Niemal rok temu, przeglądając pude… tzn. opiniotwórcze źródło informacji dowiedziałam się o istnieniu rosyjskiej modelki Viki Odintcovej.
Napisałam post, który niedługo później posłałam w odmęty listy szkiców. Był bardzo krótki – uznałam że zbyt krótki, ale nie chciałam się żegnać z tym pomysłem.
Opublikowałam go pod wiele mówiącym tytułem “Rosyjska modelka puściła się w Dubaju”. Wydawało mi się to zabawne, w wybitnie depresyjny sposób, jako że była to jedyna sytuacja, w kontekście której można spokojnie powiedzieć o jakiejś modelce, że się “puściła” w Dubaju.
Bo się puściła. Jedną ręką… którą chwilę wcześniej trzymała się asystenta.
Żarcik wybitnie niskich lotów, ale do tej pory mnie przygnębia śmieszy.
Wracając do Viki…
Dziewczyna wdrapała się na wysoki budynek z trójką kumpli/współpracowników, spuściła się na chwilę, a ludzie szaleli, topiąc ją w krytyce.
Tu jej insta, tu zgifowany filmik na insta, tu filmik na youtube po prawej gif skrojony we własnym zakresie.
Ja jej w krytyce topić nie chciałam wtedy i tym bardziej nie planuję teraz.
Są tysiące pięknych modelek, dziesiątki tysięcy aktywnie aspirujących, setki tysięcy próbujących i miliony marzących o tym, jak cudownie byłoby, gdyby udało im się przebić, zyskać popularność, rozpoznawalność, jakieś kontrakty i bilety na sesje w fajnych miejscach.
99,9% tych marzeń nigdy się nie spełni – w ~95% dlatego, że konkurentki mają lepsze warunki, w 5% dlatego, że szczęście się nie uśmiechnie, a żaden dobry pomysł na zdobycie popularności nie pojawił się na czas, nie wstrzelił w odpowiedni moment.
Czy spuszczanie się z wieżowca jest dobrym pomysłem na zyskanie popularności?
W przypadku Viki jak najbardziej – zadziałał.
Zyskała miliony followersów, zyskała kontrakty, wycisnęła z tego ile się da. Szacun.
Główną osią krytyki było problematyczne pod kątem ewentualnej polemiki stwierdzenie, że to co zrobiła było “głupie”.
Trudno powiedzieć, by było “mądre”. Zaryzykowała życiem i traumą menadżera, który mógł jej nie utrzymać.
Ale faktycznie skala ryzyka zależy od tego, jak długo i efektywnie się do tego przygotowywali. Paradoksalnie mogło nie być aż tak duże jak się wydaje. Pragmatycznie… spędzili tam kwadrans; przeciętny budowlaniec, pracujący na wysokościach ryzykuje życiem… może nie przez cały czas, ale często.
Ona w pewnym sensie też tam była “w pracy”.
Czy to było niebezpieczniejsze niż przełażenie przez ulicę na czerwonym świetle albo w słabo widocznych miejscach – po którym nikt nikogo nie kieruje na przymusowe badania psychiatryczne, żeby stwierdzić, czy mu życie niemiłe? Bardziej niebezpieczne niż brawurowa jazda samochodem?
Raczej nie.
Rok temu wychodziłam z założenia, że ludzie się złościli, ponieważ:
a) nie stać ich na wyjazd do Dubaju;
b) nie mieliby jaj, żeby coś takiego zrobić, ale udają, że powstrzymuje ich jedynie rozsądek;
c) kobieta jest irytująco ładna;
d) sporty ekstremalne generalnie cieszą się niewielkim zrozumieniem.
Czy w jej przypadku to kwestia sportu, czy jednorazowego wyczynu – nie wiem, nie udało mi się stwierdzić. Wiele wskazuje na to drugie.
A zginąć mogła, pewnie, ze tak. Ale raz, że ryzyko, które podjęła wcale nie było większe niż to, które większość ludzi podejmuje codziennie/często/czasem/sporadycznie/więcej-niż-raz-w-życiu – a dwa, że za takie coś sława się jak najbardziej należy; przy takiej determinacji nie śmiałabym jej odmawiać tego prawa.
Też bym tak chciała.
No, może niedokładnie tak. Bez puszczania się i bez zwisu, w ideale też bez przechodzenia na to metalowe rusztowanie. Myślę raczej o czymś bliższym wypełznięciu na dach i przeczołganiu się do krawędzi dachu, tak ze trzy metry do tej granicy… albo pięć… albo w sumie może już samo wystawienie głowy przez drzwi by mi wystarczyło. Albo spojrzenie na ten budynek z dołu.
Nic nie poradzę na własne tchórzostwo, ale nie wydaje mi się, by to był sposób na podkreślenie mej wybitnej inteligencji.
Teraz ja się złoszczę.
Po części ma to związek z tym, co opisałam w akordeoniku – komentowałam wyczyn Viki przed zanurkowaniem w historię “dubajskich prostytutek” i przed zapoznaniem się z topowymi materiałami rozrywkowymi na youtube.
Biję się w piersi, po stokroć nie znałam skali popierdolenia przeciętnego użytkownika internetu.
Modelka, zwisająca z rusztowania na dachu dubajskiego wieżowca – głupota! promowanie ryzyka! demoralizacja młodzieży! zachęcanie ludzi do ryzykownych i niebezpiecznych zachowań!
Nieustający konkurs na najbardziej niedorzeczny filmik social-fi, zachęcający do wyzywania kobiet od dziwek i Afroamerykanów od małp – doskonała rozrywka dla całej rodziny; ZUPEŁNIE NIEPROBLEMATYCZNA KWESTIA!
Eskapada Viki była warta debat w telewizjach śniadaniowych, setek artykułów piętnujących jej brawurę i dramatycznych pytań retorycznych “co dalej z tym światem”.
Marnie wyreżyserowane, marnie zagrane i kompletnie absurdalne filmiki “obnażające” przygnębiający fakt, że opłacone aktorki i statystki trzymają się scenariusza kobiety, spacerujące po ulicach są:
? gotowe na natychmiastowy seks z pierwszym obleśnym łebkiem, który im to zaproponuje;
? zachwycone obmacywaniem;
? chętne na pójście gdziekolwiek z właścicielem drogiego zegarka/motoru/samochodu.
Mój błąd – widziałam jedno takie cudo trzy lata temu, kiedy ktoś (prawdopodobnie autor tego gówna) podrzucił link na forum i zachęcił do dyskusji. Fabuła była tak głupia i nieprawdopodobna, że uznałam wszelkie opinie na temat zachowania dziewczyny (czy to w tonie “ach, zepsucie, zepsucie”, czy “to jej sprawa, co robi”) za przejawy czarnego humoru i jakieś oderwane od rzeczywistości hiperbole, u podstaw których leżało “okej, wszyscy wiemy, że to totalna ściema i że takie rzeczy nie dzieją się praktycznie NIGDZIE i NIGDY, ale zabawmy się w dyskusję co-by-gdyby“.
Nie przyszło mi do głowy, że ludzie mogą być AŻ TAK oderwanymi od rzeczywistości kretynami, by wierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Potem był drugi omen, zwiastujący nadejście apokalipsy.
Zapoznałam wariata, który podesłał mi kilka takich “filmików”, żeby przedstawić mi twarde dowody na to, że moja wizja świata (w której takie rzeczy się nie dzieją) jest nierealistyczna, a ta jego (w której istnieją mężczyźni, którzy nie mają urody Hemswortha, majątku Abramowicza, umysłu Tesli i charyzmy… czegoś bardziej zaawansowanego ewolucyjnie niż kartofel, a i tak wszystkie kobiety w promieniu 50km chcą uprawiać z nimi seks tu-teraz-natychmiast) tchnie prawdą.
Pogmerałam w wyszukiwarce trzy minuty, znalazłam kilka filmików z dowodami na to, że tamte “eksperymenty społeczne” były fejkami od początku do końca… i usłyszałam, że to o niczym nie świadczy, bo nawet jeśli akurat te nie są prawdziwe, to tysiące innych, podobnych pokazują rzeczywistość.
Tym razem nie miałam podstaw do doszukiwania się jakiejś podejrzanej ironii po drugiej stronie… uznałam więc, że to jakiś wyjątkowy wariat.
Wiekuiście straciłam luksus wiary w to, że ludzie CHCĄ odróżniać ściemę od rzeczywistości.
Bo to nie jest kwestia tego, że nie są w stanie. Jeśli mają więcej niż 12 lat i nie cierpią z powodu ciężkich deficytów poznawczych to BYLI w stanie przeczytać ze zrozumieniem logi rozmów w sprawie “dubajskich prostytutek” i zauważyć, że coś tam śmierdzi – i że nie jest to kupa, którą dziewczyny miały się bawić.
Mogli, ale tego nie zrobili, bo NIE CHCIELI.
I nie chodzi o automatyczne stwierdzenie, że “ho, ho, ho, to na pewno nieprawda“, a o zapoznanie się z sytuacją i dojście do do jedynie słusznego wniosku:
“ta sprawa wygląda mało wiarygodnie i nie przedstawia żadnego dowodu na to, że dziewczyny wiedziały na co się piszą”
a potem dopiero do opinii i osądów:
a) uważam, że to wszystko ściema od początku do końca,
b) uważam, że osoba z którą rozmawiano była chętna do stręczycielstwa, a dziewczyny mogły o tym nie wiedzieć,
c) jw. ale dziewczyny pewnie zostały poinformowane na co się piszą i świadomie się zgodziły,
d) było dokładnie tak, jak przedstawiły to trzecioligowe media.
Opcja d teoretycznie nie różni się od tego, co łyknął mainstream, praktycznie leży na przeciwnym biegunie.
Wśród tej tępej tłuszczy, która wtedy miała używanie znalazł się jeden, dosłownie JEDEN człowiek, który nie dołączył do nurtu “aaa, dziwki, zlinczować je” ani do “aaa, dziwki, ale to ich sprawa” i próbował zawracać rzekę kijem w komentarzach pod którymś z artykułów wątpiąc w wiarygodność całej historii.
Wracam do tego w kontekście wyczynu Viki, bo przy okazji każdej takiej sytuacji chętnie bombarduje się osobę, która popełniła jakieś ekstremum w imię zdobycia popularności i pieniędzy, a zaskakująco niechętnie krytykuje się autorów repetatywnych, wyreżyserowanych “eksperymentów społecznych”, chociaż te drugie mają o stokroć gorszy wpływ na społeczeństwo.
Niewykluczone, że to co zrobiła zainspirowało kilka (naście?) osób do podjęcia jakichś skrajnie ryzykownych zachowań w ramach rozpaczliwych prób zrealizowania marzeń o karierze. Trudno nie nazwać tego złym wpływem – jeszcze trudniej przypisać odpowiedzialność konkretnej osobie.
Brawura i żądza sławy są tak stare jak ludzkość, niektórzy czasem to robią – z mniej lub bardziej egoistycznymi pobudkami na drugim planie.
Ale szalka wystrzeli pod sufit, jeśli położymy to na szali z działalnością blogerów “obnażających prawdę” o modelkach z instagrama czy domorosłych pasjonatów wiedzy o społeczeństwie, sprawdzających jak bardzo mogą nakręcić nienawiść wobec kobiet i mniejszości.
Tak tamci blogerzy jak i autorzy tego youtubowego gówna robią to dla popularności i pieniędzy nie dbając o konsekwencje, które – w przeciwieństwie do Viki, która ryzykowała własnym życiem i karierą – ponoszą ofiary ich fantazji.
Gdzie dyskusje o tym, jak destrukcyjne dla społeczeństwa jest utwierdzanie ludzi w przekonaniu, że bezkrytyczność i bezmyślność z wyboru jest godną szacunku opcją?
Gdzie śniadaniowe, telewizyjne debaty o tym, jakie szkody wyrządzają te obnażające “prawdę o kobietach” bzdury, zachęcające rzesze dzieciaków i głupków do molestowania, wyzywania? dające im “podstawy” do pogardy? (sam pusty bełkot o tym, że “kobiety mają prawo do czegoś tam” nie rozwiąże problemu jakim jest to, że w ogóle dyskutuje się o tym CZY mają prawo zachowywać się tak, jak chcą w kontekście sytuacji, które NIE MAJĄ miejsca – co sprawia, że te konwersacje mają tyle sensu, co deliberowanie nad tym, w jaki sposób jako społeczeństwo powinniśmy traktować Yeti’ego i jego rodzinę) a przede wszystkim utwierdzające ich w budzącym ciężką frustrację przekonaniu, że ich życia są marne, a oni wszyscy skończonymi frajerami, bo coś, co (nie zdarza się NIKOMU!) nie zdarza się także im?
Bo jakkolwiek raczej niewielu łyknie te bzdury i popędzi molestować instagramerki czy dziewczyny na ulicy (acz nie wolno zapominać o tym, że jakiś % to zrobi)…
Jakkolwiek pogarda i wyzwiska są opcjonalne – bo nie wszyscy łykający te bzdury płynnie przechodzą do wyrażania pogardy i ekspresji agresywnych zachowań (znacznie więcej niż w poprzednim przypadku, ale sądząc po tym, czego się naczytałam to najprawdopodobniej nie jest w żaden sposób pojmowana “większość” – bo te osoby nie wydają się stanowić większości najbardziej rozwrzeszczanych przypadków “wyrażających opinię”) tak wszyscy, absolutnie WSZYSCY, którzy nie wątpią, nie analizują, nie mają porównania, nie wiedzą i NIE WIDZĄ, że to zakrojona na szeroką skalę ściema zaczynają postrzegać świat PRZEZ PRYZMAT TYCH KŁAMSTW.
Ich sprawa? Czy może raczej problem “całego świata”?
Ich wina? Czy wszystkich, którzy nie reagują i pozwalają temu trwać?
Ich problem? Czy wszystkich, którzy poniosą negatywne konsekwencje ich wyborów – podjętych w oparciu o to, że byli konsekwentnie okłamywani?
Nie rozumiem, dlaczego sytuacja B jest gorsza. A nie jest właśnie na odwrót (znaczy dla mnie jest), że większe znaczenie ma to, jak i czy w ogóle by ocenili taką osobę a nie to czy się nią jest? Tylko tutaj kluczowe jest to czy komuś się działa krzywda w tej plotce. Działa się? Chociaż jakby się działa i ktoś by mi powiedział, że wie że kogoś skrzywdziłam, ale tego nie ocenia, to zależy co by to było. Chyba że nie oceniałby nigdy nikogo, to wtedy nawet nie zależy.
Bo w sytuacji B w grę mógł wchodzić handel ludźmi.
Działa się krzywda, te “zdemaskowane” straciły źródło utrzymania, bo firmy nie chciały być kojarzone z tamtą sytuacją.