Wstęp.
Wszystko w myśl zasady: Empatia tak, ale zasługuję na nią tylko ja (no i może ewentualnie osoby bardzo do mnie podobne).
Czy ktokolwiek, kiedykolwiek zbił się z tropu na tyle, by zaznaczyć, że szanuje kobiety, uwięzione w związkach z socjopatami, toksycznych, przemocowych, wykańczających?
Powiedział, że w nie wierzy i ma nadzieję, że znajdą w sobie siłę by z tego wyjść?
Zdarza się, że ludzie o tym mówią – jasne – ale nigdy nie spotkałam się z takim wtrętem.
Jak ktoś wtrąca coś na marginesie, to zawsze wyraża pogardę.
I robi to takim dziwnym tonem, który nawet na papierze brzmi, jakby się przy tym czuł jak rasowy hipster.
Jakby wszyscy dookoła je podziwiali i szanowali, niezmiennie współczuli i niezłomnie byli gotowi nieść pomoc, a przemocowców i oprawców raczyć odruchowym ostracyzmem.
Trudno orzec, czy mężczyzna jest przedstawicielem nadrzędnego, czy podrzędnego gatunku, ale wygląda na to, że zdecydowanie nie tego samego, co kobieta.
Czy jest sprawcą przemocy, czy ofiarą, jest traktowany na zupełnie innych warunkach.
Czemu sprawca, psychopata, agresor, gwałciciel, “itp.itd” nie jest “głupi”, tylko zawsze ofiara?
Jeśli są w związku i mają dzieci, to cała odpowiedzialność spada na kobietę i ofiarę.
To ona jest wszystkiemu winna i ona powinna wszystko naprawić, to może zasłuży sobie na szacunek.
A on co? Nie może pójść na terapię? Zapragnąć się zmienić? Albo chociaż odejść dla dobra dzieci i kobiety, którą kiedyś/nadal podobno kochał?
Każdy jeden jest nieuleczalny? Czy nietykalny?
Która ofiara nie ma pretensji do siebie, no ludzie drodzy: która?
Czy wszyscy żyją w panicznym strachu przed tym, że się ludziom w dupach poprzewraca do tego stopnia, że za wyrządzone krzywdy zaczną obwiniać wyłącznie swoich oprawców?
Co ich w tym tak przeraża?
Czyżby tylko wina była istotna? – pozwalamy wszystkim wierzyć w to, że nie są winni temu, że ktoś ich napada i bije, gwałci, porywa, okalecza, zabija… a oni wszyscy porzucają instynkt samozachowawczy, doświadczenie, ostrożność i jakąkolwiek prewencję, pędząc prosto w ramiona oprawców spokojni, że wina będzie po ich stronie?
Przecież to nie ma najmniejszego logicznego sensu, a ludzie to powtarzają jak pacierz.
Traumę potęguje normalizacja poczucia winy ofiary.
Wyrażanie zrozumienia dla faktu, że go czuje nie powinna polegać na podaniu przykładu zachowania, które w logiczny sposób uzasadnia tę winę, bo okoliczności były trochę bardziej ryzykowne niż może mogłyby być.
Dziesiątki kobiet zostało zamordowanych po tym, jak wsiadły do taksówki lub czegoś, co wydawało się być ich zamówioną taksówką.
Swoje indywidualne procedury bezpieczeństwa trzeba zmieniać w zależności od okoliczności, a większość chyba bazuje na tym, co usłyszeli na pogadance z policjantem w podstawówce, kiedy jeszcze umieli się na czymś skupić. Wtedy to przemyśleli temat i już nigdy do niego nie wrócili.
Nocne przechadzki nie niosą już ze sobą tak diametralnej różnicy w poziomie bezpieczeństwa z dziennymi jak jeszcze tych z 20 lat temu.
W wielu miejscach jest monitoring, oświetlenie, zwykli ludzie się kręcą po ulicach, nie tylko sami bandyci i skazane na ich niełaskę ofiary.
Z perspektywy czasu zawsze można wskazać jakiś błąd w zachowaniu, niedopatrzenie, alternatywne rozwiązanie; jakiś pomysł, na który można było wpaść i zmienić bieg wydarzeń.
Warto się nim podzielić – bo a nuż ktoś kiedyś skorzysta, ale najlepiej byłoby unikać formy “x ALE y WIĘC po części jednak Twoja wina”.
Niektórych nie da się zbić z tropu.
Długa, ładnie podzielona na akapity opowieść o tym, ilu prób i czasu wymagało nauczenie się reakcji – krzyku, który w chwili próby też nie wydobył się od razu.
Konkluzja: klasyczne “można? można ;)” – Ty się ładnie zachowałaś, więc jesteś zwolniona z krytyki, ale jak ktoś trwa dłużej w tym stuporze to jest niepoważny. Nieważne, że może zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu.
Mnie się też zdarzyło, też przez chwilę, więc takie coś rozumiem, ale żeby dłużej to nie!
A czemu nie: “mnie też się zdarzyło, przez chwilę, więc rozumiem jak to jest – możliwe, że jak ktoś jest w głębszym szoku, to trwa to dłużej“?
Też mi się zdarzyło przeżyć różne sytuacje. Różne osoby łapały mnie za różne rzeczy.
Obcy, znajomi, bliżsi znajomi, faceci, dziewczyny.
Zdarzało się, że na ulicy, zdarzało się, że na imprezie.
Nigdy nie krzyknęłam, nigdy nie powiedziałam dobitnie, co o tym myślę ani nikogo nie spoliczkowałam. Nie kojarzę sytuacji w której ktokolwiek miałby wątpliwości względem tego, czy mi się to podoba, czy nie.
Żywcem ani jednej.
Nie ze wszystkimi miałam potem do czynienia, ale 100% z tych, z którymi w ten czy inny sposób jednak miałam doskonale wiedziało, czy mi się to spodobało, czy nie.
Żeby uznać męską konsternację względem tego, czy kobiecie w smak jego macanki za powszechny problem, musiałabym przyjąć, że za obmacywanie mnie zabierały się wyłącznie osoby o niezwykle rozwiniętej empatii, wyostrzonej percepcji i talentach godnych mentalisty.
No a inne kobiety cóż, mają inny target, ja zgarnęłam im elity intelektualne i emocjonalne, więc muszą się komunikować werbalnie, ćwiczyć odpowiednio sugestywne “NIE! zostaw mnie“, żeby ci biedni, skonsternowani mężczyźni wiedzieli, czy budzą w nich dzikie żądze, czy pragnienie ucieczki.
Czy to możliwe? Taa…
Prawdopodobne? Nie, ni cholery.
Nie wątpię, że mogą być sytuacje, w których ktoś faktycznie nie wie, ale bez jaj.
Jak ktoś NIE WIE i zmaca – święcie przekonany, że to już jest ten moment, kiedy panna ma na to ochotę, a okazuje się, że jednak nie, to nie trzeba na niego krzyczeć, ani go opieprzać, niczego mu dobitnie wyjaśniać ani tym bardziej bić.
Takiemu będzie głupio i przykro.
“Nie” w zupełności mu wystarczy.
Ba, brak entuzjastycznej reakcji i zesztywnienie w szoku to dość, żeby się zorientować.
Skonsternowany sytuacją wycofa się i przeprosi, w najgorszym wypadku strzeli buraka, ucieknie i podeśle jakiegoś kwiatka z przeprosinami, bo będzie się czuł aż tak głupio.
W żadnym wypadku nie określiłabym gościa, który łapie obcą mu kobietę za pierś mianem “nienachalnego“.
W żadnym wypadku nie określiłabym gościa, który zmacał mnie po tyłku tak, że moją reakcją było uderzenie go w twarz mianem “nienachalnego“.
Bicie i wydzieranie się na ludzi nie jest normalną reakcją.
Zwłaszcza na coś, co się z perspektywy czasu próbuje odmalować jako nieporozumienie i problem z komunikacją.
Żeby tak zareagować trzeba być albo w kompletnym szoku i zgorszeniu agresywnością tego ataku macającego, albo… mieć nerwy jak postronki ze względu na sporą ilość niechcianych macanek na koncie (ewentualnie być stroną krzywdzącą).
Dobitne “nie” to się serwuje szczeniakowi, jak się pakuje na kanapę, na której nie powinien się wylegiwać.
Oczywiście – to ważne, żeby umieć mówić “nie” i protestować, przeciwko czemuś, co nam się nie podoba, ale głównie dla własnego, dobrego samopoczucia.
Mowa jest o gwałcie w związku.
Ten post dotyczy związku.
Jeśli będąc z kimś w związku ma się problem ze stwierdzeniem, czy partner rzuca nam figlarne, kokieteryjne “nie“, które tak naprawdę oznacza coś w stylu “podroczmy się tygrysku“, czy “nie, nie mam ochoty, proszę zostaw mnie“, to to nie jest dobry związek, to jest koszmar.
Może się zdarzyć, że jakaś parka wprost uwielbia się przekomarzać i zgrywają się do tego stopnia, że w pewnym momencie już sami nie wiedzą, o co im chodzi, ale co to ma do rzeczy?
Jak z obojga takie wytrawne zgrywusy, to tym sprawniej im pójdzie odgadywanie swoich nastrojów, nie tym oporniej.
Przemoc seksualna w związku nie jest wynikiem problemów w komunikacji.
W jednej wypowiedzi mamy:
– obcego “nienachalnego” łapacza za pierś,
– macacza (a właściwie kilku) po tyłku, którym trzeba krzykiem i przemocą fizyczną tłumaczyć, że mają przestać,
– wspomnienie gościa, który chciał wiązać na pierwszej randce,
– dobitne wyjaśnianie, że nie ma się ochoty na wiązanie (czyli zwykłe “nie” nie było wystarczające),
– mieszczącą się w głowie wizję związku, w którym partner partnerkę dyma nie certoląc się z nią do tego stopnia, że zupełnie realnym scenariuszem jest dobrnięcie do końca stosunku w kompletnej nieświadomości, że partnerka cierpi,
– sugestia jakoby powyższe było zupełnie normalnym stanem rzeczy, przed którym trzeba się bronić odpowiednio stanowczym i przekonującym “nie”,
– przekonanie, że bycie notorycznie macaną przez jakichś przypadkowych łebków nie jest problematyczne, jeśli przestają po dobitnych protestach i interwencji fizycznej,
– infantylizowanie traumy
Sporo trupów w szafie jak mniemam.
Spoiler alert: osobą nieodpowiedzialną i niemyślącą nie jest gwałciciel nieprzytomnej kobiety, tylko ta kobieta.
Nie każdemu zdarza się uwalić w trupa.
Nie każdemu zdarza się wbić na wątek o obwiniającej się, zgwałconej kobiecie i określić jej postępowanie mianem żałosnego, zwłaszcza jeśli z opisu wynika, że nie można wykluczyć podania pigułki gwałtu.
Bolesnym faktem z przeszłości chłopaka było to, że być może zgwałcił.
Bolesnym oczywiście nie dla niego.
Po dokładnym omówieniu sprawy większością głosów uznano winę ofiary i naturalność zachowania chłopaka – przy założeniu, że do aktywności seksualnych doszło, a ona nie była w stanie się sprzeciwić lub zaaprobować.
Czyli:
albo nic nie zrobił, więc jest niewinny,
albo zrobił, ale się zgodziła, więc jest niewinny,
albo ją zgwałcił, ale była pijana, więc jest niewinny.
Piękno prostoty.
I tutaj – to nie była opowieść o tym, że dziewczę ubzdryngoliwszy się radośnie bzyknęło nieznajomego po imprezie, a rano wytrzeźwiało i przypomniało sobie, że ma chłopaka.
To była opowieść o tym, że pijana dziewczyna w pewnym momencie zorientowała się, że ma w ustach cudzy ozór i czuje się winna zdrady, bo nie przejrzała jego zamiarów zanim to zrobił.
Nieś jako wyrzut sumienia i czuj się paskudnie z tym, że ktoś się na Ciebie rzucił.
Podkopiesz jego zaufanie do kobiet, bo ktoś się na Ciebie rzucił.
Nieś jako wyrzut sumienia i czuj się paskudnie z tym, że ktoś Ci coś zrobił. Obwiniaj się. Gdybyś była bardziej jak JA, to byś nie musiała.
Oczywiście – mogło być tak, że w chwilowym szale uniesień zaaprobowała zbliżający się pocałunek.
Ale nie tak to przedstawia.
Bez względu na to, czy:
a) chciała się z gościem całować,
b) czy na moment “zapomniała” o chłopaku,
c) czy nie zaprotestowała, bo nie zorientowała się w porę co planuje,
d) czy nagle poczuła w gardle cudzy ozór i chwilowo skonsternowana abstrakcyjną sytuacją odepchnęła gościa i uciekła,
powinna się prewencyjnie przyznać chłopakowi do zdrady, bo tak to odbierze?
Przecież o zdradzie można mówić przy (a) i (b), nie przy (c), a już na pewno nie przy (d).
Gdyby miała świadomość, że doszło do (a) lub (b), a wcisnęła chłopakowi kit o (c) lub (d) to byłaby świnią.
Ale co to za budowanie związku na kłamstwie?
Czemu chłopak ma być spokojniejszy “wiedząc”, że jego dziewczyna po pijaku obcałowywała przypadkowego kolesia, skoro prawda to (c) lub (d)?
Czemu ona ma się czuć winna, jeśli nie zawiniła?
Jeśli (c) lub (d) a chłopak jej nie uwierzy, to co za relację będą tworzyć? – ona menel, on dzielnicowy?
Zawsze będzie się przyznawać do niecnych występków, żeby dostać mniejszą karę, bo w prawdę Miś i tak nie uwierzy?
“Wiele” kobiet. Np. JA.
Jeśli ktoś na siłę wpycha Ci język do ust to wiedz, że właśnie zdradzasz swojego chłopaka.
Alkohol nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla Ciebie, ale jest pewnym usprawiedliwieniem dla niego.
A jeśli czujesz się naprawdę źle z tym, że ktoś wpakował się z jęzorem w Twoją intymność, to wiedz, że porządnej kobiecie coś takiego nigdy by się nie przydarzyło.
Była raz taka sytuacja, że było nieprzyjemnie, ale wytłumaczyła mu, że nie życzy sobie, żeby ją jakiś gość obmacywał, bo JEST ZAJĘTA – acz jakby niekoniecznie dlatego, że leciał do niej z łapami bez zgody i zaproszenia.
Wtedy “ledwo żyła”, pisząc to była trzeźwa, przytomna i po refleksjach – a i tak skupiła się wyłącznie fakt bycia w związku, nie na byciu atakowaną przez nawalonego chama.
To nie jest kwestia jednorazowego wyskoku jednej osoby, która nieumiejętnie opisując sytuację, skupiła się na kwestiach drugoplanowych.
To notorycznie pojawiające się w wypowiedziach różnych osób postrzeganie męskich agresywnych zachowań seksualnych przez pryzmat w pełni akceptowalnego i akceptowanego elementu środowiska i składanie całej odpowiedzialności na barkach kobiety, połączone z aktywnym budowaniem poczucia winy.
Możliwe, że całujący agresywnych zachowań nie praktykował: uznał, że czas na pocałunek bo dziewczyna potencjalnie chętna, okazało się, że nie, więc dał jej spokój – ale to też nie implikuje jej winy.
Gdzie tu analogia?
Mowa o osobie, która nie chciała i została podstępnie upita – dopiero potem, składając sobie do kupy skrawki wspomnień uświadomiła sobie, że gość ciągle zachęcał ją do picia, udając że też to robi, a wyszło na to, że ona obaliła całą flachę.
Ścięło ją z nóg, on oddał się czynnościom seksualnym z półprzytomną nią.
Nazajutrz czuła się tym na tyle rozbita, że postanowiła porozmawiać o tym z ludźmi w internecie.
vs.
Popiłam, zachciało mi się, bzyknęłam, ale potem było mi głupio, więc udawałam, że nie pamiętam.
?!
“Nie życzę nikomu źle” acz gardzę wszystkimi, którzy kiedykolwiek się upili.
Chociaż – gwoli ścisłości – to było: gardzę wszystkimi, którzy się upili i ktoś zrobił im krzywdę. + rozbawiona emotka + robienie z siebie ofiary po zebraniu krytyki za swoje popisy.
I owszem, jak najbardziej MOŻNA powiedzieć, że zgwałcona osoba nie ponosi ani 1% winy za ten gwałt.
Nie tylko można, ale wypadałoby.
Pijąc alkohol zmniejsza się swoją zdolność kontrolowania sytuacji i w jakimś tam % ogranicza swoją poczytalność. I tyle.
Żeby ta idiotyczna logika miała sens, trzeba by uznać, że każdy kto się upija ponosi 1% winy za to, że został zgwałcony… mimo że 99,9% upić nie kończy się gwałtem.
Trzeba traktować ten gwałt jako element środowiska, nie szkodliwą anomalię, którą trzeba eliminować.
Upijasz się, mdlejesz, dostajesz udaru albo zawału i umierasz, a jak tak leżysz to wpadasz w oko jakiemuś facetowi, który rozejrzawszy się nerwowo i ustaliwszy, że nikogo nie ma w pobliżu przystępuje do kopulacji.
To jest ten normalny scenariusz, z którym się trzeba liczyć i wpisywać go po części w swoją odpowiedzialność?
Po co zajmować się obwinianiem sprawców, skoro mamy perfekcyjnie dopracowaną procedurę victim blamingu?
Wystarczy po prostu zawstydzać i piętnować ofiary, które za bardzo się bały i nie zdobyły się na formalne doprowadzenie sprawy do końca. Wystarczy chcieć i mieć dowody.
Z jednej strony to zrozumiałe, że jak ktoś przez to wszystko przebrnął, zapewne walcząc z chęcią ucieczki jak najdalej od tego, to może być rozdrażniony wizją tego, że inni odpuszczają z wielkiego strachu przed czymś, co nie jest aż tak przerażające i “pozwalają” gwałcicielowi na bezkarność.
Z drugiej… absolutnie każdemu, kto nie zgadza się z ideą gwałtu (co w ideale powinno być równe “cały Świat minus niektórzy gwałciciele”) powinno zależeć na tym, by sprawców karać a przestępstwa seksualne piętnować.
Tylko te już zgwałcone osoby mają – korzystając z okazji – walczyć o bezpieczniejszy Świat dla wszystkich, podczas gdy “wszyscy” ewidentnie NIE walczą z upadlaniem ich na każdym kroku?
Sam koncept jest spójny.
Generalnie łatwiej poradzić sobie z krzywdą, której nikt nie neguje i w której sprawca został ukarany.
Mur lęku przed konfrontacją z traumatycznym przeżyciem czasem jest zbudowany z kartonowych pudeł i jak już się człowiek zbierze w sobie, żeby się z nim zmierzyć, nagle orientuje się, że to nie była bariera nie do przejścia i że czuje się po tym znacznie lepiej. Wreszcie wyzwolony, silny i tak dalej.
Ale wykonanie?
Udowadnianie gwałtu nie jest jak skok po mleko – chyba, że dla agorafobika, który od lat nie wychodził z domu.
Nie każdy ma dowody, sprawy typu słowo przeciwko słowu zwykle nie kończą się wyrokami, a do życia wrócić czasem jeszcze trudniej po nieudanej walce o sprawiedliwość.
Tyle, że to widmo ewentualnej porażki na drodze sądowej nie jest potworem z szafy.
Samo doprowadzenie sprawy tak daleko, jak było to możliwe może być źródłem ulgi.
Część lęku jest w głowie, a cała reszta wprost na talerzu: ostra krytyka gnębienia ofiar zdarza się znacznie rzadziej niż gnębienie, które jest na porządku dziennym. To gnębienie, ocenianie, pouczanie przeraża. Nie widmo umorzenia sprawy czy uniewinnienia gnoja z braku dowodów.
W pierwszym cytacie z powyższego screenu jest – o ile dobrze rozumiem – mowa o poszanowaniu zdania rozmówcy, który twierdził, że walka o sprawiedliwość po gwałcie to może być dla kogoś “za dużo”, i że ze strachu, braku sił i chęci odcięcia się od tego wydarzenia decyduje się na próbę zapominania.
W odpowiedzi na ów cytat żądanie… dowodów na to, że doszło do gwałtu (autorka wątku nie była “rozmówcą”).
No a dalej już jak u Hitchcocka…
To – że taksówka nie dla każdego jest dostępną ekonomicznie opcją, zwłaszcza przy częstym wracaniu po zmroku, co jest realistycznie nieuniknione już na etapie szkoły ponadgimnazjalnej/ponadpodstawowej przez kilka zimowych miesięcy – to tylko taki drobny niuans.
Niechęć do narażania się…
“Kuszenie losu” po raz drugi…
“Minimalizowanie ryzyka”…
“Mogła wybrać bezpieczniejszą trasę”…
Wątek został założony przez dziewczynę, przerażoną pobiciem i gwałtem, do którego doszło w jej okolicy i którego ofiarą padła znana jej osoba, wracając wczesną, sierpniową nocą jakąś drogą, “niedaleko łąk”, ale i blisko jakiejś głównej drogi, którą sporo ludzi wracało do domu z pracy – do nikogo nie dotarły jej krzyki, których albo nie usłyszeli, albo które zignorowali, lub nie uznali za nic znaczącego.
Umknął im ten niuans.
Żadna z tych ostatnich pięciu wypowiedzi nie sprawia, że nóż mi się w kieszeni otwiera.
Żadna nie jest zbędnym peanem na swoją cześć, parę mało delikatnych momentów i kilka podstawowych fraz na których zwykle pączkuje victim blaming.
Z wypowiedzi i kontekstu wynika, że wszystkie pięć autorek to w momencie pisania tych słów młode dziewczyny.
Zadumałam się na moment – czy to był po prostu taki etap życiowy, w którym jeszcze nie stały się tak krwiożercze, jak ich starsze koleżanki z innych screenów, czy start podróży w przeciwnym kierunku.
Przecież ani to “kuszenie losu”, ani żaden z pozostałych klasyków nie jest ich własnym pomysłem, tylko określeniem, z którym spotykały się na tyle często, że w “naturalny” sposób same zaczęły go używać. Gdyby nie zostały oswojone z taką retoryką, być może użyłyby innej.
“Kuszenie losu”, który – skuszony – przynosi kobiecie zgwałcenie.
One opisują psychozę strachu młodej dziewczyny, która “powinna” mieć świadomość, że niebezpieczeństwo czyha na nią za każdym rogiem, a jedyne, co można robić to kryć się i uciekać, nie wychylać za bardzo.
Kolejna część: