Czy wiesz, że kolor musztardowy odstrasza mężczyzn? Czy postępujesz roztropnie wybierając własne ubrania i makijaż? Czy warto wchodzić w związek z człowiekiem, którego w pełni akceptujesz?
Na te i inne pytania znajdziesz odpowiedź na jednym z najpopularniejszych portali dla kobiet – same świetne rady, które będą Ci kijem, latarnią w ciemności…
Tradycyjnie już: lista i kolaże z wyborem najsmakowitszych kąsków.
Mam pewne wątpliwości… tzn. właściwie to całkiem mocne przekonanie, że wszystkie wymienione w artykule filmy by mnie dobiły, a dzięki powyższym nabrałabym ochoty na to, żeby się pochlastać.
Zakładam, że nie chodzi o rozstanie w typie “ok, fajnie było, ale się zbyło” czy jakieś “ok, w sumie to nadal ?, ale pa dziadu tyy“, bo ani jedno ani drugie nie jest trudne do zniesienia.
Jak mowa o “przetrwaniu”, to chyba chodzi o złamane serduszko, zawiedzione nadzieje i inne przykre rzeczy.
A w takim kontekście…
“Legalna Blondynka”… pierwszą rzeczą, jaka przytrafia się bohaterce jest spotkanie faceta, na niej zależy i który praktycznie od razu się w niej zakochuje.
Czy to się zdarzy rozpaczającej po rozstaniu kinomaniaczce? Może, ale to mało prawdopodobne. Raczej nie. Niebezpiecznie blisko temu do utrwalania sobie w głowie przeświadczenia, że najlepiej klin klinem… – a to nigdy nie prowadzi do niczego dobrego.
Poza tym Elle Woods nie zostaje wziętą prawniczką. Widziałam ten film dość dawno, ale jestem prawie pewna, że nawet pod koniec drugiej części nie jest “wziętą panią adwokat“. Tu i tam odnosi sukces, ale miała JEDNĄ klientkę, i to w czasie praktyk.
“Zakochany bez pamięci“… – karmienie się wizją, że ex po rozstaniu udaje, że nas nie zna, bo miłość była tak wielka, a zerwanie tak bolesne, że chciałby sobie wyczyścić pamięć, byle nie myśleć ciągle o tej miłości zdecydowanie nie pomoże przetrwać rozstania.
“Holiday“… – wolne żarty, toż to komedia romantyczna. Pierwszy napotkany chłop staje się wielką miłością, a pierwszy napotkany staruszek okazuje się być spełnieniem marzeń o miłości do pasji.
Nie mam aż tak dobrego rozeznania w gatunku, żeby stwierdzić, czy to faktycznie “jedna z najwybitniejszych”, ale jakoś nie mam przekonania do gapienia się na cudze, idylliczne szczęście w ramach leczenia złamanego serca (na nieszczęście zresztą też nie – stawiałabym raczej na filmy, które w ogóle nie są o miłości).
“Dirty Dancing“… – po prostu cudo. Mnóstwo zachodu dla jednego bzykania i dwóch tańców, po których para głównych bohaterów nie zobaczy się już nigdy więcej, bo przecież ona przyjechała tylko na wakacje, a w tzw. normalnym życiu ich związek nie ma szans.”Time of my life” trwa przez jeden turnus i przemija.
Leczy duszę jak cholera.
“Poradnik pozytywnego myślenia“… – nie rozumiem tego filmu. Jaki poradnik pozytywnego myślenia? Jakby ni z tego ni z owego zaczęła się za mną uganiać Jennifer Lawrence, to prawdopodobnie zapomniałabym, że w ogóle byłam wcześniej w jakimś związku.
A przekaz ma równie toksyczny, co “Legalna Blondynka”. No chyba, żeby patrzeć na to przez pryzmat możliwości zaczajenia się na jakiegoś atrakcyjnego wdowca…
To jest dziwne. Nie kojarzę intensywnego zainteresowania mężczyzn jakimkolwiek kolorem.
A tych, którzy znają pojęcie i poprawnie identyfikują “kolor musztardowy” nie podejrzewam o bycie aż tak wartościowymi potencjalnymi partnerami, by rezygnować z jakichś ciuchów, żeby ich przypadkiem nie odstraszyć.
A może statystycznie są lepszymi partnerami niż panowie, którzy szczególnie nie przepadają za cytrynowym, kanarkowym lub ochrą?
Walka z tym wiatrakiem chyba nie ma żadnego sensu.
To się nie da. Nie zrozumieją, nie przyjmą do wiadomości, że RZEKA NIE JEST SYMBOLEM CHŁOPA.
Jak dorosły człowiek ma zerową wiedzę o kulturze i historii, a przy tym może się pochwalić kompletnym brakiem umiejętności poprawnej interpretacji i zrozumienia sensu byle przysłowia, to nie powinien mieć matury.
O ile zrozumienie, o co chodziło użalającemu się nad sobą Mickiewiczowi nie przydaje się nikomu do niczego, o tyle zrozumienie “tej samej rzeki” mogłoby pomóc – chociażby w pisaniu w miarę sensownych artykułów.
Z drugiej strony trudno winić tę panią – ewidentnie stara się pisać tak, żeby pożal się borze czytelniczki ją zrozumiały, a chyba 99% ludzi widzi w tym złotą poradę “nie wracaj do eksa” – niby słuszną, ale skoro i tak się do niej nie stosują, to po co jeszcze cytat wypaczać?
Łał. No tak. Zdecydowanie. Każda singielka ma na koncie co najmniej jedne odrzucone oświadczyny.
No chyba, żeby wliczać jakiegoś radośnie wykrzykującego coś na ulicy pijaczka.
Ja nie mam. A przystojni architekci, lekarze i prawnicy nie rzucili się, żeby kupić mi drinka. Widzę łóżko jako miejsce do spania. Nie jestem singielką i nie piję, ale skąd niby architekci mieliby to wiedzieć?
Może pani redaktor ma inne znajome. Ja nie widzę u singielek żadnej samoświadomości – większość nie wchodzi w patorelacje tylko dlatego, że nadal opłakuje eksa, albo nie jest w stanie znaleźć żadnego chętnego kandydata (ew. nie szuka i narzeka, że nie znajduje).
Poza tym… z jednej strony zwraca uwagę na “kompromisy” i “bawidamków” (XIX wiek rulez!), z drugiej próbuje kogoś pokrzepiać wizją związku w którym miś sprawdza stan konta partnerki (wtf?!) i zabrania wychodzić z domu.
Wciśnięcie w jedno zdanie “związków ze smarkaczami” i “szacunku do drugiego człowieka” to prawdziwa maestria.
Zresztą w ogóle… cały ten akapit… – przyjaciółki… poświęcenie… Jaka frajda? Z czego? Z męczących patoprzyjaźni, będących substytutem patozwiązku?
Radości co nie miara!
Nie mam w domu fana sportów jakichkolwiek, za to mam silne przeczucie, że tak nie będzie…
Na zdjęciu jest pani w bieliźnie i podkolanówkach z piłką do nogi pod pachą – co to ma wspólnego z cheerleaderką? Bez pomponów to się chyba nie kwalifikuje na cheerelading…
Pomysł odciągania fana sportu od najbliższego meczu średni i raczej dość rozczarowaniogenny dla każdej dziewczyny, która faktycznie podjęłaby próbę odciągnięcia go od transmisji rozgrywek…
Z jednej strony niby wiem, że raczej żadne tłumy dziewcząt nie szukały porad w artykule na fisaszu, z drugiej… po co “gwarantować” taką skrajnie mało prawdopodobną niedorzeczność?
Nie oglądam sportu, ale… mam wrażenie, że jakby się miś przebrał za edytor tekstu w momencie, kiedy naszłaby mnie żądza opisania czegoś, to raczej bym sobie nie odpuściła.
Niby są mężczyźni, którzy gustują w takim typie urody, i w takim, i w takim… ale najlepiej byłoby pasować do oczekiwań ich WSZYSTKICH – nie bacząc na to, że dziecięce rysy twarzy, “namiętne usta (…) jeszcze większe usta“, wielkie oczy, jędrne ciało, pełne – ale szczupłe (!) kształty, jędrne ciało, długie włosy…
… znaczy generalnie 17-letnia Angelina Jolie bez tatuaży?
A co jeśli w pokoju będzie sześciu mężczyzn i jeden będzie lubił bardzo szczupłe, drugi grube, trzeci drobne, czwarty bardzo wysokie, piąty wytatuowane a szósty blade? Co zrobić, żeby być w typie wszystkich sześciu?Chociaż ważniejszym pytaniem byłoby: po jaką cholerę starać się być w typie wszystkich sześciu?
Szare dresy są bardziej asexy niż kolorowe ortaliony.
Nie kojarzę, żeby ktokolwiek gustował w szarych kalesonach – jeśli w środku jest Gigi Hadid to i plandeka na żuka będzie wyglądać sexy, ale chyba nie o to chodzi.
Nie kojarzę też żadnego faceta, któremu cokolwiek kojarzyłoby się z grą w małej lidze, bo to… znak, że artykulik został (po raz n-ty) zgrabnie zerżnięty z jakichś wypocin z hamerykańskiego Cosmo.
Zupełnie nie kojarzę jakichkolwiek męskich przemyśleń na temat manikiuru.
Nie miałam bezpośrednio do czynienia, ale słyszałam o jednym, który twierdził, że ma jakiś ulubiony kształt, ale plótł trzy po trzy nie wiadomo o czym, a jedynymi konkretami jakie z siebie wydusił było to, że atrakcyjna kobieta powinna mieć zaokrąglone paznokcie.
Moim koleżankom podobają się… nie jestem pewna, ale mam wrażenie, że każde, które nie niszczą płytki; no i długie – jeśli akurat mają problemy z wyhodowaniem i utrzymaniem dłuższych niż 2mm.
Jakieś piętnaście lat temu starsza siostra przyjaciółki wróciła zza granicy i opowiedziała nam gorszącą historię o szalonej kobiecie, która malowała sobie każdy paznokieć na inny kolor – i u nóg też!
To chyba dość oczywiste, że im bardziej zachowawczo i tchórzliwie naturalnie się prezentują, tym mniejsze ryzyko, że ktoś zwróci na nie uwagę i poczuje się w obowiązku wyrazić oburzenie kolorem, długością, techniką zdobienia, względnie obrzydzenia, jeśli ktoś ma jakieś problemy zdrowotne, które odbijają się na paznokciach… – ale to żaden trend, a już na pewno nie tegoroczny.
Nigdy nie przyłapałam żadnego chłopa na ocieraniu łez chusteczką po obejrzeniu komedii z Meg Ryan. Może nie mam dostatecznego rozeznania, ale nie mam wrażenia, by był to częsty problem.
Niemożność przyznania się do prawdziwych upodobań szurniętej partnerce, która chętnie pogmerałaby mu w bolesnych wspomnieniach dla satysfakcji, związanej z ujrzeniem jego łez, ale jednocześnie dającej mu do zrozumienia, że musi przed nią trzymać fason najbanalniejszego z możliwych wizerunku macho – to może być prawdziwy dramat.
Mąż pani redaktor wybiera jej szminki i ubrania.
Pani redaktor potrzebuje rady męża, by nie pchać się w czarnej kiecce na ślub.
Dzięki poradom męża pani redaktor wie, że poszarpane dżinsy jej nie pasują, bo nie spodobają się mamusi.
Nie, nie, nie. Z opinii wygłaszanych przez misiaczka można się dowiedzieć całkiem przydatnych rzeczy na temat tego, jak postrzega nas misiaczek. Nie reszta świata – misiaczek (i ew. mama misia).
Kontrolujące świry mają swój urok, nie przeczę – ale to, że oddają się swojej pasji nie jest równoznaczne z tym, że kocha i że mu zależy.
Szczerze wątpię, by Miley – dość konsekwentnie spełniająca swoje odzieżowe fantazje i przywdziewająca na siebie najróżniejsze ciuchy chciałaby zapomnieć o tym, że ubrała się tak, jak akurat miała ochotę.
To cenne, że z przystojnym narzeczonym u boku jest bardziej godna szacunku niż bez niego.
I jeszcze to rozkoszne przypominanie, że w pewnym wieku, pewnych rzeczy nosić już nie wypada. Dusza rwie się ku “Seksowi w wielkim mieście”, a – za przeproszeniem – dupa została na kolanach u pani Dulskiej.
Nie. Nie są “najbardziej stylowi”.
Nie. Nie wyglądali świetnie.
Przy największej nawet sympatii dla nich wypadałoby to nazwać oryginalnymi zestawami, ciekawą propozycją i innymi obłymi określeniami.
Miley w kolorowych gaciach, przyłapana gdzieś na lotnisku czy w innej prywatnej sytuacji “powinna dorosnąć”, ale t-shirt na oficjalną galę to przepis na bycie najbardziej stylowym – taak, zdecydowanie chodzi o modę!
Większość cytatów jest zbędna – przytoczyłam je głównie dlatego, że również są cytatami. Prawdziwym smaczkiem jest konkluzja pod koniec:
Nie oddała roli dlatego, że miała inne wyzwania i zobowiązania zawodowe… nie dlatego, że nie chciała zabierać koleżance roboty, która nie była jej niezbędna… nie dlatego, że Edyta zbierała za tę rolę lepsze recenzje… nie z żadnego z logicznych i wyobrażalnych powodów.
Dlatego, że ona, jako aktorka nie wyobraża sobie zagrania roli kobiety, która nie może mieć dzieci… bo sama ma dziecko… o które się latami starała. Tak. Totalnie. Na pewno. Litości…
Paskudna skarperka moro to “zabawny i nietypowy wzór”. Oraz świetny pomysł na prezent.
Genialny wręcz. Aż żal było tu nie dodać, że oryginalny.
Do tego gacie, które już na zdjęciu promocyjnym wyglądają jak najgorszy typ znoszonych majtasów – w dodatku za ciężkie pieniądze.
Jeśli czyimś zdaniem TAK WYGLĄDA “elegancki sznyt” to krytykowanie lub zachwalanie czyjejkolwiek garderoby nie powinno zaprzątać tej osobie ani pięciu sekund.
W dodatku – na litość! Artykuł jest niby o tym, jakie super prezenty można kupić za mniej niż 100zł – a w propozycjach ohydna skarpetka za 14zł od sztuki i paskudne gacie za prawie 8 dych. Co za oszczędność…
To jest proszę państwa CAŁY artykuł. Dwa zdania, 22 słowa tekstu, 21 słów cytatu, 23 słowa reklam innych postów, zajawka, podpięty filmik i tytuł.
Maestria!
W barze, zamiast obściskiwać się przy barze idziecie się obściskiwać do kibla. Jakie to romantyczne!
Niepodważalny znak jedności dusz, w której oboje mają równie przegrzane kopuły.
Drugi cytat – esencja tego portalu. Nieakceptowanie ludzi jest normalnością! Brak pretensji do partnera dowodem na to, że nie będzie z tego poważnego związku!
Który to powinien być nie przyjemnością bycia z kimś, ale długotrwałym procesem dostosowywania partnera do swoich oczekiwań. Miodzio! I takie to rozwojowe – a przy okazji można się samodoskonalić, walcząc z obrzydzeniem i irytacją jego charakterem, zachowaniem, wyglądem, umiejętnościami…
Ta pani – konkretnie ta pani (mimo, że jej redakcyjne koleżanki nie ustępowały jej kunsztem dziennikarskim i przekonaniami) i jej twórczość przez dość długi czas była obiektem żartów i przykładem tego, jak niedorzeczne, oderwane od rzeczywistości i marne są publikowane tam artykuły.
Wcale nie są, nie były – to jest dokładnie to, w co wierzą, co wyznają i czym się kierują użytkowniczki. Na forum piszą dokładnie to samo.
Nigdy nie marzyłam o związku z zajętym facetem, a określanie kupy gówna jaką jest pozbawiony skrupułów oszust mianem “zakazanego owocu” to dość oryginalny pomysł. Chociaż rozumiem, co pani ma na myśli – sama to przecież wyjaśnia: w jej pojęciu wierny facet musi ograniczać (jasne, zdrajcy nigdy nie podejrzewają innych o najgorsze, to domena uczciwych) i oczekiwać wymagać matkowania.
Wyzwoloną można być na wiele sposobów, a związek z żonatym nie jest jednym z nich. To nawet nie wymaga sypiania ani romansowania z kimkolwiek – wyjście z domu w luźnych spodniach w grochy i klapkach załatwiłoby sprawę. Silna ekscytacja związana z braniem udziału w oszukiwaniu zdradzanej małżonki to zaburzenie, nie wyzwolenie.
Z wieloma mężczyznami można się luźno spotykać i bez romansu z żonatym – tak jest nawet wygodniej.
Podpinanie pod to możliwości spotkania miłości życia… no kurde, wynosząc śmieci też można spotkać miłość życia – to argument, że warto to robić pięć razy dziennie?
Sądzę, że zmiana podejścia i mniejsza podatność na rozwój osobisty i zmienianie partnera mogłyby znacznie ograniczyć ryzyko rutyny w związku.
Romans z żonatym spełnieniem ukrytych pragnień… litości.
Chwilę wcześniej była mowa o spotykaniu się z wieloma mężczyznami i znajdowaniu miłości życia, teraz okazuje się, że nasz podmiot liryczny jednak jest zakochany w żonatym zdrajcy.
“Ukryte pragnienia”. Srelemorele…
To jest kolor musztardowy? Wygląda całkiem cytrynowo.
Czyżby “musztardowy” oznaczał po prostu “żółty”?
Poza tym pani Małgorzata jest mężatką, więc jednak nie wszystkich udało jej się odstraszyć.