tam, może uda ci się dojechać tak czy tak.
            Pisałam i piszę o szantażach emocjonalnych i znęcaniu się nad człowiekiem w chwili słabości.

            Szanse trafienia na morderczego psychopatę każdy ma mniej więcej podobne w każdej sekundzie życia, ale prawdopodobieństwo, że dorosła kobieta jadąca gdzieś w nocy straci orientację, zgubi się i będzie się gdzieś błąkać do rana jest minimalne. Wymykające się chyłkiem z domu dziecko, wybierające się gdzieś po nocy po raz pierwszy w życiu z chomikiem, którego stan samo określiło jako agonalny nie niesie ze sobą wielkich szans powodzenia w ratowaniu zwierzęcia, za to spore ryzyko, że nie dość, że nie pomoże chomikowi, to jeszcze dodatkowo pogorszy sytuację chomika, a może dodatkowo siebie i chomika wpakować w kłopoty.
            Owszem, zdarzają się i pięciolatki, które “myślą jak dorośli” i są w stanie podejmować racjonalne decyzje typu “okej, uciekł mi autobus, nie bardzo wiem którędy iść, autobus miał mnie tam dowieźć, ale widzę, że jest następny – poczekam, przy okazji sprawdzę, czy jakiś inny nocny nie jedzie na ten sam przystanek”. Większość im bardziej panikuje tym bardziej panikuje – schowa się w jakiejś dziurze i będzie tam siedzieć aż się wyziębi, albo przestraszy się i pobiegnie gdzieś na oślep, albo uzna, że największym zagrożeniem na świecie jest dla niego to, że rodzice się dowiedzą, że gdzieś polazło i na widok człowieka spierdoli zamiast zapytać o drogę czy poprosić o pomoc.

            Ale to nie zmienia faktu, że nawet gdybyśmy mówiły o kradzieży w środku miasta, w biały dzień, 50 świadkach chętnych zeznawać, wyraźnym monitoringu, znaniu pełnych danych złodzieja… To wiem! Wiem!

            Oczywiście. Nic nie zmienia faktu, że wymyślasz sobie to, co sobie wymyślasz.

            Nie. Dziecko olewa chorego chomika = rodzice olewają chore dziecko.

            Gdyby dziecko faktycznie olewało chorego chomika, to nikt nie dowiedziałby się o jego istnieniu.

            Nadal nie wiem, dlaczego to pudełko ma się trząść.

            Bo trzęsie się wszystko, co się niesie idąc.

            Dla jakiego dobra bachora? Gdzie coś takiego palnęłam?
            “Jak bachor spękał teraz, to będzie pękał całe życie. Ludzie się nie zmieniają niestety. Ale nieee, zupełnie nic nie można oczekiwać od ludzi, bo się biedni zestresują i zdechną.”

            Jak się go osaczy i zgnoi to zaczerpnie pozytywnych wzorców na przyszłość mniemam.

            Nie myślałam nawet o poddaniu się szantażowi, cały czas wychodzę z optymistycznego założenia, że chce pomóc chomikowi.

            Nic nie wskazuje, byś wychodziła z takiego założenia.

            Jak bachory są porządnie krzywdzone, to też mnie rusza.

            Łał.

            Lol. Czy ja się wydaję tak tępa, że to miało zadziałać?

            Nie wiem, co by tu miało w jakikolwiek sposób zadziałać. Zadałam pytanie.

            Gówniarz: mam umierającego chomika, jest środek nocy, nie wiem co robić. Co robić?
            Ciocia dobra rada nr 1: masz telefon? spróbuj zadzwonić do najbliższego weterynarza, może przyjmie, a jak nie to…
            Ciocia dobra rada nr 2: chomik umiera a Ty nic nie robisz?! w głowie się nie mieści, ja to bym…
            Ciocie dobra rada nr 3,4,5,6…: dokładnie! Ja to kiedyś…

            Wszystkie są spoko? Dobro czynią?

            Mnie chodziło oczywiście cały czas o taki nacisk, którym osoba która ze mną ostatnio na ten temat dyskutowała, ta z której powodu też bronisz czegoś, czemu sama byłaś przeciwna, usprawiedliwiała swoje dawne „poglądy”.

            A więc dyskutujemy o WSZYSTKIM jednocześnie. Taa…

            Właśnie taki świat byłby piękny – gdyby wszyscy się upierali, że z każdym złem trzeba coś zrobić, trzeba walczyć i oburzali się, jeśli ktoś nie chciał pomóc, zamiast poświęcali całą energię na szukanie powodów, dla których to nie dość, że się nie uda, to jeszcze jest niebezpieczne.

            Nie mam poczucia, że wypychanie ofiar na pierwszy front walki ze złem świata tego, składanie im obietnic bez pokrycia i podpuszczanie ich do robienia tego, co uważa się za słuszne w imię wyższych celów (oczywiście w połączeniu z gnojeniem ich za ewentualne niewypełnienie powinności) jest sposobem na stworzenie pięknego świata.

            Bo tak dokładnie wygląda sytuacja.

            Tak wygląda sytuacja, do której by Ci argumenty pasowały.

          5. Tylko dlaczego w takich sytuacjach nigdy albo prawie nigdy żaden z atakujących nie ruszy dupy sprzed kompa, żeby pomóc chomikowi? Jak rozumiem, zgnojenie dzieciaka już się kwalifikuje jako pomoc zwierzęciu i wszystko, co mogli zrobić, bo nic innego przecież się nie dało…

          6. A tak wiele znasz takich sytuacji, że wiesz, że nigdy lub prawie nigdy? I w ogóle gdzie ci wszyscy gnojący, bo ja właśnie widzę tylko tych, którzy cały dzień spędzą na “merytorycznym” uzasadnianiu, dlaczego nic się nie da zrobić i że gdyby tylko… To na pewno…?

          7. Nie znam wszystkich, dlatego napisałam, że prawie nigdy, może ktoś kiedyś faktycznie wyrzuciwszy jad skupił się na pomocy. Ale wątpię, takie osoby z reguły nie tracą czasu na podjazdy w internecie.
            Autorka opisała konkretnie, jakiego rodzaju “pomoc” ma na myśli. Nie wiem, czego tu bronić. To są tego samego typu ludzie, którzy chętnie służą dobrym słowem ofiarom gwałtów i pouczają, czego mają nie robić, żeby się na drugi raz nie prosić. I zapewne jeszcze w wielu innych sytuacjach ich wrażliwe serduszka nie pozwalają im przejść obojętnie.

            To, że gdzieś istnieją ludzie, którzy faktycznie komuś pomogli, zamiast go zgnoić, nie jest przedmiotem dyskusji.

          8. A, to tak, zgadzam się. Tylko nadal nie dostałam konkretnych cytatów tego “gnojenia”, nie wiem też gdzie je poparłam. Od początku odnoszę się do tego, że pomoc chomikowi jest niemożliwa. Nie widziałam też w życiu, żeby ci skupiający się na walce z tymi wywołującymi poczucie winy, choćby kiwnęli palcem, więc tutaj jest równość.
            Ja myślałam kiedyś, że coś za tym idzie, że można ofierze z wyrzutami sumienia wytłumaczyć, że to nie jej wina, chociaż to żaden priorytet, ale ok. Pogłaskać po główce i dobra już, chodźmy działać. A tu się okazuje, że na tym się kończy XD Na pokazaniu palcem, że o ci o to tylko obwiniają, ja nie obwiniam, ja rozumiem, jestę lepsza. I tyle XD Wściekła jestem tylko na siebie, że znowu sobie coś upierdoliłam, lekceważąc tak oczywiste fakty.

          9. Nie ja sobie wycieram gębę dobrem zwierzęcia.
            I dlaczego “chodźmy działać”? Jak komuś zależy, może iść sam. Wystarczy chcieć.

          10. No nie, wycierasz sobie gębę dobrem ofiary.

            Przepraszam, że śmiałam tak daleko wybiec ze swoimi oczekiwaniami. Super, że w ogóle wspominasz o ruszeniu dupy przez kogokolwiek. Oczywiście, że może sama pójść o swoje walczyć, ale wypadałoby jej przed tym chociaż (nie)konsekwentnie nie powstrzymywać, co miało miejsce w każdym przypadku. Pomyślałam zuchwale, że tę energię można przełożyć np. nawet na pójście gdzieś, spokojnie wystarczy na dojście na drugi koniec kraju.

          11. Czyli jednak jest jakaś ofiara…

            Kogo powstrzymywać? Akurat tych, którzy są pierwsi do szantażowania jakoś usilnie nie powstrzymuję, chociaż, jak pisałam, rzadko jest taka potrzeba, bo raczej się nie wyrywają.
            W przypadku, gdy uważam coś za bezcelowe i/lub ryzykowne, odradzam, ale nie kojarzę, żebym kiedyś użyła tyle energii, żeby mi aż na dojazd na drugi koniec kraju starczyło, za mało wrażliwa jestem na to.

          12. Pewnie, że jest. Kogoś trzeba obwiniać.

            Kogo powstrzymywać? Ofiarę przed działaniem. Czyli np. KTOŚ zostanie okradziony, pobity, oszukany, zgwałcony i chce z tym iść na policję.

            Również zawsze tak uważasz. Nie szkodzi, ja kojarzę.

          13. Aha. Nie odniosłaś się.

            Gdybym miała wtedy dłuższy aktywny staż na wizażu, to założyłabym na wstępie, że autorka pomija jakieś drobiazgi w postaci profilaktycznego prawego prostego, którym jaśnie partner lubi ją obdarzyć z rańca. Nie miałam.

            Opisała, że atakowała go przez cały dzień i nie przestawała mimo, że nie mógł tego znieść, po czym ni z gruchy ni z pietruchy rzuca się go przytulać, bez wyjaśnienia sprawy, ot tak se – on mówi że tego NIE CHCE, ona leci z łapami, on ją od siebie odpycha, bo nie chce. W tamtym kontekście jak najbardziej – nadal uważam, że święty by nie wytrzymał i spróbowałby się przed tym obronić.
            To takie dobre, bo nie miał prawa nie chcieć tego kontaktu? Nie można odepchnąć od siebie kogoś, kto ignoruje „NIE”? Trzeba się zgodzić i zaakceptować, bo jak się pchającego się z łapami łepka odepchnie, to jest się automatycznie staje przemocowcem?

            Żadna ironia.
            Uderzenie osoby, która najpierw urządza intensywną sesję tortur psychicznych, a potem w akcie lekceważenia całej sytuacji próbuje dotykać nie bacząc na protesty nadal wydaje mi się prawdopodobną reakcją. Nie, żeby słuszną czy uzasadnioną, ale prawdopodobną.

            XDDDDDDDDDDDDDDD Z dużym PRAWDOPODOBIEŃSTWEM ktoś teraz kogoś więzi i torturuje w piwnicy. Od kiedy to fakt, że coś się dzieje, jest jakimkolwiek usprawiedliwieniem? Niby nie jest, ale jest? I stawianie odepchnięcia na równi z przypierdoleniem – nie mam nic do dodania. Nie, to nie jest dobre. To jest zajebiste.

            Nie rozmawiamy o ostrzeganiu dziecka przed realnymi, wyimaginowanymi lub mało prawdopodobnymi niebezpieczeństwamijakie mogą na nie czyhać po zmroku.
            Nie rozmawiamy nawet o sytuacji, w której podsuwa się rozwiązania: sprawdź tu i tam, spróbuj zadzwonić tu i tam, może uda ci się dojechać tak czy tak.
            Pisałam i piszę o szantażach emocjonalnych i znęcaniu się nad człowiekiem w chwili słabości.

            Szanse trafienia na morderczego psychopatę każdy ma mniej więcej podobne w każdej sekundzie życia, ale prawdopodobieństwo, że dorosła kobieta jadąca gdzieś w nocy straci orientację, zgubi się i będzie się gdzieś błąkać do rana jest minimalne. Wymykające się chyłkiem z domu dziecko, wybierające się gdzieś po nocy po raz pierwszy w życiu z chomikiem, którego stan samo określiło jako agonalny nie niesie ze sobą wielkich szans powodzenia w ratowaniu zwierzęcia, za to spore ryzyko, że nie dość, że nie pomoże chomikowi, to jeszcze dodatkowo pogorszy sytuację chomika, a może dodatkowo siebie i chomika wpakować w kłopoty.
            Owszem, zdarzają się i pięciolatki, które „myślą jak dorośli” i są w stanie podejmować racjonalne decyzje typu „okej, uciekł mi autobus, nie bardzo wiem którędy iść, autobus miał mnie tam dowieźć, ale widzę, że jest następny – poczekam, przy okazji sprawdzę, czy jakiś inny nocny nie jedzie na ten sam przystanek”. Większość im bardziej panikuje tym bardziej panikuje – schowa się w jakiejś dziurze i będzie tam siedzieć aż się wyziębi, albo przestraszy się i pobiegnie gdzieś na oślep, albo uzna, że największym zagrożeniem na świecie jest dla niego to, że rodzice się dowiedzą, że gdzieś polazło i na widok człowieka spierdoli zamiast zapytać o drogę czy poprosić o pomoc.

            Zapomniałaś o reptylianach.

            Tzn. jakie konkretnie szantaże emocjonalne i znęcanie się tam się odbywało?

            Oczywiście. Nic nie zmienia faktu, że wymyślasz sobie to, co sobie wymyślasz.

            Ojej, czyżbym słowo w słowo przytoczyła dokładnie to, co przekazujesz w takich sytuacjach? Nie żeby to o czymś świadczyło, to tylko szklana kula i moje własne, znikąd się biorące paranoje.

            Gdyby dziecko faktycznie olewało chorego chomika, to nikt nie dowiedziałby się o jego istnieniu.

            Tzn., że Ty się niby przejmowałaś zwierzętami opisanymi w powyższym wpisie, nie zgłaszając tego nigdzie i prowadząc teraz misję uświadamiającą pod tytułem “obojętność na krzywdę”? XDDDDD

            Nic nie wskazuje, byś wychodziła z takiego założenia.

            Fakt. Tak mu chciało pomóc, jak dziewczyna, której przeszkadza wyzywanie od szmat, ale śpiewa w jednym chórze, jednocześnie narzekając że tak jest. Znowu się nabrałam.

            Łał.

            Żarcik. W rzeczywistości dzwonię do Opieki Społecznej i o dziwo bardzo się tym przejmują i wystarczy im, że w domu w którym jest dziecko odbywają się awantury. A przecież nie powinnam, bo słyszałam jak matka przedrzeźnia “Zostaw mnie, zostaw mnie. Ty gówniarzu jeszcze porządnie w dupę nie dostałeś!”. Zaraz przeczytam, że źle zrobiłam, wiadomo xDDDDDD I że oczywiście przypadkiem za każdym razem łączę się z osobą 1 na 1000000. I że mnie spalą.

            Nie wiem, co by tu miało w jakikolwiek sposób zadziałać. Zadałam pytanie.

            Gówniarz: mam umierającego chomika, jest środek nocy, nie wiem co robić. Co robić?
            Ciocia dobra rada nr 1: masz telefon? spróbuj zadzwonić do najbliższego weterynarza, może przyjmie, a jak nie to…
            Ciocia dobra rada nr 2: chomik umiera a Ty nic nie robisz?! w głowie się nie mieści, ja to bym…
            Ciocie dobra rada nr 3,4,5,6…: dokładnie! Ja to kiedyś…

            Wszystkie są spoko? Dobro czynią?

            Zadziałać miało, że miałam się przejąć swoją domniemaną niekonsekwencją i hipokryzją pewnie.

            Ciocia dobra rada nr 1: “… pojedź rano z rodzicami, którzy rano i tak powiedzą, że z jakimś chomikiem nie będą jeździć.”

            Nie, wszystkie “rady” są do dupy. I skoro gówniarz pisze, a nie jedzie od razu, to małe prawdopodobieństwo, że pojedzie.

            A więc dyskutujemy o WSZYSTKIM jednocześnie. Taa…

            Ta. Sama zaczęłaś.

            Nie mam poczucia, że wypychanie ofiar na pierwszy front walki ze złem świata tego, składanie im obietnic bez pokrycia i podpuszczanie ich do robienia tego, co uważa się za słuszne w imię wyższych celów (oczywiście w połączeniu z gnojeniem ich za ewentualne niewypełnienie powinności) jest sposobem na stworzenie pięknego świata.

            Co ja obiecałam?
            Poparłam oburzenie na brak pomocy ze strony osób, od których tej pomocy można oczekiwać – rodziców, weterynarzy, policjantów, lekarzy. Nierozkładanie rąk i nieodpowiadanie uroczo “c’est la vie”, tylko zachęcanie do składania kolejnych skarg/zgłaszania/głośnego krytykowania braku reakcji ze strony rodziców/wskazówki dla bachora, co może zrobić, jak się gdzieś dostać/realna pomoc, czyli np. podwiezienie go (potem gwałt i poćwiartowanie zwłok, wiadomo).
            I tak, uważam że brak reakcji powinien być tępiony. Jak już mieć jakąś misję uświadamiającą, to można uświadamiać o konsekwencjach bierności i obojętności.

            Bo trzęsie się wszystko, co się niesie idąc.

            A rano się nie będzie trząść xD

            Tak wygląda sytuacja, do której by Ci argumenty pasowały.

            Tobie z kolei pasuje jak zwykle czyhające wszędzie niebezpieczeństwo i psychopaci na Spotted, psychopaci na ulicy, psychopata weterynarz (już na zapas) i to ma brzmieć prawdopodobniej niż 8-letnie dziecko wiozące chomika do weterynarza na własną rękę w nocy. Pewnie, że brzmi, podobnie jak każdego rusza oburzenie na dzieci kąpiące się w fontannie “ludzie, nie macie wyobraźni, przecież PEDOFILE mogą to zobaczyć!”, bo na pewno o to chodzi.
            Przecież nawet, jakbyśmy podstawili dorosłą osobę, to widziałabyś bezsens takiego działania, podobnie jak nie widziałaś sensu w dzwonieniu do opieki społecznej albo na policję, bo na pewno to oleją i nic się nie da z tym zrobić.

          14. XDDDDDDDDDDDDDDD Z dużym PRAWDOPODOBIEŃSTWEM ktoś teraz kogoś więzi i torturuje w piwnicy. Od kiedy to fakt, że coś się dzieje, jest jakimkolwiek usprawiedliwieniem? Niby nie jest, ale jest? I stawianie odepchnięcia na równi z przypierdoleniem – nie mam nic do dodania. Nie, to nie jest dobre. To jest zajebiste.

            Od zawsze. Zresztą jedynym.
            To, że ktoś kogoś więzi i torturuje w piwnicy nie usprawiedliwia uwięzienia i torturowania kogoś w piwnicy, usprawiedliwia zastosowanie przemocy wobec oprawcy celem uniknięcia dalszych tortur.

            Tzn. jakie konkretnie szantaże emocjonalne i znęcanie się tam się odbywało?

            “Tam?”

            Nie żeby to o czymś świadczyło, to tylko szklana kula i moje własne, znikąd się biorące paranoje.

            Dokładnie.

            Tzn., że Ty się niby przejmowałaś zwierzętami opisanymi w powyższym wpisie, nie zgłaszając tego nigdzie i prowadząc teraz misję uświadamiającą pod tytułem „obojętność na krzywdę”? XDDDDD

            Zgłaszałam tam, gdzie mogłam.
            Owszem, przejmowałam się na etapie kiedy prosiłam o pomoc i pytałam co zrobić, żeby to powstrzymać.
            Nie taki jest morał.

            Żarcik. W rzeczywistości dzwonię do Opieki Społecznej i o dziwo bardzo się tym przejmują i wystarczy im, że w domu w którym jest dziecko odbywają się awantury. A przecież nie powinnam…

            Aha. I jak pytałaś co robić jak matka dzieciaka leje co niedzielę tak, że wrzeszczy godzinami to poradziłam, żeby się nie wtrącać i nie zgłaszać?

            Nie, wszystkie „rady” są do dupy. I skoro gówniarz pisze, a nie jedzie od razu, to małe prawdopodobieństwo, że pojedzie.

            Ale jak go zgnoisz to na pewno wyrobi sobie niesamowitą wrażliwość.

            Co ja obiecałam?

            Obiecała osoba, z którą zaczęłam dyskusję o tym, że nie może czegoś takiego obiecać.

            I tak, uważam że brak reakcji powinien być tępiony.

            Tępisz nieumiejętne próby reakcji.

            Przecież nawet, jakbyśmy podstawili dorosłą osobę, to widziałabyś bezsens takiego działania, podobnie jak nie widziałaś sensu w dzwonieniu do opieki społecznej albo na policję, bo na pewno to oleją i nic się nie da z tym zrobić.

            Tak, tak, dokładnie. Za to nawet wyleciałam z forum. Bo nie widziałam sensu w zgłaszaniu przemocy opiece społecznej i policji. Ba! Zgłosiłam to tylko mailowo – a przecież mogłam poderwać hackera, włamać się na portal, ustalić IP, zdobyć adres, pojechać, stalkować tę rodzinkę przez miesiąc i zatrudnić się w miejscowej opiece społecznej, żeby móc na bieżąco monitorować, czy aby na pewno podejmują adekwatne działania. Nie zrobiłam tego, więc praktycznie na jedno wychodzi, równie dobrze mogłabym się nad tym dzieckiem pastwić osobiście :)

            I na pewno nic się nie da zrobić. Totalnie. Dlatego po przyjęciu najbardziej niekorzystnej wersji wydarzeń z oszustką powiedziałam, że może się nie udać i zaproponowałam zaledwie jedno rozwiązanie.
            Skoro w najgorszej możliwej wersji wypadków widzę na szybko zaledwie jedno potencjalne rozwiązanie, to jak nic świadczy o tym, że w mniej niekorzystnym układzie szanse powodzenia wynoszą mniej niż zero, więc też w zasadzie gra to w jednej lidze z przekonywaniem, że lepiej nawet nie próbować.

          15. Od zawsze. Zresztą jedynym.
            To, że ktoś kogoś więzi i torturuje w piwnicy nie usprawiedliwia uwięzienia i torturowania kogoś w piwnicy, usprawiedliwia zastosowanie przemocy wobec oprawcy celem uniknięcia dalszych tortur.

            i więzienie z torturowaniem = próba przytulenia kogoś, a odepchnięcie = uderzenie

            „Tam?”

            Na tej stronie na Fejsie, gdzie 8-letnie dziecko spytało, co ma robić z chomikiem.

            Dokładnie.

            Napisałam to na podstawie tak schematycznych gadek, że nie mam wątpliwości że należysz do tych osób. Wszyscy słowo w słowo to samo, nie ma opcji, żebyś w takiej sytuacji napisała cokolwiek innego.

            Zgłaszałam tam, gdzie mogłam.
            Owszem, przejmowałam się na etapie kiedy prosiłam o pomoc i pytałam co zrobić, żeby to powstrzymać.
            Nie taki jest morał.

            I zapomniałaś o tym wspomnieć we wpisie? Czy przegapiłam?

            A jaki niby jest morał? Że wszyscy poza Tobą mordują kotki?

            Aha. I jak pytałaś co robić jak matka dzieciaka leje co niedzielę tak, że wrzeszczy godzinami to poradziłam, żeby się nie wtrącać i nie zgłaszać?

            Skądże! Tego byś w życiu nie zrobiła! Opisałaś jedynie domniemaną reakcję policji i opieki społecznej, jeśli ich poinformuję. W ogóle nie brzmiało tak, jakby miało zniechęcać do choćby kiwnięcia palcem.

            Ale jak go zgnoisz to na pewno wyrobi sobie niesamowitą wrażliwość.

            Nie, to również nie pomoże. Cipa zawsze będzie cipą. I zawsze jak da temu wyraz poprzez udawanie, że naprawdę, ale naprawdę chce coś zrobić i gdyby tylko… to zawsze będzie głaskana po główeczce przez pozostałe.

            Obiecała osoba, z którą zaczęłam dyskusję o tym, że nie może czegoś takiego obiecać.

            Która osoba i co konkretnie napisała?

            Tępisz nieumiejętne próby reakcji.

            XD Jak ktoś naprawdę chce działać, to jakimś cudem szybko się tego uczy. Naprawdę nieumiejętna, realna PRÓBA to by była, jakby ktoś np. poszedł do opieki społecznej, zamiast na policję czy na odwrót.

            Tak, tak, dokładnie. Za to nawet wyleciałam z forum. Bo nie widziałam sensu w zgłaszaniu przemocy opiece społecznej i policji. Ba! Zgłosiłam to tylko mailowo – a przecież mogłam poderwać hackera, włamać się na portal, ustalić IP, zdobyć adres, pojechać, stalkować tę rodzinkę przez miesiąc i zatrudnić się w miejscowej opiece społecznej, żeby móc na bieżąco monitorować, czy aby na pewno podejmują adekwatne działania. Nie zrobiłam tego, więc praktycznie na jedno wychodzi, równie dobrze mogłabym się nad tym dzieckiem pastwić osobiście :)

            Napisałaś kiedyś maila i “HURR DURR, NIEPRAWDA, ŻE NIC NIE ROBIĘ!!!”?
            Na policję się dzwoni, a nie szuka hakera. Znaczy napisałaś maila na policję i wyleciałaś za to z forum? I od tej pory nic nie robisz, foch, a wcześniej niby robiłaś?

            I na pewno nic się nie da zrobić. Totalnie. Dlatego po przyjęciu najbardziej niekorzystnej wersji wydarzeń z oszustką powiedziałam, że może się nie udać i zaproponowałam zaledwie jedno rozwiązanie.
            Skoro w najgorszej możliwej wersji wypadków widzę na szybko zaledwie jedno potencjalne rozwiązanie, to jak nic świadczy o tym, że w mniej niekorzystnym układzie szanse powodzenia wynoszą mniej niż zero, więc też w zasadzie gra to w jednej lidze z przekonywaniem, że lepiej nawet nie próbować.

            Tak dokładnie przedstawiasz zawsze sytuację. Jakie rozwiązanie podałaś?
            To nie była najgorsza wersja wypadków, to Ty każdy przypadek tak widzisz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.